Szukaj na tym blogu

piątek, 30 marca 2012

Wszystko zostaje w rodzinie

Jerzy Sterenga to symbol początków naszego klubu. Pan Jerzy obok gry w Górniku zaliczył występy w reprezentacji Polski. Jego wnuczkowie to (licząc od najstarszego) Marcin, Maciej i Michał. Cała trójka w swoim czasie rzecz jasna reprezentowała biało-niebieskich. Marcin grał w Górniku najdłużej, bo jeszcze przed rokiem stanowił o sile pierwszoligowej ekipy z Wałbrzycha. Maciej ze starszym bratem spotkał się na parkietach I ligi w tzw. erze "przedekstraklasowej", a sam Michał występował kiedyś chociażby w Sudetach Jelenia Góra, czyli w obecnym klubie Marcina. W 2000 roku Maciej i Michał Sterenga sięgnęli z Górnikiem po wicemistrzostwo Polski juniorów starszych, a ich kolegami z zespołu byli Marcin Kowalski, Rafał Glapiński, Błażej Nowicki i obecny trener minikoszykówki w Wałbrzychu Marcin Ewiak. 

Trudno w Górniku o bardziej zasłużony klan rodzinny od rodziny Sterengów.

Dziś ze świecą szukać pojedynków biało-niebieskich, czy to w III czy w I lidze, na których nie ujrzelibyśmy żony coacha Chlebdy. Z wysokości trybun mocno wspiera męża. Razem z nią tacie (i rzecz jasna Górnikowi) kibicuje Alan, który już z resztą stawia pierwsze kroki w biało-niebieskim trykocie.Gang trenera Chlebdy jest w pełni "skażony" koszykówką, ale to nie on w górniczym środowisku jest najliczniejszy. 

W tej materii góruje rodzina Szmidtów.

przy bębnie Janusz Szmidt
"Zespół" Szmidtów jest czteroosobowy: Bartek (młodzicy, kadeci) i Adam (minikoszykówka) trenują w klubie, mama zajmuje się pomocą medyczną na meczach, a tata jest   przykładem charyzmatycznego człowieka-instytucji.

Janusz Szmidt to postać nietuzinkowa. Jako biało-niebieski działacz debiutował w momencie przystąpienia do zespołu młodzików jego syna, Bartka. Od razu mocno zaangażował się w działalność Rady Rodziców, która zrzesza - jak sama nazwa wskazuje - rodziców chłopaków trenujących w klubie z pl. Teatralnego. Świetna organizacja Półfinału Mistrzostw Polski Młodzików 2011 w Wałbrzychu to w dużej mierze jego zasługa. Część nagród, które można było wygrać podczas tamtej imprezy załatwił pan Janusz, a ja sam wygrałem jedną z nich (wizyta u fryzjera w Gorcach). W sezonie 2011/12 pan Szmidt odpowiadał za organizację pojedynków młodzików. Nie myślcie sobie jednak, że to człowiek jednowymiarowy. 

Obok roli organizatora jest też charakternym kibicem. Na meczach młodzików i kadetów głośno mobilizował Bartka, który akurat stawał na linii rzutów wolnych. Jego głośne, ojcowskie "Przyłóż !" roznosiło się po całej hali. Indywidualne pokrzykiwania uzupełniał dopingiem dla całej drużyny, często przyłączając się do najzagorzalszych kibiców. Pan Szmidt nie boi się krzyknąć głośniej, a najlepiej czuje się w roli "bębniarza". Pan Janusz to osoba bardzo kontaktowa, zawsze otwarta na współpracę i dyskusję na temat wszystkiego, co łączy się z wałbrzyskim basketem. W pewnym sensie, jest człowiekiem od wszystkiego, bo łączy w sobie zadania pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego. To on opłaca sędziów, zakłada i ściąga banery reklamowe, a nawet podsyła na naszą stronę internetową www.gornik.walbrzych.pl wieści z biało-niebieskiego świata. W ocenie gry starszego syna jest obiektywny, a często nawet krytyczny.

Bartka Szmidta znacie dobrze. Imponujący warunkami fizycznymi wychowanek biało-niebieskich ma ledwie 14 lat, a w dopiero co zakończonym sezonie był członkiem ekipy młodzików i kadetów. Ponadto, urodzony w 1998 roku Szmidt występuje w kadrze wojewódzkiej rocznika 1997, a swojej kategorii wiekowej był najlepszym strzelcem rozgrywek. W kwietniu Bartek wspomoże młodzików wrocławskiego Śląska w walce o półfinał mistrzostw Polski. O ile kierunek jego wypożyczenia może być kontrowersyjny, to każda możliwość grania w tym wieku jest na wagę złota. 
 

wtorek, 27 marca 2012

1 na 1 - odcinek 1


Rozpoczynamy z Mattim nasz nowy cykl. Już na starcie różnimy się poglądami. I dobrze. Oto pierwsza poruszona przez nas kwestia.

Kto w zespole Górnika poczynił największy postęp ?


Matti 
administrator oficjalnej witryny koszykarskiego Górnika, 
ekspert od spraw kibicowskich, młynowy, student Politechniki Opolskiej

- Adrian Stochmiałek - kiedy mówi się o największych postępach w zespole to od razu myśli ciągną do młodych zawodników. Owszem wielu (jeśli nie wszyscy nasi młodzi zawodnicy) zrobili postęp, ale dla mnie osobiście zdecydowanie największy postęp zrobił Adrian Stochmiałek. Kefo przeobraził się z zawodnika, który w I lidze nie znaczył nic, z zawodnika bez obrazy "bezjajecznego" w zawodnika, który przewodził całej hordzie młodych biało-niebieskich wojowników. Ktoś powie, to tylko III liga, tam grają sami amatorzy. Lecz nawet w takiej lidze trzeba umieć sobie poradzić.A Adrian poradził sobie niesamowicie.W trudnych momentach potrafił jednym zagraniem poderwać całą publiczność to fenomenalnego dopingu, jednym blokiem zniszczyć psychikę rywala i pokazać że za jego plecami jest tłum fanatyków w biało-niebieskich barwach, który stanie za jego drużyną murem. Co parę sezonów zmienia się w naszej ekipie taki koszykarz, który potrafi w pojedynkę porwać Górników do walki. Kiedyś takimi zawodnikami byli Wojciech Kukuczka, Marcin Stokłosa, Kris Clarkson, JJ Montgomery, Adam Waczyński, Łukasz Muszyński czy Marcin Sterenga. Teraz jest Adrian Stochmiałek i tak jak wcześniej wspominałem radzi sobie fenomenalnie. Chwała mu za to że w tych trudnych chwilach dla ekipy biało-niebieskich (które mam nadzieję już minęły) pozostał w Górniku i pomógł w tym, żeby ten utytułowany klub nie zginął. Dlatego więc uważam, że największy postęp, w porównaniu z zeszłym rokiem zrobił Adrian Stochmiałek.
Dominik
autor bloga i programów meczowych "Górnicy", 
administrator oficjalnej witryny koszykarskiego Górnika, student Uniwersytetu Wrocławskiego

- Paweł Maryniak. Nie był to łatwy wybór, bo praktycznie każdy z biało-niebieskich, którego mogliśmy oglądać w akcji w sezonie 2011/12 zrobił krok do przodu. Kacper Wieczorek zaczął trafiać z dystansu, a najmłodszy w zespole Szymon Jaskólski pokazał, że nie boi się nikogo. W porównaniu jednak z rozgrywkami juniorskimi, największy progres wykonał "Maryna". Pamiętam jego mecze w zespołach młodzieżowych, gdzie dobre spotkania przeplatał bardzo słabymi, często nie zdobywając nawet punktów. Nasz rozgrywający nauczył się efektywnie wykorzystywać swoją szybkość i dynamikę, stabilizując przy okazji formę. Nie bez przyczyny przed sezonem trener Chlebda zrobił z niego kapitana zespołu (do momentu powrotu Stochmiałka), a zebrani w sali konferencyjnej dziennikarze nie potrafili rozpoznać nazwiska "Maryniak" z tłumu. Dziś już chyba na dobre nauczyli się tego nazwiska. Paweł na boisku zawsze daje z siebie naprawdę wszystko, czego dowodem były koszmarne skurcze w wyjazdowym meczu w Kątach Wrocławskich, eliminujące go w trzeciej kwarcie z meczu . O postępie "Maryny" z resztą pisałem już wcześniej. Pawłowi dzielnie kibicuje jego starszy brat, który jest nie tylko wiernym kibicem biało-niebieskich, ale i autorem baneru tego bloga.

sobota, 24 marca 2012

1 na 1


Razem z Mattim wpadliśmy na kolejny głupawy pomysł. Nowy cykl to okołokoszykarska potyczka na słowa, gdzie co jakiś czas będziemy wymieniać nasze kibicowskie opinie i spostrzeżenia. Tak, tak... raz jeszcze zakładamy maski sportowych pseudoekspertów. Cykl nie dla żartów zwie się "1 na 1". Jeżeli kiedykolwiek graliście w koszykówkę na pewno wiecie jak wygląda pojedynek 1 na 1. W tego typu rywalizacji wszystko zależy od ciebie, brakuje ci wsparcia, a z boiskowych (w tym przypadku słownych) tarapatów musisz "wygramolić" się sam. 1 na 1 to pełna wolność ale także 100 proc. odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Grając 1 na 1 zawsze masz dwa punkty widzenia obręczy - pierwszy gdy jesteś w ataku, drugi gdy bronisz dostępu do kosza (i nomen omen obręczy nie widzisz). U nas też zobaczycie punkty widzenia, które nie raz będą się od siebie bardzo różnić. Dyskutować będziemy oczywiście o biało-niebieskich, a lista poruszanych tematów powstawać będzie spontanicznie.

Sam do końca nie wiem jak będzie to wyglądać. Wszystko wyjdzie zapewne w praniu.

Zapraszam na "1 na 1, czyli dwa punkty widzenia obręczy" !

poniedziałek, 19 marca 2012

Kołek, czyli z ziemi wałbrzyskiej do Wrocławia

Kadeci Górnika Wałbrzych przegrali u siebie wyraźnie ze Śląskiem Wrocław 72:111. W zespole gości 22 punkty zdobył obwodowy Dawid Kołkowski - wychowanek biało-niebieskich.


Wraz z końcem emocji związanych z seniorami, pod lupę biorę młodzieżowców. Dziś historia ciekawa. Historia talentu, który pierwsze kroki stawiał w Górniku. Trzeba dodać, że kroki spektakularne, stawiane w dodatku w wyjątkowo pamiętnych widowiskach (tak, wciąż mówię o rozgrywkach młodzieżowców). Kim jest w takim razie Dawid Kołkowski ?


Urodzony w 1996 roku "Kołek" swój pierwszy (i jak się później okazało - jedyny) sezon w Górniku datuje na rozgrywki 2009/10. Wtedy to właśnie klub ogłosił nabór świeżej krwi do koszykarskiego Górnika. Szkoleniowcem obwołano Wojciecha Krzykałę (która to już jego grupa młodzieżowa, z którą pracuje !?) Szukano chłopców urodzonych w 1997 roku, którzy dostali okazję rozwoju przez dwa lata w kategorii młodzików, wtedy okupowanej przez rocznik 1996. Złożono zespół. Wszyscy z tego samego okresu wałbrzyskiej porodówki. Przyszli na świat w 1997 roku, mieli po 12 lat i wykonali krok w stronę koszykówki. Wśród nich znalazł się jednak wyjątek. Koszykarski rodzynek, urodzony rok wcześniej Dawid Kołkowski. 

Szybko się okazało, że różnica wieku to nie jedyna cecha, która wyróżniała "Kołka" na tle kolegów. Drugą była łatwość zdobywania punktów. Sezon 2009/10 to także moje pierwsze kroki w opisywaniu i obserwowaniu  tego, co dzieje się w wałbrzyskim baskecie. Występy młodzików z Kołkowskim na czele oglądałem na żywo, a w pamięci po dziś dzień pozostało jedno spotkanie. Młodzi Górnicy ograli faworyzowany Śląsk Wrocław 106:101 po dogrywce, a 56 punktów dla biało-niebieskich zdobył "Kołek". Nieprawdopodobnie zacięte widowisko okraszono dopingiem kibiców, który zdarzyło się, że przekroczył granicę przyzwoitości, przemieniając się w bluzgi (Śląsk to Śląsk, wynik "na styku" - nic dziwnego, że wiek chłopaków jakoś zszedł  na dalszy plan). 

To nie było jedyne widowisko demonstrujące łatwość zdobywania punktów przez wałbrzyskiego obwodowego. By się nie powtarzać i nie powielać tego, co już raz zostało napisane przytoczę moje podsumowanie sezonu 2009/10 w wykonaniu biało-niebieskich młodzików (via gornik.walbrzych.pl):

Najskuteczniejszym zawodnikiem, reprezentującym barwy młodzików w sezonie 2009/10 był Dawid Kołkowski. Urodzony w 1996 roku gracz w 23 meczach rzucał średnio 29,2 pkt. Zdarzały się spotkania w których Kołkowski w pojedynkę rozstrzygał mecze (56 pkt ze Śląskiem). Podobnych występów w wykonaniu młodego koszykarza było więcej : 42 pkt, dwa razy 43 pkt no i 62 pkt w 8 kolejce przeciwko Zastalowi II. Kołkowski został najlepszym strzelcem w całej lidze dolnośląsko-lubuskiej oraz otrzymał powołanie do kadry wojewódzkiej

Niezłe numerki. Musiały robić wrażenie. No i zrobiły. Na działaczach Śląska. Po sezonie 2009/10 nasz obwodowy zamienił Górnika na Śląsk. Po części nie miał wyjścia, bo w Wałbrzychu - jako JEDYNY koszykarz z rocznika 1996 - zostałby bez drużyny, "na lodzie". No chyba, że dołączyłby na stałe do prowadzonych wtedy przez coacha Chlebdę starszych kolegów (kadetów), z którymi trenował. Nic takiego się nie stało, "Kołek" spakował manatki i przeniósł się do Wrocławia.

Sezon 2010/11 w barwach "Kosynierów" przewartościował go jako koszykarza. Kołkowski przestał zdobywać masę punktów (jeszcze jako biało-niebieski często unikał wręcz podań do kolegów), podporządkowując się nowej rzeczywistości. Nie zatrzymał się jednak w miejscu -  zadomowił się w kadrze wojewódzkiej. 


Jeszcze w 2010 roku wraz ze Śląskiem wygrał
VII Ogólnopolski Turniej Koszykówki w Bydgoszczy, zgarniając nagrodę najlepszego gracza turnieju. Nieco później, w listopadzie 2010 wygrał z kadrą Dolnego Śląska w Nowym Targu prestiżowy Puchar Tatr, zostając drugim strzelcem turnieju oraz MVP swojej kadry. Więcej punktów od Kołkowskiego zdobył tylko Artur Włodarczyk (Małopolska) - dziś ważny gracz reprezentacji Polski U-16.

W marcu 2011 "Kołek" wraz z kadrą wojewódzką zagrał też w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, gdzie pierwsze kroki stawiali wicemistrzowie świata U-17 Piotr Niedźwiedzki, Filip Matczak, Mateusz Ponitka i Grzegorz Grochowski (OOM z tymi graczami w akcji miała miejsce w Wałbrzychu).

Później o Kołkowskim tak jakby ucichło, a na czerwcowym campie, wyłaniającym reprezentację Polski U-16 jego nazwiska zabrakło. 

W kadrze narodowej znaleźli się za to jego klubowi koledzy Jakub Nizioł i przede wszystkim Marcin Skorek - ten sam, który tak zaciekle rywalizował z "Kołkiem" rok wcześniej, gdy Górnik ograł Śląsk 106:101 po dogrywce w opisywanym wcześniej meczu...

Co by jednak nie pisać, w sezonie 2011/12 Kołkowski notuje dobre 17,3 pkt, pogrążając dwukrotnie biało-niebieskich w pogromach (20 pkt, 2x3 oraz 22 pkt, 3x3).  

A jak radzą sobie biało-niebiescy bez Kołkowskiego ? Rok po jego odejściu, w sezonie 2010/11 zajęli 4. miejsce w Polsce, co trzeba uznać za wielki (choć niespodziewany) sukces zespołu Krzykały.

Tak wygląda jak na razie kariera tego przecież ledwie 16-letniego zawodnika. Dawid pokonał drogę z ziemi wałbrzyskiej do Wrocławia. W odwrotną stronę wybiera się co wakacje, gdzie gra przy szkolnych boiskach. Nie zabrakło go także na wałbrzyskich trzecioligowych derbach. Na razie w roli widza, a może w przyszłości ponownie w roli biało-niebieskiego górnika ?

piątek, 16 marca 2012

O roczniku 1998

KK Promet Wałbrzych nie przegrał do końca sezonu żadnego meczu (choć było blisko), co dało mu 1. lokatę w tabeli i możliwość gry w barażach. Okazało się, że druga w zestawieniu Wschowa też zagra w barażach. We wcześniejszych wpisach przewidywałem, że sytuacja rozegra się nieco inaczej. Niestety, pomyliłem się nieco w obliczeniach (nigdy nie byłem w nich dobry) za co przepraszam i w tym momencie posypuję głowę popiołem.


MŁODZICY o miejsca 1-8: Górnik - StarBol Bolesławiec 135:69

Wraz z zakończeniem sezonu przez seniorów na świecznik trafia nasza młodzież. Sądząc po wyniku na pewno pomyśleliście sobie, po co w ogóle o tym spotkaniu wspominam. Nie dość, że odbyło się prawie tydzień temu to jeszcze wynik nie wskazuje, że było w hali przy pl. Teatralnym na co popatrzeć.

StarBol Bolesławiec to jeden z tych mikro klubików, który istnieje wyłącznie dzięki pasji kilku zapaleńców, a każdy grosz ogląda się z obu stron kilka razy. Dość powiedzieć, że oprócz ekip młodzieżowych obecnie w Bolesławcu brakuje zespołu seniorów. Bodaj z dwa lata temu miał miejsce w Wałbrzychu taki mecz, w którym młodzież Górnika podjęła rówieśników z Bolesławca. Nasi wygrali jakoś 119:19, a gracze StarBolu nie do końca znali przepisy gry w koszykówkę. Jeden z nich na przykład pobiegł z piłką w złą stronę. Nie dość, że pomylił kosze, to jeszcze przy próbie dwutaktu zrobił kroki... Ten obraz powraca do mnie jak mantra za każdym razem, gdy widzę nazwę tego klubu. 

Młodzicy StarBolu prowadzeni są przez człowieka, który wygląda mniej więcej tak (dodajcie do tego obrazu tylko jakieś 20 kg):


Pierwsza kwarta nie zapowiadała pogromu. Górnik ją minimalnie przegrał, a Bolesławiec pokazał kilka ciekawych zagrań. Biało-Niebiescy jakoś nie mogli złapać rytmu, dopiero zmiana całej piątki graczy (wynikająca z przepisów) spowodowała, że los się odwrócił na naszą korzyść. Grający w czarnych koszulkach retro goście nie przejęli się jednak porażką, a ich duet trenerski nie robił z tego tragedii. Widać, że tam koszykówkę traktuje się bardziej rekreacyjnie niż wyczynowo. Nie ma w tym nic złego. Obok luźnego podejścia do basketu funkcjonuje dobra atmosfera. Gdy przed trzecią kwartą szkoleniowiec zapytał swoich podopiecznych: "Kto chce grać ?", wszyscy podnieśli w górę ręce, wyrażając swoją ochotę do gry. I o to chodzi.

W zespole trenera Pogorzelskiego na parkiet wybiegli chłopcy urodzenia w 1998 roku (plus jeden z 1999), w Bolesławcu rozrzut był większy (1998-2000). O ile wiekowo jedni do drugich byli zbliżeni, to różnica wzrostu była już MIAŻDŻĄCA.

Momentami wyglądało to tak:


Przewaga wzrostu oraz masy wpłynęła znacząco na wynik meczu. StarBol miał w składzie trzech kieszonkowych chłopczyków-liliputów, którzy mieli może po 1 m wzrostu. A u nas ? Taki Kuba Grabka (którego starszy brat Damian też jest wysoki i też związany jest z Górnikiem) ma jak na 14-latka wprost kapitalne warunki fizyczne, które doprowadziły go do kadry wojewódzkiej. Szkoda, że Kuba (obok wzrostu niezła, nie aż tak patyczkowata budowa) nie potrafi zdominować rywalizacji na tym poziomie jak inny górniczy wielkolud Bartek Szmidt (który akurat z Bolesławcem nie grał, ale pozostaje zdecydowanie najlepszym strzelcem w lidze młodzików). Gdyby udało się połączyć warunki fizyczne Grabki z niezłym (patrząc z perspektywy młodzików - dobrym) rzutem też nie niskiego Dominika Ziemskiego mielibyśmy w Wałbrzychu świetny prospekt.

Młodzicy Górnika imponują na tle rówieśników budową fizyczną. To wielki atut. Niestety, nie udaje się go wykorzystywać. Szkoda. Nasi zajmują dopiero 5. pozycję w tabeli, a ostatnio przegrali 40 pkt w Żarach z Chromikiem.

P.S Przypominam, że w sobotę o 11:30 kadeci zagrają ze Śląskiem. Oczywiście w "Teatralnej".

niedziela, 11 marca 2012

Kibicowskie życie po seniorach

Biało-Niebiescy zakończyli sezon porażką z liderem ze Wschowy 73:87. W swoim przejściowym sezonie podopieczni Arkadiusza Chlebdy wygrali zatem 7 z 18 pojedynków. Koniec sezonu seniorów to nie finisz pojedynków górniczych koszykarzy w rozgrywkach 2011/12. Na parkiet wybiegną jeszcze zespoły młodzieżowe:

MŁODZICY:

11 marca - StarBol Bolesławiec (dom, godz. 12)
18 marca - Turów Zgorzelec (wyjazd)
25 marca - Zastal Zielona Góra (dom)

KADECI:

17 marca - Śląsk Wrocław (dom)
24 marca - WKK I Wrocław (wyjazd)

Szczegóły na bieżąco będziemy podawać na www.gornik.walbrzych.pl

Młodzicy są na 4. miejscu w tabeli z wciąż realnymi szansami na ćwierćfinał MP. Kadeci, rywalizujący z rok starszymi koszykarzami zajmują 6. lokatę. 

OK, mecze młodzieżowców to nie to samo co seniorów, ale - chyba się ze mną zgodzicie - Górnik to Górnik, a wiek zawodników nie gra roli.

czwartek, 8 marca 2012

Nadzieja, nadzieja, nadzieja

DERBY: (7-10) Górnik - (13-3) KK Promet 76:81

Derby są jak magnez. Przyciągają tak silnie, że żadna jednostka nie jest w stanie się oprzeć. 

Odebrałem Mattiego z wrocławskiego dworca (a raczej to on mnie odebrał, bo w tłumie i dymie z budowy ciężko było zobaczyć więcej niż czubek własnego nosa). W drodze na miejsce zbiórki, gdzie miał po nas zajechać inny kibic Górnika, Tomek, spotkaliśmy kierującego się w stronę dworca Jacę. Pytamy go: "Gdzie zmierzasz ?", na co odpowiedział z uśmiechem "Do Wałbrzycha, na derby !"

I tak w czwórkę ruszyliśmy z Wrocławia na ten mecz samochodem. Tomek, Jaca i Ja związani z Wrocławiem, Matti dojechał z Opola. Dla derbów opuściłem trzy dni zajęć w szkole (co mi się zdarza bardzo rzadko), a Tomek gnał prosto z pracy jak szalony by nas odebrać spod Sky Tower. Niestety, stolica Dolnego Śląska nas nie rozpieszczała. Gnijąc w korkach traciliśmy z każdą minutą nadzieję, że dotrzemy na czas. Obwodnicę Wrocławia pokonaliśmy - jak nam mówił Tomek - w rekordowym czasie (jego średnie 35 min pobił wynik ok. 20 minut !). Śpieszyliśmy się, dwa razy przejechaliśmy na czerwonym świetle, ale ostatecznie dotarliśmy w połowie 1 kwarty. Może nie tyle "dotarliśmy", co (razem z Mattim) wbiegliśmy - ku naszemu zaskoczeniu - wejściem środkowym, które było otwarte po raz pierwszy od lat. A potem już działa się historia. Byliśmy w ciężkim szoku, gdy ujrzeliśmy w przejściu tonące w morzu serpentyn tłumy. Nieprawdopodobny tłum nawiedził "Teatralną". 




Gdy stanąłem w kibicowskim młynie, pomyślałem sobie: "A ja głupi zastanawiałem się czy mam na te derby przyjeżdżać !"



Tłum żądał walki, emocji i zadziorności. W końcu derby rządzą się swoimi prawami. Nikt nie poczuł się rozczarowany, nawet biało-niebiescy kibice, którzy liczyli na inny wynik. Tata Mattiego powiedział do mnie w pewnym momencie meczu: "Chciałbym, żeby chłopaki utarli nosa KK". Wszyscy chcieliśmy. I długo nasze życzenia się spełniały. Gdy Kacper Wieczorek (15 pkt - najwięcej w Górniku) trafił z dystansu równo z syreną kończącą pierwszą połowę, wybuchła euforia. Skakaliśmy, obejmowaliśmy się, przybijaliśmy piątki, jakby to to był rzut wieńczący jakiś awans, bądź tytuł. Było wtedy 43:38 dla Górnika, a Michał Borzemski spuścił głowę w geście bezradności.

W drugiej części gry Promet konsekwentnie grał pod kosz, gdzie akcje spod obręczy kończył Daniel Iwański (24 pkt). Środkowy KK zadziwiająco dobrze radził sobie w walce z Adrianem Stochmiałkiem, a jego dobra gra nie mogła nam się podobać. Uczyniony na potrzeby tego meczu wrogiem publicznym nr 1, Iwański nic nie robił sobie z presji kapiącej na niego z trybun. Dużo dobrego trzeba też powiedzieć o Kubie Kołodzieju (17 pkt). Wychowanek Górnika, który po latach rozczarowań w biało-niebieskim trykocie, po raz kolejny jakby dodatkowo mobilizował się na derby. Jego sportowa złość była widoczna zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy był jedynym graczem trafiającym z dystansu.

Biało-Niebiescy grali piłką, rozrzucali ją do znudzenia po obwodzie by jak najbardziej rozciągnąć obronę rywala, by znaleźć w tej defensywie lukę. Metoda ta wielokrotnie przynosiła skutki. Nasi oglądali ostatni mecz Prometu z Maximuem. To, że wyciągnęli z niego lekcję było widać jak na dłoni, bo lider punktowy Prometu z tamtego pojedynku (31 "oczek"), nomen omen nasz wychowanek Bartłomiej Ratajczak (8 pkt), tym razem został ograniczony prawie do minimum. Trudno dziś w szeregach Prometu znaleźć gracza bardziej wściekłego na Górnika od Rataja. Jeszcze kilka tygodni temu, gdy zbieraliśmy pieniądze dla naszego kolegi Adama, którego mama walczyła o życie w szpitalu, Rataj w niewybredny sposób odmówił wsparcia akcji. No cóż.... (dla kontrastu hojnie wsparł nas wspomniany już w tym wpisie Borzemski).

W zatrzymaniu Rataja duży udział miał Szymon Jaskólski. Gdy najmłodszy w naszej ekipie gracz (rocznik 1995 !)  notorycznie pudłował wielu zastanawiało się, dlaczego trener Chlebda go nie zmienia, Odpowiedź kryje się w przepychankach i wierceniach na skrzydle, gdzie "Jaskóła" starszemu o cztery lata Ratajowi nie odpuszczał. 

Nie odpuszczał cały Górnik. Teoretycznie, w imię wałbrzyskiej przyjaźni (co !?) nasi mogli się Prometowi "podłożyć" by utorować tym samym zespołowi z tego samego miasta drogę do krainy szczęścia zwanej barażem. Nic z tych rzeczy. Biało-Niebiescy są na to zbyt ambitni.

Zwyciężając derby Promet przedłużył swoje nadzieje na awans. Swoją grą jednak wciąż nie zachwyca, i o ile szanse na wygranie regionu wciąż istnieją, to baraże powinny po raz kolejny zweryfikować wartość tego zespołu. 

Nadzieja bardziej pasuje do Górnika. Właściwie to nadzieja, nadzieja, nadzieja. Górnicy nie pozostawili wątpliwości, że kolejny sezon będzie dla nas bardzo obiecujący. W porównaniu z pierwszym pojedynkiem z KK, nasi koszykarze zrobili kolosalny postęp. Z resztą nie tylko oni. Biało-Niebiescy przez te parę miesięcy znaleźli wielu kibiców, którym Górnik Wałbrzych przestaje się kojarzyć z wiejącą z każdej strony beznadzieją. Ostatni raz zapełnione siedziska na 1 h przed meczem Górnika oglądaliśmy 7 lat temu w I lidze. Było to w okresie moich kibicowskich początków. Wierzę, że derbowy mecz z KK znalazł wielu ludzi, dla których "Górnik Wałbrzych" będzie czymś więcej niż zbitką słów.

Gdy wracałem po meczu do domu, zobaczyłem zamyślonych trenerów Smaglińską i Młynarskiego kierujących się w stronę opustoszałej ul. Nowy Świat. Było w tym coś refleksyjnego. Duet trenerski zmierzał wydawałoby się donikąd, a uliczna pustka odzwierciedlała to, czego zespołowi Prometu brakuje najbardziej - oddanych kibiców. Pusto, ciemność... Zastanawiem się, dokąd zmierza ten klub. Jaka jest jego przyszłość ? Doceniam pasję jego założycieli, którzy zrobili coś z niczego. Nie życzę im źle, ale nie potrafię się z nimi zidentyfikować. To nie na ich meczach dorastałem, przeżywałem pierwsze koszykarskie emocje. Wielu z nas podziela z resztą ten pogląd. Straciłem też niejako sentyment do OSiR-u od kiedy grają tam wyłącznie "prometeusze". 

Górnicy przegrali derby. Z drugiej strony kibice, trenerzy, działacze, czy wreszcie sami górniczy koszykarze przegrani się nie czują.  Nie czują się przeżuci, wypluci i niepotrzebni, bo to za nimi stoi rzesza kibiców, która buduje fundament pod przyszłość w jaskrawych kolorach. A KK ? Wygrali derby, wciąż mają jedynie minimalne szanse na baraże (Wschowa !), w których - i piszę tutaj całkowicie obiektywnie - z drużynami z regionu śląskiego nie mają większych szans. Na ich meczach panuje atmosfera pogrzebu, a nie sportowego święta, a ich spiker w ramach tajnej misji swoją bezużyteczną gadatliwością zabijał show i zagłuszał kibiców w trakcie derbów. 

To nie Górnik stoi na przegranej pozycji.

poniedziałek, 5 marca 2012

Spacer po linie

Kuba Kołodziej trafił w ostatniej sekundzie za trzy w kontrowersyjnych okolicznościach, dając tym samym remis KK Prometowi Wałbrzych w meczu z Maximusem Kąty Wrocławskie. Remis otworzył szansę na zwycięstwo w dogrywce, którą to szansę "prometeusze" skrzętnie wykorzystali. Sobotni triumf podtrzymał nadzieje KK na wygranie rywalizacji w lidze, która przedłuża szansę na awans do II ligi. Nie widziałem tego meczu, ale ogrom wysiłku włożony w zainkasowanie dwóch punktów potwierdza jedynie, że w tym zespole coś solidnie zgrzyta. Z perspektywy biało-niebieskich okularów na nosie nie ma chyba lepszego momentu by rozegrać derby. OK, wciąż to nie Górnik jest faworytem środowego starcia, ale biorąc pod uwagę koszmarne męki KK (Pamiętacie ich mecz ze Wschową ? Męki !) iskierka nadziei tli się jakby mocniej.


Koszykarze Prometu najwyraźniej gustują w sportach ekstremalnych, bo ostatnie mecze ze Wschową i ten sobotni z Maximusem potwierdzają tylko ich zamiłowanie do spacerów po linie. Przytłoczeni koniecznością odnoszenia zwycięstw, ograniczeni brakiem możliwości potknięcia, które skreśla jakiekolwiek szanse na awans, "prometeusze" negatywnie zaskakują. Rzutami na taśmę udało się ograć Wschowę i Maximus. Balans po cienkiej linie jest szalenie niebezpieczny, a w środę lwia część publiczności szarpiąc za tą nieszczęsną linę będzie wyprowadzać z równowagi i ściągać podopiecznych Ewy Smaglińskiej i Mieczysława Młynarskiego ku ziemi.

Największym rywalem KK na świetlistej drodze, prowadzącej do baraży jest wspomniana ekipa ze Wschowy, z którą ... Górnicy grają w sobotę. Ha ! Ale się ułożyło. Biało-Niebiescy przejęli spektakl, stając się reżyserem finałowej sceny.

Pytanie na najbliższe dni jest proste: Jak długo jeszcze KK Wałbrzych utrzyma się nad przepaścią ?

piątek, 2 marca 2012

Czas na rewanż




 (7-9) Górnik Wałbrzych - (11-3) KK Promet Wałbrzych
 środa, 7.03 - pl. Teatralny, godz. 18

Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza – uśmiech.

              Jan Twardowski

Zaczęło się od łzy. 

Pomimo tego, że było piękne wrześniowe popołudnie, spuściliśmy głowy w geście rozpaczy, bezradności. Jedne z ostatnich ciepłych promieni słońca 2011 roku nijak miały się do naszego nastroju. Znaleźliśmy się w bardzo posępnym, mrocznym miejscu. Czuliśmy się jak ofiary napadu rabunkowego w ciemnej uliczce.

Zaczęło się od nocy.

Wynik był niczym wyrok. 60:110. Wychodząc z hali powtarzaliśmy sobie: "Nadzieja umiera ostatnia". Nie było nam łatwo, bo nasza ukochana biało-niebieska gromada sięgnęła dna. A raczej narodziła się na nowo z popiołów bezradności i niewypłacalności. Jak to trzeźwo przyznał prezes: "Były lata tłuste, czas na chude". Ale żeby aż tak !? Przegrywamy w trzecioligowym debiucie z lokalnym rywalem.  Rywalem, który po parkietach biega dopiero od trzech lat, którego personalia opierają się na niegdyś biało-niebieskich najemnikach, których drogi z naszym klubem bezpowrotnie się rozminęły. Rebeliancka grupa KK Wałbrzych rozniosła naszą nieopierzoną młodzież w pył. Byliśmy jak raniona antylopa zewsząd otoczona drapieżnikami w samym środku sawanny. Bez szans na ucieczkę. Nie zrodziliśmy się z popiołów niczym feniks. Takie historie to tylko w bajkach. Stawiliśmy czoła rzeczywistości.

Od tego wrześniowego popołudnia minęło pół roku. Po bolesnych ranach w postaci porażek z takimi tuzami koszykówki jak WSTK Wschowa, Maximus Kąty Wrocławskie czy KKS Siechnice przyszło ukojenie. Ukojenie w postaci zemsty. Blizny goją się szybko, a po nocy zawsze jest dzień. Po łzie zawsze przychodzi uśmiech. 

Odmienieni, wzmocnieni podkoszowym talizmanem wychodzimy na prostą. Uśmiech pierwszy raz pojawił się po pokonaniu u siebie lidera ze wspomnianych Siechnic. Od tego czasu czterokrotnie na pięć podejść kończymy pojedynek bynajmniej nie na tarczy. Do naszej ukochanej choć wysłużonej hali-staruszki zagląda coraz więcej kibiców. Byliśmy na dnie. Widzieliśmy na własne oczy rozpacz, a kostucha była na wyciągnięcie ręki. Od dłuższego czasu płyniemy jednak na drugą stronę Styksu. Wracamy do świata żywych. 

Mija pół roku, a nadzieja jak się nas trzymała, tak trzyma. Do rewanżowego pojedynku z wałbrzyskimi "prometeuszami" nie podchodzimy już ze straconej pozycji. Jesteśmy świadomi swojej siły, ale i słabości. Zagramy z determinacją, wiarą w końcowy sukces. Piszę "my", bo jako kibice identyfikujemy się biało-niebieskimi nie tylko w momencie ich iście feniksowego zrywania się do lotu. Jesteśmy z Górnikiem od czasu popiołów. Będziemy z Górnkiem też w środę, gdy to jeszcze raz staniemy za nim murem w - co by nie mówić - trudnym pojedynku.

Żarty dawno się skończyły. Spotkania lokalnych drużyn nie jawią się jako przyjacielskie. Nie mogą takie być. Jedni z drugimi spotykają się na różnych polach, czasami podkopują swoje pozycje, łapią za topory wojenne lub tworzą "wilcze doły" po nocach. Ulepione z terminarza już przed rokiem (młodzicy !) derby Wałbrzycha w koszykówce zredefiniowały nasze pojęcie tego terminu. Derbami przestały być pojedynki ze Śląskiem, teraz gdy myślimy o derbach, przed oczami stają nam "prometeusze".

Nasi środowi rywale zagrają z ostrzem na gardle. By jeszcze raz dotknąć czubkiem palca Olimpu w postaci trzecioligowych baraży, nie mają prawa się potknąć. Zbyt często już w tym sezonie dopieszczony personalnie zestaw zawodników zawodził, potykał się w najmniej oczekiwanym momencie. Ten rok miał być dla nich łatwiejszy, przyjemniejszy. W środę wszystko postawią na jednej szali. Wóz albo przewóz. Awans albo dogorywanie w nadziei, że na ich domowych meczach stypę zastąpi sportowa atmosfera.

W środę pasjonaci zmierzą się pasjonatami. Zakochani w koszykówce biało-niebiescy podejmą nie mniej zakręconych na jej punkcie czerwono-czarnych. Koszykówka doczekała swojego derbowego święta. Choć u nas rozczłonkowana i dwubiegunowa, Wałbrzych ją kocha.