Nasi juniorzy planowo przegrali wysoko w Zielonej Górze z Zastalem 77:100. Mecz jak każdy inny z pierwszą drużyną tego ekstraligowca. Tym bardziej nie widziałem wielkich nadziei na sukces w zaplanowanym dwa dni później rewanżu już w Wałbrzychu. A tu psikus. Miła niespodzianka. Górnicy wygrali z Zastalem 83:80. Jestem oficjalnie człowiekiem małej wiary.
Ale czy aby na pewno ?
Mam poważne wątpliwości co do podejścia do meczu zielonogórzan. Wydaje się, że spuścili z tonu, poluzowali łańcuch, grali na czczo. Nie wyglądali jak siódma ekipa poprzednich mistrzostw Polski. W składzie Zastalu znalazło się pięciu mistrzów Polski z 2009. Warto jednak pamiętać o tym, że praktycznie wszyscy, którzy w niedzielę grali z Górnikiem, w mistrzowskiej ekipie znaczyli tyle co kurz zgromadzony na górnej krawędzi koszowej tablicy. Obecny Zastal to już nie to co jeszcze niedawno. W składzie nie ma już wicemistrzów świata Filipa Matczaka i Tomka Gielo, brakuje też solidnych Kuby Dybka i Nikodema Sirijatowicza. W składzie pozostał Michał Kopij, ale ten w niedzielę do Wałbrzycha nie przyjechał. Pomimo tego jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że biało-niebiescy zagrali bardzo dobrą koszykówkę.
Było ładnie, zgrabnie i powabnie. Szybko i składnie. Dynamicznie i z polotem. Nie zabrakło ułańskiej fantazji. Graliśmy pick & rolle, byliśmy agresywni na tablicach. Nasi nie zamierzali czekać, aż zastalowcy wrzucą wyższy bieg. Odjechaliśmy na 18 punktów, a w naszym obozie zapanował huraoptymizm. Wtedy okazało się, że zielonogórski pojazd ma w zanadrzu czerwony przycisk nad którym wisi tabliczka "Nie Dotykać". Trener Onufrowicz stracił cierpliwość jakoś pod koniec trzeciej kwarty. Zbił ochronną szybkę, uruchamiając przyśpieszenie turbo-nitro, znane z amerykańskich filmów z serii "Za Szybcy, Za Wściekli". No więc nasi odjechali, ale w czwartej kwarcie - bez większego wysiłku - protegowani trenera Onufrowicza dojechali. I tu mam na myśli DOJECHALI. Na poważnie. Końcówka meczu, a Patryk Krawczyk razem z Kamilem Berezowskim trafiają z każdej pozycji. Pierwszy zamówił sobie klepkę na półdystansie, z której się nie mylił. Drugi trafił za trzy oraz z półdystansu z niemałego odchylenia przez ręce. Nie wierzyłem w to co widzę, ale górnicza gra w czwartej kwarcie z polotem nie miała już wiele wspólnego. Na szczęście dwa celne rzuty Huberta Murzacza za trzy i za dwa dowiozły nas do mety przed Zastalem. Nasza gra sypała się jak domek z kart, gdy do walki wchodzili zmiennicy. Najlepiej to wszystko wyglądało, gdy na parkiecie oglądaliśmy zestaw Maryniak-Murzacz-Borkowski (ewentualnie Pabisiak)-Wieczorek-Pawlikowski
To nie Murzacz jednak był tego dnia bohaterem. Świetne zawody rozgrywał Oskar Pawlikowski (24 pkt). Nie skłamię pisząc, że był to chyba jego najlepszy mecz w tym sezonie. Oskar był niezwykle skuteczny pod koszem, dziurawił obręcz z osobistych (4/4), kończył akcje smeczami, trafił też z półdystansu. Po niezłym meczu w I lidze ze Zniczem Pruszków chyba wreszcie uwierzył w siebie. Przed meczem nasz środkowy dość długo uważnie wsłuchiwał się w to, co do powiedzenia ma trener Szymańska. Założę się, że mówiła: "Oskar ! Czas pokazać na co Cię stać. Koniec z tą zasłoną dymną !". No i Oskar posłuchał.
Obok Pawlikowskiego mogła się podobać postawa "dwunastki", czyli Wiktora Borkowskiego (9 pkt). Przyznam się, że ten gracz mnie urzeka swoją postawą od jakiegoś czasu. Niewielki wzrostem, największy sercem do walki. Swoją pasją do tej gry mógłby obdarzyć pół składu meczowego. Coś niesamowitego. Nie jest to gracz o wielkim, czystym jak woda z kranu talencie, ale swoje widoczne braki nadrabia chęciami. Wcześniej kojarzyliśmy go jedynie z tego, że gdy grał częściej widziano go w parterze aniżeli w pionie. Teraz do swojej gry dodał nowe elementy. Pomimo niskiego wzrostu walczył dzielnie na tablicach, świetnie wykończył kontrę, zaliczał przechwyty. Zdarzały mu się też proste błędy, które jednak potrafił zrekompensować przydatnością na parkiecie. Pamiętacie początek sezonu ? Wiktor był na końcu ławki. Grywał epizody. Z czasem budował swoją pozycję w zespole. Dzięki swojej nieustępliwości wskoczył w niedzielę do pierwszej piątki. Bez niego zwycięstwo z Zastalem nie miałoby miejsca. Nie był tak skuteczny jak Pawlikowski. Prawdopodobnie to się nie zmieni. Nie stanie się gwiazdą. Z drugiej jednak strony, Borkowski sprawdza się jako lokalny x factor, tajemniczy czynnik dodany, bez którego zespół nie trzyma się kupy. No i ta jego charyzma. Po kapitalnym bloku na zastalowcu (blok niesłusznie uznany za faul zdaniem autora tego bloga, który siedział akurat na wprost tablicy, gdzie zaszło całe zdarzenie) podbiegł do ławki rezerwowych by wykonać "cieszynkę" wyjętą wprost z koszykarskich boisk czarnej społeczności Harlemu. Wykonany przez niego gest pozdrawiająco-powitalno-pożegnalny nawiązywał do powitań, pozdrowień bądź pożegnań walecznych żołnierzy lub pilotów rodem z "Top Gun". Gest znaczył mniej więcej tyle co: "Zgłaszam wykonanie zadania panie generale". Jego postać bez dwóch zdań zapada w pamięć. Nie był najlepszy na boisku, jednak to jego wyczyny pamiętam, o czym świadczy ten przydługi wpis.
By nie zanudzać na koniec dodam, że na meczu zjawiło się mnóstwo ludzi. Padł chyba rekord tej teatralnej sali/hali gimnastycznej. Ludzie w mieście tęsknią za koszykówką. Nie zabrakło VIP-ów: byli Chlebda Family, Sterenga, Pieloch oraz paru zagorzałych osobników z Klubu Kibica.
P.S Jakie barwy ma Zastal ? W ekstraklasie biało-zielone. W grupach młodzieżowych to już zupełnie inna historia, bo tam pomarańcz miesza się z granatem, wpadającym w czerń z białymi elementami... Dziwaczne to stroje były, oj dziwaczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz