Szukaj na tym blogu

czwartek, 31 marca 2011

Ćwierćfinały dla juniorów

Udało się.

Nareszcie zaświeciło słońce dla górniczej koszykówki. Chodzi co prawda o juniorów ale Górnik to Górnik. Nie ma się co rozwodzić.

Powołując się na Dolnośląski Związek Koszykówki dzika karta jest już dzierżona w biało-niebieskich dłoniach. Pomimo dopiero czwartego miejsca w regionie nasi awansują do rozgrywek krajowych obok WKK Wrocław, Zastalu Zielona Góra i Turowa Zgorzelec.

Ktoś zaraz powie, że jeżeli mieli problemy w regionie to nie dadzą rady z najlepszymi drużynami z całej Polski. Nie jest to do końca prawdą, bo grupa dolnośląsko-lubuska juniorów należy do tych silnych. W tamtym sezonie nasi (wtedy kadeci) byli o włos od półfinału mistrzostw Polski.

Na tym etapie rozgrywek wszystko jest możliwe. Trzymamy kciuki.

środa, 30 marca 2011

Podsumowań czas (3): Bartłomiej Józefowicz

Pojawiła się w eterze informacja , na którą od jakiegoś czasu jesteśmy przygotowani. Z powodu długów w stosunku co do drugiego mieszkańca ziemi, nie zagramy już w tym sezonie. Na dzień dzisiejszy jesteśmy w 2 lidze. Nikt jednak nie wie co przyniesie jutro, pojutrze, przyszły tydzień, następny miesiąc. Znaki zapytania niczym nocne mary nie dają nam spokoju. Może będzie 2 liga, może 3 (o zgrozo), a może w miejsce spółki pojawi się nowy twór ? Najbardziej ubolewam nad tym, że powstanie tego bloga zgrało się tragicznie z bardzo czarnymi godzinami górniczej koszykówki. To, co dzieje się dookoła trudno ubrać w bardziej radosne słowa.

Kontynuuję swoje subiektywne podsumowania.


BARTŁOMIEJ "Józek" JÓZEFOWICZ - ur. 1980, 192 cm, rzucający obrońca/niski skrzydłowy

Sezon 2010/11 w Górniku: 20 meczów, 27.0 min, 5.3 pkt, 57 % za 2 (26/45), 15 % za 3 (13/82)

Gdy spoglądam na poszczególnych górniczych atletów, staram sobie odgrzewać w głowie ich najlepsze występy indywidualne. Gdy przychodzi kolej na Józka przed oczami staje niezmiennie jego występ w hali wałbrzyskiego OSiR-u sprzed 6 lat. Bartek występował wtedy w AZS Radom i w 20 minut rzucił Górnikowi 24 punkty. To był jego mecz życia. Pamiętam te wydarzenie jakby to było wczoraj. Maszyna pod nazwą Bartłomiej Józefowicz była perfekcyjnie naoiliwiona. Mowa tu o okresie, gdy prowadzeni przez Andrzjea Adamka biało-niebiescy raczkowali w I lidze. Z wyjątkiem krótkiego epizodu w Radomiu, Józek należał do ważnych elementów tamtej górniczej układanki. Pamiętacie jak wygrywał nam mecze ? Ja pamiętam.

Niestety od tego czasu sporo się zmieniło. Równia pochyła swój początek miała w szczęśliwym dla KSG sezonie 2006/07, gdy nasi awansowali do ekstraklasy. Józefowicz przesiadywał wtedy na końcu ławki u trenera Czerniaka. Po awansie przesiadywał dalej, by niebawem szukać szans ligi niżej w Kaliszu i Prudniku. Nie zagrzał tam miejsca, szybko okazało się, że to Wałbrzych jest bazą docelową.

 Józefowicz o sposobie funkcjonowania naszego klubu może powiedzieć bardzo dużo. Jest na szczycie listy rekordów, jeżeli chodzi o zwodzenie zawodnika przez działaczy. Ileż razy musiał słyszeć słowa w stylu: "Może jutro" czy "W przyszłym miesiącu na pewno".

Józka traktujemy jak wychowanka i bez niego nie wyobrażamy sobie tej drużyny, tego klubu. Naprawdę. Z roku na rok co prawda coraz mniej w tym wszystkim ma do powiedzenia aspekt sportowy. W tym przypadku chodzi raczej o samą obecność. Gwarne "Józek !, Józek !" nie schodzi z kibicowskich ust. Owe okrzyki wielokrotnie nie odnosiły się do gry Bartka, a jedynie do jego osoby jako takiej. Józefowicz funkcjonuje trochę jak klubowa maskotka, z którą każdy chce mieć zdjęcie. Jest symbolem. Znakiem rozpoznawczym jak trzy paski są kojarzone z Adidasem.

Obecny sezon nie należał do ulubieńca publiczności. Ok, pojawiły się problemy zdrowotne, co na pewno wpływało na jego postawę na parkiecie. Cyfry nie są dla Józka łaskawe. Są dla niego jak bicz, pozostawiający długie pręgi na skórze. W sezonie 2010/11 minusowy wskaźnik evaluation przy jego nazwisku pojawiał się aż czterokrotnie, w tym absolutnie rekordowe -8 w meczu ze Zniczem Pruszków (0/7 z gry). Wdzianko myśliwego też tak jakby wylądowało w józkowej szafie. Lufę jego sztucera zatykają liście lipy. Bardzo niesatysfakcjonująca skuteczność zza linii 6,75 ograniczyła jego boiskową zdatność. To właśnie jego rzut z dystansu powodował, że Górnik gonił, pędził za rywalem by go dogonić, czy w końcu przegonić. Jego rzut zwiastował nadejście wiosny, wyjście nadziei zza ciemnych obłoków. W tym sezonie jego rzut ani myślał opuszczać lodowca w północnej Norwegii.

Najlepszy mecz Bartka przypadł na wyjazdową batalię z SKK Siedlce. Po bardzo dziwnym meczu nasi odnieśli wteyd wydawało się ważną wygraną 59:58, a Józek zaliczył 15 punktów, 60 % z gry, 7 zbiórek i 4 asysty. Ten jeden raz przemienił się w hiszpańskiego konkwistadora. Tamto zwycięstwo to w dużej mierze jego zasługa.

Niemniej jednak, ten sezon nie należał do niego. Coś zgrzytało, coś nie potrafiło się zazębić. Zawodził wielokrotnie. Cóż z tego. Józek to Górnik. Górnik to Józek.


Podsumowań czas (2): Krzysztof Jakóbczyk
Podsumowań czas (1): Łukasz Grzywa

poniedziałek, 28 marca 2011

Nr 12 ? Waleczny X factor z charyzmą

Nasi juniorzy planowo przegrali wysoko w Zielonej Górze z Zastalem 77:100. Mecz jak każdy inny z pierwszą drużyną tego ekstraligowca. Tym bardziej nie widziałem wielkich nadziei na sukces w zaplanowanym dwa dni później rewanżu już w Wałbrzychu. A tu psikus. Miła niespodzianka. Górnicy wygrali z Zastalem 83:80. Jestem oficjalnie człowiekiem małej wiary.

Ale czy aby na pewno ?

Mam poważne wątpliwości co do podejścia do meczu zielonogórzan. Wydaje się, że spuścili z tonu, poluzowali łańcuch, grali na czczo. Nie wyglądali jak siódma ekipa poprzednich mistrzostw Polski. W składzie Zastalu znalazło się pięciu mistrzów Polski z 2009. Warto jednak pamiętać o tym, że praktycznie wszyscy, którzy w niedzielę grali z Górnikiem, w mistrzowskiej ekipie znaczyli tyle co kurz zgromadzony na górnej krawędzi koszowej tablicy. Obecny Zastal to już nie to co jeszcze niedawno. W składzie nie ma już wicemistrzów świata Filipa Matczaka i Tomka Gielo, brakuje też solidnych Kuby Dybka i Nikodema Sirijatowicza. W składzie pozostał Michał Kopij, ale ten w niedzielę do Wałbrzycha nie przyjechał. Pomimo tego jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że biało-niebiescy zagrali bardzo dobrą koszykówkę.

Było ładnie, zgrabnie i powabnie. Szybko i składnie. Dynamicznie i z polotem. Nie zabrakło ułańskiej fantazji. Graliśmy pick & rolle, byliśmy agresywni na tablicach. Nasi nie zamierzali czekać, aż zastalowcy wrzucą wyższy bieg. Odjechaliśmy na 18 punktów, a w naszym obozie zapanował huraoptymizm. Wtedy okazało się, że zielonogórski pojazd ma w zanadrzu czerwony przycisk nad którym wisi tabliczka "Nie Dotykać". Trener Onufrowicz stracił cierpliwość jakoś pod koniec trzeciej kwarty. Zbił ochronną szybkę, uruchamiając przyśpieszenie turbo-nitro, znane z amerykańskich filmów z serii "Za Szybcy, Za Wściekli". No więc nasi odjechali, ale w czwartej kwarcie - bez większego wysiłku - protegowani trenera Onufrowicza dojechali. I tu mam na myśli DOJECHALI. Na poważnie. Końcówka meczu, a Patryk Krawczyk razem z Kamilem Berezowskim trafiają z każdej pozycji. Pierwszy zamówił sobie klepkę na półdystansie, z której się nie mylił. Drugi trafił za trzy oraz z półdystansu z niemałego odchylenia przez ręce. Nie wierzyłem w to co widzę, ale górnicza gra w czwartej kwarcie z polotem nie miała już wiele wspólnego. Na szczęście dwa celne rzuty Huberta Murzacza za trzy i za dwa dowiozły nas do mety przed Zastalem. Nasza gra sypała się jak domek z kart, gdy do walki wchodzili zmiennicy. Najlepiej to wszystko wyglądało, gdy na parkiecie oglądaliśmy zestaw Maryniak-Murzacz-Borkowski (ewentualnie Pabisiak)-Wieczorek-Pawlikowski

To nie Murzacz jednak był tego dnia bohaterem. Świetne zawody rozgrywał Oskar Pawlikowski (24 pkt). Nie skłamię pisząc, że był to chyba jego najlepszy mecz w tym sezonie. Oskar był niezwykle skuteczny pod koszem, dziurawił obręcz z osobistych (4/4), kończył akcje smeczami, trafił też z półdystansu. Po niezłym meczu w I lidze ze Zniczem Pruszków chyba wreszcie uwierzył w siebie. Przed meczem nasz środkowy dość długo uważnie wsłuchiwał się w to, co do powiedzenia ma trener Szymańska. Założę się, że mówiła: "Oskar ! Czas pokazać na co Cię stać. Koniec z tą zasłoną dymną !". No i Oskar posłuchał.

Obok Pawlikowskiego mogła się podobać postawa "dwunastki", czyli Wiktora Borkowskiego (9 pkt). Przyznam się, że ten gracz mnie urzeka swoją postawą od jakiegoś czasu. Niewielki wzrostem, największy sercem do walki. Swoją pasją do tej gry mógłby obdarzyć pół składu meczowego. Coś niesamowitego. Nie jest to gracz o wielkim, czystym jak woda z kranu talencie, ale swoje widoczne braki nadrabia chęciami. Wcześniej kojarzyliśmy go jedynie z tego, że gdy grał częściej widziano go w parterze aniżeli w pionie. Teraz do swojej gry dodał nowe elementy. Pomimo niskiego wzrostu walczył dzielnie na tablicach, świetnie wykończył kontrę, zaliczał przechwyty. Zdarzały mu się też proste błędy, które jednak potrafił zrekompensować przydatnością na parkiecie. Pamiętacie początek sezonu ? Wiktor był na końcu ławki. Grywał epizody. Z czasem budował swoją pozycję w zespole. Dzięki swojej nieustępliwości wskoczył w niedzielę do pierwszej piątki. Bez niego zwycięstwo z Zastalem nie miałoby miejsca. Nie był tak skuteczny jak Pawlikowski. Prawdopodobnie to się nie zmieni. Nie stanie się gwiazdą. Z drugiej jednak strony, Borkowski sprawdza się jako lokalny x factor, tajemniczy czynnik dodany, bez którego zespół nie trzyma się kupy. No i ta jego charyzma. Po kapitalnym bloku na zastalowcu (blok niesłusznie uznany za faul zdaniem autora tego bloga, który siedział akurat na wprost tablicy, gdzie zaszło całe zdarzenie) podbiegł do ławki rezerwowych by wykonać "cieszynkę" wyjętą wprost z koszykarskich boisk czarnej społeczności Harlemu. Wykonany przez niego gest pozdrawiająco-powitalno-pożegnalny nawiązywał do powitań, pozdrowień bądź pożegnań walecznych żołnierzy lub pilotów rodem z "Top Gun". Gest znaczył mniej więcej tyle co: "Zgłaszam wykonanie zadania panie generale". Jego postać bez dwóch zdań zapada w pamięć. Nie był najlepszy na boisku, jednak to jego wyczyny pamiętam, o czym świadczy ten przydługi wpis.      

By nie zanudzać na koniec dodam, że na meczu zjawiło się mnóstwo ludzi. Padł chyba rekord tej teatralnej sali/hali gimnastycznej. Ludzie w mieście tęsknią za koszykówką. Nie zabrakło VIP-ów: byli Chlebda Family, Sterenga, Pieloch oraz paru zagorzałych osobników z Klubu Kibica.

P.S  Jakie barwy ma Zastal ? W ekstraklasie biało-zielone. W grupach młodzieżowych to już zupełnie inna historia, bo tam pomarańcz miesza się z granatem, wpadającym w czerń z białymi elementami... Dziwaczne to stroje były, oj dziwaczne.

czwartek, 24 marca 2011

Junior Gate


Juniorzy grają kolejny "mecz o życie". Podobno jeszcze nie odpadli. Wielu z was zapewne pogubiło się w obliczeniach szans naszych młodych koszykarzy na awans do ćwierćfinałów. Nie wy jedni. Sytuacja z awansem jest tak zagmatwana, że nawet najbardziej zainteresowani tj. sami zawodnicy do niedawna nie orientowali się w jakim są położeniu.

O co chodzi ?

Niedawno juniorzy grali bardzo ważny mecz w Zgorzelcu z Turowem. Zwycięstwo dawało im trzecią pozycję w tabeli (za WKK i Zastalem) i awans do upragnionych ćwierćfinałów mistrzostw Polski (dla części kadry, tj. dla graczy z rocznika 1994 było to równoznaczne z powtórzeniem sukcesu sprzed roku). Przeszkodą w koncentracji do tego arcyważnego meczu okazały się kłopoty finansowe spółki akcyjnej Górnik Wałbrzych, która jest odpowiedzialna za seniorów. Ogromne długi spowodowały odejście podstawowych zawodników. Jak to w takich chwilach bywa, spółka sięgnęła po juniorów by dograć sezon do końca. Juniorzy - będący kilka dni od arcyważnego meczu z Turowem -  nie bardzo chcieli się kompromitować w meczu seniorskiego Górnika ze Zniczem Pruszków w rozgrywkach I ligi. Młodym koszykarzom dopomógł PZKosz, który nie dopuścił juniorów do gry, bo klub za późno "obudził się" z ich zgłoszeniem. Dwóch członków młodzieżowej drużyny, czyli Hubert Murzacz i Oskar Pawlikowski w spotkaniu I ligi jednak zagrała, bo ich "papiery" były zgłoszone dużo wcześniej. Po całym tym zamieszaniu młodzi koszykarze pojechali na mecz z Turowem. Niestety, nasi w Zgorzelcu dostali sromotne lanie i spadli na czwartą pozycję w grupie...

I tu zaczyna się zamieszanie na całego.

Redagujący w sieci witrynę o grupach młodzieżowych (www.gornikwalbrzych.info), zawodnik juniorów Mateusz Dudka zamieszcza wpis pt. "Koniec marzeń o ćwierćfinałach". Z treści jasno wynikało, że szanse są pogrzebane. Że to już koniec. Kaput. Zabieramy zabawki i idziemy do domu.

Na reakcję na wpis Mateusza długo nie trzeba było czekać.

Minął jakiś czas i bliżej nieznany forumowicz ze strony kibiców Górnika (www.gornik.wakbrzych.pl) odkrył, że szanse wciąż są - wystarczy ograć dwa razy Zastal Zielona Góra. I tu pod nogami leży kłoda. Problem mianowicie polega na tym, że Zastal to VII ekipa w kraju, biorąc pod uwagę zeszły rok (MP U-16, rocznik 1994). Jakby tego było mało - paru zawodników pamięta nawet mistrzostwo Polski U-16 z 2009 (rocznik 1993) ... Krótko mówiąc, nasi mają pod górkę. A co jak dwa razy przegrają ? Sensacyjnie okazało się, że jest jeszcze "dzika karta", dzięki której nasi mogliby zagrać w ćwierćfinałach pomimo czwartej lokaty w tabeli. A jakie są szanse na jej otrzymanie ? Podobno duże, bo region dolnośląski w koszykówce młodzieżowej to nie przelewki.

Nie zmienia to faktu, że choć raz z Zastalem fajnie byłoby wygrać. Niestety, naszym na hasło "Zastal" miękną nogi i drżą dłonie. Nic dziwnego, że stracili wszelką nadzieję, co z kolei zbulwersowało forumowiczów.

W sieci rozpętała się burza, a takiej liczby komentarzy do jednego wątku na stronie kibiców Górnika najstarsi górale nie pamiętają. Juniorom zarzucano brak ambicji i charakteru, nakazywano wręcz walczyć do końca. Za kosztowne potknięcia w Żarach i we Wschowej obwiniano natomiast... trenera Chlebdę, który nie pracuje z młodymi graczami od końca zeszłego sezonu !. Brak profesjonalizmu zarzucano Dudce, który w swojej niefortunnej relacji ze Zgorzelca informował o problemach zdrowotnych Pawlikowskiego. Problemach zdrowotnych po meczu seniorów w I lidze, w którym Oskar grał prawie pełne 40 minut. Problemach, które nie miałyby miejsca gdyby w seniorach nie było długów, no bo wtedy Pawlikowski przecież by parkietu nie powąchał. Odpowiedź kibiców na wzmiankę o Oskarze nie pozostawiała na redaktorze Dudce suchej nitki. Zmieszano go z błotem, twierdząc że Mateusz nie może pogodzić się z faktem, że to nie on, a kolega Pawlikowski gra w I lidze. Później te zarzuty kibiców okazują się zwyczajną bzdurą, bo Dudka szansę gry w I lidze dostał, ale nie bardzo zależało mu z niej skorzystać, bo spółka ma długi i nie wspiera finansowo juniorów. Po tej wypowiedzi kolejna fala oskarżeń popłynęła w jego stronę. I tak w koło Macieju. 

I pomyśleć, że zaczęło się od tego, że Mateusz pragnął być bezstronny. Nie chciał przerzucać poglądów swoich czy drużyny na artykuł. Nie wyszło.

Dalszy ciąg tej telenoweli to mecz naszych juniorów w Zielonej Górze oraz rewanżowo pojedynek Górnik - Zastal w hali przy pl. Teatralnym, w niedzielę 27 marca o 12:00. Kto lubi opery mydlane lub też koszykówkę nie poczuje się nieswojo.

środa, 23 marca 2011

Podsumowań czas (2): Krzysztof Jakóbczyk

Wczoraj koszykarski Górnik obchodził 65-lecie istnienia. Nikt jednak nie świętował. Korki od szampana nie strzelały radośnie, nie było uścisków dłoni, gratulacji. Obyło się bez uśmiechów na twarzach. Jedynie PZKosz postanowił nam "podziękować". W podarunku od związkowców mianowicie znalazła się decyzja o nie odwieszaniu naszego zawieszonego w rozgrywkach z powodu długów Górnika. W 65-lecie istnienia dwukrotny mistrz Polski i trzykrotny wicemistrz jest nad przepaścią, jedną nogą w kałuży, nad grobem itd... nazywajcie to jak chcecie. Na ten temat nie ma sensu się dalej rozpisywać bo powiedziano już wiele. Tym akcentem przechodzę do meritum.

Nadszedł czas na dalszy ciąg podsumowań. Startujemy.


KRZYSZTOF "Krzysiu" JAKÓBCZYK - ur. 1986, 183 cm, rozgrywający/rzucający obrońca, poprzedni klub: Nysa Kłodzko (II liga)

Sezon 2010/11 w Górniku: 15 meczów, 36.9 min, 15.9 pkt, 4.9 as, 42 % za 3 (33/79), 47 % za 2 (55/117)

Nie mamy prawa obecnego gracza Sportino Inowrocław wspominać negatywnie. Niejednokrotnie "Krzysiu" był naszym zbawcą, trafiając z takich pozycji z których nie miał prawa trafiać. Był chodzącym kołem ratunkowym, człowiekiem-szalupą dla tonącego biało-niebieskiego okrętu. To jego nieprawdopodobny rzut z ósmego metra na kilkanaście sekund przed końcem dał prowadzenie z Politechniką. Gdy nie było pomysłu na skończenie akcji, koledzy podawali do Krzysia, a ten już wiedział co z piłką zrobić. Był niewątpliwie naszym lokalnym bohaterem i liderem zespołu. W styczniu pisałem o nim tak:

"Lider. Najlepszy strzelec. Najlepszy asystujący. Najlepszy...w stratach. Co tu nie pisać bez niego jesteśmy w czarnej d***. Z powodu wzrostu na siłę robiony point guardem. Drugi sezon u nas. Dzięki swoim dokonaniom boiskowym wszyscy już zapomnieli, że zaczynał w WKS. Dwa double-double (15-10 i 29-10 z warszawskimi ekipami). Z Politechniką wyprowadził nasz tyłek na prowadzenie na 1.7 sek przed końcem trójką przez ręce z jakiegoś ósmego metra. To w jego stylu. Nikogo już takie jego rzuty nie dziwią. To o czymś świadczy. Ułożony rzut, łowca punktów. Średnio 16.3 pkt i 4.9 as. Żeby nie było za różowo w tym samym meczu z Politechniką w dogrywce Krzysiu kompletnie nie podołał na linii pod presją"

Jakóbczyka trzeba oceniać również z perspektywy poprzedniego sezonu spędzonego w Wałbrzychu. Gdy przychodził z drugoligowej Nysy Kłodzko, nikt o nim nie słyszał. W koszykarskim Mordorze miał świetne statystyki. Trafiając na górniczy pokład błyskawicznie zaskarbił sobie sympatię kibiców. Zdarzało się, że dokonywał rzeczy niewątpliwie niezrównanych. Do takich należy zaliczyć 44 punkty w meczu na wyjeździe z Asseco 2 Prokomem oraz wspomniany wyżej rzut z półdystansu na sekundę przed końcem meczu z Politechniką, dający wygraną 101:100.  

Chyba każdy kibic ma swojego ulubionego górniczego koszykarza. Moim był Jakóbczyk. Za świetny rzut z dystansu. Za przebojowość.

Z drugiej strony, nie ma róży bez kolców. Krzysiowi zarzucano kompletny brak umiejętności rozgrywania piłki, co nie zmieniało faktu, że na pozycji kreatora cały czas występował. On sam starał się temu zaprzeczać, notując sporo ostatnich podań. Niestety, nawet godna pozazdroszczenia liczba asyst nie potrafiła zmienić opinii o Jakóbczyku-rozgrywającym. Nikt, dosłownie nikt nie ma wątpliwości, że w naturze tego zawodnika leży zdobywanie punktów. Zakodowane w mózgu oprogramowanie krzyczało: "rzucaj !". Instynkt łowcy nie pozwalał o sobie zapomnieć, nie dawał mu spać, kazał mu wstawać o drugiej w nocy by napić się szklanki mleka. Koszmary, w których bliżej niezidentyfikowany osobnik nakazywał my rozgrywać piłkę sprawiały, że budził się z krzykiem, od stóp do głów zlany potem.

Niemniej jednak, jego wysokie umiejętności strzeleckie pozwoliły mu się wypromować. Transfer do Sportino był dla niego jak dla dziesięcioletniego chłopca wygranie złotego biletu do fabryki czekolady Willy'ego Wonki. Mógł poczuć się wyróżniony, co nie zmienia faktu, że w nowym klubie początkowo wydawał się zagubiony, znalazł się w miejscu gdzie nikt ani śnił zwalniać go z założeń taktycznych. Gdy przyjechał z zespołem z Inowrocławia do Wałbrzycha nie omieszkaliśmy stwierdzić, że bardziej do twarzy mu w biało-niebieskim trykocie. Gwarnie krzyczeliśmy wtedy: " - Krzysiu ! - Co !? - Rzuć mało !". Krzysiu posłuchał. Nie skrzywdził nas. Po meczu podszedł do nas dziękując za nasze wsparcie, gdy grał dla KSG.

Z odejścia do Sportino Jakóbczyka zadowolony był chyba tylko jeden człowiek. Wegetując u boku Krzysia, Mateo Nitsche nie czerpał radości z gry. Skrył się w jakóbczykowym cieniu, stając się definicją mierności. Wraz z transferem wyszło dla niego słońce. Mateusz wyłonił się z mroku z przytupem. Ale o tym kiedy indziej.

Jakóbczyk to wychowanek wielkiego wroga - Śląska Wrocław. Tam jednak nie dano mu tak naprawdę szansy. Dostał ją u nas. Nikogo już nie obchodzi, że ten superstrzelec zaczynał w stolicy województwa. Krzysztof pozostanie biało-niebieski, górniczy.


Podsumowań czas (1): Łukasz Grzywa

wtorek, 22 marca 2011

Podsumowań czas (1): Łukasz Grzywa

Sezon I ligi koszykówki mężczyzn 2010/11 nadal trwa. Niemniej jednak jeden zespół już rozgrywki zakończył. Biało-Niebiescy z powodu problemów finansowych wielkości Syberii rozpadli się w pył. Tym co zostali pozostaje obserwować rywalizację z boku. Czas na indywidualne podsumowania graczy.

Dla Górnika w sezonie 2010/11 grało 15 zawodników:

Łukasz Grzywa (przybył w styczniu 2011, odszedł w marcu 2011)
Krzysztof Jakóbczyk (odszedł w styczniu 2011)
Bartłomiej Józefowicz
Jakub Kietliński (odszedł w marcu 2011)
Marcin Kowalski (przybył w styczniu 2011)
Hubert Murzacz
Łukasz Muszyński (przybył w październiku 2010, odszedł w marcu 2011)
Mateusz Nitsche (odszedł w marcu 2011)
Oskar Pawlikowski
Damian Pieloch
Bartłomiej Ratajczak
Marcin Sterenga
Adrian Stochmiałek
Maciej Ustarbowski (odszedł w styczniu 2011)
Marcin Wróbel (odszedł w marcu 2011)

No to zaczynamy. Alfabetycznie. Dziś - Łukasz Grzywa.


ŁUKASZ GRZYWA - ur. 1986, 210 cm, środkowy, poprzedni klub: MCKiS Jaworzno (II liga)

Sezon 2010/11 w Górniku: 11 meczów, śr. 13.9 min, 1.1 pkt, 3.3 zb, 16 % za 2 (4/25), 40 % za 1 (4/10) 

Jego tegoroczny powrót do KSG zbiegł się z powstaniem tego bloga. Gdy w styczniu za namową Marcina Sterengi powrócił w nasze szeregi pisałem o nim szerzej. Jego ledwie dwumiesięczny pobyt odbił się szerokim echem. Łukasz stał się postacią, która wzbudzała wśród kibiców mnóstwo kontrowersji. Jego postać dzieli ludzi tak samo jak dzieli postać Janusza Palikota.

Część kibiców objęła kurs szyderczy, wyśmiewając się z każdego zagrania naszego już byłego środkowego. W powietrzu unosiły się "och", "ehh", "ach", "ejj", "ajj" - jęki zawodu przeróżnej maści. Lokalny temperament dał o sobie znać. Ludzie nie kryli swojego zażenowania.

Druga część fanów skupiła się na kursie wspierania, duchowego poklepywania po plecach. Obrażanie i naśmiewanie się z elementu biało-niebieskiej układanki uznali za niegodne. Nadszedł moment, gdy część wspierająca miała w pewnym momencie serdecznie dość części szyderczej.  W Klubie Kibica doszło do zgrzytu, ostrzejszej wymiany zdań, traktującej o podejściu do zawodnika Grzywy. Czy się z niego naśmiewać czy mu pomagać. Odpowiedź na to pytanie chyba nigdy nie padła.

Osobiście należałem do części wspierającej. Obelgi w stosunku do gracza swojej ukochanej drużyny uważam za kompletnie niestosowne. Tłumaczenie "szyderców", że ich postawa jest związana z fatalną dyspozycją boiskową Łukasza do mnie nie docierają.

Obiektywnie rzecz ujmując, to Grzywa rozminął się z formą w sposób spektakularny. Pomylili przystanki. Forma wsiadła nie do tego autobusu, w którym siedział Łukasz. Grzywa bez formy okazał się zespołowi nieprzydatny.  Najlepszy mecz zaliczył na wyjeździe w Siedlcach z SKK, gdy zdobył 4 pkt, miał 9 zbiórek i 6 bloków. Ani razu nie błysnął w spotkaniach domowych. Zdarzały mu się gafy: nie trafiał spod kosza, notował głupie straty. Szwankowały mu kolana. Szwankowała też chyba psychika. Łukasz blokował się, gdy tylko wchodził do gry. Na rozgrzewce trafiał z łatwością z półdystansu, w meczu już tego nie powtarzał.

Pomimo tego, prawdziwy kibic powinien docenić tego olbrzyma za to, że wszedł do skażonej biało-niebieskiej rzeki po raz drugi. Poświęcił się. Po pełnym udręk poprzednim sezonie wiedział doskonale jak w Górniku mają się sprawy od strony organizacyjnej. Za namową Sterengi, w trudnej sytuacji zdecydował się jednak wrócić.

Z oceną Łukasza mam problem, bo muszę podchodzić do jego osoby dwutorowo. Chodzi o dwie strony medalu. Awers i rewers. Stronę sportową i osobowościową. Od strony sportowej: jak wyżej - kiepsko, nieskutecznie, mechanicznie, wolno. Od strony osobowościowej: jak najbardziej pozytywnie.

Było jakieś 40 min do kolejnego meczu, a w Klubie Kibica przy barierkach była nas trójka. W tym momencie na hali pojawiło się paru górniczych koszykarzy. Jedynym, który podszedł do nas by się przywitać był Łukasz. Niby nic. Podanie ręki. Zwykły gest. A jednak. Poczułem się jakbym go znał od lat. Od tego momentu nie potrafię o nim myśleć negatywnie. Przed meczem z GKS Tychy, to właśnie od niego dowiedzieliśmy się, że to ostatnia okazja zobaczyć biało-niebieskich w komplecie. Że nie ma funduszy. Że czas wracać do domu. Jego ostatnimi słowami w naszą stronę było: "Do zobaczenia chłopaki".

"Do zobaczenia Łukasz".


 

poniedziałek, 21 marca 2011

Czerwony z zazdrości

 Z powodu organizacyjnego faux pas kończymy sezon w marcu. Ok, juniorzy i młodzicy jeszcze się nam raz w akcji pokażą. Sezon jednak już za nami - kibicami.



W tym leniwym okresie nieco się rozmarzyłem. Sięgnąłem czołem puszystych obłoków, spowitych w kolorze błękitnego nieba. Zastanawiałem się nad tym jak wiele daje w sporcie marketing. Byłem w niemałym szoku gdy całkiem przypadkowo natknąłem się na gadżeciarnię piłkarskiej Warty Poznań.

Warty Poznań, która gra zaledwie w I lidze, nie będąc w mieście nawet najbardziej popularną drużyną piłkarską. Może i zieloni nie mogą pochwalić się rzeszą sympatyków, ale ich sklep kibica robi nieprawdopodobne wrażenie.

Do kupienia wszystko: miesięcznik "Warciarz", koszulki meczowe, szaliki, proporczyki, bluzy, kubki, szklanki, kufle, torby, czapki, plecaki, długopisy czy nawet szczoteczki do zębów (!?). Moim faworytem są jednak opaski, kojarzące się z projektem Nike Speak Up Stand Up:


No i tak z tą głową pomiędzy jednym cumulusem a drugim zastanawiałem się, czy coś takiego może powstać u nas, czy jest jakaś szansa na marketingową normalność. Póki co górniczy marketing to działania podziemne. XXI wiek, a my nadal w ciemnych kanałach.  Druga Wojna Światowa dawno za nami, a my wciąż tkwimy w projekcie pod nazwą Polskie Państwo Podziemne. Marketingowe państwo w państwie. Dziś kupno górniczego gadżetu przypomina u nas handel z ciemnoskórym dealerem z Bronxu - przychodzę w umówione miejsce, daję kasę w łapę i dostaję upragniony gadżet.

Nie mam pretensji do ludzi, którzy w undergroundzie ten handel tworzą. Nie robią nic złego, nic nielegalnego, nikogo swoją działalnością przecież nie krzywdzą. Z powodu braku alternatyw wpadli na pomysł sprzedaży gadżetów na inne, mniej oficjalne sposoby. Nie ich wina. Wina klubu i braku pomysłu tegoż klubu na promocję marki.

To, co uskutecznia się w Poznaniu powoduje, że robię się z zazdrości czerwony. Pomysł na sklep kibica w naszym mieście wydaje się przyrównywać do kiepskiego żartu, lub opowieści science-fiction. Tak być przecież nie musi.

U nas bardzo popularna jet piłka nożna. Kosz jest gdzieś zaraz za nią. W Poznaniu Warta jest numerem dwa. Daleko w tyle za Lechem. To jednak nie przeszkadza zielonym walczyć o kibica. Ostatnio energiczna pani prezes rozdała 9 tys biletów na mecze Warty. Marketing pełną parą bez owijania w bawełnę.

Tak - u nas też należy o kibica zawalczyć. Wiarygodny sklep kibica jest podstawowym narzędziem by tego dokonać. Czekamy na normalność w biało-niebieskim świecie.

piątek, 18 marca 2011

Światełko nadziei w ciemnym tunelu beznadziei: część trzecia

Czas na trzecią i ostatnią część cyklu. Wspominałem o marketingowych możliwościach. A co z samymi zawodnikami: obecnymi i byłymi ?

Tu sytuacja przedstawia się również logicznie. W zespole Górnika trzeba korzystać z dużego potencjału lokalnego. Z ekipą biało-niebieskich związani być powinni koszykarze z regionu, co na rozgrywki drugoligowe spokojnie wystarczy. Nie wiadomo jaka przyszłość czekałaby w nowym zespole graczy związanych z Górnik Wałbrzych SA. Moim zdaniem problem składu jest najmniejszym kłopotem Górników. Jeżeli od strony organizacyjnej, marketingowej, finansowej, jeżeli wokół klubu będzie odpowiedni klimat - nazywajcie to jak chcecie - nie powinno być przeszkód w zatrudnieniu dobrej jakości koszykarskich wyrobników.

Problem leży zupełnie w innym miejscu, a mianowicie w podejściu naszego ukochanego klubu do byłych graczy. Wielu z nich zostało przez Górnika niestety oszukanych. Ich finanse ucierpiały gdy przychodziło zakładać biało-niebieski trykot. Po tym gdy zasłużeni dla miasta zawodnicy kończyli kariery, zapominano o ich istnieniu, nie przyznawano się do znajomości. To trochę tak, jakby dziś wyrzucić kogoś z listy znajomych na facebooku, udając że się nie ma z tą osobą nic wspólnego. Były zawodnik został przyrównany do starego telewizora, którego po latach wykonanej dla nas pracy postanawiamy wyrzucić przez okno z piątego piętra. Nadszedł czas zerwania z filozofią zużytej chusteczki.

Byli koszykarze KSG powinni zostać zaproszeni do współpracy w klubie na normalnych warunkach w formie czy to trenera młodzieży czy też asystenta. Z całym szacunkiem dla trenera Chlebdy, nic nie zastąpi doświadczenia nabytego na parkietach. To, że Górnik Wałbrzych to ewenement na koszykarskiej mapie Polski zdążyliśmy się przyzwyczaić. No bo kto inny na poziomie I ligi nie posiadał asystenta trenera !?

Najciekawszy pomysł rzucony przez Marcina Sterengę to - moim skromnym kibicowskim zdaniem - utworzenie lokalnego, wałbrzyskiego Hall of Fame. Uhonorowanie dwóch tytułów Mistrza Polski płachtami pod sufitem hali czy wyróżnienie najznakomitszych koszykarzy związanych z Górnikiem jest pomysłem świetnym. Jak Marcin trzeźwo przyznał - nie jesteśmy Open Basket Pleszew czy Basket Kwidzyn. Mamy tradycję, którą powinniśmy się chwalić, chełpić. W naszym mieście powstaje nowa hala sportowa. Czy nie przyjemnie byłoby np. w hallu umieścić obrazy, przedstawiające ryciny legendarnych wałbrzyskich graczy z krótkimi notkami ich charakteryzującymi ? Ktoś powie: "Przestań  ! To nie Ameryka !", na co jak śpieszę odpowiedzieć: " Tak. To nie Ameryka. To Polska. To Górnik. I my też mamy czym się pochwalić".

W czym jesteśmy gorsi od wrocławskiego Śląska ? Oni potrafili honorować swoich graczy (przykład wałbrzyszanina Maćka Zielińskiego) więc dlaczego my tego nie możemy zrobić ?

Na spotkaniu z Marcinem padł także pomysł udostępnienia specjalnej loży dla byłych zawodników by docenić ich wkład w budowę historii klubu. Prawdą jest, że na dzień dzisiejszy wielu byłych górniczych koszykarzy jest mocno z klubem skonfliktowanych, omijających OSiR szerokim łukiem lub przychodzących na mecze tylko po to, by kpić z kondycji klubu. Czas to zmienić.

Udobruchać należy również sponsorów, dobrodziejów lokalnego sportu. Specjalna loża dla VIP-ów, wraz z podawaną kawą zwiększy ich komfort w oglądaniu spotkania oraz może pomóc w wykupieniu karnetów. Karnetów, z których wykupienia czuliby się owi działacze dumni.  


"Bez nadziei dni biegną obok nas
Bez nadziei sny utracony czas
Chciałbym choć raz być bliżej słońca i gwiazd"


"Odejdę tam, zapomnieć chcę
Odejdę tam, niby we śnie
Niech nadziei wiatr, do celu uniesie mnie"

Utwór "Odejdę tam" w wykonaniu zespołu Makowiecki Band staje się myślą przewodnią. Mamy dość bez nadziei dni, biegnących obok nas. Pragniemy sensu, pragniemy radości spowitej w promieniach słońca lokalnej koszykówki, zwycięstw naszego ukochanego klubu. Pozostaje nam "nadziei wiatr", światełko w ciemnym tunelu beznadziei. Potrzebujemy uwierzyć. Uwierzyć, że coś w tym naszym melancholijnym piekiełku można zrobić. Że można czegoś dokonać.

czwartek, 17 marca 2011

Światełko nadziei w ciemnym tunelu beznadziei: część druga

"Spójrzmy powiadam ku Niebiosom, a ogarnie nas przyjemne zdumienie, gdy ujrzymy przez teleskop wszystkie niezliczone światy, zawieszone jedne nad drugimi i obracające się wokół swych osi spokojnie i cicho, a przecie z jak zdumiewającą powagą i dostojeństwem".

Nie jest to przemowa ciemnoskórego kaznodziei z jakiegoś małego kościółka w Alabamie. Te słowa, płynące z powieści "Hawksmoor" Petera Ackroyda, w pewien metaforyczny sposób kierują się do nas, biało-niebieskich kibiców. Jedyne co nam pozostaje w tej najczarniejszej od lat chwili dla lokalnej koszykówki to obserwacja wzorców organizacyjnych w polskim baskecie. Dla nas te wszystkie koszykarskie, niezliczone światy są w tej chwili odległe, tak jak odległe są niebiosa. W naszej górniczej organizacji od dawna z lupą szukać "powagi i dostojeństwa". Dużo prościej jest natknąć się na "cyrk" czy "kabaret".

W pierwszej części ogólnikowo pisałem o planach na nowy start koszykarskiego Górnika. Na szczegóły za wcześnie, ale myśl skierowaną w naszą stronę przez Marcina Sterengę pragnę teraz nieco rozwinąć.

O "powadze i dostojeństwie"  była już mowa. Chodzi oczywiście o odbudowę wizerunku klubu, a to wiąże się z powrotem do loga "z młotami", mającego przyciągnąć kibiców piłkarskich. Praca nad wizerunkiem zarówno w obrębie naszego miasta jak i w skali krajowej jest absolutnie priorytetowa.

W nowym tworze, już bez długów i z przejrzystym bilansem finansowym, przede wszystkim należy zmienić podejście do sponsorów. Nie może być tak, że pieniądze od potencjalnego sponsora są wymagane. Inwestor musi mieć przedstawiony plan rozwoju klubu przez profesjonalnie przygotowanego przedstawiciela. Najwyższy czas na rozwój marketingu - terminu nieznanego do tej pory pod biało-niebieskim dachem.

O co chodzi ?  Przede wszystkim o uatrakcyjnienie marki "Górnik Wałbrzych". Jest to wykonalne, a sposoby można mnożyć w dowolny sposób. Jak przyciągnąć społeczność do koszykarskich hal:

- Promocja marki w szkołach. Ubrani w biało-niebieskie barwy przedstawiciele klubu rozdają wejściówki w szkołach podstawowych czy gimnazjach wraz z drobnym upominkiem, kojarzącym się z koszykówką i Górnikiem. Uczeń bądź uczennica dostaje bilet i zabiera tatę, który za bilet (stosunkowo tani) już płaci.   

- Tworzenie atmosfery w trakcie koszykarskich spotkań. Tu mowa o konkursach dla kibiców w przerwach, cheerleaderkach, czy jednakowych strojach dla kibiców. Przez kibiców rozumiany jest tutaj klub kibica razem z pozostałą częścią publiczności. Biała koszulka dla każdego, kto zasiądzie na trybunach to kapitalna wizja (co prawda dość kosztowna, ale tworząca niepowtarzalną atmosferę). Była też mowa o tworzeniu programów meczowych, czyli kontynuacji tego, co tworzyłem w tym sezonie i co zawsze jest odbierane w pozytywny sposób. W tym punkcie należy wspomnieć także o konieczności zmiany spikera na młodszego, bardziej energicznego oraz bardziej eleganckiego (zamiana obskurnego swetra na garnitur jest bardzo istotna). 
- Powstanie sklepu kibica. Tego naprawdę brakuje. Stoisko z gadżetami klubowymi ma każdy szanujący się zespół. U nas po dzień dzisiejszy pamiątki klubowe można zakupić jedynie w undergroundzie, przez piłkarskie forum. Tak być nie może. Kojarzycie sklep kibica Śląska w pobliżu Galerii Dominikańskiej we Wrocławiu ? Jest kapitalny. Oczywiście, u nas musimy rozpocząć to na mniejszą skalę, ale w równie dobrym punkcie. Moim zdaniem - chętnych na klubowe gadżety nie zabraknie.
- Stworzenie oficjalnej, bogatej strony internetowej klubu. To absolutna podstawa w budowie wizerunku, zwłaszcza w XXI wieku, gdy każda wolna chwila wiąże się z byciem online. Najświeższe informacje o drużynie muszą znaleźć się w sieci. W tej chwili oficjalnej strony nie ma bo brakuje nie tyle środków co inicjatywy ze strony działaczy. Koszt funkcjonowania takiej strony nie jest duży, a ludzi gotowych do współpracy przy jej aktualizowaniu nie powinno brakować. Sam byłbym takim projektem zainteresowany, będąc w stanie się zaanagażować tak jak angażuję się w chwili obecnej we współtworzenie obecnej strony (tu dodatkowo mile widziane kanały na Facebook i YouTube - facebookowy kanał funkcjonuje, a plany z ruszeniem na YouTube ostatnio niesłusznie upadły).

Duża w tym wszystkim rola nas - kibiców, którzy - jestem o tym przekonany - dysponują wielką energią, by wspierać swój ukochany klub. Sam Sterenga wielokrotnie wspominał o szacunku, jakim darzy kibiców oraz jak wielkie jest ich znaczenie w budowie zespołu i odpowiedniego klimatu wokół niego. Według Marcina, drzwi nowego Górnika byłyby dla fanów otwarte.Otwarte na pomysły, współpracę. Kibic rzadko jest w stanie zaoferować wkład finansowy. Dysponuje za to czymś równie wartościowym - swoim wolnym czasem oraz chęcią pomocy.

To tyle w części drugiej. Ciąg dlaszy nastąpi.

wtorek, 15 marca 2011

Światełko nadziei w ciemnym tunelu beznadziei : część pierwsza

Poniedziałek, 14 marca. Pasaż Tesco. Empik. Dział z gazetami codziennymi. Pierwsze strony "Gazety Wrocławskiej", "Nowych Wiadomości Wałbrzyskich" oraz "Tygodnika Wałbrzyskiego" pokrywają nagłówki oraz zdjęcia z sobotniego meczu biało-niebieskich ze Zniczem Pruszków. Prasa ta aż krzyczy w moją stronę, chcąc zwrócić na siebie uwagę: "Skandal w koszykarskim Górniku".

Koszykarski Górnik sięgnął dna. Mój ukochany koszykarski Górnik. Ten sam z którym dorastałem, któremu podarowywałem weekendy. Ten sam na którego mecze przychodziłem półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem, by zająć ulubione miejsce. Ten sam o którego rezultatach rozmyślałem w szkolnej ławie, którego boiskowe poczynania analizowałem ze znajomymi, za którym tęskniłem gdy szybko bo w marcu lub kwietniu kończył sezon.

Mój klub dziś kojarzy się jedynie w negatywny sposób. Okazuje się, że "Koszykarski Górnik" to nowy odpowiednik niespełnionej obietnicy, frustracji, skandalu, taczki czy niewypłacalności, a kibicowanie mu równa się z obciachem. Gdy myślimy "Koszykarski Górnik" przed oczami jawi się niewidzialny zarząd, szczotka do ścierania parkietu pozbawiona kija, czy prezes o indiańskim kolorze twarzy, związanym z pewnego rodzaju upojeniem. Wreszcie - "Koszykarski Górnik" to klub zawieszony przez PzKosz, który bez walki przegra wszystkie mecze do końca sezonu walkowerem...

Przedstawiony wyżej wstrząsający obraz nie jest moim wymysłem ani opowieścią o pewnym tworze rodem z science-fiction. TO SIE DZIEJE NAPRAWDĘ.

Krwawi biało-niebieskie, kibicowskie serce.
   
W tym ciemnym tunelu beznadziei pojawiło się światełko. Nadzieja zbudowana na trzeźwej wizji tego, jak to wszystko powinno wyglądać.

Po meczu młodzików w niedzielę doszło do godzinnej rozmowy na temat przyszłości górniczej koszykówki.

Kibice spotkali się z Marcinem Sterengą.

32-letni Sterenga to kapitan koszykarskiego Górnika, wychowanek klubu, dwukrotny uczestnik Meczu Gwiazd I Ligi. Pochodzący z koszykarskiej rodziny, w swojej karierze występował w Pogoni Ruda Śląska czy Doralu Nysa Kłodzko. Sezon 2009/10 w barwach Górnika zakończył jako drugi strzelec I ligi (sr. 20.1 pkt), pierwszy zbierający (10.3) oraz lider klasyfikacji evaluation (najpożyteczniejszy gracz I ligi).

Po spotkaniu z naszym koszykarzem my kibice mamy pozytywne odczucia. Marcin w swoich wypowiedziach zaprezentował bardzo przyzwoitą wizję odbudowy najważniejszego elementu całej układanki - wizerunku. Ten nie tyle został nadszarpnięty co wyszarpany, rozerwany, spalony, a następnie wyrzucony z pogardą na miejskie wysypisko.

Sterenga dużo wspominał o powrocie do tradycji, w tym do starego loga. Wyraził również irytację w kierunku polityki wg. której traktuje się byłych graczy, polityki opartej na zapomnieniu, wręcz pogardzie. Mówił o odbudowie doskonale rozpoznawalnej marki, jaką jest Górnik Wałbrzych.

W jego słowach można było odnaleźć chęć, pomysł, odpowiednią wiedzę biznesowo-sportową oraz trzeźwe myślenie. Wiele z jego założeń pokrywa się z tym, co o całej sytuacji myślą kibice. Marcin podobnie jak my ma dość teatru absurdu pod biało-niebieskim sztandarem, który dzieje się na naszych oczach.

Planem Sterengi jest powołanie stowarzyszenia, które wraz z tradycją dwóch mistrzostw Polski, byłoby gotowe tworzyć nową historię klubu z czystą kartą. Owa tabula rasa swój początek miałaby mieć w III lub nawet w II lidze (za wykupieniem dzikiej karty za 40 tys. zł).

To, co rzuciło się w oczy w założeniach naszego koszykarza to optymizm w kierunku pozyskiwania sponsorów. Nie zabrakło także słów, dotyczących rozwoju samego kibica, którego pomysły byłyby chętnie widziane w klubie, a biało-niebieski outfit kupiony w sklepie z pamiątkami stałby się jego znakiem rozpoznawczym.

Problemem może być przejęcie potencjału sportowego z Górnik Wałbrzych SA, ponieważ wraz z upadkiem tego tworu jego pracownicy tj. zawodnicy i trenerzy straciliyby nadzieje na odzywskanie pieniędzy od niebotycznie zadłużonego żywiciela (chociaż "żywiciel" nie jest tu trafnym określeniem). Ogłoszenie upadłości spólki Górnika nie jest możliwe z powodów proceduralnych. Istnieje więc wizja pozostawienia spółki "zawieszonej w powietrzu", bez loga i drużyny, mającą do zaoferowanie jedynie zaległości finansowe.

Oczywiście, o szczegóły na razie trudno. Czas pokaże co z tego wszystkiego się wykluje.

Część druga niebawem. 

poniedziałek, 14 marca 2011

Anihilator Kapa

Ależ to był mecz. Pełen emocji, ekscytacji, wybuchów radości i gniewu. Przy głośnym dopingu młodzicy Górnika przegrali po dogrywce z wielkim WKK Wrocław 63:64. No właśnie: czy aby na pewno takim wielkim ? Ten mecz był do wygrania dwa razy. Naszym niestety totalnie zabrakło doświadczenia i ogrania w sytuacjach zapalnych.


Pełne trybuny, kilkunastoosobowa grupa głośnych kibiców i cheerleaderki - to wszystko oglądało sie naprawdę przyjemnie. W pierwszej kwarcie biało-niebiescy zagrali baaardzo skutecznie w obronie, szybko wychodząc na kilkunastopunktowe prowadzenie. Graliśmy dobrze pomimo kombinowanej pierwszej piątki z Damianem Durskim w miejsce Łukasza Kołaczyńskiego oraz z twardo walczącym na tablicach Danielem Krzepiną. W lidze młodzików  piątka graczy w pierwszej kwarcie oraz całkowicie inna piątka w drugiej kwarcie (co jest uwarunkowane przepisami o konieczności hokejowych zmian) powinny mieć zbliżony potencjał. Trener Krzykała starał się nasyzm składem rotować. W drugich dziesięciu minutach na plac wychodzą reprezentanci kadry wojewódzkiej - wspomniany Kołaczyński oraz Bartłomiej Szmidt. Grający z nr 5 filigranowy Kołaczyński zademonstrował niemały talent kreowania gry. Jego świetne podania otwierały drogę do kosza Szmidtowi - ten jednak często pudłował.

Nie sądzicie, że brzmi to za różowo ? No cóż... tak pięknie nie było. Druga kwarta to o wiele mocniejsza piątka WKK. Na boisku pojawił się przede wszystkim grający z nr 13 Michał Kapa. Ależ nas ten chłopak skarcił. Na tle reszty koszykarzy wyglądał jak wirtuoz, profesor. Pan i władca parkietu. Autor 39 z 64 punktów gości. Niesamowity gracz, typowy all-around player -  trafiał za trzy, wchodził pod kosz, trafiał osobiste, co na tym poziomie jest wyczynem.

No właśnie... osobiste... Gdyby Górnicy rzucali chociażby na 50 % skuteczności z linii, ten mecz byłby wygrany bez najmniejszych kłopotów. Co więcej, trudno wygrywać zwłaszcza z takim rywalem, gdy nie ma się kompletnie rzutu z dystansu. W ciągu 45 minut meczu trafiliśmy może z dwa razy z półdystansu i dwa razy za trzy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że trójki Macieja Krzymińskiego i Marcina Szymanowskiego były przełomowe.

Gra naszego zespołu opierała się tradycyjnie o Krzymińskiego, Kołaczyńskiego i Szmidta. Dobrze pilnowany był tego dnia Szymanowski. To jednak celny rzut za trzy i trafiane osobiste Marcina wyprowadziły nas na prowadzenie. Tak jak wspomniałem - mogliśmy wygrać ten mecz dwa razy. Przegrywamy jednak w głupi sposób.

Pierwszy raz: Końcówka czwartej kwarty. Prowadzimy trzema punktami. Rywale mają piłkę. Nie faulujemy by rywal rzucał dwa osobiste tylko liczymy na szczęście, kolejny wałbrzyski cud. Wspomniany wyżej anihilator Kapa jest jedynym graczem grożącym rzutem z dystansu. I co ? I piłka trafia do niego, a on nie kryty trafia na bodajże 8 sekund przed końcem zza linii 6,75 m. Wielki rzut wielkiego już umiejętnościami koszykarza. Dogrywka.


Drugi raz: Prowadzimy jednym punktem. Kilkanaście sekund do końca. Kołaczyński wyprowadza piłkę. Zamiast kozłować w miejscu i czekać na faul, podaje pod kosz do Szmidta. Kończy się to stratą. Wrocławianie w następnej akcji dogrywają pod kosz i na 1 sekundę przed końcem trafiają spod obręczy. Prawdziwy thriller i solidna lekcja na przyszłość dla naszych.

Oczywiście, tych prostych błędów było więcej. Bezmyślne faule Krzymińskiego i Szymanowskiego powodowały zmniejszenie naszej przewagi. Należy jednak dodać, że nasi powalczyli z faworyzowanym rywalem. Po takim meczu są bogaci w doświadczenia i wiedzą, że nie są na pewno gorsi od zespołu WKK. Na nasze nieszczęście ekipa z Wrocławia zaprezentowała teatr jednego aktora. Michał Kapa był dla nas za szybki, za zwrotny. Był poza zasięgiem.

Michał Kapa (z lewej)
Nie wygramy tej grupy. Prawdopodobnie nie zorganizujemy też u siebie ćwierćfinałów. Niemniej jednak w nich zagramy i możemy tam powalczyć.

P.S Doszło do rozmowy kibiców z Marcinem Sterengą na temat przyszłości wałbrzyskiej koszykówki. O tym w następnym wpisie.

sobota, 12 marca 2011

Gdy wynik schodzi na dalszy plan

Nie bardzo wiem co tu pisać po takim meczu ze Zniczem. W każdym swoim dotychczasowym wpisie dotyczącym meczu biało-niebieskich podawałem wynik spotkania. Teraz nie ma to sensu. Bo przecież w tym meczu nie o wynik chodziło. Ten był z góry znany. Znicz zmiótł nas z powierzchni ziemi w sposób mało humanitarny. Nie mogło być inaczej.

Nie mogło być inaczej bo nasi grali w szóstkę. Z powodów proceduralnych nie udało się dokoptować do składu juniorów. Po opuszczeniu Górnika przez wszystkich koszykarzy zamiejscowych, na boisku ujrzeliśmy jedynie wychowanków naszego klubu. Marcin Sterenga, Oskar Pawlikowski, Damian Pieloch, Marcin Kowalski, Hubert Murzacz i Bartłomiej Ratajczak to jednak nieco za mało by rywalizować na poziomie pierwszoligowym. I bynajmniej nie chodzi tu o jakość tych graczy, a bardziej o nasze kadrowe braki. Z powodu kontuzji nie wystąpili Barłomiej Józefowicz i Adrian Stochmiałek. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o obecny skład KSG. Podobnie jak w 2009 roku, tak teraz w 2011 kompromitujemy się w skali krajowej.

To naprawdę trudne uczucie dla kibica podążać na mecz, o którym wie się tyle, że jest przegrany przed pierwszym gwizdkiem. Serce sie kraje, głowa mimowolnie opada w dół, rośnie frustracja.

Frustracja odegrała tego dnia główną rolę. Eskplodowała w postaci kibicowskich gestów, słów i okrzyków. Wydarzeniem meczu nie były piękne zagrania boiskowe, ale najzwyczajniejsza w świecie taczka. To właśnie taczka nadała frustracji kształt. Jej zadaniem miało być "przetransportowanie" działaczy naszego klubu do innego wymiaru. Wymiaru jakże odległego od biało-niebieskiego świata.

Ten wpis jest wyjątkowy. Nie oceniam występów poszczególnych zawodników jak to miałem w zwyczaju, bo co tu oceniać, gdy sztab szkoleniowy Znicza Basket Pruszków liczył prawie tyle samo osób co nasz cały zespół. Mieliśmy okazję dokładniej przyjrzeć się naszym juniorom, zaobserwować nerwowe reakcje Marcina Kowalskiego, który instruował młodszych kolegów. Mieliśmy okazję zobaczyć po raz kolejny, jak bardzo rozwinął się nam Damian Pieloch.

Co do gry naszych najmłodszych: zarówno Murzacz jak i Pawlikowski dobre akcje przeplatali tymi złymi. W pierwszej połowie zdecydowanie lepszy Murzacz, który grał odważnie, co trzeba docenić. Odwagi w grze brakowało Oskarowi, którego pożerała trema. W drugiej połowie nasz młody podkoszowy się jednak odnalazł, a podbudowany skandowaniem jego nazwiska, zaliczył sześć punktów z rzędu. Kondycyjnie czy też motorycznie wygląda wciąż kiepsko. Niemniej jednak druga połowa pokazała, że ten młody koszykarz odkrył w sobie niepoliczalne pokłady hartu ducha. Wracając do Huberta - tym meczem udowodnił, że w składzie znajduje się z powodu talentu, a nie znajomości.

Post scriptum: W programie meczowym, traktującym o naszych młodzikach,  pojawiło się pewne niedociągnięcie jeżeli chodzi o skład. Udało się je skorygować. Nie zmienia to faktu, że błędy w tworzeniu tego "produktu" wciąż mi się zdarzają. Wykonanie takiej gazetki kosztuje niestety sporo czasu. Pośpiech jest głównym winowajcą moich uchybień.

Post scriptum 2: Po niedzielnym spotkaniu młodzików Marcin Sterenga zaprosił nas do debaty na temat  przyszłości wałbrzyskiej koszykówki. Ta jawi się w ciemnych kolorach. Marcin ma jednak ciekawe pomysły odnośnie reorganizacji klubu. Przed meczem ze Zniczem wspominał przede wszystkich o potrzebie zmiany wizerunku klubu, z czym się jak najbardziej zgadzam. Ale o tym szerzej w kolejnych wpisach. Zobaczymy co z wyżej wspomnianego spotkania wyniknie. Bo rozmawiać warto - zwłaszcza z kimś takim jak Marcin Sterenga. Stay tuned.

czwartek, 10 marca 2011

Oszukać przepisy

Przed nami koszykarski weekend. W sobotę będzię minorowo i żałobnie. Ale za to niedziela, niedziela... będzie dla nas. Czas na kilka słów dotyczących młodzików, bo jest o czym informować.

Zespół Wojciecha Krzykały zalicza naprawdę dobry sezon. Bilans 12-1 daje drugą pozycję w tabeli. Gra toczy się jednak o coś więcej. Naszym zależy na pozycji lidera, by u siebie zorganizować ćwierćfinały Mistrzostw Polski. Prawo ubiegania się o organizację imprezy mają jedynie te zespoły, które wygrały grupę w regionie. Niestety, na przeszkodzie stoi niepokonane WKK Wrocław. Dzień sądu ostatecznego, czyli dzień meczu z WKK u siebie już 13 marca, w tą niedzielę. Wtedy wszystko się wyjaśni. Nasi muszą wygrać 25 punktami. Taka różnica w rozgrywkach młodzieżowych jest jak najbardziej do odrobienia.

A jak było we Wrocławiu ? Nasi przegrali z WKK 44:68. Warto jednak podkreślić to, że w rozgrywkach młodzików w drugiej kwarcie musi wejść do gry pięciu nowych zawodników. Ten dość dziwaczny przepis spowodował, że nasi przegrali drugą kwartę 4:20. Gdy w pierwszej kwarcie na boisku przebywała ta najsilniejsza piątka było zaledwie 11:13. Do wygrania w stolicy województwa zabrakło więc głębi składu.

Marcin Szymanowski
Na mecze młodzików chodzę od ich koszykarskich początków, czyli od 2009 roku. Gra biało-niebieskich w tym sezonie opiera się na grającym dalej od kosza tercecie: Łukasz Kołaczyński, Marcin Szymanowski, Maciej Krzymiński. Warunkami fizycznymi w pomalowanym straszy, młodszy od wymienionej trójki o rok Bartłomiej Szmidt. Dobre zmiany z ławki daje obwodowy Damian Durski. I to by było tyle. Brakuje nam drugiego obok Szmidta gracza, który powalczyłby pod koszem. Jedno jest pewne. W pierwszej kwarcie spotkania z WKK wymienieni wyżej gracze nie mogą wyjść w jednej piątce bo to skończyłoby się dla nas tragicznie z powodu przepisu o zmianach.

Jest kilku graczy, którzy mogą się w rotacji przydać. Pod koszem jako alternatywa dla Szmidta może grać Dominik Dargacz, który wydaje się z każdym meczem lepszy. Na obwodzie jest Mateusz Kłyż, o którym trener ostatnio jakby zapomniał. Na skrzydle dobrą zmianę jest w stanie dać skoczny Daniel Jarosiński. Na wyższy nieco poziom muszą wznieść się Marcin Jeziorowski, Paweł Smoleń oraz przede wszystkim podkoszowy Szymon Kowalski, który od trenera Krzykały dostaje mnóstwo zaufania, którego jeszcze nie potrafi spłacić.

Nie wolno nam powtórzyć błędu w ustawieniu z Wrocławia. Jakim składem więc można rozpocząć spotkanie z WKK tak, by nasz drugokwartowy garnitur nadążył ? Nie można oczywiście z korektami w zestawieniu przesadzić, bo może się to skończyć ponownie zbyt wielką stratą punktową. Celem 13 marca będzie przechytrzyć wspomniany przepis o konieczności zmian.

Wyjściowa piątka ?

Kłyż - Kołaczyński - Krzymiński - Kowalski - Dargacz 

Kapitan naszej ekipy Mateusz Kłyż z szansą w pierwszej piątce, gdzie zastąpiłby czołowego gracza Szymanowskiego. Zwany "Loganem" Mateusz ostatnio się zagubił. Nie błyszczy, spuszczając nieco z tonu. Na szansę jednak zasłużył. Kołaczyński i Krzymiński jako liderzy zespołu są konieczni w pierwszym składzie by nawiązywać walkę. Wymieniona piątka z wyjątkiem Kłyża jest ostatnio tą, którą oglądamy od pierwszych minut najczęściej. Liczymy na zgranie podkoszowych z obwodowymi. Podsumowując, jedyną ewolucją jest zastąpienie Marcina Szymanowskiego Mateuszem Kłyżem. Owa ewolucja jest jednak rewolucją, bo zmienia naprawdę wiele.

Piątka na drugą kwartę (przepisy - pięciu świeżych graczy):

Szymanowski - Durski - Jeziorowski (Smoleń) - Jarosiński - Szmidt

W tym ustawieniu ważna zmiana. Kłyża zastępuje moim zdaniem najlepszy nasz gracz Marcin Szymanowski. Jego umiejętności znacznie podwyższają wartość tego zestawienia. Obok niezłego rzutu Marcin dysponuje dobrą penetracją pod kosz. Durski to wartościowy gracz na obwodzie. Jeżeli Szmidt poprawi swoją skuteczności spod samego kosza, powinno być dobrze. Ważne, by para Paweł Smoleń -Daniel Jarosiński zagrała na wyższych obrotach niż zazwyczaj. To może okazać się kluczem. Daniel nie należy może do graczy podkoszowych, jednak w tej sytuacji liczymy na jego dynamikę.

Bardzo ważnym aspektem w tym meczu będziemy my - kibice. Głośny doping w tej kategorii wiekowej (13, 14 lat) odgrywa niezwykle istotną rolę, o czym można się było przekonać w ubiegłym sezonie, gdy nasi ograli po dogrywce, po niezwykle emocjonującym meczu, Śląsk Wrocław 106:102. Doping przy pomocy bębna został wtedy "rozkręcony" przez czterech czy też pięciu entuzjastów, którzy gardła nie oszczędzali. W tym gronie przyjemność darcia się miał piszący te słowa :)  To zaskakujące, ale gdy myślę o poprzednim sezonie to właśnie mecz biało-niebieskich z wrocławianami mam najczęściej przed oczami. Nie spotkania seniorów, ale mecz młodzików w obdartej już dawno temu z blasku hali przy Placu Teatralnym. Nie ma już w Górniku Dawida Kołkowskiego (obecnie Śląsk), który wtedy ze 106 punktów wałbrzyszan, na swoim koncie zainkasował aż 62. Z drugiej strony nasz zespół od tego czasu nabrał obycia i doświadczenia, a znacznie rozwinął się chociażby Szymanowski.

