Szukaj na tym blogu

środa, 24 lipca 2013

Ta nasza hala. 1948-2013

Dominik


Po 65 latach działalności zamknięto legendarny dom wałbrzyskich koszykarzy.



Teatralna podczas jednego z meczów w III lidze

Nic nie trwa wiecznie. Wszystko kiedyś, prędzej czy później, dobiega końca. Choć brzmi to niezwykle banalnie, trudno uważać inaczej. Co jednak zrobić, gdy policzono dni obiektu-symbolu, magazynu archiwizującego przez lata tysiące ludzkich historii? Co począć, gdy dociera informacja, że osobiste wspomnienia z tego miejsca nigdy nie zostaną już nadpisane na twardym dysku ludzkiej pamięci nowym zdarzeniem?

Praktycznie każdy, kto w jakimś stopniu identyfikuje się z wałbrzyską koszykówką, mógłby przytoczyć prywatne opowieści związane z „Teatralną”. Nasi koszykarze i trenerzy mogliby mówić o swoich pierwszych treningach czy pamiętnych meczach. Wspomnieliby pewnie o zarówno osobistych, jak i drużynowych zwycięstwach i porażkach.  Przecież każdy wychowanek Górnika zna „Teatralną” doskonale.

Znamy ją również my – kibice. Nie jestem w stanie opisać wspomnień innych. Z całą pewnością mogę za to „naskrobać” coś o własnych przeżyciach.

Jako entuzjasta koszykówki, na „Teatralnej” zjawiałem się wraz z kolejnymi turniejami streetballowymi dla uczniów (prowadzonych z resztą także przez Borzema… kto by pomyślał, że po latach będziemy razem blogować?) w czasie ferii. Grywałem tam także ze znajomymi, w tym z 12-13 letnim wtedy Pawłem Maryniakiem – dzisiejszym graczem trzecioligowego Górnika.

Nieco później, w czasie krótkiego romansu biało-niebieskich z ekstraklasą, razem z kolegami mieliśmy okazję być supportem dla treningu pierwszej drużyny. Tak się złożyło, że po nas halę wynajętą miał zespół Radosława Czerniaka, walczący wtedy w roli beniaminka w PLK. Staliśmy się wtedy naocznymi świadkami sceny pt. „Nieoczekiwana zmiana miejsc” – kibice grali w kosza, a koszykarze usiedli na trybunach, czekając posłusznie aż skończymy. Dla nas, wtedy w większości licealistów, była to wielka sprawa: Montgomery, Archie, Clarkson, Wichniarz, Zabłocki, Glapiński, Ercegović i inni czekali by wejść po nas na parkiet.

Wraz ze spadkiem z PLK wzrostowi poddała się moja pasja do lokalnego basketu. Od 2009 roku zacząłem śledzić poczynania grup młodzieżowych Górnika. Sporo weekendów przesiedziałem w „Teatralnej”, gdzie oglądałem w akcji młodych koszykarzy, notując na kartce papieru zdobycze punktowe poszczególnych zawodników, które potem wysyłałem do „Ducha”, a ten publikował moje sprawozdania na klubowej stronie. Dopiero z czasem zostałem współadministratorem górniczej witryny internetowej.

I choć moje ciuchy przegrywały nierówną walkę ze wszechobecną na „Teatralnej” wilgocią, wypady te świetnie wspominam. Miałem okazję obejrzeć wiele dramatycznych meczów: wygraną młodzików ze Śląskiem 106:102 po dogr. i 56 punktów zdobytych przez Dawida Kołkowskiego (później wytransferowanego do WKS-u), porażkę młodzików 63:64 po dogrywce z WKK Wrocław i popis dzisiejszego kadrowicza U-16, wrocławianina Michała Kapy, czy wielką pogoń i ostateczne zwycięstwo juniorów ze Śląskiem 78:77 (41 pkt Kacpra Wieczorka).

Wiele działo się także później, w sezonie 2011/12, gdy na pl. Teatralny powrócili trzecioligowi seniorzy. Gdy myślę o tamtym sezonie, do głowy błyskawicznie przychodzą dwa mecze. Mecze, w których oglądaliśmy Górnika z charakterem, czyli takiego, jakiego chcielibyśmy oglądać zawsze. Górnika walecznego, stawiającego czoła strachowi, walczącego o dosłownie każdą piłkę. Mowa oczywiście o wygranej z Siechnicacmi 71:70 i o minimalnej porażce w derbach z KK Wałbrzych 76:81. Oba spotkania wydzieliły u kibiców niespotykaną dawkę adrenaliny oraz zapewniły jakże cudowny emocjonalny rollercoaster. Jestem pewny, że po tych dwóch meczach, koszykówka znalazła w Wałbrzychu nowych kibiców.

7 marca 2012, czyli dzień Wielkich Derbów Wałbrzycha w baskecie, był ostatnią chwilą blasku „Teatralnej” – miejsca, które przeszło długą drogę od spełniania roli rzeźni, przez bycie domem koszykarskiego mistrza Polski z 1982 roku, do sportowego reliktu przeszłości.

Bo „Teatralna”, pomimo niepowtarzalnego klimatu dla koszykówki, dawno straciła rachubę czasu. Jej użytkownicy dobrze wiedzą o wspomnianej wilgoci, cieknącym dachu, czy częściach parkietu, w których piłka się po prostu nie odbijała. Tuż przed zamknięciem obiektu doszedł problem związany z awarią pieca. To był znak. Nieubłagany koniec był coraz bliżej. Kartki z kalendarza wypadały coraz szybciej.

Nie obyło się bez reanimacji. Obiekt przy życiu starali się podtrzymać działacze Górnika, pragnący przejąć koszty utrzymania hali z rąk miasta. Z kroplówki jednak wyszły nici. Na górze zdecydowano o odłączeniu wszelkich funkcji życiowych. Po narodzinach nowoczesnej hali przy ul. Ratuszowej, 65-latka z centrum miasta wysłano w niebyt.

„Teatralną” ostatecznie dla koszykówki zamknięto z początkiem lipca 2013 (co dalej z obiektem nie wiadomo). Siedziba klubu przeniosła się do OSiR-u, a ja pomagałem działaczom i trenerom przy przeprowadzce. Miałem okazję doświadczyć ostatnich dni hali-staruszki, pozbawionej już elektryczności, ograbionej z tablic i obręczy.


Nic nie trwa wiecznie. Naszej pamięci obiekt przy dawnej ul. Masarskiej, obecnie przy pl. Teatralnym, długo jednak nie opuści.




poniedziałek, 15 lipca 2013

Przerwa

Dominik

Okres wakacyjno-ogórkowy sprawia, że tracimy kontakt z wirtualnym światem, wybierając uroki słonecznych plaż. Tak jest/było też i w moim przypadku. 

Powracam z wakacji, wciąż nie mając dostępu do pełnoprawnego łącza internetowego.

Sytuacja wróci do normy pod koniec lipca. 

Do zobaczenia !!!!

piątek, 5 lipca 2013

Dzieci a sport. Wczoraj i dziś...


 Borzem

- Michał! Dobranocka i spać!! 

- Mamo a będę mógł obejrzeć chociaż Sport po Wiadomościach?

Takimi słowami często kończył się mój dzień spędzony na osiedlowym boisku, gdzie od wczesnych godzin grało się w przeróżne sporty i zabawy. Zważywszy, że nie było ogólnodostępnego internetu to był jeden z najlepszych sposobów na zobaczenie co się dzieje w sportowym świece, a trwało to zaledwie około 5 minut. 

Wszyscy (starsze pokolenie) wiemy jak kiedyś wyglądały wszelkiego rodzaju boiska. Czarno !!! Wszędzie pełno dzieciaków, dużo hałasu. Od samego rana była „ustawka” w umówionym miejscu dzień wcześniej i grało się w co się da. Popołudniami zaś zawsze trzeba było czekać, aż boisko się zwolni bo w tym czasie często grali tam „starsi”. Można się było tam tylko załapać jeśli byłeś naprawdę wybijający się ze swoich rówieśników, bądź miałeś starszego brata, który pomagał się dostać do którejś z drużyn. Innym sposobem było to kiedy komuś brakowało do składu jednej bądź dwóch osób i starsi krążyli wzrokiem kogo by tu wziąć w zamian i nadchodziła ta chwila kiedy opłacało się czekać tyle czasu by móc zagrać na wyższym levelu.

Jak już mówiłem, nie było Internetu, telefonów komórkowych, a na komputer typu PC trzeba było mieć dobrze ustawionych rodziców, żeby takowego posiadać. Nawet jeśli ktoś go już miał to rodzice szczęśliwego posiadacza nie pozwalali długo przed nim siedzieć. „Oczy Cię będą boleć, zmykaj na podwórko”! Więc zostawało podwórko. O każdej porze dnia zawsze się tam coś działo. 

Orliki!? Proszę Was! Nie było ekipy, która sama nie robiła sobie swojego boiska. Czy to konstrukcję kosza czy to bramki z kamieni. Zwykle baskety robiło się u podstawy z belek (tylko skąd mieliśmy te belki sam już nie pamiętam:)). Deska, jak sama nazwa mówi, z desek. Obręcz to tu już wena twórcza konstruktorów - od rafek rowerowych, śmietników metalowych po obręcze kupione w Polsporcie. Jednak z tym był największy problem gdyż często po stworzeniu takiego cuda pojawiali się w krótkim odstępie czasowym „nieznajomi” i próbowali sprawdzić twardość konstrukcji co praktycznie zawsze kończyło się zerwaniem obręczy. I tak w kółko ... ale chęć gry była ogromna więc było to wpisane w ten biznes. Podłożem często były kafle, asfalt a nawet trawa i żwir. Nieważne gdzie. Ważne, że możesz to robić.

Ekipy? Nie było dzielnicy, ba, ulicy, która nie miała swojej reprezentacji w koszykówce. Ustawianie się na granie My u Was a Wy u Nas było na porządku dziennym. Grałeś w obronie swojego podwórka, zawsze przychodzili ludzie i Cię oglądali. 

A dziś ....

A dziś jest zupełnie w inną stronę... Ciężko znaleźć dzieciaków do gry na podwórku nawet w tak koronną dyscyplinę jaką jest w naszym kraju nieszczęsna piłka nożna. Skąd to wiem? Bo pisząc to mamy wakacje, super pogodę, a ja właśnie siedzę na orliku i wyglądam przez drzwi kanciapy czy aby ktoś się aby nie pojawił. 

Od kilku lat zajmuję się sportem szkolnym w obrębie Gminy Wałbrzych i z roku na rok widzę jak poziom tych młodych „sportowców” idzie w dół. I to z kretesem. Skąd się to bierze?  A no właśnie od tych pustek na podwórku.

To na dworze kształtują się te najlepsze cechy dla sportowców. Charakter, indywidualność, wytrwanie i rywalizacja często ze starszymi wpływa na zwiększenie poziomu sportowego. Jakiego wybitnego sportowca byś nie spytał gdzie zaczynał, każdy odpowiada: „Na podwórku !!!” A czemu tak ciężko przyciągnąć dzieciaki na osiedlowe boiska? Ponieważ mają setki innych zajęć lepszych niż uprawianie sportu.

Świat idzie do przodu. Komputery, tablety, konsole itd. Typowe myślenie dzieciaka to po co mam się męczyć skoro mogę się świetnie bawić w domu. Rodzicom to też poniekąd jest na rękę gdyż nastały takie czasy gdzie na osiedlu nie jest zbyt bezpiecznie. Boją się o swoje pociechy więc synku zostań w domu, gdzie tam będziesz łaził. Jak wyjść z ojcem, to często i tacie, zmęczonym po pracy, nie chce się ruszać z domu.... I tak od najmłodszego dzieciak skazany jest na siedzenie w domu, a kiedy dorośnie często jest już za późno na uprawianie sportu.

Następnym problemem wśród dzieci jest nadwaga. Drodzy rodzice: zaprzestańcie pozwalać dzieciom na pice coli, jedzenie chipsów oraz nadużywanie słodyczy! To jest jeszcze większe zło niż całe te gry wideo i komputery. Nadmierne jedzenie w/w rzeczy dla dziecka, które nie ma gdzie tego spalić jest zagrożeniem dla jego zdrowia.   

Sporo mogę powiedzieć o dzieciakach również z innej płaszczyzny a mianowicie jestem od niedawna trenerem w naszym klubie rocznika 2001 (od września szósta klasa podstawówki). Nie wiecie nawet jak ciężko jest zwerbować chętnych chłopców do wzięcia udziału w zajęciach koszykówki, które odbywają się zaledwie 2 razy w tygodniu! Z drugiej strony czym są 3h na 7 dni w tygodniu? To kropla w morzu tego, czego ci chłopcy powinni się nauczyć. Gdzie nie nadrabiać braków jak nie na podwórku, na osiedlowym koszu. Co trening powtarzam im i do tego używam np. takiej metafory: 

„Treningi są jak szkoła, a w szkole codziennie macie zadanie domowe do odrobienia, które musicie wykonać. Podobnie jest z koszykówką, trenujemy na sali a po zajęciach odrabiamy lekcje na podwórku. Czy ja nauczę się za was kozłować piłkę czy wykonywać poprawnie rzut i dwutakt? No nie. Ćwiczymy to na treningach ale na podwórku udoskonalamy i nie potrzebujemy do tego niczego innego oprócz piłki do koszykówki. Liczy się powtarzalność.”

Podobnie jest i w szkole. Często nauczyciele nie umieją wlać nutki sportu w serca dzieciaków, organizując ciekawe zajęcia. Z reguły prowadząc szkolne zawody, widzę nauczycielki w butach na obcasach, siedzących w kurtkach, myślących jak tu szybko iść do domu. Z pewnością nie wpływa to motywacyjnie na dzieci, a mnie przyprawia o zawał serca. Jak ktoś taki może nauczyć kogoś grać w koszykówkę? Może nie do końca jest to też wina nauczycieli ale systemu szkolnictwa jaki nas otacza. W kraju gdzie liczy się tylko pieniądz nikt za darmo nie będzie organizował dodatkowych zajęć w szkole i poza nią.         

Takie i pewnie jeszcze inne nieopisane czynniki wpływają na coraz niższe usportowienie dzieci. a w zasadzie na cofanie się sportowo. My nie mieliśmy takich warunków do uprawiania sportu, czystych boisk, super sprzętu sportowego czy oryginalnego obuwia. Wystarczyła chęć, która zastępowała wszystkie te rzeczy, co są teraz.   

Opisałem tutaj w skróconej wersji problemy natury sportowej wśród dzieci. Większość opisanych zdarzeń to zdarzenia oparte na własnym doświadczeniu i obserwacji, a opisy użyte są na subiektywnej opinii. Wszytko zmierza w złym kierunku, więc czas na zmiany. Na szczęście są światełka w tunelu i przy pomocy klubów sportowych jak i trenerów osiedlowych sport nigdy nie zniknie z naszego miasta. 

Także drodzy rodzice, nauczyciele i dzieciaki, czytając to weźcie sobie to do serca. W myśl hasła „Sport to zdrowie” nie pozwólmy umrzeć aktywności fizycznej tak potrzebnej do rozwoju każdego człowieka. Nie każdy zostanie mistrzem świata, ale wychowanie poprzez sport to wychowanie, które do końca życia nauczy systematyczności i wytrwałości.     

wtorek, 2 lipca 2013

O mnie: ciąg dalszy

Borzem

Po doświadczeniach w tworzeniu turnieju zacząłem się wtajemniczać w rolę organizatora. Co znacznie mi odpowiadało bo ktoś tym wszystkim musiał sterować. Zacząłem dojrzewać jako facet, złamałem bariery typu relacje z „krawaciarzami” itd.

Nie bez parady zacząłem opisywać Alkatraz, gdyż stało się ono centrum koszykarskim w mieście gdzie na co dzień grali najlepsi w tej branży w Wałbrzychu. Jaki to ma związek z dalszą karierą a mianowicie taki, że ta uliczna ekipa, którą reprezentowaliśmy postanowiła zgłosić się do ligi amatorskiej jako Bad Company. Wykorzystując dar skupiania się ludzi przy sobie tworzyliśmy drużynę, która z miejsca walczyła o zwycięstwo w lidze. W międzyczasie poznałem kolejnego fanatyka koszykówki, jeszcze wtedy juniora Górnika, mianowicie Mateusza Myślaka. Był to rok bodajże 2005. Nasze ścieżki zaczęły iść w jedną stronę. I tak jest do dzisiaj - tam gdzie ja, tam i on i odwrotnie. Zawsze byłem „uczniem”, tym młodszym, który słuchał starszych a od kiedy poznałem Matiego, mogłem w końcu traktować kogoś jak młodszego brata.

Zaczęliśmy trenować w Górniku z juniorami u trenera Pogorzelskiego, coraz częściej grać na boisku, pojechaliśmy reprezentować Górnika we Francji na międzynarodowym turnieju itd. Stworzyła się przyjaźń i tak jest do dziś.

Drużynę, którą udało się zmontować grała w amatorskiej 4 lata. Wygraliśmy ją 3 razy z rzędu. W drugim roku mieliśmy zespół nawet taki, który z powodzeniem mógłby grać w III lidze hehe. Michał Sterenga, Pieloch, Stochmiałek, Sikorski, Myślak czy Łabiak - te nazwiska kojarzą wszyscy, a że był rok 2006 to drużyna była perspektywiczna. W końcu przyszedł taki moment, że po kolejnym zwycięstwie wśród amatorów pewnego dnia wpadłem do szatni i spytałem wprost chłopaków: „Może spróbujemy sił w III lidze? Co wy na to?”

Miałem już przygotowany preliminarz wydatków, obdzwoniłem kluby, pytałem jak jest i tak postanowiliśmy stworzyć drużynę w lidze !!! Znając realia ligi amatorskiej i poziom graczy tam występujących zebrałem grupę ludzi chętnych do tego przedsięwzięcia. Karwik, Kaliński czy mój kolega ze szkolnej ławki Bujnowski z miłą chęcią przystąpili do tego projektu. Była euforia. Coś niespotykanego w Wałbrzychu. Postanowiłem stanąć na czele tej nowo utworzonej organizacji, a zaraziłem nią takie osoby jak Jarek Wincek, wspomniany Paweł Kaliński, Grzegorz Hajduk czy Tomasz Nowakowski bez których pomocy nie poradziłbym sobie w zupełności.

W międzyczasie, jako że jestem pracownikiem OSiR-u, pojechałem w czerwcu na Samorządowe Mistrzostwa Polski w Koszykówce. Granie z prezydentem, dyrektorem, radnymi oraz przede wszystkim reprezentowanie Wałbrzycha było dla mnie nie lada zaszczytem. Jednak szybko mój udział w turnieju w Kołobrzegu się niestety zakończył. W pierwszym spotkaniu doznałem dość poważnej kontuzji ręki. Kiedy wchodziłem pod basket podczas wyskoku zostałem popchnięty z całym impetem przez jednego grubasa i złamałem rękę. Złamałem ją w przedramieniu tak, że jedna część była na wschodzie a druga na zachodzie :). Operacja, rehabilitacja i rokowania nie były zbyt przyjazne a sezon pierwszy w 3 lidze tuż przede mną ...

Na szczęście, miałem przy sobie grupę niezastąpionych ludzi, którzy pomogli mi odzyskać wiarę, że będzie ok. I tak było. Ręka nie do końca jest sprawna na 100% ale w sporcie nie liczy się kto ile ma wzrostu i wagi - liczy się kto ile ma serca i zaangażowania!

Pierwsze treningi....

We wrześniu pojechałem do trenera Młynarskiego, z którym kiedyś pojechaliśmy do Francji na turniej. Opowiedziałem mu jak wygląda sytuacja, kogo mamy w zespole i czy nie zechciałby poprowadzić drużyny? Oczywiście trener się zgodził, co było jednym z moich większych sukcesów jako raczkujący „Menadżer”. 
  
„Powalczyliśmy” z Górnikiem o zawodników i bang !!! Gramy !!! Mierzyliśmy w 5 miejsce a tu nagle wszyscy Ci ludzie, którzy chcieli grać w zespole poświęcili się i powstała jedna wielka rodzina bawiąca się koszykówką z charyzmatycznym trenerem-legendą, która rok w rok wygrywała ligę uzyskując awans do baraży na szczeblu centralnym.

