Nie bardzo wiem co tu pisać po takim meczu ze Zniczem. W każdym swoim dotychczasowym wpisie dotyczącym meczu biało-niebieskich podawałem wynik spotkania. Teraz nie ma to sensu. Bo przecież w tym meczu nie o wynik chodziło. Ten był z góry znany. Znicz zmiótł nas z powierzchni ziemi w sposób mało humanitarny. Nie mogło być inaczej.
Nie mogło być inaczej bo nasi grali w szóstkę. Z powodów proceduralnych nie udało się dokoptować do składu juniorów. Po opuszczeniu Górnika przez wszystkich koszykarzy zamiejscowych, na boisku ujrzeliśmy jedynie wychowanków naszego klubu. Marcin Sterenga, Oskar Pawlikowski, Damian Pieloch, Marcin Kowalski, Hubert Murzacz i Bartłomiej Ratajczak to jednak nieco za mało by rywalizować na poziomie pierwszoligowym. I bynajmniej nie chodzi tu o jakość tych graczy, a bardziej o nasze kadrowe braki. Z powodu kontuzji nie wystąpili Barłomiej Józefowicz i Adrian Stochmiałek. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o obecny skład KSG. Podobnie jak w 2009 roku, tak teraz w 2011 kompromitujemy się w skali krajowej.
To naprawdę trudne uczucie dla kibica podążać na mecz, o którym wie się tyle, że jest przegrany przed pierwszym gwizdkiem. Serce sie kraje, głowa mimowolnie opada w dół, rośnie frustracja.
Frustracja odegrała tego dnia główną rolę. Eskplodowała w postaci kibicowskich gestów, słów i okrzyków. Wydarzeniem meczu nie były piękne zagrania boiskowe, ale najzwyczajniejsza w świecie taczka. To właśnie taczka nadała frustracji kształt. Jej zadaniem miało być "przetransportowanie" działaczy naszego klubu do innego wymiaru. Wymiaru jakże odległego od biało-niebieskiego świata.
Ten wpis jest wyjątkowy. Nie oceniam występów poszczególnych zawodników jak to miałem w zwyczaju, bo co tu oceniać, gdy sztab szkoleniowy Znicza Basket Pruszków liczył prawie tyle samo osób co nasz cały zespół. Mieliśmy okazję dokładniej przyjrzeć się naszym juniorom, zaobserwować nerwowe reakcje Marcina Kowalskiego, który instruował młodszych kolegów. Mieliśmy okazję zobaczyć po raz kolejny, jak bardzo rozwinął się nam Damian Pieloch.
Co do gry naszych najmłodszych: zarówno Murzacz jak i Pawlikowski dobre akcje przeplatali tymi złymi. W pierwszej połowie zdecydowanie lepszy Murzacz, który grał odważnie, co trzeba docenić. Odwagi w grze brakowało Oskarowi, którego pożerała trema. W drugiej połowie nasz młody podkoszowy się jednak odnalazł, a podbudowany skandowaniem jego nazwiska, zaliczył sześć punktów z rzędu. Kondycyjnie czy też motorycznie wygląda wciąż kiepsko. Niemniej jednak druga połowa pokazała, że ten młody koszykarz odkrył w sobie niepoliczalne pokłady hartu ducha. Wracając do Huberta - tym meczem udowodnił, że w składzie znajduje się z powodu talentu, a nie znajomości.
Post scriptum: W programie meczowym, traktującym o naszych młodzikach, pojawiło się pewne niedociągnięcie jeżeli chodzi o skład. Udało się je skorygować. Nie zmienia to faktu, że błędy w tworzeniu tego "produktu" wciąż mi się zdarzają. Wykonanie takiej gazetki kosztuje niestety sporo czasu. Pośpiech jest głównym winowajcą moich uchybień.
Post scriptum 2: Po niedzielnym spotkaniu młodzików Marcin Sterenga zaprosił nas do debaty na temat przyszłości wałbrzyskiej koszykówki. Ta jawi się w ciemnych kolorach. Marcin ma jednak ciekawe pomysły odnośnie reorganizacji klubu. Przed meczem ze Zniczem wspominał przede wszystkich o potrzebie zmiany wizerunku klubu, z czym się jak najbardziej zgadzam. Ale o tym szerzej w kolejnych wpisach. Zobaczymy co z wyżej wspomnianego spotkania wyniknie. Bo rozmawiać warto - zwłaszcza z kimś takim jak Marcin Sterenga. Stay tuned.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz