Szukaj na tym blogu

niedziela, 27 lutego 2011

Gdy liczbą dnia jest cztery

Ha ! Szast, plask i po krzyku. Znowu wygraliśmy... Zaczyna nam się to nudzić. Po raz kolejny miażdżymy rywala.

A tak na serio:

Uff... Jest wygrana. Bardzo ważna wygrana. Wymęczona, wyszarpana. Tego dnia nie braliśmy jeńców. Nasi zwyciężają ze Startem Lublin 61:57, mówiąc radosne "pa pa" pięciu porażkom z rzędu.  W grze biało-niebieskich byliśmy w stanie dostrzec coś całkowicie nowego i świeżego - polot. Oczywiście ta finezja była widocznia głównie w pierwszych 15 minutach, by zaginąć w kwarcie trzeciej, gdy zdobyliśmy w 10 minut 4 punkty.


Osobiście dostrzegłem wiele pozytywów w tym co zaprezentowali nasi. Przede wszystkim: świetna komunikacja w obronie. Gdy zawodnik z Lublina penetrował pod kosz, my zagęszczaliśmy "pomalowane". Gdy zawodnik z Lublina mijał swojego obrońcę, zaraz pojawiała się u nas pomoc by wolną przestrzeń załatać. Co prawda błędy się zdarzały, jak choćby trójki Łuszczewskiego (11 pkt) czy Prostaka (13 pkt) z czystych pozycji. Jak to kiedyś powiedział były trener Śląska, a obecnie coach młodych wilków z SMS-u Władysławowo Tomasz Jankowski - błędy na pewno będą, chodzi o to by popełnić ich mniej od przeciwnika.

Nasi wyszli z bardzo prostego założenia, że jeżeli nie imponujemy w ataku to trzeba przycisnąć w obronie. No i przycisnęli. Wykonana przez KSG ciężka praca na treningach aż raziła nas po źrenicach.

Tego dnia zwyciężył w naszych duch walki. Graliśmy w siódemkę, w tym dwójce nie jesteśmy w stanie zaliczyć tego meczu na plus. Zabrakło trzech wałbrzyskich weteranów. Dwóch z nich nawet nie było z drużyną przy ławce rezerwowych. Jeden z tej dwójki to Marcin Sterenga, który z opuszczoną głową siedział na trybunach na żółtych siedziskach. Zajął miejsce w pierwszych rzędzie, tuż przy barierkach, tuż przy wyjściu. Nie chciał być widzianym. Powód jego nieobecności przy zespole jest nam nieznany oficjalnie, chociaż plotki wśród kibiców chodzą przeróżne. W meczu ze Startem zmobilizowani Górnicy pokazali, że potrafią wygrywać nawet w siódemkę.

 
Udało mi zająć vipowskie miejsce nieco tylko nad ławką naszych. Tego dnia byłem "wired" (czyt. łajerd) - coś tam usłyszałem, coś tam zobaczyłem.

M. Kowalski - jego opanowanie i spokój w grze jest tym, czego brakowało w pierwszej rundzie. W jego grze brakuje fajerwerków, ale jest żelazna konsekwencja. Przyjrzałem się jego boiskowych decyzjom. Nie mam zastrzeżeń. Tak samo nie mam zastrzeżeń do jego pozaboiskowych decyzji,a  konkretnie do tej o powrocie do Górnika. 12 pkt i 4 as
J. Kietliński - pamiętacie jego pierwszą część sezonu ? Było niemrawo. No właśnie - było. Wicher od jakiegoś czasu zaskarbia sobie naszą sympatię, a po tym meczu wielu z nas uważało go za najlepszego na boisku. Możemy śmiało mówić o Kubie Kietlińskim wersji 2.0. Zaczął wykorzystywać swoje wybieganie, nie traci już w głupi sposób piłki (raz tylko za wysoko podawał do Grzywy). Raz świetnie wykreował akcję dla naszego olbrzyma, dostarczając mu piłkę jak na tacy 1 m od kosza. Bardzo zależało mu na zwycięstwie. No i najważniejsze: trafił dwa szalenie istotne rzuty w czwartej kwarcie (w tym 1x3). Skandowaliśmy jego nazwisko. 9 pkt. P.S Chyba wciąż szokuje go nieco nasza zdolnośląska kibicowska energia. Gdy krzyczymy w trakcie timeoutów różne rzeczy do naszych graczy, wydaje się on być nie na żarty przerażony.
M Wróbel - tym razem trochę w cieniu. Zbierał piłki, nie oddawał głupich rzutów. Kolejny raz zaprezentował swój świetny footwork (piłka wykręciła się z kosza). 6 pkt, 6 zb 
D. Pieloch - oj nie wyszedł mu ten mecz strasznie. W pewnym momencie po festiwalu nieudanych zagrań (niecelna trójka, niecelny rzut pod dwutakcie, strata) zmieniony przez Arona. Usiadł wtedy na ławce, oparł łokcie o kolana i  pochylił głowę w zamyśleniu. Miał do siebie pretensje, bo wiedział, że nie było dobrze. Podejmował złe decyzje, jak chociażby zwód do linii końcowej gdzie nie było na to miejsca. Rzucał za trzy z nieprzygotowanych pozycji, raz nawet z wykroku. 4 pkt, 1/10 z gry.
M. Nitsche - nie miałem wątpliwości, że ktoś z naszych graczy musi mobilizować do walki. To krzyknąć, to zrugać, to zbesztać, to obrazić. No i Mateo kimś takim był. Żeby nie być gołosłownym przytoczę jego wypowiedzi z timeoutu: "Gramy jak ci..ty !!" (chyba wiadomo o jakie słowo chodzi) czy też "Do ch..ja Wacława !". Ktoś taki jest bardzo zespołowi potrzebny. Bez wątpienia jest naszą pierwszą opcją w ataku. Wykorzystuje to, że w zespole wszyscy mają problemy z trafianiem do kosza. W grze ofensywnej największy potencjał ma właśnie Nitsche. Jedna akcja ruciła mi się w oczy, tak a propo woli walki: w meczu ze Sportino po stracie poszła kontra, a Mateo nie wrócił nawet do obrony, nie gonił złodzieja, w meczu ze Startem podobna sytuacja zakończyła się energicznym powrotem Mateusza za kontrą rywala i bezpardonowym faulem. O to chodzi. Tak to się robi w Wałbrzychu panie Nitsche. Za tą akcję dostał z resztą zasłużone brawa, nikt już z kibiców o stracie z której poszła kontra nie pamiętał. Na koniec podziękował nam za doping. A my dziękujemy za jego 15 pkt i 9 zb.
Ł. Muszyński - chyba go rozgryźliśmy. Jego "Poker Face" ujawniał się nam regularnie bo przegrywaliśmy mecz za meczem. Tym razem było zwycięstwo i rogal na jego twarzy. Bardzo podoba mi się to jak gna do ataku, szukając okazji by skończyć akcję z góry. Mniej podoba mi się to jak wbija się na siłę w "pomalowane" i nie kończy akcji spod kosza. Parę razy ponownie zachwycił dobrą współpracą z Kieltińskim. 13 pkt (4/13 za 2) i 8 zb.
Ł. Grzywa - strasznie mnie denerwuje jak traktują go niektórzy kibice. No właśnie: kibice czy "kibice" ? Pełne ironii ochy i achy gdy nie trafia w łatwych sytuacjach na pewno mu nie pomogą. Nasz olbrzym potrzebuje jednego meczu, ba - jednej akcji, by się przełamać. Gdy trafił oba osobiste ludzie z niedowierzaniem łapali powietrze. W samym "młynie" utworzyły się dwie grupki: tych, co Łukasza sponiewierali (biada im !) i tych, co skandowali jego nazwisko gdy schodził z parkietu. Musimy spojrzeć w lustro i zadać sobie pytanie: czy chodzimy na mecze by się z graczy nabijać czy im pomagać gorącym dopingiem ?

Ależ nas kibiców to zwycięstwo uskrzydliło. Dawno sie delektowaliśmy się smakiem wygranej. Czasem się zastanawiam czy to nasi zagrali tak dobrze, czy Start tak źle. Nieważne. Liczba dnia ? 4 (słownie: CZTERY) - tyloma wygraliśmy, tyle rzucilismy w trzeciej kwarcie. Szkoda tylko, że tak niewielu kibiców to widziało... Ostatnio tak mało widzów oglądaliśmy w poprzednim sezonie w meczu ze... Startem Lublin.

Już w piątek kolejny ważny mecz u siebie z GKS Tychy.

Ole ! 

sobota, 26 lutego 2011

Góóórnik to Myy

Wybrałem się w piątek do naszego kotła na uroczystą prezentację piłkarzy Górnika przed rundą wiosenną II ligi zachodniej. No i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem organizacji zarówno ludzi ze strony klubu jak i samych kibiców. Nie brakowało na trybunach chóralnych śpiewów, gwarnych okrzyków oraz machania biało-niebieskimi flagami. Sami zawodnicy triumfalnie wchodzili na parkiet niczym gwiazdy NBA przy zgaszonych światłach,  muzyce i wszechogarniającym halę dymie. Oprawa godna.


 




Kibicowski "młyn" sięgał aż dwóch sektorów. Kibice na czerwonych oraz żółtych siedziskach (w tym autor tego wpisu) ani myśleli siadać, obserwując całą galę "na stojaka". Tak się trochę wczoraj rozmarzyłem, wyobrażając sobie tej jakości doping na koszykówce... achh... nawet w obecnym składzie chyba wygralibyśmy wszystkie mecze :) Tak fantastycznie ten doping się roznosił. Wrażenie na mnie zrobiło też dwóch panów "młynowych", którzy dbali o to, by nasze okrzyki były wyjątkowo donośne.

Wielkie wrażenie robią też oczywiście flagi. Przy głośnym "Góóórnik to Myy" powiewały nad naszymi głowami jak wojenne sztandary. Flagi prezentowały się imponująco, co nie zmienia faktu, że gwiazdą wieczoru były flagi-transparenty.




Transparenty aż powalają na kolana. Powracając myślami do samej organizacji imprezy ze strony klubu można być usatysfakcjonowanym. Był quiz dla kibiców, dotyczący wiedzy o piłkarskim Górniku, były nagrody. Była licytacja koszulki byłego już kapitana zespołu Piotra Przerywacza, który dopiero co zakończył karierę,a kibice nie omieszkali mu za jego grę w biało-niebieskich barwach podziękować. Były też krótkie przemówienia prezesa, trenera i nowych twarzy w naszym zespole. Dobrze prezentował się umiejscowiony na środku telebim, na którym kibice i sami zawodnicy mogli oglądać filmiki związane z drużyną KSG. Jedynym chyba niedociągnięciem była prezentacja grup młodzieżowych Górnika. Bramkarz trampkarzy pojawił się w stroju Realu Madryt, a jego koledzy z pola w wiśniowych koszulkach, przypominających "uwielbianych" przez naszych kibiców graczy Sparty Praga. Jeszcze gorzej wyglądało to u juniorów, którzy zjawili się w pomarańczowo-czarnych kostiumach, jednoznacznie kojarzących się z Chrobrym Głogów.

Piłka nożna ma wielką siłę w naszym mieście. Ma też tradycję, chociaż nie tak bogatą jak tradycje koszykarzy. Nie zmienia to faktu, że piłkarze cieszą się ogromną popularnością, i - niestety - większą niż koszykarze. O popularności nie decydują bynajmniej wyniki: zarówno koszykarze jak i piłkarze okupują dolne rejony tabeli swoich lig. W tym przypadku najważniejszą rolę odgrywa - czy się to komuś podoba czy nie - estyma futbolu w naszym kraju.

Nie zmienia to faktu, że pewne wzorce można spokojnie przenieść na grunt koszykarski np. przygaszone światła i muzyka w trakcie prezentacji czy też fenomenalne transparenty.  

piątek, 25 lutego 2011

Na start Górniku by ograć Start

Kolejny mecz. Kolejna gazetka. Stajemy się regularni niczym double-double Gortata w NBA. W najnowszym naszym wydaniu standardowa grafika i układ. Gazetkę będzie można tym razem znaleźć na siedziskach. Niestety, nie obyło się bez błędów: literówek, niedopatrzeń czy też niedociągnięć wynikających ze złośliwości przedmiotów martwych (w tym przypadku Worda 2003). Największe niedopatrzenie to brak zaznaczenia faktu, że trenerem lublinian jest Dominik Derwisz. W gazetce widnieje niestety niezmieniony od ostatniego wydania Aleksander Krutikow, coach Sportino. Za niedogodnienia przpraszam i obiecuję poprawę. Tak mi dopomóż Bóg.





Co do samego meczu ze Startem Lublin - jest to absolutnie rywal do ogrania, przejścia itd. Przed naszymi trzy szalenie ważne mecze. I wszystkie u siebie. Kolejno gramy ze Startem, Tychami i Zniczem. Trzej rywale, z którymi absolutnie jesteśmy w stanie powalczyć. I to nawet bez dwóch naszych weteranów.

Start prawie, prawie ograliśmy w Lublinie na inaugurację rozgrywek. Zabrakło szczęścia, które obraziło się na nas po tym jak balowało z nami przez cały ubiegły sezon. Tychy za to mają ławkę krótszą nawet od naszej. Oprócz mocarnego tria Jarecki - Witos - Kwiatkowski niewiele się tam dzieje. Znicz z kolei to młody zespół, ostro walczący o playoffs. Pruszkowianie to ekipa mniej więcej na poziomie Spójni, którą to przecież ograliśmy.

Niejednokrotnie się niestety przekonaliśmy, że biało-niebiescy są w tym sezonie nieobliczalni. Potrafimy ograć Spójnię, by potem ulec Polonii 2011. Demonstrujemy wahania formy większe niż wahania cen ropy po rewolucji w Libii.

Czas na koncentrację. Czas wypić o jedną szklankę mleka więcej (tak, tak panie Muszyński - po to, byś latał wysoko ponad gąszczem lubelskich gałęzi). Czas dolać benzyny do baku panie Wicher, by starczyło zrobić trzy okrążenia wokół boiska w obrębie 24 sekund. Czas dziurawić obręcz uderzeniami okrągłym, pomarańczowym przedmiotem zza łuku panie Pieloch. Czas zebrać zespół w kupkę i zapytać: "Gramy k... czy nie gramy !?" panie Nitsche. Czas ograć Start.

czwartek, 24 lutego 2011

"Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"

Nie udało się. Górnośląski dym z wysokich jak topola kominów zasłaniał drogę do kosza. Nasi się zaczadzili. Stężenie dwutlenku węgla w Dąbrowie przekraczało normy. Porażka 57:65 jest piątą z rzędu i osiemnastą w sezonie. Celowo piszę to słownie, bo jak widzę to samo w cyfrach, sytuacja przedstawia się bardziej makabrycznie. Jesteśmy na czternastym miejscu w tabeli na szesnaście ekip. Na wyjeździe wygraliśmy raz (plus raz walkower na naszą korzyść), ulegliśmy razy jedenaście. W tym o to momencie czas schować głowę w dłoniach w geście rozpaczy. Ale zaraz, zaraz... Tli się nadzieja. Nadzieja, że będzie lepiej, ponieważ....

....ponieważ nasi prowadzili do przerwy z silnym MKS Dąbrowa Górnicza 33:26. Ba, w połowie czwartej kwarty byliśmy do przodu czterema oczkami. A MKS to nie byle kto - to zespół, który u siebie ostatni raz przegrał w październiku 2010. Czego więc nam zabrakło ? Na pewno nie kibiców, którzy w dziesięciu się na Śląsku pojawili.

Zabrakło nam przede wszystkim Głębi Składu. Wspomniana Głębia postanowiła nie wsiadać z nami do autokaru. Obraziła się na nas strasznie, "walnęła focha." Pojechaliśmy na mecz w ośmioosobowym składzie plus Murzacz i Ratajczak w roli statystów i nosicieli bidonów, w którym tak czy siak przelewa się poczciwa źródlana "Anka", a nie jakieś tam dziadostwo w stylu "Isostara". W meczowym dresie po raz kolejny zabrakło naszych dwóch weteranów. Coraz mniejsza grupa kibiców wierzy, że wciąż dokuczają im regularne jak w zegarku urazy. Ich zapodzianie się pozostaje dla nas zagadką. Myślę, że w takich sytuacjach gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o.... (to słowo-rzeczownik od jakiegoś czasu rzadko pojawia się w biało-niebieskim otoczeniu). Owa niejasność powinna być wyjaśniona w oficjalnym oświadczeniu, obwieszczeniu, komunikacie, bo my kibice coraz mniej w tym wszystkim jesteśmy w stanie zrozumieć.

Co do postawy na boisku tej ośmioosobowej grupki możemy być względnie zadowoleni. Powalczyli, rzucili swoje standardowe mniej niż 60 punktów, co ważniejsze zatrzymali rywala w ataku. Błyszczał Mateo Nitsche, który w pierwszej kwarcie, tak świetnie przez naszych rozegranej, trzymał wynik. Jego 17 pkt (najwięcej) i 7 zb (najwięcej) pozwalają mu bez obaw nucić pod nosem słowa z utworu "I'm the Best" w wykonaniu Nicki Minaj: "I hope they coming for me because the top is lonely" (czyli w naszej rzeczywistości górniczej: "Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"). No i rzeczywiście: w naszym zespole na pozycji lidera jest wakat, panuje bezkrólewie. Szczyt, nasz top jest samotny, opustoszały, nie podbity. Nitsche od jakiegoś czasu wykonuje stosowne kroki, by coś w tej materii zmienić. Po odejściu Krzysia regularnie dostarcza zespołowi tlenu, by ten się nie udusił i  funkcjonował.

By to wszystko obracało się w zwycięstwa, potrzebujemy stabilniejszej formy dwójki Muszyński - Wróbel. w Dąbrowie zaliczyli jedynie marne 6/19 z gry. Zastanawia mnie to, że KSG gra o niebo lepiej w obronie na wyjazdach. W Siedlcach tracimy 58, w Szczecinie 61, w Dąbrowie 65 punktów. A w naszym kotle ? Ostatnio 98 ze Sportino, 84 z ŁKS, 83 z Asseco. Ok, rywale silniejsi, ale jednak coś tu nie gra i nawet 54 stracone punkty ze Spójnią tego obrazu nie zmieniają. Może to presja kibiców ? Hmm...

Do końca sezonu zostały nam jedynie mecze trudne. W tej lidze nie ma dla nas spacerków. Tak jak w ekstraklasie, tak teraz każdy pojedynek jest o życie. W prawie każdym meczu wyciągamy nóż, gdy rywal ma kałacha. Takie realia. Trzeba rywala przechytrzyć, zaskoczyć, a nie liczyć, że kałach się zatnie. Następny mecz u siebie z Lublinem. Oni kałacha nie mają. W tym tkwi nasza szansa.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Obozowo

Juniorzy zakończyli właśnie obóz przygotowawczy w Kłodzku. Skoszarowani w miejscowym zespole szkół  nie marnowali wolnego czasu. Obok treningów był czas na zabawę. W sieci pojawił się filmik z 10 najlepszymi momentami obozu. Momentami jest śmiesznie, chwilami jest...hmm... yyy.... z resztą jeżeli ktoś nie miał okazji obejrzeć to teraz jest ta okazja:


Znalazły się nawet pozdrowienia dla młyna od rozgrywającego Pawła Maryniaka #13 za co dziękujemy :)

Pojawiły się  również inne filmiki z obozu tj. smażenie placków na kolacje przez Wiktora "Makłowicza" Borkowskiego w towarzystwie mąki LeBrona czy też jedzenie kisielu przez Huberta Murzacza.

A tak na poważnie - juniorom do końca rozgrywek w regionie pozostały same trudne spotkania. Najbliższe 6 marca u siebie z Chromikiem Żary gdzie przyjdzie czas na rewanż za porażkę 91:116 na wyjeździe. Markę Zastalu Zielona Góra nie trzeba przedstawiać. Obecni juniorzy to 7. drużyna Mistrzostw Polski Kadetów 2010. Z zielonogórzanami juniorów czeka pojedynek u siebie i na wyjeździe. Bardzo wymagającym rywalem zapewne będzie także Turów z którym nasi zagrają w Zgorzelcu. W Wałbrzychu KSG pewnie wygrał 78:49, ale mecz na wyjeździe rządzi się zupełnie innymi prawami.

Tak więc cztery mecze w których o wygraną będzie szalenie ciężko. Nasi juniorzy muszą wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Powtórzenie ogromnego sukcesu z zeszłego roku, czyi awansu do ćwierćfinałów Mistrzostw Polski będzie zadaniem trudnym.

sobota, 19 lutego 2011

Popadając w rutynę

Dostaliśmy od Sportino lekcję koszykówki. 71:98. Gdzieś tam łamało nas w kościach na znak, że będzie ciężko coś ugrać. No i było. Zaczynamy powoli popadać w rutynę. Która to już nasza porażka kosmiczną różnicą punktów ? Nie marudziliśmy, gdy te monstrualne porażki przychodziły na wyjazdach. Co tu jednak pisać, gdy we własnej hali dajemy sobie rzucić prawie setkę ?

Dziwne rzeczy dzieją się w naszym przybytku. Nasz klub staje się powoli lokalną wyspą tajemnic. Lokalnym Roswell. Brak jedynie kręgów w zbożu. O co chodzi ? Na elektronicznej tablicy ogłoszeń przed halą można było wyczytać, że mecz ze Sportino odbędzie się nie w sobotę 19.lutego, a w... sobotę 18 lutego (tylko którego roku ?). Po kupnie biletu nikt mnie nawet nie zatrzymywał przy wejściu na halę by owy bilet przedrzeć. Pusto. Nie brakowało także tajemniczych zniknięć. Zaginął Marcin Sterenga, którego nie tylko nie było w składzie, ale nawet zabrakło go na ławce rezerwowych.

Straszne jak nasze oczekiwania z każdym meczem spadają, a ironia sprytnie przejmuje nad nami kontrolę. Gdy prowadziliśmy 2:0 padały głosy by kończyć mecz, grać na czas, łapać na spalonym. Było 2:0 i ktoś zażartował, że to nasze ostatnie prowadzenie. Dopiero później załapałem, że to nie był żart. Gdy w pierwszej kwarcie nasi rzucili 20 pkt przecieraliśmy oczy ze zdumienia. W tym momencie było 20:22, a ci z Kujaw byli święcie przekonani, że wygrają ten mecz prezentując chodzone tempo poloneza. W drugiej kwarcie skończyły się żarty, a swój początek miała nasza kibicowska frustracja. W tej kwarcie jesteśmy do tyłu 7:33. Byliśmy wkurzeni bardziej niż w meczu ze Szczecinem gdy trafiliśmy tylko raz do kosza w 10 minut. Nasi nie mogli połapać się w komunikacji w obronie co rywal boleśnie zamieniał na punkty. O tej kwarcie wszyscy chcemy zapomnieć jak najszybciej. Tak źle grających biało-niebieskich nie widzieliśmy dawno. Swoją dezaprobatę wyraziliśmy w gwizdach i buczeniach co ostatni raz miało miejsce bardzo dawno temu. Niech to pozostanie komentarzem do tej kwarty.

Po przerwie nasi niczym po dopalaczach ostro ruszyli z kopyta. Po żenującej grze Lechowi wystarczyła JEDNA akcja by wygrać w czwartek z Bragą. Koszykówka jednak to nie piłka nożna. Pojedyncza akcja i jedne dobre zagranie to za mało.

Tego dnia inowrocławski walec nie miał dla nas litości. Pięciu graczy Sportino miało dwucyfrową zdobycz punktową. Najbardziej jednak kuła w oczy bezkarność ich strzelców. Tego dnia byli jak skazańcy na warunkowym. Poczuli wolność zza linii 6,75. Wyszaleli się. Mowa tu o dobrze znanych gagatkach - specjalistach w balowaniu za łukiem. Mowa o Tomaszu Piotrkiewiczu (2x3) i Jacku Sulowskim (3x3).

Nasza obrona nie istniała tak jak nie istnieje sens w sztukach rodem z teatru absurdu. Rozpracowanie naszych zasieków dla graczy z Ino było prostsze niż zmywanie naczyń czy też odkurzanie. Nie trudno zgodzić się z twierdzeniem, że gościom rzut po prostu kolokwialnie "siedział". My jednak zrobiliśmy naprawdę niewiele by choć trochę im poprzeszkadzać. Sportino było lepsze, szybsze, skoczniejsze, bardziej zorganizowane.

W grze naszego zespołu był jednak jeden człowiek co do którego nie możemy mieć pretensji. MARCIN WRÓBEL zasłużył by napisać jego nazwisko wielkimi literami. Swoją energią mógłby zasilać wielkomiejskie osiedla.

Jesteśmy minus 29. Nikt jednak chyba nie żałuje, że się w hali znalazł. Dlaczego ? Dlatego, że byliśmy świadkami zagrań niepowtarzalnych, niespotykanych często na tym poziomie abstrakcji. Można z tego zrobić listę przebojów. Moje prywatne top 3 (o dwóch godnych akcjach Kuajwiaków milczę):
 
3-jednoręczny wsad z faulem Muszyńskiego. Przeleciał nad jakimś sportiniakiem w sposób co najmniej bezczelny.
2 - blok Wróbla o tablicę. Szokująca akcja. Przez moment myślałem, że coś z pary piłka - tablica nie wytrzyma tej skondensowanej wróblowskiej energii. Aż zatrzeszczało, zaskwierczało w okolicach kontrukcji kosza. W 99/100 spotkań akcja meczu. Dziś był ten jeden raz gdy oglądaliśmy coś jeszcze lepszego.
1 - zwycięzcą rankingu jest bezapelacyjnie akcja Kietliński - Muszyński. Nasi wypuszczają kontrę. Jest przewaga 2 na 1, a Wicher rzuca piłkę na obręcz. Alley - oopa chwyta Łukasz, kończąc akcję z góry . Wow ! Nie mogłem ustać w miejscu gdy widziałem pędzącego za akcją naszego Ice Mana. Byłem pewien, że Wicher nie rzuci mu tej piłki. A jednak. Brawo. Ostatni raz coś takiego oglądaliśmy za czasów pary Stokłosa-Czerwonka. Czemu nie można tego zobaczyć jeszcze raz !?

M. Kowalski - dobry start. 2/2 za trzy z kąta. Później miałem deja vu. Raz się zakozłował (jak z ŁKS), raz w kontrze biegł za wolno sam na sam z koszem co spowodowało, że został powstrzymany (jak z ŁKS). Ogólnie jednak solidny wyrobnik. Wie kiedy rzucić, wie kiedy podać. Stąd obok 8 pkt aż 8 asyst. Co ważne - tylko 2 straty.
J. Kietliński - ta jego akcja z Muszyńskim tak zapadła w pamięć, że nie bardzo pamiętam co on tam na parkiecie jeszcze ponadto wyczyniał. Standardowo by się dostatecznie rozgrzać i złapać obroty musiał wykonać dwa okrążenia wokół parkietu z piłką. W trakcie meczu oczywiście. Nie tracił głupio piłki co mu się zdarzało wcześniej. 7 asyst. 8 pkt.
M. Wróbel - najlepszy z naszych. Ależ on jest waleczny i skoczny. Dwa bloki, wsad. W pewnym momencie zastanawialiśmy się czy zamiast "Biało-Niebiescy !" nie czas zacząć rzucać w eter "Marcin Wróbel !"  Wrażenie zrobiła też jedna z jego zbiórek gdy dynamicznie wskoczył w gąszcz wyciągniętych rąk zgarniając piłkę. Ostatnio taką energio-furię można było spotkać w rewolucyjnym Egipcie, w Kairze na Placu Tahrir. 15 pkt. 9 zb
D. Pieloch - walczył, skakał, biegał. Nie można mu odmówić walki. Zabrakło jego trójek. Zawiódł w końcówce gdy sam na sam z koszem nie wykończył dwutaktu. Wykonczył nas. Przekombinował.  To jedno zagranie podsumowało całe 40 minut w wykonaniu naszych. 4 pkt
M. Nitsche - nie tym razem. Mało aktywny w ataku, a szkoda bo zza linii 6,75 miał 2/3. Dość króko w grze. 7 pkt. Za mało. Wierzyliśmy, że po dzisiejszym spektaklu czeka go nominacja do koszykarskiego Oscara. Skończyło się na nominacji na gorące krzesło. Krzesełko. Krzesełko rezerwowych.  7 pkt.
B. Józefowicz - pochłonięty przez minusowego evala. Przypomniał mu o sobie. Nie pukał. Wprosił się do salonu nie zdejmując butów. Nasz Józek sam go zaprosił swoim 0/6 za 3. Starał się coś zmienić. Przy użyciu niewybrednych słów cisnął nawet otwartą dłonią w parkiet. Nie pomogło. Przeszedł obok spotkania. Mecz sobie, a on sobie. 6 pkt, 1/8 z gry.
Ł. Muszyński - dał sygnał do nacisku w 3 kwarcie. Zaliczał przechwyty, niczym gazela gnał do kontry. Wykazał niemało animuszu. Dwa wsady w tym jeden z alley-oopa (nie wierzyłem, że to chwyci by pociągnąć z góry). Co mnie cieszy - poprawił osobiste. Ma parcie na kosz. Aż za duże (nie wierzę, że to piszę):
a) raz mógł podać do Kowalskiego ale sam postanowił polecieć na kosz. Nie doleciał b) raz przy próbie kolejnego wsadu dostał potężny blok od Lichodzijewskiego co skończyło się tym, że trzeba było Łukasza zeskrobywać z parkietu. Nasz Ice Man zamyka oczy i transportuje swoje dwumetrowe parametry w pomalowane nawet gdy czeka tam już na niego trzech rywali. Coraz bardziej regularny. W sumie fajnie, że został u nas. 15 pkt i 8 zb
A. Stochmiałek - przywykł na mecze przynosić poduszkę i koc. Zasypiał w pierwszej kwarcie, a budzono go jakoś dwie godziny póżniej. Tym razem jednak kinder niespodzianka. Trochę zdziwiło nas to, że oddał siedem rzutów z gry. Bardziej nas zdziwiło jednak to, że cztery z tych katapultowych prób doszły celu. 8 pkt
Ł. Grzywa - obiecałem sobie, że nie będę go krytykował. W pamięć zapadł mi tym, że jako jedyny gracz wchodząc na halę przywitał się z nami - kibicami. Było nas wtedy na trybunach trzech, a ja ponadto stałem w drugim rzędzie. Dla Łukasza to nie była przeszkoda. Wyciągnął swoją wielkości patelni dłoń w moim kierunku. Zrobił to sprytnie, wykorzystując przestrzeń pomiędzy barierką a kratkami. Wielki szacun Łukasz. Tak wielki jak tyś sam. Co do jego występu boiskowego - każdy widział. A kto nie widział - delikatnie rzecz ujmując - nic nie stracił. 
B. Ratajczak - zasiedział się na ławce. Pamiętacie go w tamtym sezonie ? Dobre, energetyczne zmiany. Skoczność. Pamiętam jeden mecz w którym miał 10 pkt. Nic już z tego nie zostało. Dziś po jego próbie z dystansu piłka takim łukiem ominęła obręcz, że istniała szansa na znalezienie ją w hallu. W statystykach nie policzono tego nawet jako rzutu. W drugim podejściu też jakoś ta psotna obręcz była celem zbyt odległym.

Po meczu Krzysiu Jakóbczyk podszedł do nas i przepraszał, że jest jak jest. Postanowił nas nie krzywdzić. Tylko 6 pkt. Rzucił to co musiał.

Sportino niestety było poza naszym zasięgiem.

piątek, 18 lutego 2011

Inowrocław jest jak Wrocław

Nasz program meczowy


Na początek ważna informacja. Daliśmy radę. Ogarnęliśmy. Przed meczem w kasie biletowej pojawi się program meczowy. (Mi osobiście już niewiele brakuje by stać się wirtuozem programu Microsoft Word wszystkie wersje począwszy od 97). Liczba egzemplarzy limitowana, dlatego chętnych do poczytania o tym co w wałbrzyskie koszykówce piszczy uprzejmie nakazuję pojawienie się pod halą nieco wcześniej.

Czas na małe wazeliniarstwo, a mianowicie podziękowania za wydruk programu dla wałbrzyskiej firmy heapmail Internet Solutions (www.hm.pl).

Co do samego meczu...

Kogoś może mocno zmieszać tytuł posta. Przecież zarówno od strony geograficznej jak i etymologicznej oba miasta łączy niewiele. To co spaja oba ośrodki to delikatnie rzecz ujmując chłodna relacja z naszym biało-niebieskim środowiskiem kibicowskim. Jak to jest ze Śląskiem każdy wie, ale Sportino ?

Sportino nie kojarzy się nam dobrze. Ok, kilku naszych byłych zawodników ma w dossier wpisane: "grałem w Sportino". Mowa tu o Łukaszu Wichniarzu czy Sławomirze Nowaku (nie mylić z tym Sławomirem Nowakiem). Obu wspominamy z występów w naszym Górniku świetnie, chociaż nie spotkali się w jednej, biało-niebieskiej drużynie. Co by jednak nie pisać pamiętamy ekipę z Ino gdy w sposób bezczelny ogrywała nas w 2007 roku w walce o ekstraklasę. Było 0:2, przegraliśmy dwa mecze u siebie. Na szczęście po pięciu spotkaniach to my mogliśmy w ceremonialny sposób zaprezentować "gest Kozakiewicza".

Nie lubimy Sportino, bo co tu się rozwodzić - mają więcej mamony, kasiory, sałaty itd. Ostatnio jednak miarka się przebrała. Wkurzyli nas ponownie sprowadzając, kradnąc nam naszą gwiazdę Krzysztofa "Krzysia" "44 punkty w jednym meczu" Jakóbczyka.


 Czy tylko mi się wydaje, że Krzysiowi nie do twarzy w sportinowskim trykocie ?

Krzysia kochamy. Co do tego nie ma wątpliwości. Wygrywał nam mecze. Oszukiwał prawa natury trafiając rzuty, które nie miały prawa wpaść. W Gdyni go poniosło gdy rzucił 44 punkty. Był naszą nadzieją, naszym Frodo. Szkoda, że zamienił Drużynę Pierścienia na pobratymców z Mordoru. 

Ciekawe jest to, że Krzysiu jest wychowankiem Śląska, a teraz gra w Sportino. Powinniśmy go podwójnie nienawidzić. W tym przypadku jednak trzeba mówić o wyjątku. Krzysiu jest jak samotna wyspa na morzu nienawiści. Za to co dla nas zrobił nie potrafimy się na niego złościć. U nas był gwiazdą, w Sportino gra role drugoplanowe, pilnuje ręcznika Łukasza Żytki, szuka swojego miejsca w rotacji. Gra stosunkowo mało. 7,3,10,0,4,13 - to punkty zdobywane przez Jakóbczyka dla Kujawiaków. Żadna rewelacja. Oby mu się nie przypomniały stare dobre czasy. W meczu z nami niech raz jeszcze zagubi się w inowrocławskim gameplanie.

Co do naszych asów to oczywiście liczymy wciąż na będącego ewidentnie w formie Mateo Nitschego, który stara się wprowadzić w koszykarskie rzemiosło teorię nadczłowieka w XIX wieku wysuniętą przez - nomen omen - Fryderyka Nietzschego. Wierzymy, że nominacja do nagród Kryształów i Kamieni zmobilizuje Marcina Sterengę. Będziemy też patrzeć na ręce Józkowi i Damianowi Pielochowi, którzy toczą ostatnio trudne pojedynki z minusowymi evalami.

No. To tyle. Do boju Biało-Niebiescy !


środa, 16 lutego 2011

Cztery loga

Trudny to będzie wpis. Jest to temat drażliwy. Logo ukochanego klubu to bardzo ważny element niezwykle pomocny w identyfikacji danego zespołu w mieście, regionie, kraju, świecie. Gdy myślimy Chicago Bulls, widzimy złowrogo wpatrzonego w nas czerwonego byka. Gdy myślimy Los Angeles Lakers, przed oczami mamy obraz prostej żółtawej piłki z opatrzonym w esy i floresy fioletowym napisem "Lakers". Z jakim emblematem kojarzy nam się koszykarski Górnik ? Tu można wymienić kilka wersji. Przy opisywaniu poszczególnych logotypów staram się być obiektywny. Nie mam swojego prywatnego faworyta w tym dziwacznym wyścigu.

1. Logo KS Górnik Wałbrzych

Najpopularniejszy logotyp. Bardzo konserwatywny. Tradycyjny. Koniecznie z 1946 rokiem, czyli datą kiedy się to wszystko zaczęło. Okrzyk "biało-niebiescy" wydaje się w tym miejscu mało odpowiedni. Kolor niebieski w tym przypadku został zastąpiony dziwną, wyblakłą nieco odmianą. Nie to odgrywa tu jednak najważniejszą rolę. Najistotniejsze są młoty, przypominające o górniczej tradycji miasta, nawiązujące do obrazu wałbrzyszanina-twardziela co to się ciężkiej pracy w kopalni nie imał. Młoty symbolizują "wałbrzyski charakter". Kopalniany obraz miasta to już przeszłość, a  samo logo obecnie spaja w jedność kibiców zarówno koszykówki jak i piłki nożnej w mieście, co w przypadku innego herbu byłoby niemożliwe. Na minus - owy emblemat w kontekście dzisiejszych czasów jest staroświecki, obecnie bardziej kojarzy się chyba jednak z piłkarzami naszego miasta. I tu pojawia się problem rozgraniczenia piłkarzy i koszykarzy Górnika. Nie jest tajemnicą, że oprócz pozostałości członu "Górnik" obie drużyny (słowo "sekcje" nie jest tu odpowiednie) łączy jedynie część kibiców. Podsumowując, logo KS Górnik Wałbrzych to w mojej opinii herb kibiców wałbrzyskiego sportu spod nazwy "Górnik". Kibiców i piłkarskich i koszykarskich. Obecny na oficjalnej stronie koszykarskiego klubu kibica www.gornik.walbrzych.pl  

2. Logo JKKS Górnik Wałbrzych  

Z powodu członu "JKKS" nie lubiany przez pewną kibicowską część logotyp. Herb kojarzony wyłącznie z koszykarzami (JKKS- Jednosekcyjny Koszykarski Klub Sportowy). Z żywą kolorystyką, z wyglądu nowoczesny, do niedawna oficjalny symbol naszych koszykarzy. Obecność skrzyżowanych młotów to tradycja, która miesza się z nowoczesnością barwy. Jest to logo obecnie chociażby na oficjalnej stronie grup młodzieżowych Górnika (www.gornikwalbrzych.info). Logo to oficjalnie umarło w 2008, zaraz po naszym pierwszym po latach sezonie w ekstraklasie. W najwyższej klasie rozgrywkowej obowiązywało za oficjalne przez ten jeden sezon zmian i przeobrażeń Górnika w spółkę akcyjną.  W pewnym sensie jest to wersja kompromisowa pomiędzy tradycyjnym znakiem opisanym powyżej, a tym ultranowoczesnym, który spieszę przedstawić poniżej.

3. Logo Górnik Wałbrzych SA

Wprowadzenie tego tworu do użycia przed sezonem 2008/09 wywołało wiele kontrowersji. Ostatecznie zrywa z wizerunkiem Wałbrzycha jako miasta kopalnianego. Oburzano się dlaczego brakuje młotów. W tym futurystycznym logotypie za tradycję - obok same nazwy "Górnik" - odpowiadają gwiazdki, symbolizujące prestiż jakim są dwa Mistrzostwa Polski. Jest to herb stricte koszykarski, o czym świadczy piłeczka w środku. Skróty "KS" i "JKKS" zostały odważnie zastąpione skrótem "SA" - naturalnym dla spółek. Wielu kibiców doprowadza do furii, że w tej chwili jest to oficjlany symbol koszykarskiego Górnika. "Górnik Wałbrzych SA" idzie z prądem zmian. Logo jest zgrabne, nowoczesne. Niemniej jednak samotnie dryfujące wśród fal, jest opuszczone jak samotny rybak na morzu.

4. Logo- proporczyk

Najmniej chyba popularny logotyp. Niegdyś widywany na www.gornik.walbrzych.pl. Teraz trochę zapomniany. Proporczykowy kształt zrywa z konwenansami. W chwili obecnej zostaje w blokach w wyścigu ze swoimi trzema, wymienionymi wyżej kuzynami. Swoją aktywność ogranicza do strony www.sportowefakty.pl. Logo-proporczyk szpeci umieszczona ni z gruchy, ni z pietruchy w dolnej części piłka do koszykówki. Biało-niebieski tym razem w wersji dość nietypowej, bo pasiastej. Co najmniej dziwacznym rozwiązaniem jest umieszczenie herbu w herbie.


Loga zmieniają wszyscy. Zmienia się je w NBA, zmienia się w Polsce (ŁKS, Sportino, AZS Koszalin, Znicz Jarosław). Ciekawe, czy zmiany w innych ośrodkach spotkały się z taki samym oporem jak u nas.

wtorek, 15 lutego 2011

Program meczowy

Wielce prawdopodobne jest, że w sobotę przed meczem ze Sportino przy kasie będziecie mogli znaleźć program meczowy/gazetkę/ulotkę/ kawałek mało wartej twórczej pracy (jak zwał tak zwał). Będzie w niej można przejrzeć składy obu ekip, tabelę, parę informacji o Górnikach - zarówno seniorach jak i tych młodszych, czyli generalnie to co zwykle.

Wiem, wiem... owa gazetka mojej produkcji nie dociera regularnie, a wynika to z kłopotów z jej drukowaniem. Sam nie dysponuję sprzętem, który kolokwialnie rzecz ujmując "podołałby" powierzonemu zadaniu.

Ostatni raz gazetkę można było przeglądać na meczu z Asseco 2 Prokomem. Z powodu wyżej nadmienionych kłopotów wyszło jednak jedynie 19 egzemplarzy. Ostatni numer gazetki był jednak szczególny bo już po liftingu. W bardziej przystępnej formie książeczkowej owe wydawnictwo w przytupem weszło w 2011 rok.

Rok 2010 został zamknięty, a prosta gazetka w której dominowała sucha narracja odziana w loga ekip, odeszła w niepamięć.

Pomysł na produkcję programów meczowych nie jest pomysłem świeżym lecz reaktywowanym. W obecnym sezonie 2010/11 postanowiłem odświeżyć to, co można było dzierżyć w dłoni mniej więcej w latach 2004-06. Wtedy właśnie gazetka "Tylko Górnik Wałbrzych" była dostępna przy kasach biletowych. Nie ukrywam, że pomimo jej skromności zawsze mi imponowała. "Tylko Górnik Wałbrzych" stała się moją inspiracją przy tworzeniu własnego dzieła. Co sprytniejszy zauważy, że parę pomysłów brzydko mówiąc "zerżnąłem". Na swoje usprawiedliwienie pragnę dodać, że nie potrafiłem wymyślić bardziej genialnych rozwiązań jak zgapione i nieco przekształcone przeze mnie hasła ze starej gazetki:  "Pomagaj Koszykarzom" i "Kibicuj Naszemu Górnikowi". 

Bardziej spostrzegawczy zauważą też, że na pierwszych gazetkach widnieje logo Górnika Wałbrzych SSA (to z piłką), a nie KS Górnika Wałbrzych (dawne koszykarskie, obecne piłkarskie, to z młotami). Z czasem sytuacja się pod tym względem zaogniła. Po interwencji jednego z kibiców wałbrzyskiego sportu doszło do zmiany loga w gazetce. Powróciły wysłużone młoty - kompromisowo tym razem z logiem JKKS Górnik Wałbrzych. Konflikt z logiem naszego klubu to temat na zupełnie inna dyskusję. Temat - rzeka, który moim zdaniem ciężko jest rozstrzygnąć by wszyscy byli zadowoleni.

Biorąc pod uwagę wszystkie media zajmujące się koszykarskim Górnikiem spotkacie kilka różnych interpretacji loga. I tak:

- polskikosz.pl: dwa loga - KS Górnik Wałbrzych (młoty, biało-błękitnawe tło) i Górnik Wałbrzych SSA (piłeczka)
- sportowefakty.pl - dziwaczne logo-proporczyk (?)
- rozgrywki.pzkosz.pl - tam tylko loga oficjalne, potwierdzone przez kluby (logo Górnik Wałbrzych SSA)
- gornik.walbrzych.pl - logo KS Górnik Wałbrzych
- gornikwalbrzych.info - logo JKKS Górnik Wałbrzych (młoty, biało-granatowe tło)

Strasznie mnie to denerwuje. Zgłupieć można.

Coś mi się wydaje, że do tego tematu jeszcze wrócę.

niedziela, 13 lutego 2011

Syndrom nieposolonej jajecznicy

 10. AZS Radex Szczecin (9-13) - 13.Victoria Górnik Wałbrzych (6-16) 61:57

Nie udało się. Byliśmy blisko, nawet bardzo blisko. Bliżej nawet niż w Radiomiu (60:66), trochę dalej niż w Lublinie (74:75). O naszej porażce zadecydował czynnik X, w tym przypadku osoba lidera. U nas ten lider się nie objawił. Zabrakło koszykarskiego Mesjasza, który przeprowadziłby biało-niebieskich przez ten mecz. X factorem w tej rywalizacji był najlepszy strzelec ligi Łukasz Pacocha (22 pkt, ale 7/20 z gry). Przy tak wyrównanych zespołach decydują detale. Oni posiadali strzelca-gwiazdę, ale to my mieliśmy bardziej zbilansowany zespół.

Nie jesteśmy zespołem gorszym - KSG dopadł "syndrom nieposolonej jajecznicy". Zarówno nasza jak i ta zachodniopomorska  zostały zrobione z takiej samej ilości jajek. Obie były z boczkiem i cebulką. Obie smaczne. Pomimo to poleca się tą szczecińską, bo jest posolona. Odrobinę lepsza, bo posolona. Ta szczypta soli zadecydowała o porażce naszych. Szczyptą soli w naszym przypadku okazuje się wspomniany wyżej brak lidera.

Kilka wniosków po obserwacji statystyk (jakże mylących czasem, ale cóż):

- drugi mecz gramy jdnym rozgrywającym. Wicher nadal się leczy. Z tego powodu w grze długo był Marcin K.  Raczej jest to gracz na odpowiednim miejscu (5 asyst). Zmęczeniem tłumaczę sobie jego 7 strat. Pamiętam mecz NCAA gdzie niejaki John Wall zagrał dobre zawody, pomimo tego, że w statystykach miał 10 strat.

- solidny poziom od dłuższego czasu utrzymuje Mateo Nitsche (14.9 pkt w ostatnich 7 grach). Takiego chcemy go widzieć. Na wyjazdach ciągnie naszą grę. Wydaje się najbardziej zmoblizowany, co widać w jego wypowiedziach. Koncentracja zawładnęla jego umysłem. Przejęla kontrolę na ośrodkami nerwowymi.

- drugi słabszy mecz na wyjeździe Marcina Sterengi. Czyżby nie był do końca wyleczony ?

- 40 min w grze Józka. 11 pkt. Jego doświadczenie objawia się na wyjazdach. W naszym kotle trochę przymroczony.

- 11 pkt i 9 zbiórek to numerki Łukasza Muszyńskiego. Druga częśc sezonu lepsza w jego wykonaniu od tej pierwszej, podobnie jak u Marcina Wróbla (9 pkt, 6 zb ale 5 fauli)..

- kolejny epizod Łukasza Grzywy nie przynosi nam pożytku

- no i  najważniejsze: na wyjazdach jesteśmy już 2-10 (w tym wygrany walkower  w Tychach). Parokrotnie nie nawiązujemy walki. Zdarzało się, że przegrywaliśmy przez deficyt szzczęścia.

Koszykówkę kocham za to, że w przeciwieństwie do piłki nożnej ZAWSZE wygrywa drużyna danego dnia lepsza (może się to wydać dyskusyjne, ale tak w rzeczywistości jest). W piłce nożnej można oddać w całym meczu tylko jeden strzał na siłę w kierunku bramki i tym samym strzelić gola. Następnie prowadzenie 1:0 można bronić uprawiając pseudofutbol, którego nie da się oglądać. Muruje się własne pole karne, kopie rywala po kolanach. Tego rodzaju antysport kłóci się ze zdrową rywalizacją na boisku. W koszykówce nie ma remisów, nie wystarczy trafić raz za trzy by spocząć na laurach.

Gdy moja drużyna  wygrywa bądź przegrywa za każdym razem pozwala mi oglądać sportową rywalizację w miejsce wybijania piłki  "na róg" bądź w trybuny. Tym razem "syndrom nieposolonej jajecznicy" nie pozwolił na wyjazdowe zwycięstwo. Jestem jednak przekonany, że rywlizacji nie zabrakło. Amen.

piątek, 11 lutego 2011

Interwencja w zalewie

Interwencję w zatoce historia już zna. Nadszedł czas na interwencję w zalewie. W Zalewie Szczecińskim. W sobotę gramy na wyjeździe z AZS Radex Szczecin.

Nasze Wojsko Lądowe czeka trudne starcie z ich Marynarką Wojenną. Będzie to pojedynek na śmierć i życie. Szczecińską marynarką twardą ręką dyryguje admirał Łukasz Pacocha (stopień zaawansowania: 17.9 pkt, 3.8 as). Niewielkiego wzrostu lecz wielkiego hartu ducha to człowiek. Obawiają się go wszyscy polscy wojacy. Jest łowcą. Obecnie nie ma w Wojsku Polskim lepszego strzelca. Obok niego występuje cała zgraja mniej utalentowanych rzezimieszków. Wyróżniamy porucznika Stanisława Prusa (9.9 pkt, 4.7 zb), który to w zeszłym roku był jeszcze członkiem wojska lądowego. Taplanie się w błocie na poligonie zamienił jednak na morskie opowieści. Należy sobie zadać pytanie co nasz oddział ma do zaoferowania: A więc tak:

Wojsko lądowe:

generał Arkadiusz Chlebda - on tu dowodzi. Pomimo młodego wieku kieruje poczynaniami naszego wojska. Należy do grona tych generałów, któremu na losie jego żołnierzy zależy.

generał dywizji Marcin Sterenga - dowódca na poligonie. Prawa ręka generała. W wojsku od lat. W armii dorobił się uznania i szacunku. Kiedy trzeba to doradzi, wysłucha. Kiedy trzeba to krzyknie. Wrócił niedawno do służby po wyleczeniu ran z poprzednich bitew. Twardy jak stal. Do niego należą decyzje.