Doping może nie tyle wesprzeć naszych co sparaliżować przyjezdnych. Pamiętajmy, że mowa tu o bardzo jeszcze młodych ludziach, nie przyzwyczajonych do gry w tumulcie. Dlatego też nasza obecność na hali 13 marca jest obowiązkowa. Dodam tylko, że o przybycie prosił nas przedstawiciel Rady Rodziców, która dzielnie wspiera naszych młodych graczy od strony organizacyjno-finansowej.

środa, 9 marca 2011

W drodze do krainy cieni

Od dobrych paru dni nasze miasto skąpane jest w promieniach słońca. Niestety, promienie słoneczne przestały docierać do naszego koszykarskiego klubu. Ostatnie dni są najlepszym dowodem na to, w jak ciemnym miejscu znajduje się seniorska sekcja Górnika.

Już przed meczem z GKS Tychy do nas kibiców doszły słuchy, że w tym składzie to jest ostatni mecz. Po końcowej syrenie, gdy zawodnicy dziękowali nam za doping, Łukasz Grzywa pożegnał się z nami wymownie, słowami "do zobaczenia chłopaki".

W tym tygodniu w Nowych Wiadomościach Wałbrzyskich pojawiła się informacja potwierdzające nasze domysły. Klubowa kasa świeci pustkami w zasadzie od początku sezonu, a tajemniczo zapowiadany przez Janusza K. sponsor postanowił nie wchodzić w biało-niebieski interes. Z powodu braku funduszy z zespołem najprawdopodobniej pożegnają się gracze nie związani z miastem czy też regionem jako takim. ODCHODZĄ więc Kietliński, Muszyński, Nitsche, Grzywa i Wróbel. Szansa na ich pozostanie w zespole jest iluzoryczna, sięga może 5 %.Gdy do tego dodamy kontuzje Józefowicza, Stochmiałka oraz problemy zdrowotne Sterengi, to obraz sobotniego meczu ze Zniczem Pruszków przedstawia się - mówiąc eufemistycznie - niepokojąco. Kim więc będziemy grać w sobotę !?

Będziemy grać oczywiście juniorami. Czy wy też macie wrażenie deja vu ? W 2009 roku w podobnych okolicznościach żegnaliśmy się z ektraklasą. Nasza młodzież dostawała wtedy ostre lanie od silniejszych i prezentujących wyższe umiejętności rywali. Teraz - po zaledwie dwóch latach i klasę rozgrywkową niżej - jesteśmy w punkcie wyjścia. Do składu trafiają juniorzy...

... juniorzy, którzy w niedzielę (niecałe 24 godziny po meczu w I lidze ze Zniczem) grają arcyważny mecz w Zgorzelcu z równieśnikami z Turowa. Mecz o wszystko. Mecz, który trzeba wygrać by myśleć o ćwierćfinałach MP. Nasuwa się więc pytanie dość oczywiste: czy zmagania w I lidze nie przeszkodzą juniorom w walce w niedzielę w Zgorzelcu ?

Naprawdę trudno pisze się te słowa. Kończenie sezonu juniorami nie może przynieść dobrych rezultatów. Kto regularnie ogląda mecze juniorów oraz śledzi rywalizację seniorów, ten wie, jak ogromna jest różnica pomiędzy tymi rozgrywkami.

Po raz kolejny nas kibiców ogarnia wielki smutek, zmieszany niebezpiecznie z rozpaczą. Większość z nas już zapomniała, że mieliśmy do tego sezonu I ligi w ogóle nie przystępować ! Zarówno seniorzy jak i juniorzy na gwałt poszukiwali środków. U seniorów brakowało pieniędzy,  u juniorów - trenera (bo brakowało pieniędzy). Dosłownie rzutem na taśmę oba zespoły przystąpiły do rywalizacji.

Ciemna otchłań II ligi, Mordoru, krainy cieni, zaczyna nas z coraz to większą zaciekłością pochłaniać. Nie jesteśmy w stanie się bronić. Brakuje argumentów. Nadzy nie unikamy snajperskiego celownika.

Na cienkiej granicy wypłacalności balansujemy od wielu lat. Tak funkcjonuje ten klub. Twierdzę to z przykrością i bólem serca. 

W naszym 120-tysięcznym mieście panuje niemożność znalezienia inwestora, znanego pod amerykańskim terminem jako "business angel". Anioły zapomniały o naszym mieście. Promienie słońca oraz bezchmurne niebo to tylko przykrywka czy też zaprzeczenie tego, co czeka naszą ukochaną grę w naszym mieście w nabliższych dniach. Zmierzamy w kierunku krainy cieni. 

niedziela, 6 marca 2011

Gramy do końca

"Napastnikowi śmiało czoła stawię bo serce mężne me postawię" - tak można po krótce opisać występ juniorów w meczu z Chromikiem Żary. Powyższy cytat, płynący z poetyckiej twórczości Tupaca Shakura,  pasuje do niedzielnego spotkania naszych młodzieżowców jak ulał. Po meczu walki biało-niebiescy sprostali rywalowi, odnosząc zwycięstwo 72:69.

Pisząc "mecz walki", mam na myśli sporo nieskładnej gry i mnóstwo szarpania, nurkowania, pokrzykiwania, czy wydzierania piłki z rąk. Do przerwy gra naszych wyglądała naprawdę niepokojąco. Biało-Niebieski pojazd nie mógł odpalić, a rdza pożerała nadkola. Pod maską coś skrzypiało, coś stukało. 25:34 po 20 minutach. W trzeciej kwarcie dolaliśmy borygo i uzupełniliśmy poziom oleju. Górnicy pokazali charakter, grając aktywniej w obronie. Udawało się wymuszać przechwyty, co prowadziło do przyśpieszenia gry. Warto podkreślić, że obrona biało-niebieskich ściany nie przypomina. Widać problemy w komunikacji oraz szybkości w przesuwaniu się w defensywie. Dużo do życzenia pozostawia także skuteczność z linii rzutów wolnych.

Gra naszych opierała się w zasadzie od początku do końca spotkania na ułańskiej fantazji. Brakowało przede wszystkim izolacji dla rozgrywających by ci mogli spenetrować pod kosz. Nie do końca została wykorzystana szybkość i zwrotność najlepszego w tym meczu w naszych szeregach Pawła Maryniaka (17 pkt). Zbyt często opieraliśmy swoją ofensywę na rzutach z dystansu.

W meczach grup młodzieżowych można zaobserwować tendencję przeplatania niezłych akcji z niewytłumaczalnymi błędami. W rywalizacji z Chromikiem o zwycięstwie zadecydował zespół, a nie poszczególne indywidualności. Nieco poniżej oczekiwań zaprezentował się Kacper Wieczorek, skutecznie podwajany przez graczy gości. Dobre akcje z kiepskimi przeplatał duet Hubert Murzacz - Oskar Pawlikowski. Błędy na tym poziomie są zrozumiałe. Bardziej kuje w oczy popełnianie trudnych do wytłumaczenia strat po błędzie trzech sekund czy krokach.

To, co rzuciło się w oczy to ogromna motywacja kipiąca z naszych juniorów. Nie brakowało okrzyków, pokrzykiwań i sportowej złości. W udzielaniu reprymend królował Murzacz.

Chłopakom należą się brawa za walkę do ostatniego gwizdka. To nie był dla nich łatwy mecz, a rywal zaprezentował wysoką kulturę gry. Jestem skłonny nawet stwierdzić, że indywidualnie to koszykarze z Żar prezentowali się lepiej. Do tego należy dodać brak w składzie Chromika chyba najlepszego gracza - Artura Suchodolskiego. Tumult panujący w trzeciej i czwartej kwarcie nie pozostawił jednak złudzeń kto wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko.

Nasi nie tracą szans na awans do ćwierćfinałów MP.

sobota, 5 marca 2011

Czarny piątek

To był bez wątpienia czarny piątek wałbrzyskiej koszykówki. Lokalny dzień apokalipsy. Nadciągnął totalny kataklizm. Na naszych oczach dokonała się rzeź w duecie z anihilacją. Zostajemy zmiażdżeni przez ostatni w tabeli GKS Tychy 52:79.

Prawdę mówiąc, więcej działo się przed samym spotkaniem. Na powitanie dowiadujemy się od zawodników, że prawdopodobnie w tym składzie na parkiet wychodzą ostatni raz. Powód jest wszystkim znany. Zawodnikom nie ma się co dziwić, gdy - zdaniem jednego z nich - żyją o bułce i kisielu. Chwilę po tym jeden z kibiców rzuca piłkę z trybun w kieruku kosza. Trafia tak, że aż siatka zaświszczała.
Damian Pieloch
Zadziwiające jak łatwo można doszukać się analogii pomiędzy myślą filozoficzną Platona, a tym co oglądaliśmy na boisku. Mianowicie już w V wieku p.n.e jego "metafora jaskini" ujrzała światło dzienne. Platon twierdził, że jako ludzie wierzymy, że iluzja jest prawdą. Żyjemy w jaskiniach, w ciemności, a nasze cienie na ścianie to imitacja, a nie realny obraz. Wyjście z cienia, opuszczenie jaskini łączy się z wyzwaniem, któremu jest w stanie podołać jedynie filozof. Wyjście z jaskini jest trudne, bo oznacza oślepienie przez promienie słońca. Pożegnanie się z jakskinią oznacza jednak koniec iluzji, a początek prawdy i realności.

Nasi nie wyszli z jaskini. Nie byli do tego zdolni. Pozostaliśmy w świecie iluzji, w świecie filozficznego "mimesis". Zwycięstwo z Tychami okazało się dla nas nieosiągalne. Zabrakło u nas postaci przewodniej, któa byłaby gotowa opuścić jaskiniowe cienie. W GKS tym, który zakosztował realnego świata, skąpanego w słońcu był Jacek Jarecki (27 pkt). Jarecki był koszykarskim odpowiednikiem platońskiego filozofa. Początkowo promienie go oślepiały (dobrze krył go Muszyński). Z czasem jednak stało się jasne, że to on jest tym, który wyszedł z cienia. Z cienia jaskini. Jaskinia to ciemność. Ciemność kojarzy się ze złem, a zło w języku sportowym to nic innego jak klęska we własnej hali.

Jarecki to był właśnie ktoś, kogo u nas zabrakło. Lider. Gracz o wysokich umiejętnościach indywidualnych, który sam może zmieniać losy spotkań. No i w piątek zmienił. Był jakby z innego koszykarskiego wymiaru. Koledzy widząc jego dyspozycję sami poczuli się pewniej. Naszą porażkę oczywiście można tłumaczyć na wiele sposobów. Po pierwsze: zabrakło w składzie rozgrywających. Na pozycji nr 1 dusił się strasznie Mateusz Nitsche. Po drugie: graliśmy sześcioosobową rotacją. Na tym poziomie to trochę za mało by grać jak równy z równym. W tym spotkaniu było to widać. Do początku czwartej kwarty nasi nadążali za rywalem. W ostatnich dziesięciu minutach stanęliśmy jak wryci. Po trzecie: atmosfera. Trudno o dobry klimat w zespole, gdzie porządny obiad zawodnicy ostatni raz widzieli u mamy w czasie świąt. Nie ma wypłaty, jest frustracja. Jest frustracja - zanika koncentracja. Zanika koncentracja - przegrywa się mecze.

