Szukaj na tym blogu

wtorek, 29 listopada 2011

Glapa w Śląsku, czyli co o tym wszystkim myśleć

Informacja o przejściu Rafała Glapińskiego do Śląska uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie tylko we mnie. Cała kibicowska gawiedź została zaskoczona. Obok tej wiadomości żaden kibic biało-niebieskich nie przeszedł obojętnie. Reakcje fanów były przeróżne. Musiały takie być. Miały pełne prawo mieszać negację z akceptacją, ból z ulgą czy niemożność przyswojenia z pełną świadomością zaistniałej sytuacji.

Co o tym wszystkim myśleć ?

Kilka dni temu pisałem, że Glapa to symbol klubu dla kibiców z mojego pokolenia. To człowiek, który był od zawsze spoiwem kart historii, zapisanych w naszych górniczych umysłach. Praktycznie wszystkie znaczące sukcesy Górnika w ostatnim dziesięcioleciu wiążą się z Glapą. Zaczęło się w 2000 roku od wicemistrzostwa Polski juniorów starszych. W 2007 roku był awans do ekstraklasy. Następnie dwa lata trudnych, lecz ekscytujących występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w kraju. Wszystkie wydarzenia definiują naszego Górnika, we wszystkich integralną częścią zespołu był Rafał Glapiński. Z dumą oglądaliśmy naszego wychowanka na parkietach ekstraklasy, gdzie jako kapitan drużyny walczył nie tylko z rywalami, ale i z kontuzjami. Przez długie lata Górnik i Glapa byli jednością: nierozerwalną, trwałą, wydawałoby się wieczną.

Wszystko się jednak kiedyś kończy. Życie pisze własne, niezależne od naszych pragnień, scenariusze. Górnik toczył nierówną walkę z katastrofalnymi zadłużeniami, przypominając tonący okręt, stojący w płomieniach drewniany dom. Rafał wiedział, że nic nie da się już zrobić. Odszedł. Według wielu i tak za późno, bo w wieku 27 lat. Glapa przez długi czas cierpliwie akceptował wieczne kłopoty, borykającego się z problemami finansowymi klubu. Wszystko się jednak kiedyś kończy.

Gdy Glapiński wracał do Wałbrzycha w trykocie innym niż biało-niebieski nikt nie patrzył na niego krzywo. W swoim gronie zgodnie przyznawaliśmy, że bardziej do twarzy mu w kolorach innych niż żółty i czarny, czyli barwy Sokoła Łańcut, którego wtedy był zawodnikiem. Gdy Łańcut zamieniał na Radom, nikt nawet tego nie komentował. Kibice zdawali sobie sprawę, że Glapiński gra tam, gdzie jutro jawi się w nieco bardziej kolorowych barwach  niż w Wałbrzychu.

Czysty jak łza kibicowski obiektywizm zaburzył się wraz z przejściem Glapińskiego do Śląska Wrocław - tego samego Śląska, który działa na wałbrzyskich kibiców jak płachta na byka. Nasz wychowanek wybrał klub na którego nazwę kibice są uczuleni, którego barwy (zgniła zieleń, nieczysta biel i buraczana czerwień) wywołują u nich mdłości. Wielu poczuło się tak, jakby nieustraszony rycerz broniący dobrego imienia swojej społeczności założył czarną zbroję i przeszedł na drugą stronę fosy, by tej społeczności zadawać ciosy prosto w serce. Czy powinniśmy mieć Rafałowi za złe, że wybrał Śląsk ?

Moim zdaniem - nie. Nie możemy mieszać naszych idealistycznych kibicowskich wyobrażeń z pełnym wyzwań światem rzeczywistym. Rafał nie żyje wyłącznie dla siebie. Ma żonę oraz dwójkę dzieci. Przy podejmowaniu sportowych decyzji podejmuje decyzje życiowe, wpływające na los jego bliskich. O ile Glapa na pewno będzie pamiętał o biało-niebieskich kibicach, to na pierwszym miejscu zawsze znajdą się inni kibice - jego najbliższa rodzina. Rafał podjął decyzję odpowiedzialną, odstawiając na bok kibicowskie waśnie, a stawiając na zapewnienie bytu żonie i dzieciom. Bytu, który na dzień dzisiejszy łatwiej zapewnić pod sztandarem trójkolorowym, a nie tym biało-niebieskim.

Kibice pisali: "Wszędzie tylko nie Śląsk..." - ale to Śląsk gra we Wrocławiu, który jest blisko domu, bliskio rodziny, blisko Wałbrzycha.

Czy zobaczymy jeszcze Rafała  w Górniku ? W tej lub w innej roli wierzę, że tak.

niedziela, 27 listopada 2011

Jaworowa wyprawa

Jawor

Tytan Jawor - Górnik Wałbrzych 64:83

Biało-Niebiescy pokonali słabiutki zespół z Jawora. Nie było to jednak najlepsze spotkanie w góniczym wykonaniu. Przed naszym zespołem jeszcze sporo pracy.

Na wycieczkę do Jawora zdecydowało się ośmiu kibiców usytuowanych w dwóch samochodach osobowych. Punkt 14:55 wyjechaliśmy spod "Teatralnej" by ok. 15:40 zameldować się na jaworskiej stacji benzynowej "Orlen", znajdującej się tuż obok hali Tytana. Co do samej hali - nie było prosto ją odnaleźć. GPS co prawda wyraźnie wskazywał ulicę Wiejską, przy której znajduje się ten obiekt sportowy, ale szybko okazało się, że wcale nie przeszkodziło to nam się pogubić. Hala znajduje się w bardzo posępnej okolicy równie posępnego miasta. Ukryta w gąszczu zdewastowanych magazynów, nie ułatwiała nam procesu lokalizacji. Na odpowiednią "ścieżkę" naprowadził nas dopiero młodzieniec w fioletowej bluzie, którego pytaliśmy o drogę. Na pytanie gdzie znajduje się hala sportowa, odpowiedział - ku naszemu zaskoczeniu - "Która ?" (czyżby w Jaworze znajdowała się hala na 5 tys. kibiców, czekająca na awans Tytana do ekstraklasy, hmm ? ). Niemniej jednak, młodzieniec bezbłędnie nas do hali doprowadził. Jak się później okazało "fioletowy chłopak" także zmierzał na mecz.

Wejście do szkoły przy której znajduje się hala
Wchodząc do środka miejscowych kibiców powitaliśmy głośnym "Jesteśmy zawsze tam, gdzie Górnik Wałbrzych gra !!!" Pieśń wykonywaliśmy zza siatki odgradzającej hall od parkietu. Chwilę później zajęliśmy swoje miejsca, gdzie - razem z 25 jaworskimi kibicami - czekaliśmy na rozpoczęcie widowiska.

Określenie "widowisko" nie jest tutaj najlepszym wyborem. W tym sezonie Górnika miałem okazję na żywo oglądać w siedmiu z ośmiu ligowych meczów. Delikatnie rzecz ujmując - widziałem naszych w lepszej dyspozycji. W pierwszej połowie biało-niebiescy dostosowali się niestety do miernoty, prezentowanej przez jaworskich wyrobników, którzy nie rzadko mieli problemy z kozłowaniem oraz trafianiem z linii rzutów wolnych. Nasi grali słabo, nieskutecznie, strasznie nerwowo. Prowadziliśmy do przerwy tylko dlatego, że rywal nie do końca wiedział o co w tej grze właściwie chodzi.

Zwycięstwo w Jaworze zawdzięczamy Adrianowi Stochmiałkowi, który punktował wyłącznie spod samego kosza. "Arni" zdobył 35 punktów, co nie zmienia faktu, że mógł spokojnie rzucić 50, gdyby nie pudłował z "pomalowanego" w pierwszej połowie. Nasi nie mogli w tym spotkaniu złapać rytmu, grali zrywami, popełniali proste błędy w obronie. Na szczęście, na takiego rywala jak Tytan, kilka składnych akcji wystarczyło by zwyciężyć. Na początku czwartej kwarty, gdy górnicy prowadzili jedenastoma punktami, gwarnie krzyczeliśmy "Gramy do końca !!!" Czuliśmy niedosyt, a tak niska przewaga z tak mało wymagającym rywalem nas po prostu nie zadowalała. 

Zaraz po meczu ogarnęły nas mieszane uczucia. Górnicy co prawda odnieśli zwycięstwo, ale styl w jakim zwyciężyli pozostawia wiele do życzenia. Najlepsze spotkanie w sezonie biało-niebiescy rozegrali w Siechnicach, gdzie do końca walczyli o wygraną, przegrywając ostatecznie 81:89. Najgorzej podopieczni Arkadiusza Chlebdy zaprezentowali się rzecz jasna w spotkaniu ze Spartakusem u siebie, ale wtedy rywal był po prostu z wyższej półki. Niestety, zaraz obok pojedynku z jeleniogórzanami, to mecz z Tytanem należał do tych najsłabszych.



wtorek, 22 listopada 2011

Nie gra już dla Rosy. Co teraz ?

Wychowanek Górnika i były kapitan zespołu Rafał Glapiński nie jest już zawodnikiem pierwszoligowej Rosy Radom. Do stycznia "Glapa" pozostanie bez klubu, bo dopiero wtedy zostanie otwarte okienko transferowe. Czy możliwy jest powrót Rafała do Górnika ?

Glapa z czasów gry w ekstraklasowym Górniku

Glapiński to zawodnik dla mojej generacji kibiców wyjątkowy. To z nim kojarzymy największe sukcesy klubu, które mieliśmy okazje oglądać, to on był zawsze spoiwem pomiędzy miastem, klubem, a kibicami. Wspaniale w akcji było oglądać wałbrzyszanina, z powodzeniem reprezentującego rodzinne miasto. Moja generacja nie pamięta dinozaurów koszykówki tj. Młynarski czy Kiełbik. Nie mamy prawa tego pamiętać. Nie było nas jeszcze na świecie. Dla nas symbolem klubu zawsze był Glapiński, czy to się komuś podoba czy nie. 

Dla mnie osobiście nazwisko Glapiński łączy się z początkiem kibicowania biało-niebieskim. Jego młodzieńcze dredy, wzorowane Allenem Iversonem to jedne z moich pierwszych górniczych wspomnień. "Glapa" od zawsze kojarzył się z oddaniem i poświęceniem dla klubu, z zawodnikiem dla którego "biały" i "niebieski" nigdy nie były przypadkowymi kolorami. Rafał pamięta Górnika w II lidze, w I, w ekstraklasie. Pamięta długie okresy finansowej beznadziei oraz krótkie chwile budżetowej stabilności. Z Górnikiem był na dobre i na złe. 

Gdy w końcu zdecydował się odejść wiedzieliśmy, że w klubie musi być naprawdę źle. Glapiński przetrwał wiele górniczych trudności, a cierpliwość wyrabiał długimi oczekiwaniami na przelew bankowy z klubowej kasy. W 2009 roku miarka się przebrała. Odszedł do równolegle grającego w I lidze Sokoła Łańcut - klubu skromnego, niewielkiego, ale o niebo lepiej zarządzanego. Wielu twierdziło, że odszedł i tak za późno, że za długo był niezawisłym symbolem upadającego Górnika. Z Sokołem odwiedzał Wałbrzych w meczach ligowych, w trakcie których skandowaliśmy jego nazwisko. Po meczu dziękował nam za wsparcie. Doceniał nas jako kibiców, beształ górniczy zarząd. Minęły dwa lata. Nowy Górnik nie ma już potężnego zadłużenia, ale nie gra też w I lidze.

O przydatności naszego wychowanka do trzecioligowej drużyny pisać chyba nie trzeba. Jestem przekonany, że "Iver" zrobiłby KOLOSALNĄ różnicę. Grając na chyba najważniejszej, a na pewno najbardziej odpowiedzialnej pozycji na boisku, bez wątpienia dzieliłby i rządził. Paweł Maryniak, nasz obecnie pierwszy rozgrywający, z pewnością miałby się od kogo uczyć.

Śmiem wątpić w to, że "Glapa" do Górnika wróci. Przynajmniej nie teraz. Dlaczego ? Bo nas na niego po prostu nie stać. Zarobki pierwszoligowe nijak się mają do tych trzecioligowych, gdzie przeważająca większość koszykarzy do swojej gry dopłaca. Miłość do klubu miłością, realna rzeczywistość rzeczywistością. Rafał ma na utrzymaniu rodzinę, Pamiętajmy o tym. W tej sytuacji sentyment nie wystarcza. Obawiam się, że prezes Murzacz musiałby zastawić swojego nowiutkiego Volkswagena by biało-niebieskich było na Rafała stać. Jako uznany gracz na pierwszoligowych parkietach, "Glapa" musiałby szukać motywacji by dawać z siebie sto procent dwa szczeble niżej. Problemy z mobilizacją ma  przecież  nawet Adrian Stochmiałek, który I ligę zna, ale się w niej szczególnie nie nagrał.

Prędko w Górniku Rafała pewnie nie zobaczymy. A może się mylę. Chciałbym się mylić.

niedziela, 20 listopada 2011

Nowy baner

Jak pewnie zauważyliście blog doczekał się nowego baneru. Jest bardziej kolorowo, bardziej kibicowsko, wreszcie bardziej profesjonalnie. W końcu nie muszę się za stronę graficzną wstydzić :) Dzieło dla kibica Górnika (czyli dla mnie) wykonał kibic Górnika (czyli Tomson).

P.S - Jeżeli jeszcze tego nie wiecie - Tomson to prywatnie starszy brat naszego rozgrywającego, Pawła Maryniaka.

Jeszcze raz - wielkie dzięki za nowy baner !

sobota, 19 listopada 2011

Tak blisko, a jednak tak daleko

Górnik Wałbrzych - Śląsk Wrocław 68:82

Dzień przed spotkaniem miałem zły sen. Śniło mi się mecz biało-niebieskich w bliżej niesprecyzowanym miejscu. Dlaczego to był koszmar ? Dlatego, że ponad dwudziestu zagorzałych kibiców nie wspierało swojego zespołu głośnymi okrzykami. Uff... na szczęście to był tylko zły sen. W świecie rzeczywistym kibiców na meczu nie zabrakło. Niestety, nie pomogło to w odniesieniu zwycięstwa. Przegrywamy ze Śląskiem.

Na wstępie można stwierdzić, że porażki można było się spodziewać. W końcu gramy młodym składem z jednym wyjątkiem (sorry Arni), który swoje frycowe musi zapłacić.Z drugiej strony, gdy ujrzałem skład Śląska przed prezentacją poczułem ulgę. Wrocławianie przyjechali w wyjątkowo niemocnym składzie, który - byłem przekonany - znajdował się w naszym zasięgu. W Śląsku zabrakło etatowych drugoligowców Tomasza Bodzińskiego, Norberta Kulona oraz Wojciecha Leszczyńskiego. Przyjechał tylko Kacper Kowalski (nie mylić z Marcinem Kowalskim), który z resztą niczym szczególnym się nie wyróżnił. Okazało się, że nawet taki Śląsk jest w stanie nas ograć. Co najgorsze, nie wygrali przypadkiem. Choć z trudnością przychodzą mi te słowa - Śląsk był po prostu lepszy. Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia dla biało-niebieskich w tym gorzko-kwaśnym sezonie.









Liderem punktowym u nas po raz kolejny był Adrian Stochmiałek (28 pkt). Gdyby spoglądać wyłącznie w statystyki, Arni zagrał bardzo dobre zawody. Z perspektywy trybun tak świetnie to już nie wyglądało. Praktycznie każda piłka w ataku przechodziła przez naszego kapitana. Można to zrozumieć - Stochmiałek na trzecioligowych parkietach to wielki lider zespołu. Trudniej zrozumieć mi sytuacje w których podwajany, często potrajany Arni oddawał piłkę na obwód rzut. Rzut niecelny. Jeden za drugim. Pudło za pudłem. Spod samej obręczy. Co innego można powiedzieć o jego grze na tablicach, gdzie zbierał ważne piłki. Warto jednak pamiętać o tym, że kilkakrotnie dał się łatwo ograć śląskowej młodzieży, która mijając go kończyła akcje 2+1. Co by o nim nie mówić, trudno dziś sobie wyobrazić Górnika bez niego.Na dzień dzisiejszy Adrianowi brakuje podkoszowego wsparcia. Wie to i on, i trener Chlebda, i kibice, i nawet pan grający na harmonijce, którego spotkałem w pobliżu hali. Wiele górniczych problemów powinien rozwiązać Adam Adranowicz, gdy tylko wróci do zdrowia. Niestety nastąpi to dopiero w przyszłym roku. Adranowicz zagrał tylko raz, pozostawiając po sobie piorunujące wrażenie. Jestem pewien, że jeszcze nie raz nas zaskoczy. I to piorunująco. 

Naszym zależało na wygranej - to było widać i słychać. Hubert Murzacz po meczu był bliski łez. W swoim stylu miał okazję wąchać parkiet (w znaczeniu dosłownym), gdy jego ofiarność i waleczność kazała mu lądować w parterze. Bardzo dobre wstawki miał Sebastian Narnicki, który z każdym meczem gra lepiej. Właściwie cały sezon solidnie prezentuje się Paweł Maryniak, który - co ciekawe - lepiej gra w seniorach niż w przeszłości w zespołach młodzieżowych. Jeżeli jest tak pięknie to dlaczego jest tak źle ? Dlaczego znowu przegraliśmy ?

