Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Chwile radości

Final Four Pucharu Polski PZKosz:

Półfinał: Górnik – UTH Rosa Radom 67:62
Finał: Górnik – SKK Siedlce 91:62

Niedzielne popołudnie 28 grudnia było wyjątkowo zimne i śnieżne. Gdy A. opuszczała Aqua Zdrój uśmiech rozświetlał jej twarz. Górnik przed momentem zdobył Puchar Polski PZKosz, co sprawiło jej ogromną radość:

„ Pierwszy raz na meczu Górnika byłam trzy lata temu. Pamiętam, jak dostawaliśmy lanie od każdego. Dziś sięgnęliśmy za to po Puchar Polski!”

Dwa lata temu, w grudniu 2012 roku, biało-niebiescy mieli za sobą 10. kolejek w 3. lidze. Właśnie wygrali czwarty mecz z rzędu, ale z marnym bilansem 4-6 było jasne, że o grze o awans należy zapomnieć. Kto by pomyślał, że równo dwa lata później „Górnicy” będą podnosić Puchar Polski? Nasi faworytem do wygranej przecież nie byli.

W półfinale Final Four zmierzyliśmy się z pierwszoligowcem z Radomia. Byłem przekonany, że różnica pomiędzy 1. a 2. ligą jest ogromna, a wałbrzyskie Final Four nam to dogłębnie uświadomi. Po wejściu do hali szybko spojrzałem w stronę rozgrzewających się graczy Rosy, poszukując w składzie ich najgroźniejszych, flirtujących z Turon Basket Ligą, zawodników. Po chwili stało się jasne, że na próżno poszukuję Daniela Szymkiewicza i Damiana Jeszke. Obaj do Wałbrzycha nie przyjechali, bo wybrali się w niedzielę do Zielonej Góry na kolejny mecz ekstraklasowej Rosy. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że mamy szanse.

Po pierwszych minutach półfinału Górnik przegrywał jednak 0:13. A. zaczęła obgryzać palce i chować twarz w dłoniach, a ja uwierzyłem w istnienie solidnego muru pomiędzy pierwszo- a drugoligowym światem. Po chwili za trzy trafił jednak Niedźwiedzki i wałbrzyszanie się odblokowali. Gdy w drugiej połowie nasz środkowy zakończył jedną z akcji potężnym wsadem, kibice zwariowali z radości. Nikt w Aqua Zdroju nie miał już wątpliwości, że zagramy w wielkim finale.

Tamże czekał na nas dołujący pierwszoligowiec, SKK Siedlce. Siedlczanie awans do wielkiego finału zawdzięczali fatalnym decyzjom trenera Polonii Leszno, z którą zmierzyli się półfinale. Trener Lebiedziński, przy stanie 60:57 dla swojego zespołu, zdjął z boiska lidera, Jędrzeja Jankowiaka, a dyrygowanie grą zespołu powierzył niedoświadczonemu, grającemu słabe zawody (0 pkt, 0 as, 0/2 z gry w całym meczu) Michałowi Rutkowskiemu. Chwilę wcześniej niepewnie grający Rutkowski zaliczył stratę i pozwolił siedlczanom na rozpoczęcie odrabiania strat. Przy stanie 60:59 dla Polonii Rutkowski, pod presją doświadczonego Kamila Michalskiego, przekołował piłkę za linię boczną. Na kilkanaście sekund przed końcem podanie Michalskiego pod koszem na punkty zamienił Ratajczak i to Siedlce niespodziewanie wyszły na prowadzenie 61:60. Polonia miała jednak piłkę w ostatniej akcji spotkania, gdy na zegarze pozostało 13 sekund. Przy dobrze rozrysowanej zagrywce, to wciąż wiele czasu by odwrócić losy spotkania. Na boisko po przerwie na żądanie powrócił Jankowiak, ale zamiast szukać faulu po penetracji pod kosz podał do nieobstawionego na półdystansie Malinowskiego, który spudłował. Na zegarze pozostały dwie sekundy, gdy siedlczanie wykorzystali jeden dwóch rzutów wolnych. Rzut z połowy Jankowiaka nie mógł się udać.
 
zdj. Mirosław Zawadzki
Pomimo tego, że SKK znalazło się w finale jedynie dzięki skrzętnemu wykorzystaniu nieporadności Polonii, to miało atuty, by stanąć na drodze „Górników” po puchar. Łukasz Ratajczak rozegrał ponad 120 meczów w elicie i wydawało się, że może spowolnić Niedźwiedzkiego. Ligowe doświadczenie mają też Michalski i Daniel Wall, który w przeszłości, jeszcze w brawach Siarki Tarnobrzeg, kąsał biało-niebieskich w 1. lidze.

To, co wydarzyło się w wielkim finale, trudno opisać słowami. Górnik zagrał najlepszy mecz od kilku lat, stając się wreszcie drużyną spełniającą oczekiwania malkontentów. Nasi szybko przechodzili z obrony do ataku, trafiali z dystansu, półdystansu, czy też po akcjach sytuacyjnych (pchnięcie piłki w stronę kosza Marcina Rzeszowskiego). Jakby tego było mało, z bardzo dobrym skutkiem próbowali akcji kombinacyjnych. Zespół Chlebdy wyglądał na pewny swoich umiejętności. W finałowym starciu tylko jedna drużyna wyglądała na pierwszoligową i nie byli to zagubieni siedlczanie.  

Wałbrzyszanie w Final Four udowodnili, że drugoligowcem są jedynie na pokaz, bo w składzie przecież nie brakuje ogranych ligowców, których los rzucił w drugoligową szarzyznę.
Wałbrzyscy kibice, pojawiając się w hali podczas finału w dużej liczbie, udowodnili, że koszykówka w mieście pod Chełmcem ma znaczenie. Całe rodziny zakładają klubowe barwy i ekscytują się tym najpiękniejszym przecież sportem. Sportem nieprzewidywalnym, który potrafi wywołać radość na twarzy kibica.

A. na pewno się ze mną zgodzi.

W Pucharze Polski PZKosz występują jedynie zespoły od pierwszej do trzeciej ligi, nie ma drużyn z ekstraklasy, a sam udział w pucharze był dobrowolny. To wszystko sprawia, że jego prestiż jest niski. Powodów do radości w biało-niebieskim świecie brakować jednak nie powinno, bo ważniejsza od wzniesienia złotego pucharu jest świadomość, że Górnik Wałbrzych nie stoi w miejscu, że się rozwija i że z każdym kolejnym miesiącem jest o nim coraz głośniej.

Trzy lata temu, gdy A. pojawiła się na meczu po raz pierwszy, pod nową górniczą budowlę wylewano dopiero fundamenty. Dziś już wiemy, że budynek nie grozi zawaleniem, a zamiast kupy gruzów dumnie rośnie na naszych oczach. Wciąż nie wiemy, jak wysoko ten budynek może sięgnąć, ale turniej finałowy Pucharu Polski dał nam do zrozumienia, że podwaliny pod kolejne piętro już zostały podłożone.   

„Kocham patrzeć jak ten zespół się rozwija!!!!” – powiedziała uradowana A., a wydobywająca się z jej ust para sygnalizowała chłodne popołudnie. 

czwartek, 25 grudnia 2014

Cyfrowy Górnik

"Po pierwszym kieliszku widzisz rzeczy takimi jakimi chciałbyś je zobaczyć. Po drugim widzisz rzeczy jakimi nie są. Na końcu widzisz rzeczy takimi jakimi naprawdę są i to jest najstraszniejsza rzecz na świecie".

Oscar Wilde


Choć powyższy cytat dotyczy absyntu, to może odnosić się także do statystyk ligowych. "Kieliszek" wystarczy zamienić na "spojrzenie". W przerwie świątecznej spojrzałem po raz kolejny na statystyki drugoligowego Górnika. Zrobiłem to kompleksowo, podsumowując dotychczasowe ligowe starcia biało-niebieskich w sezonie 2014/15. Poszukiwałem elementów, które są pozytywne oraz tych "najstraszniejszych na świecie".

D  - mecz u siebie
W - mecz na wyjeździe
Kolor zielony: najlepszy wynik
Kolor czerwony: najgorszy wynik

Co wynika z powyższej tabeli? 

Skuteczność za 2 była najsłabsza w meczu z Muszkieterami Nowa Sól. "Górnicy" te spotkanie wygrali, ale 37% trafionych rzutów nie powala na kolana. Przyczyną niskiej skuteczności był brak Piotra Niedźwiedzkiego, który z powodu choroby do Nowej Soli nie pojechał. Środkowy Górnika trafia w tym sezonie 57% z gry i jego brak w składzie w 2. kolejce miał duży wpływ na grę wałbrzyszan. "Niedźwiedź" jest najlepszym zbierającym zespołu i jego brak w pojedynku z Muszkieterami wpłynął na ilość zbiórek drużyny. Co ciekawe, wg oficjalnych statystyk PZKosz, nasi najgorzej zbierali w Lesznie (trzeba oczywiście pamiętać o tym, że drugoligowi statystycy też popełniają błędy).

Zespół biało-niebieskich przyzwoicie trafia za 3 (chociaż od porażki w Kaliszu Górnik w tym aspekcie wygląda coraz gorzej) oraz właśnie za 2. Wałbrzyszanie dobrze wyglądają na zbiórce oraz nieźle w ilości asyst w meczu.

Piętą achillesową są za to rzuty wolne. Nasi, o dziwo, najlepiej rzucali z linii w spotkaniu najtrudniejszym, bo z liderem z Kłodzka. Wynika z tego, że w momencie próby biało-niebiescy potrafili się zmobilizować. Pomimo jedynie 44% trafień z rzutów wolnych wałbrzyszanie wysoko pokonali Sudety, co może być dowodem na to, że poziom ligi mógłby być wyższy.


Do podsumowań statystycznych całego zespołu wrócę pod koniec rozgrywek. Tymczasem już za kilka dni Final Four Pucharu Polski w Wałbrzychu.

piątek, 19 grudnia 2014

Dom tymczasowy

Cieknący dach Barclays Center przerwał mecz Nets-Heat.

Miliard dolarów. Tyle kosztowała budowa znajdującej się na Brooklynie hali Barclays Center, gdzie w lutym odbędzie się Mecz Gwiazd ligi NBA.  Budowane przez dwa lata architektoniczne cudo otwarto w 2012 roku i od razu zaprosiło do siebie koszykarzy Nets wraz 17 732 kibicami, bo tylu widzów może oglądać tam mecze koszykówki.

Pieniądze to jednak nie wszystko. 1 miliard dolarów wcale nie spowodował, że lśniący obiekt stał się budowlą perfekcyjną. Otóż kilka dni temu, spotkanie pomiędzy Nets a Miami Heat przerwano na 32 minuty z powodu…przeciekającego dachu. Krople deszczu nad nowojorskim niebem nieproszone przedostały się na parkiet.

Hala dawnego OSiR-u w Wałbrzychu od dobrych kilku lat potrzebowała solidnego remontu, bo problem przeciekającego dachu jest tam znany. Hala przy ul. Wysockiego nie kosztowała jednak miliarda dolarów i stoi „nieco” dłużej niż dwa lata.   

Ograbienie Górnika przez pracowników budowy z hali stworzyło niemały problem. Mocno korzystająca z ośrodka w centrum Wałbrzycha biało-niebieska młodzież potrzebowała nowego domu.

Padło na halę na Piaskowej Górze (na zdjęciach).

Hala sportowa wtulonego w zabudowania domków jednorodzinnych Zespołu Szkół nr 4 (Gimnazjum Sportowe nr 11 oraz IV LO) przy ul. Sokołowskiego była wyborem oczywistym. To tam na co dzień trenuje i uczy się duża część górniczych koszykarzy. To tam istnieją klasy koszykarskie.

Hala nie jest bezpośrednio połączona ze szkołą, dlatego można do niej zajrzeć osobnym wejściem. Ze szkołą łączy ją jednak wąski, zadaszony przesmyk. Opisywana hala jest częścią małego ośrodka sportowego, bo sąsiaduje ze szkolnym basenem.

Obiekt przy ul. Sokołowskiego wydaje się idealnym miejscem do treningów młodzieży oraz polem do popisów dla starszych panów, pragnących pobiegać za piłką po pracy. Nie myślcie sobie jednak, że w ośrodku tym brak podstawowych elementów koszykarskiej przyzwoitości.

Kosze wraz z tablicą świetlną przybyły z zamkniętej w lipcu 2013 roku legendarnej hali przy pl. Teatralnym, przenośne nagłośnienie przywieziono za to z OSiR-u. Skromne, wciśnięte w niewielką przestrzeń pomiędzy drabinkami do ćwiczeń stoliki sędziowskie wydają się być miejscowe. Niewielka przestrzeń pomiędzy linią boczną boiska a ścianą/drabinkami pozwala za to poczuć dynamikę wydarzeń na parkiecie.


Kibic w hali przy ul. Sokołowskiego nie ma łatwo, bo z poziomu parkietu boisko jest zagrodzone wspomnianymi barierkami. Fani mogą oglądać za to mecze z podwieszonego nad barierkami balkonu, który ciągnie się przez całą długość boiska. Widoczność z balkonu jest w porządku, chociaż nie ma szans dojrzenia stolika sędziowskiego oraz ławki rezerwowych.

Przy Sokołowskiego młodzi „Górnicy” oraz „Górniczki” (?) pograją co najmniej do kwietnia 2015, bo przez tyle czasu będzie zamknięty OSiR (roboty mogą się przedłużyć).

I choć hala przy ul. Sokołowskiego, pomimo wymiarowego boiska i fajnych koszy, wciąż wygląda jak szkolna sala WF-u (tym przecież na co dzień jest), to jej dach wydaje się szczelny.


W tym elemencie przeskoczyła więc nie tylko remontowany OSiR, odchodzącą w zapomnienie „Teatralną”, ale i miliardową Barclays Center na Brooklynie.

sobota, 13 grudnia 2014

Koloryt wyższego szczebla

Udało się. Niedługo po uczcie wigilijnej, zaraz po świętach, Górnik zorganizuje Final Four Pucharu Polski PZKosz, gdzie powalczy o wielki finał z pierwszoligowymi rezerwami Rosy Radom, podczas gdy w drugiej parze grające na zapleczu Tauron Basket Ligi SKK Siedlce podejmą drugoligową Jamalex Polonię 1912 Leszno.

Nasi zetrą się więc z silniejszym zespołem z silniejszej ligi. Czym właściwie jest w tym roku ta 1.liga i kto tam gra? Zobaczmy.

O co grają?

1.liga to najwyższy szczebel rozgrywek Polskiego Związku Koszykówki i drugi najwyższy szczebel w Rzeczpospolitej (po organizowanej przez Polską Ligę Koszykówki Tauron Basket Lidze, potocznie zwaną ekstraklasą).

O co grają pierwszoligowcy? Celem zawodów nie jest awans do ekstraklasy, bo ten można otrzymać jedynie po podpisaniu kontraktu z PLK, który trafia pod nos zwycięzcy rozgrywek oraz zespołów ze sporą wartością marketingową (drużyny z większych miast lub po prostu te, które zasłużyły się w historii polskiego basketu). Dla wielu klubów z zaplecza elity kontrakt z PLK bardziej przypomina jednak cyrograf, bo wymogi finansowo-organizacyjne są niestety często dla najlepszych zespołów 1. ligi nie do przeskoczenia. Najgorsi z 1. ligi spadają do 2. ligi, ale tylko w teorii, bo dzięki potężnej sile „dzikiej karty” mogą sobie miejsce w lidze zachować.

Kto tam gra?

Na dzień dzisiejszy w tabeli 14 ekip przewodzi Miasto Szkła Krosno, dawniej znane jako MOSiR Krosno. Za plecami lidera od lat solidny ligowiec, jakim jest PTG Sokół Łańcut. Na trzeciej pozycji uznana marka – Stal Ostrów Wielkopolski, której na ogonie siedzi Legia Warszawa. Mecze beniaminka ze stolicy (oraz wąsy a’la lata 70.trenera Piotra Bakuna) można oglądać w Orange Sport. Zespół Legii, ze swoją historią, marką, bazą kibiców oraz marketingową siłą Warszawy i środkowego drużyny, Cezarego Trybańskiego, musi być celem polowania działaczy PLK. Zresztą słusznie, bo Tauron Basket Liga bez ekipy ze stolicy jest jakby uboższa.

Za czołową czwórką mamy Spójnię Stargard Szczeciński. Prowadzona przez Aleksandra Krutikowa (trener Sportino podczas legendarnych pojedynków z Górnikiem o awans do PLK) drużyna przeszła spore przemeblowanie organizacyjne, które wyszło zespołowi na dobre. Duża w tym zasługa nie tylko trenera, ale i nowej, bardzo prężnie działającej pani prezes Beaty Radziszewskiej, która postawiła na nogi konający klub. Spójnia, czyli dawny ekstraklasowy Komfort, to kawał historii polskiej koszykówki, który fajnie byłoby zobaczyć w elicie. Może kiedyś…

Na szóstej lokacie usadowił się pruszkowski Znicz, który trzy lata temu pomachał Górnikowi na pożegnanie 1. ligi podczas „uroczystego”, „taczkowego” meczu. W Pruszkowie się nie przelewa, dlatego też klub chyba całkiem nieźle czuje się w szarej strefie ligowej przeciętności.

Co tam Znicz… Skromniej jest w bydgoskiej Astorii. Siódmy zespół ligi w ostatnich latach balansuje pomiędzy 1.a 2.ligą. W tym roku postanowiono dać szansę lokalnej młodzieży, a dokładniej brązowym medalistom Mistrzostw Polski Juniorów 2014 (Fatz, Kutta, Łucka), wspartej kilkoma znanymi ligowymi wyjadaczami (Dymała, Prostak, Laydych, Szyttenholm).

Ósme miejsce, ostatnie dające playoffs, zajmuje w tym momencie ACK UTH Rosa Radom, którą zapewne lepiej poznamy podczas wałbrzyskiego Final Four. Rezerwy kandydata do medalu mistrzostw Polski składają się częściowo z Mistrzów Polski U-20 z tego roku.

Dolne rejony tabeli otwiera beniaminek, czyli GKS Tychy. W Mistrzu 2. ligi 13/14 dominują gracze z regionu śląskiego (Deja, Marceli Dziemba, Basiński, Markowicz), ale wyraźnego lidera ze świecą szukać.

Podobny problem mają w kolejnym beniaminku, Pogoni Prudnik, która jest 10. W klubie przed sezonem skupiono się bardziej na rewitalizacji herbu, niż na wzmocnieniach. Liderem punktowym w Prudniku jest więc doświadczony były gracz Śląska i Nysy Kłodzko Artur Grygiel – bardzo dobry strzelec, ale raczej w 2. lidze.

Bez fajerwerek w składzie kolejnego w zestawieniu GTK Gliwice. Nową jakość w zespole miał wnieść wypożyczony ze Śląska Wrocław Norbert Kulon, ale ten po trzech meczach, oprócz bardzo dobrych śr. 5 asyst, ma spore problemy z rozregulowanym celownikiem (szokujące 19% z gry!!!!).

Następny zespół to kolejny przedstawiciel województwa śląskiego. Zagłębie Basket Sosnowiec, podobnie jak opisywane powyżej prudnicka Pogoń i gliwicki GTK, do 1.ligi dostał się tylnimi drzwiami, dzięki zaproszeniu z PZKosz. Zagłębie to uznana na koszykarskiej mapie marka, ale na powrót elity do Sosnowca chyba się nie zanosi. I to pomimo kilku głośnych nazwisk w kadrze (Mordzak, Kitzinger a.k.a. Kosiński, Milewski, Piechowicz).

Pierwszoligowe dno to na dzień dzisiejszy SKK Siedlce i AZS Politechnika Poznań. Pierwszy z tych zespołów zobaczymy niedługo w Wałbrzychu (Final Four Pucharu Polski). Kibice na pewno ucieszą się z ponownego spotkania z „uwielbianym” pod Chełmcem Danielem Wallem, który rzuca punkty w tym sezonie właśnie dla Siedlec. Z kolei Politechnika to najsłabszy kadrowo zespół 1. ligi, który jest pewniakiem do spadku. Tak samo było zresztą przed rokiem, ale wtedy poznaniacy, po heroicznych bojach, zachowali byt.

Ligowi liderzy

Najlepszym punktującym ligi jest Marcin Dymała z Astorii (17.8 pkt w 11 meczach). Zaraz za nim w klasyfikacji są Szymon Rduch (Sokół, 17.5 pkt) oraz Dariusz Oczkowicz (17.2 pkt, Miasto Szkła). Najlepiej w 1. lidze zbierają weteran Rafał Bigus (Spójnia, 10.8 zb), Wojciech Fraś (Gliwice, 8.6 zb) oraz Cezary Trybański (Legia, 8.4). Liderem asyst jest mający przeszłość w ekstraklasie Łukasz Wilczek z Legii (śr. 7.8 as w 10 meczach), drugi jest 20-letni Jakub Schenk z Radomia (5.6), trzeci – grający trener Michał Baran (5.1, Miasto Szkła).

Biało-Niebieski ślad


1.liga to też nazwiska niegdyś związanie z Górnikiem. W liderze z Krosna ważne role mają wychowankowie Górnika: Marcin Salamonik i Damian Pieloch. Ten pierwszy notuje 15.0 pkt, 6.0 zb i 3.2 as, ten drugi – 8.6 pkt i świetne skuteczności rzutowe: 60% za 2,  44% za 3. W Legii gra Mateusz Bierwagen (14.8 pkt, 5.5 zb), w Spójni 37-letni Marcin Stokłosa (9.4 pkt, 4.3 as), a w Tychach Marcin Wróbel (5.9 pkt, 5.5 zb).

środa, 10 grudnia 2014

Wzbogacona blogosfera

Polska blogosfera to tysiące blogów. Blogów hobbystycznych, komercyjnych, płytkich, głębokich, zapomnianych, żywych, pisanych przez celebrytów i zwykłych szaraków. Czasem trudno jest oddzielić jakość od ścierwa, bo jakość dla różnych ludzi ma różne definicje. Jeden (jedna?) uwielbia modowe wpisy szafiarek, drugi, zamiast przeglądać kilkanaście zdjęć tej samej panny w różnych stylizacjach i dodatkach woli coś przeczytać.

Blog powinien wiązać się z pasją. Nawet jeżeli nie można na niej zarobić. Powinien być lustrzanym odbiciem wnętrza blogera. Kierując się tą definicją stworzyłem swojego bloga. Tą samą definicją kierowała się przy zakładaniu swojego bloga Grażyna Kulesza-Szypulska.

„Ciocia Grażynka” to wierny fan Górnika od lat wielu. Choć los rzucił ją na drugi koniec Polski to ma biało-niebieskich bliżej serca niż większość z nas. O jej pasji pisałem już zresztą wcześniej.


Teraz zapraszam na jej bloga. Tematyka różnorodna.

środa, 3 grudnia 2014

John

Otrząśnięta z Wielkiego Kryzysu Ameryka lat 40. XX wieku stawiała opór Nazistom w Europie oraz bariery rasowe przed własnymi obywatelami. Ameryką lat 40. rządziły uprzedzenia i segregacja. Czarnoskórzy Amerykanie, zwani wtedy częściej „Kolorowymi”, byli zmuszani do siadania na końcu autobusu i uczęszczania do oddzielnych (gorszych) szkół.

trener McLendon
John McLendon kochał koszykówkę, ale jego „kolorowy” odcień skóry nie dał mu minut na parkiecie w barwach prestiżowej uczelni Kansas. John miał jednak sporo szczęścia. Otóż w Kansas niejaki James Naismith wyciągnął do niego pomocną dłoń i pomógł ukończyć studia na Uniwersytecie Iowa. Ten sam Naismith był znany z jeszcze jednego - na początku lat 90. XIX wieku w Massachusetts powiesił wiadro po brzoskwiniach na drzewie i dał początek koszykówce.

Po studiach McLendon zamierzał rozwijać swoją koszykarską pasję. W 1941 roku, w złotych czasach segregacji rasowej, powołał pierwszą czarnoskórą drużynę koszykówki na malutkim uniwersytecie w Karolinie Północnej. Jego praca na małej uczelni została w pewnym sensie doceniona przez wielki, uznany, w całości biały uniwersytet Duke. Włodarze Duke zaprosili McLendona do swojego sztabu szkoleniowego podczas jednego z meczów. Był jednak jeden warunek: McLendon musi usiąść w białej marynarce pracownika obsługi hali by nie rozzłościć niezbyt tolerancyjnej publiczności faktem obecności „kolorowego” na ławce trenerskiej. Zażenowany propozycją McLendon szybko odmówił i wrócił do pracy ze swoją grupą na North Carolina College of Negroes. Razem ze swoim zespołem pokonał Duke w tzw. „sekretnym meczu” – pierwszym w historii koszykówki starciu białych i czarnoskórych.  

Kto wie jak wyglądałaby dzisiejsza koszykówka bez zapału Johna McLendona w walce o równouprawnienie. Czarnoskóry Wilt Chamberlain trafił przecież do NBA z uniwersytetu Kansas – tego samego, w którym lata wcześniej odmówiono gry McLendonowi. To właśnie z programu szkoleniowego McLendona dla czarnoskórych trenerów lekcje wyniósł Clifton Herring – człowiek, który w szkole średniej odstawił na boczny tor samego Michaela Jordana, budując tym samym jego niezłomny charakter, który po latach poznali rywale w najlepszej lidze świata i który wyniósł MJ’a na szczyty szczytów.

John McLendon zmarł w 1999 roku, ale jeszcze za życia zdążył zobaczyć swoje nazwisko w galerii sław koszykówki.*

------

W wałbrzyskiej koszykówce ma obecnie miejsce segregacja kibiców na tych, którzy wierzą i wspierają oraz na tych, co gardzą i nienawidzą. Jako administrator gornik.walbrzych.pl miałem tę nieprzyjemność usuwać sporo niepochlebnych komentarzy w kierunku biało-niebieskich koszykarzy, opartych wyłącznie na zawiści, z której nie płynęło żadne zaproszenie do merytorycznej dyskusji. Nie każdemu podoba się świetny ligowy bilans 9-1 (jedyna porażka po walce w Kaliszu, o końcowym wyniku meczu decydowała pojedyncza, ostatnia akcja spotkania). Dla wielu „Górnicy” są dzisiejszym Johnem McLendonem w białej marynarce faceta z obsługi przy ławce trenerskiej Duke: mimo sporych osiągnięć są postrzegani jako niewarci wyrazów uznania przedstawiciele drugiej kategorii.


* Opis na podstawie książki Rolanda Lazenby'ego "Michael Jordan. The Life" (biografia Michaela Jordana, w wersji pl - "Michael Jordan. Życie")