Historię znamy, nie czas aby ją teraz przedstawiać ale „Projekt 3 liga”, którego byłem inicjatorem wypalił i był dla mnie wielkim sukcesem. Sukcesem zarówno sportowym jak i życiowym gdyż wspólnie ze swoimi bliskimi kolegami, z którymi na co dzień gramy na ulicznych basketach, zagraliśmy w profesjonalnej lidze. I to od razu na szczycie.

Po kolejnych sezonach nie udało się awansować do ligi wyżej a było to na wyciągnięcie ręki. Raz zabrakło jednego osobistego, raz jeden mecz .... 2 liga była blisko a jednak tak daleko. Trzeba było zmian i tak postanowiłem dać szansę połączeniu dwóch wałbrzyskich koszykarskich klubów aby wspólnymi siłami uzyskać awans do upragnionej 2 Ligi.

Samo połączenie nie dało efektu zamierzonego ale spełniło się moje kolejne marzenie: Mogłem reprezentować Klub Górnika Wałbrzych! Tak jak „Glapa” (Rafał Glapiński przyp.), „Sikor” (Marcin Sikorski przyp.) czy Mati (Mateusz Myślak przyp.) mogłem oddać swoje zdrowie dla tego Klubu. Ponadto dostałem szansę na sprawdzenie się w roli trenera prowadząc juniorów Górnika do 3 miejsca w lidze! Co, jak na debiutanta i drużynę chłopców złożonych dosłownie z kilku roczników, również jest wielkim sukcesem. O tyle jest to fascynujące, iż mogłem przekazać swoją wiedzę i charyzmę młodszemu pokoleniu i po części się udało.

Każdy z opisanych ludzi i każde z opisanych zdarzeń ukształtowało mnie koszykarsko i dało mi dużo doświadczenia. Począwszy od rodziny, kolegów, boisk ulicznych, zakończywszy na Górniku Wałbrzych. Nigdy nie starałem się oceniać ludzi, jeżeli chodzi o poziom koszykówki gdyż nie ważne w jakim momencie zaczynasz grać - jeśli to kochasz, możesz dzięki ciężkiej pracy i dobrym ludziom dojść do pożądanego efektu.

Troszkę ta moja historia jest jak „od zera do bohatera”. Kiedy spotykam starszych kolegów mówią mi: „Chłopie, Co ty teraz grasz w ten basket, kiedyś w ogóle nie potrafiłeś rzucać do kosza”. Dzisiaj mogę się tylko zastanawiać, czy jakbym spróbował trenować koszykówkę od 10 roku życia czy osiągnąłbym więcej niż mam teraz? Mam niewiele jako gracz. Role player w III lidze. Typowy zadaniowiec, ale to jest moje małe NBA.

Dzięki mojej opisanej historii zdobyłem ogromne doświadczenia życiowe oraz szacunek, które ukształtowały mnie na całe życie. Teraz mogę dzielić się basketem z innymi ludźmi i poprzez swoje podejście do ciężkiej pracy, pomóc w osiąganiu sukcesów.   

Największe sukcesy:
-         jako gracz: nienaganna etyka pracy
-         jako organizator: turniej Alkatraz i stworzenie od zera klubu w III lidze
-         jako trener: zdobycie 3 miejsca w lidze z juniorami Górnika
-         jako spiker: prowadzenie spotkania w Ekstraklasie w 2009 roku pomiędzy Górnikiem a PBG Basketem Poznań
-         jako menadżer: namówienie Mieczysława Młynarskiego do trenowania naszego zespołu
-         jako streetballowiec: charakter bo nic cię nie nauczy charakteru tak jak ulica!
-         jako koszykarz: wygranie półfinałów w 2012 roku z KK Wałbrzych

Dziękuje za przeczytanie, teraz znacie mnie troszkę więcej. Będę starał się opisywać Wam różne nurtujące sprawy, przedstawiać ciekawostki oraz analizować koszykówkę od każdej strony.