U trzech wyżej wymienionych koszykarzy można znaleźć sporo niedociągnięć. Cóż z tego. Dajmy im czas. To oni (plus Kacper Wieczorek) stanowią o jakości tego zespołu, to na ich rozwój liczymy najbardziej. Najlepiej zdobywać doświadczenie ucząc się na błędach.

Przed spotkaniem zbieraliśmy pieniądze, które mają sprawić, że długa lista życzeń pt. "By było lepiej" zostanie wyczyszczona. Kibice dość chętnie nas wspierali. Ci którzy nie wrzucili ani złotówki, będą mieli okazję się poprawić przy okazji następnego meczu (przypominam - dłuuuga lista życzeń :)) 

wtorek, 15 listopada 2011

www.gornik.walbrzych.pl

Znacie ten adres prawda ? Od kilku dni razem z Mattim pomagamy Duchowi w funkcjonowaniu tej kibicowskiej strony. Jak doskonale wiecie nasz klub nie ma oficjalnej witryny w sieci, więc duchowa strona jest - z resztą od dobrych kilku lat - najlepszym źródłem informacji o biało-niebieskim baskecie.

Zdajemy sobie sprawę z ograniczeń tej strony. Graficzna prostota wynika z kilku czynników.

Pierwszy czynnik - razem z Mattim nie posiadamy totalnie żadnych zdolności w projektowaniu stron internetowych (stąd moje "serdeczne" pozdrowienia dla pani R., której terror na lekcjach informatyki w liceum nie pozwolił rozwinąć skrzydeł oraz gratulacje dla polskiego systemu szkolnictwa w ogóle, gdzie lekcje informatyki wnoszą tyle co te religii).

Drugi czynnik - kasa, kasa, kasa. Zawsze jej brakuje. Tyczy się to także strony internetowej o której mowa. Istnieje ona z pasji administratorów, z prowadzenia jej nie mamy żadnych, ale to żadnych korzyści. Dlatego też jestem zdania, że owa witryna prezentuje się bardzo przyzwoicie biorąc pod uwagę brak środków na jej prowadzenie.

Do tej pory newsy pojawiały się z różną częstotliwością - raz szybciej, raz wolniej. Spokojnie. Pracujemy nad tym. Wychodzimy z założenia, że lepsza jest strona skromniejsza, ale często aktualizowana, niż piękna, ale bez duszy i świeżych newsów (pamiętacie oficjalną witrynę Górnika z czasów ekstraklasy ? Brrrr !!!!)

Mamy pełno pomysłów by ten cały mechanizm rozruszać. Ile z tego wyjdzie - czas pokaże. Zachęcamy do współpracy, a niektórych do dalszej współpracy - mowa oczywiście o przedstawicielach Rady Rodziców.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Teatralnie, kameralnie = nadzwyczajnie ?

Sobotni mecz Górnika ze Śląskiem w ramach rozgrywek III ligi odbędzie się w hali przy pl. Teatralnym. Lokalizacja najważniejszego w tym sezonie meczu naszych seniorów wydaje się kontrowersyjna, pełna wad. Paradoksalnie, wybór wysłużonej hali w miejsce niewiele mniej wysłużonego OSiR-u ma sporo zalet.

Kwaśny wyraz twarzy był moją reakcją na wiadomość, że zagramy na "Teatralnej".W jednej chwili, trzecioligowa przaśność zaatakowała ze zdwojoną siłą. Starałem sobie przypomnieć ostatni ligowy mecz seniorów w tej hali. Bezskutecznie. Wypełniona wilgocią, prawie 40-letnia "Teatralna" to relikt przeszłości. Niedziałające głośniki, brak ogrzewania, dziurawy dach, ciasnota i ... wilgoć, wilgoć, wilgoć. Zastanawiałem się jakie plusy przynosi pojedynek biało-niebieskich z trójkolorowymi w tej hali-staruszce ?

Plusów - jak się okazało - nie brakuje. "Teatralna" to żywa historia klubu. Może i ciasna, przestarzała, wadliwa, ale za to obok wilgoci wypełniona sentymentem. Może i zapuszczona, nieatrakcyjna, ale wierna. Górnik zawsze może na nią liczyć. Tak jak teraz. Gdy OSiR zdradziecko nie potrafił znaleźć czasu dla biało-niebieskich, "Teatralna" przygarnęła naszych pod swoje wysłużone skrzydła.

To właśnie w "Teatralnej" znajduje się obecnie remontowana siedziba klubu. "Teatralna" to górniczy dom. Właściwie jest jak nasz ukochany Górnik - wiecznie z problemami, zawsze czegoś jej brak. Pomimo tego kochamy ją tak jak Górnika.