M.Wróbel (12 pkt, 4/11 z gry, 5zb) - najlepszy przykład na to, że statystyki nie oddają całej prawdy. W pierwszej kwarcie złapał dwa faule. Mimo tego zdziwił się, że z tego powodu siada na ławce. Na początku  drugiej kwarty złapał trzecie przewinienie. Zabrakło go w grze bardzo gdy musiał ponownie z powodu nadmiernej aktywności odpocząć. Miał 2/4 za trzy co jak na gracza z pozycji nr 4 jest świetną statystyką.
D. Pieloch (19 pkt, 5/5 za 2, 3/10 za 3, 3 prz, 0 str ) - absolutnie najlepszy z naszych graczy. Cieszy tym bardziej, że to wychowanek. Damian zagrał swój chyba najlepszy mecz w seniorskiej karierze, wyrównując punktowy rekord z przedsezonowego sparingu z WKK Wrocław. Jest strasznie wybiegany, szybki, walczył w praktycznie każdej akcji o przechwyt przez wyprzedzenie rywala. Po jego zagraniach na trybunach nie brakowało pełnych zdziwienia odgłosów w stylu "ooo" i "aaa". Żeby nie było zbyt różowo, Pielu nie ustrzegł się błędów. Co prawda tym występem zmazał plamę po spotkaniu ze Startem, ale wciąż popełnia błędy młodości. Parę razy w typowo młodzieżowy sposób "podpalał się", czyli na siłę oddawał rzuty za trzy w początkowej fazie akcji.
M. Nitsche (9 pkt, 3/8 z gry, 5 as, 6 str) - no właśnie, tu jest diabeł pogrzebany. Mateo nie jest organizatorem gry. W tym spotkaniu z konieczności niestety musiał zagrać jako "jedynka". Miotał się na tej pozycji bardzo, notując kilka bardzo głupich strat. Nikt jednak chyba do niego o to pretensji mieć nie powinien, bo tego dnia nie było nikogo lepszego, kto byłby w stanie rozgrywać (niesprawność do gry Kowalskiego i Wichra). Nitsche jest naszą pierwszą opcją w ataku z relatywnie szerokim wachlarzem zagrań w ofensywie. W meczu z Tychami nie mogliśmy z tego korzystać. Wszystko z powodu dziur w składzie. Coach Aron stanął przed trudnym zadaniem obsadzenia roli rozgrywającego. Mateusz był najlepszą opcją w tej trudnej sytuacji. Bardzo nas kibiców boli, gdy musimy oglądać takie eksperymenty. No ale cóż poradzić.. Czas rozłożyć ręce w geście bezradności.
M. Sterenga (4 pkt, 2/12 z gry) - kapitan wrócił po dłuuugiej przerwie. Dynamicznie wszedł w mecz. Najpierw zebrał w ataku i zdobył punkty z dobitki, później zagrał świetnie w obronie, następnie zaliczył przechwyt. Przed meczem mówił, że nie jest w pełni sił. Na nasze nieszczęście - było to widać w dalszej fazie meczu. Nie czuł kompletnie obręczy, która przy jego rzutach albo była ruchoma, albo też się złośliwie oddalała. Jego rzuty z ledwością dotykały kosza. Jest taki amerykański termin, który określa gracza po przejściach związanych z kontuzją. Gracza, który nie nawiązuje swoją obecną grą do najlepszych lat. Ten termin to "washed up". No i Marcin taki washed up trochę był.
Ł. Muszyński (7 pkt, 3/11 z gry, 10 zb, 4 prz) - zawsze mam problem z oceną jego gry. W obronie dobry. Co mecz notuje mnóstwo przechwytów. A w ataku ? W ataku co mecz widzimy jego tendencję taranowania sobie drogi pod kosz, co w większości przypadków kończy się albo stratą albo niecelnym rzutem spod obręczy. Zdarzają się przypadki kiedy nas zadziwia. Z Tychami zadziwił nas raz. Jego kapitalny reverse dunk wybudził publiczność z drzemki i spodowodował zepsute trzy kolejne akcje przez GKS. 
Ł. Grzywa (0 pkt, 0/4 z gry, 6 zb) - tradycyjnie bezproduktywny w ataku. Na rozgrzewce trafia z łatwością z półdystansu. W meczu atakuje go psychiczna blokada. Problemy zdrowotne sprawiają, że nie jest tym samym Łukaszem Grzywą co w zeszłym sezonie. W obronie parę razy wybronił, parę razy go ograli. Na plus trzy przechwyty i jeden ładny blok, gdy przybił piłkę do tablicy. Bardzo go lubimy jako człowieka. Jest sympatycznym gościem.   
H. Murzacz (1 pkt) - króciutki epizod. Udało sie wymusić faul, udało sie raz trafić z linii. Są pierwsze punkty w sezonie 17-letniego wychowanka.
O. Pawlikowski (0 pkt) - był w głębokim szoku gdy w drugiej kwarcie coach desygnował go do gry. Głębszym niż Jezioro Bajkał. Gdy trener powiedział mu, że ma wejść, ten niedowierzał nie podnosząc się z ławki, dopóki Aron nie krzyknął: "ruszaj się !". Szok już go nie opuścił. Miał problem zdjąć dres, miał problem w kryciu Jareckiego, który dwa razy uciekł mu z łatwością po zasłonach, trafiając bez obrońcy 2x3. Problem jest jednak głębszy. Oskar w juniorach gra jako center. W I lidze wszedł do krycia gracza na pozycji nr 3. Na krycie ruchliwego jak łasica, szybkiego jak wiatr Jareckiego, zabrakło mu dynamiki. Oskar ma 201 cm, czyli trochę mało by grać jako środkowy w seniorach. Z drugiej strony jest za wolny by grać dalej od kosza. To było widać w ciągu jego czterech minut na boisku. Dobra, dobra... pamiętam, że on ma 17 lat.
B. Ratajczak (0 pkt) - kolejny epizod naszego kolejnego wychowanka. Pokazał się publiczności i to właściwie tyle. W seniorach drugi sezon, ma 20 lat, a stoi niżej w rotacji od Pawlikowskiego. Ciekawe.

W wielkim żalu opuszczaliśmy halę. Nastawialiśmy się na wygraną. Rzeczywistość jednak po raz kolejny nas dopadła. Chodzą głosy, że w tym składzie nasi grali ostatni raz. Prawda jest taka, że juz w poprzednim sezonie tych ostatnich meczów parę było, a kończyło się ugodowo. W klubie tradycją stało się to, że kontrakt zawodniczy żyje własnym życiem, a rzeczywistość własnym. Nasi mają dość tej iluzji. W iście platońskim stylu chcą wyjść z ciemnej jaskini klubowej niewypłacalności. Wyjście w tym przypadku oznacza opuszczenie naszego miasta. Pragną ujrzeć światło. Światło w tunelu, równoznaczne z pełną wypłatą w terminie.

Przyszłość naszego ukochanego zespołu nie jest świetlana. Jest zaciemniona, iluzoryczna niczym jaskinia u Platona.

środa, 2 marca 2011

Nasi vs. trzech gringos

Spostrzegliście te wszystkie plakaty reklamujące mecze biało-niebieskich, którymi obsmarowują centrum miasta ? Postanowiono zająć najbardziej strategiczne miejsca reklamowe w śródmieściu. I w taki to sposób zapowiedź najbliższego pojedynku Górnika znajdujemy na szybach okalających to Piekarnię Frąckowiak na Gdańskiej, to Sporting na Słowackiego (czyli na naszej reprezentacyjnej wałbrzyskiej wersji łódzkiej Piotrkowskiej), to nawet - co mnie wprawiło w zdumienie - fryzjera na 1 Maja, koło Zielonego Rynku. Promocja ruszyła z kopyta aż się kurzy.
 
Już w piątek mecz z Tychami. Po sukcesie naszych, jakim była bez wątpienia wygrana ze Startem, rozsmakowaliśmy się w Victorii wiktoriach. Wiara co niektórych w zwycięstwa powróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Jak wiadomo, nie ma w tej lidze drużyn, których z naszej górniczej perspektywy śmiało możemy przedstawiać jako "chłopców do bicia". Taką drużyną nie jest nawet zespół z Tych. W tym przypadku jestem jednak skłonny stwierdzić, że jesteśmy faworytem. Rzadko w tym sezonie możemy wysuwać tezy, że czeka nas gładka przeprawa. Gładka jak przez ul. Wrocławską o godz. 2 w nocy.  Jednak czy to jest ten czas, by  twierdzić, że będzie łatwo i przyjemnie ? Jasne, że nie. To nie będzie gładka przeprawa.

Nasza gra w ataku sprawia, że w moje przekonanie o zwycięstwie wkradła się pewna niepewność. Oczywistą oczywistością jest, że nasza ofensywa kuleje na jedną nogę, a zamiast prawej dłoni ma protezę. Nasza ofensywa jest więc nieskładna jak wojenny weteran. Na nasze szczęście brat-bliźniak ofensywy, czyli defensywa, radzi sobie nadspodziewanie dobrze i to właśnie w nim widzimy kogoś, kto nas uszczęśliwi.

Sam już nie wiem czy korzystniej dla nas jest grać w siedmiu czy dziesięciu. Bez kontuzjowanych naszych weteranów skończyły się niedomówienia, a zaczęła się GRA. W ostatnią sobotę zobaczyliśmy taki Górnik, jaki w tej niezwykle dla nas wymagającej lidze chcemy oglądać. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z naszych ułomności pod tablicami czy na pozycji nr 2, niemniej jednak nie jesteśmy w stanie zaakceptować braku zaangażowania. Miejmy nadzieję, że ostatnie spotkanie wspomniany brak zaangażowania wypleniło na dobre.

GKS to zespół prosty jak konstrukcja ołówka. Trzech gringos, którzy o grze w koszykówkę wiedzą wiele łączy się z grupą ligowych zapychaczy składu, byle dociągnąć do dziesięciu istnień ludzkich w protokole. Wszystko to jest kierowane przez doświadczonego, dobrego szkoleniowca, który od lat wielu składa do kupy zespoły z Górnego Śląska.

Reasumując, jedyna sytuacja, w której naszego równie pazernego na wygrane jak my rywala nie uda się przeskoczyć, to "dzień potrójnego konia" w wykonaniu trzech gringos. Trio Witos, Jarecki i Kwiatkowski wspólnie musieliby wydrzeć 70 punktów. Mało prawdopodobne, ale z drugiej strony możliwe.

To, co łączy GKS i KSG to nie tylko pozycja w tabeli i poprzestawiane literki w wymienionych skrótach. Łączy nas krótka ławka. Różnica polega na tym, że u nas wygląda to trochę bardziej zespołowo. W gwiazdorskiej formie jest Nitsche, spokój wprowadza Kowalski, ożywienie oferują Muszyński i Wróbel, a Kietliński ewoluuje z każdym kolejnym treningiem.