"Teatralna" to także wachlarz możliwości dla kibiców. Jej gabarytowa skromność powoduje to, że łatwo ją wypełnić. Głęboko wierzę, że w sobotę cała hala wypełni się kibicami po brzegi. Nawet po brzegi brzegów. Wierzę, że "Teatralna" stanie się ponownie gorąca, że ponownie pozwoli naszym koszykarzom wzbić się na wyżyny możliwości. Tak jak miało to miejsce przed dwoma laty gdy młodzicy Górnika pod dogrywce ograli Śląsk 106:103 w thrillerze. Tak jak przed rokiem gdy juniorzy pokonali trójkolorowych po nieprawdopodobnym dreszczowcu 78:77.

W przeciwieństwie do OSiR-u, hala przy placu Teatralnym powala akustyką. Nawet kilkuosobowy doping potrafi być donośny, o czym sam przekonałem się nie raz. Jest to istotne tym bardziej teraz, gdy górnicy grają w folklorystycznej III lidze, a kibiców na mecze przychodzi tak jakby mniej.

W sobotę będzie kameralnie - to pewne. Osobiście wierzę w to, że będzie również nadzwyczajnie. Początek meczu o 13:30.

piątek, 11 listopada 2011

Przyjeżdżają Trójkolorowi

Już 19 listopada nasi zagrają kolejny ligowy mecz we własnej hali. W ramach rozgrywek III ligi biało-niebiescy podejmą trójkolorowych, czyli zielono-biało-czerwonych. Jeżeli nadal nie załapaliście o kogo chodzi, to powiem po prostu WKS Śląsk Wrocław.

Wrocławska ekipa to młodzieżówka drugoligowego Śląska, który pewnym krokiem zmierza do I ligi. Ten zespół to bastion Macieja Zielińskiego - prezesa jedynego, wg tamtejszych fanatycznych kibiców, słusznego Śląska (niesłuszny, "farbowany" ich zdaniem Śląsk gra w ekstraklasie, a pomysłodawcą projektu "złego" WKS jest Przemysław Koelner).

Przeglądam skład młodego Śląska, który zobaczymy za tydzień w Wałbrzychu. Zespół, który wygrał dotychczas dwa z pięciu meczów (w tym ostatnio 16 pkt z Siechnicami) żongluje zawodnikami z grup młodzieżowych oraz tymi, którzy w II lidze zbyt wiele nie grają. Z Siechnicami Śląsk do wygranej poprowadził 19-letni obrońca Wojciech Leszczyński - na co dzień trenujący z drugoligowcem. Warto pamiętać o tym, że Leszczyński oraz wielu z grających obecnie na trzecim froncie wrocławian w tym roku sięgnęło po Mistrzostwo Polski Juniorów Starszych. Z graczy, którzy grali w finale w Wałbrzychu możemy ujrzeć Maksyma Kulona (jego brat Norbert gra już w WKS-ie drugoligowym), Aleksandra Raczka, Łukasza Kubika, Pawła Nowickiego oraz - być może - środkowego Tomasza Bodzińskiego i obrońcę Kacpra Kowalskiego (obaj drugoligowy Śląsk). Dziewiętnastego listopada nie ujrzymy natomiast innych złotych medalistów jak choćby Jarosława Zyskowskiego oraz Kacpra Sęka (ekstraklasowy Śląsk) i wspomnianego Norberta Kulona. W Śląsku nie występuje już także inny medalista - Michał Zygadło, który tak bardzo pokaleczył naszych celnymi rzutami z dystansu jako gracz KKS Siechnice.

Młodsza część zawodników Śląska pamięta za to fascynujący mecz z Górnikiem w hali przy pl. Teatralnym z ubiegłego sezonu, gdy nasi juniorzy - grając przy ogłuszającym dopingu - wygrali w dramatycznych okolicznościach 78:77. W tamtym niezapomnianym meczu udział wzięło kilku grających dziś w III lidze biało-niebieskich. Dla naszych punktowali Wieczorek 41, Murzacz 15, Pawlikowski 9, Borkowski 4, Maryniak 4, Dudka 3, Pabisiak 2, Świątkowski 0, Lewandowski 0, Hupało 0, Łozowicki 0, Grabka 0 (grubą czcionką koszykarze, którzy wciąż są w klubie). 

Tak teraz sobie myślę - fajnie byłoby powtórzyć atmosferę z tamtego grudniowego popołudnia 2010 roku. Czy się uda - zobaczymy. W Klubie Kibica jak na razie gardeł jedynie ubywa, a naciąg do bębna odmówił posłuszeństwa, co dało się zauważyć podczas ostatniego spotkania ze Spartakusem.

niedziela, 6 listopada 2011

Bo „życie bywa przewrotne”, czyli koszykarskie anomalia.

 Wrocław

„Życie bywa przewrotne” – takimi słowami trener Chlebda skwitował komentarz mojego kolegi Matiego na temat nieprawdopodobnej ilości fauli popełnionych przez graczy Gimbasketu. Górnik pewnie wygrał we Wrocławiu z ekipą Roberta Kościuka 90:54, a pięciu z dziewięciu koszykarzy gospodarzy opuściło parkiet przedwcześnie z powodu przewinień.










Artyr Mucha w roli boiskowego statysty, czyli gramy 4 na 4


Schludną, nowiutką halę wrocławskiej Akademii Medycznej oraz mój  dwudziestokilkupiętrowy akademik dzieli zaledwie jeden przystanek tramwajowy. Z tego powodu wypadu na mecz biało-niebieskich nie mogłem sobie odmówić. No i tego wypadu nie żałuję wcale, bo byłem świadkiem najbardziej kuriozalnego meczu jaki widziałem w życiu.

Zaczęło się od niejasności o której godzinie to spotkanie się rozpocznie. Na początku była mowa o 17:30, później o 17:15. Ostatecznie stanęło na 17:00, co rzecz jasna nie przeszkodziło w rozpoczęciu widowiska o 17:05. Tak to się robi w III lidze. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że te godzinowe manipulacje to było dopiero preludium do późniejszych koszykarskich anomalii.

Na mecz ponownie wyciągnąłem mieszkającego pod Wrocławiem brata (podobnie było w Siechnicach). Tym razem do nas dołączyło dwóch przedstawicieli Klubu Kibica, którzy – podobnie jak ja – w tym sezonie zmienili adres pobytu, co silnie utrudnia uczęszczanie na biało-niebieskie mecze. Tymi kibicami są Tomek, który pracuje obecnie we Wrocławiu oraz Mati – student Politechniki Opolskiej.

W pierwszej połowie do śmiechu nam nie było i nie chodzi tu o wynik, który nasi kontrolowali właściwie od początku do końca. W drugiej kwarcie nasz obrońca Sebastian Narnicki, który w meczu z Gimbasketem zadebiutował w pierwszej piątce kosztem Szymona Łozowickiego, uległ dość poważnie wyglądającemu urazowi. Ofiarnie ratując piłkę przed opuszczeniem parkietu, zanurkował po nią w metrową przestrzeń,  prosto w deski okalające przymocowane do ściany grzejniki. Sebastian rozciął skórę na wysokości nadgarstka. Polała się krew, a cała sytuacja z perspektywy trybun wyglądała groźnie. Na szczęście Narnicki wrócił do gry po przerwie, a kontuzjowany nadgarstek „ozdobiły” trzy szwy.

Nasi mieli swoje przedmeczowe kłopoty. Wciąż kontuzjowany jest Adam Adranowicz, który do gry wróci dopiero po nowym roku. Nafaszerowany antybiotykami grał Hubert Murzacz, a problemy z lewą ręką nękały Pawła Maryniaka. Paradoksalnie to ci dwaj ostatni byli najjaśniejszymi punktami Górnika (odpowiednio 21 i 19 pkt). „Marynę” dodatkowo motywował także trener Chlebda, który na zwijającego się z bólu naszego rozgrywającego pokrzykiwał „Nie cackaj się !”. Nieco w cieniu młodszych kolegów pozostał za to Adrian Stochmiałek (10 pkt), który do spotkania nie podszedł chyba maksymalnie skoncentrowany.

Bez wątpienia ten mecz był wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Wszystko za sprawą… przewinień. W połowie czwartej kwarty Maciej Kościuk postawił swojego ojca w bardzo trudnej sytuacji, bo jako piąty w swoim zespole opuścił boisko przez faule. W Gimbaskecie pozostało jedynie czterech koszykarzy zdolnych do gry, co wywołało nasze kibicowskie spory jak to wszystko się dalej potoczy. Wykluły się trzy opcje: zagrają 4 na 5, 4 na 4, czy może 5 na 5 bez względu na ilość fauli ostatniego z graczy, który powinien zejść. Obstawiałem trzecią opcję, bo kiedyś takiego meczu byłem świadkiem. Tym razem przeważyła opcja nr 2. Nasi zachowali się fair, wystawiając do walki co prawda piątkę graczy, ale jeden z nich pełnił rolę boiskowego statysty, koszykarskiego manekina, który marznął w okolicach środkowej linii boiska. Tym piątym kołem u wozu był Artur Mucha, który tylko czasami łapie się do składu meczowego. Tym razem – w meczu anomalii – stał w centrum widowiska. Dosłownie i w przenośni. Od kibiców siedzących na trybunach różnił go tylko strój sportowy – wpływ na grę za to miał taki jak my, czyli żaden.

Było to pierwsze zwycięstwo naszych w sezonie. Kolejny mecz z młodzieżą Śląska Wrocław u siebie. Powinno być ciekawie.

czwartek, 3 listopada 2011

Teraz Gimbasket

Gimbasket Wrocław - Górnik Wałbrzych  sobota 5.11, 17:00

Po kilku trudnych do przełknięcia porażkach nasi mają wreszcie szansę się odkuć. Najbliższy mecz biało-niebiescy rozegrają we Wrocławiu z Gimbasketem, ekipą która jak na razie także dostaje baty. Okres biczowania zostaje zawieszony. W hali Akademii Medycznej przy ul. z Brudzewa jeden z młodych zespołów nareszcie wygra.

Robert Kościuk z czasów gry w Śląsku
Czym jest Gimbasket ? Jest to gimnazjum oraz liceum sportowe, które - jak czytamy na oficjalnej stronie - łączy u młodzieży rozwój zarówno sportowy jak i naukowy. Inicjatorem ośrodka jest nie byle kto. Robert Kościuk to postać w polskiej koszykówce rozpoznawalna, nawet zasłużona - były reprezentant Polski, uczestnik Mistrzostw Europy, czterokrotny Mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław, jeden z rekordzistów pod względem ilości występów w Ekstraklasie.

Aż prosi się by pisać o sukcesach tego młodego zespołu. W końcu nie może być inaczej, gdy projektem dowodzi człowiek o takiej wizytówce. A jednak. Różowo od strony sportowej drużyna Kościuka nie wygląda. Projekt istnieje od 2003 roku, a sukcesów czy to na arenie rozgrywek młodzieżowych, czy tym bardziej na arenie ligi seniorów ze świecą szukać.

Gimbasket w mieście przegrywa rywalizację nie tylko ze Śląskiem, ale i (a może przede wszystkim) z WKK Wrocław. Ekipa Kościuka to dwa górnicze akcenty, właściwie to epizody. W obecnych składzie Gimbasketu mamy Bartłomieja Gadzinę (ur 1992), który swego czasu w Górniku niczym, oprócz patyczkowatych nóg windujących wzrost na grubo ponad 2 m, się nie wyróżnił. Ponadto, dwa lata temu w przedsezonowych sparingach wracający do I ligi zespół biało-niebieskich kierowany przez Grzegorza Chodkiewicza testował inny produkt szkółki Kościuka - Filipa Gładkiego (ur.1990). Szybciej niż szybko okazało się jednak, że dla tego obwodowego wrocławskiego gracza I liga to znacznie za wysokie progi.

W tym sezonie Gimbasket uległ kolejno WSTK Wschowa (- 28 pkt), KK Wałbrzych (-58), Maximusowi (-35) i Siechnicom (-24).

Jedno manto za drugim. Brak nadziei na choćby nawiązanie równorzędnej walki przez zespół, gdzie najbardziej znanym graczem jest... Maciej Kościuk - znany tylko dlatego, że jego ojciec jest trenerem. Uwagę zwraca jednak wysoka porażka nawet z Siechnicami.

Dla porównania - wyniki Górnika: z KK Wałbrzych (-48), z Maximusem (-21), z Siechnicami (-9), z Zastalem (-20), ze Spartakusem (-60).

Wniosek z tego taki, że nasza niska porażka z Siechnicami stawia nas w roli faworyta. Tak jakby, bo trudno mówić o faworycie w meczu dwóch dołujących zespołów najniższej klasy rozgrywkowej w Polsce.

Obie ekipy poczuły krew. Żądza pierwszego zwycięstwa w sezonie powinna sprawić, że we Wrocławiu zobaczymy iskry. Będzie się działo, będzie się kurzyć. A gdy opadnie bitewny kurz... nasi wrócą do domów z tarczą. Trzymajmy za to kciuki.