pułkownik Mateusz Nitsche - w okresie absencji gen. dyw. Sterengi to on dowodził. Radził sobie nieźle. Teraz nieco w innej roli, jednakże wciąż ważnej. Wielkie zasługi w bitwie ze Spójniakami.

porucznik Bartłomiej Józefowicz - doświadczony wojak. Zdarzyło mu się być w armii kapitanem. Ostatnio jednak degradacja. Szanowany - wszyscy w oddziale pamiętają jak przed laty w pojedynkę wygrywał bitwy jedynie ze scyzorykiem w dłoni. Teraz nieco spuścił z tonu wciąż oczekując zmiany trzech poruczniczych gwiazdek na cztery kapitańskie.

porucznik Marcin Wróbel - młody, a już porucznik. Początki miał trudne. Z czasem wsławił się walecznością na polu bitwy. Nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ostatnio bardzo skuteczny i sumienny żołnierz, co zaprocentowało stopniem oficerskim.

podporucznik Łukasz Muszyński - potrafi nas zaskoczyć odwagą i zdecydowaniem w czasie walk. Nie widać na jego twarzy lęku. Czasem brakuje mu skuteczności w działaniach.

starszy chorąży Marcin Kowalski - zorganizowany żołnierz. Nie błyszczy, nie dominuje, nie wsławił się samodzielną anihilacją całego wrogiego dywizjonu. Niedawno wrócił do wojska z wygnania. Swoją solidnością zapracował na stopień podoficerski.

sierżant Jakub Kietliński - przygotowaniem motorycznym onieśmiela wszystkich dookoła. W czasie porannych kilometrowych rozruchów z bazy wybiega ostatni. Przybiega jako pierwszy. Wiemy, że jest młody. Wiemy też, że szybko się uczy.  

kapral Damian Pieloch - paroma niezłymi wystąpieniami wynurzył się z korpusu szeregowych. Pracuje na swoją markę. Jeszcze nierówny, nieoszlifowany. Nadzieja, że stanie się dobrym wojakiem nie przestaje się tlić.

starszy szeregowy Łukasz Grzywa - jakiś czas już służy, ciągle jednak czegoś do stopnia kaprala mu brak. Dość ospały na poligonie. W trakcie ćwiczeń zdarzyło mu się zasnąć z karabinem pod pachą.

szeregowi: Bartłomiej Ratajczak, Hubert Murzacz, Oskar Pawlikowski - młode chłopaki co to karierę w wojsku robić postanowili. Pierwszy z nich przed rokiem przebojem starał się wspiąć na wyższy poziom abstrakcji. Niestety, w jednej z bitew stracił zdrowie. Obeszło się bez amputacji co nie zmienia faktu, że ostatnio generał nim gardzi. Pozostali dwaj odwiedzają poligon rzadko. Na dzień dzisiejszy ich rola ogranicza się do obierania zbyt dużej ilości ziemniaków oraz czyszczenia toalet szczoteczką.

Po klęsce na lądzie nasze wojsko musi powalczyć w tym Szczecińskim Zalewie. Słynny współczynnik 2:22 z drugiej kwarty tegoż pojedynku nie daje nam spać. Wtedy nasi polegli w stosunku zabitych 69:76. Czas na rewanż.

W naszym oddziale mobilizacja. Pułkownik Nitsche powiedział:

"To daje do myślenia, że ta pierwsza kwarta jest ostatnio taka dość niemrawa. Musimy nad tym popracować (...) Myślę, że każdy musi się zastanowić i zapytać siebie czy daje z siebie wszystko."

Mocne słowa panie pułkowniku. Niemniej jednak - słuszne.  

czwartek, 10 lutego 2011

Taki Sphinx straszny jak go malują


To nie była niestety udana środa dla naszych koszykarzy. Jesteśmy do tyłu 72:84. Po raz kolejny lunatykujemy w pierwszej kwarcie. Nie bardzo wiemy co się dzieje. W czterech akcjach z rzędu tracimy piłkę w ataku, rywale wykańczają nas grą z kontry. W pierwszej połowie rzucamy 26 punktów. W ŁKS Sphinx po dwóch kwartach punkty ma na koncie dziewiątka graczy. U nas punktuje w tym czasie tylko czterech muszkieterów: Sterenga, Nitsche, Wróbel i Kowalski. To najlepiej pokazuje jak to wszystko wyglądało.

W drugiej połowie podciągnęliśmy się z gry w ataku, poprawiając grę w obronie z dopuszczającej na dostateczną. Stawialiśmy strefę, która działała - powiedzmy - od czasu do czasu. Od czasu do czasu też mieliśmy szczęście gdy łodzianie pudłowali z czyściutkich pozycji za trzy. Napisałem od czasu do czasu, bo w ich szeregach gra przecież nie byle jaki egzekutor. Bartłomiej Szczepaniak (23 pkt, 5/8 za 3) to na pierwszoligowych boiskach wyjadacz doskonale znany. Znany z dobrego rzutu z dystansu. Znany przez wszystkich w tej lidze. Pomimo to bardzo się nasi dziwili gdy Szczepaniak z uśmiechem na twarzy raz po raz zadawał nam ciosy tępym narzędziem prosto w korpus. Bynajmniej nie przyjęliśmy tych ciosów "na klatę". Już się po nich nie podnieśliśmy.

Angielski romantyk Samuel Coleridge (coś w stylu naszego Mickiewicza) twierdził, że bez kontaktu z naturą poeta nie istnieje. Parafrazując jego domysły: bez kontaktu z obroną, koszykarz nie isntieje. Nasz kontakt z obroną pozostał na kartkach playbooka. Komunikacja wyglądała słabo. Byliśmy bardzo łagodni. Potulni. Baliśmy się ełkaesiaków dotknąć jakby byli biegającym wrzątkiem z kończynami. Niech to zdjęcie posłuży za dowód:


Tak było. Naprawdę. Czwarta kwarta, 3:23 do końca meczu, a u nas faule w systemie jedynkowym. Nasi sprawili nam lekcje matematyki. Ktoś niebawem stwierdzi, że graliśmy czysto. Ja twierdzę, że graliśmy zbyt mało agresywnie.

Gdy byliśmy natomiast w ataku Sphinx trzymał nas krótko na łańcuchu. Z nad gąszczu ich rąk doszukiwaliśmy się obręczy. Łodzianie byli najbardziej ruchliwym ścianami jakie w życiu widziałem - mijaliśmy jedną, zaraz pojawiały się dwie kolejne. Wyglądało to trochę jak pojedynek z hydrą - na miejsce odciętej głowy wyrastały trzy. Tym, który starał się chyba odrobinę bardziej od reszty był Marcin "Herakles" Wróbel, który hydry się nie lękał.

M. Kowalski - ależ on się nie rzuca w oczy. Początek miał niemrawy - do przerwy 4 straty i tylko 2 asysty. Po przerwie już tylko 4 asysty,  Wciąż stara sie przestawić z drugoligowej klepaniny na pierwszoligowy basket. Rzemieślnik. 5 pkt, 2/7 z gry
M. Wróbel - w pierwszej części sezonu trochę na niego psioczyliśmy. To już jednak przeszłość. Od jakiegoś czasu można powiedzieć, że gra na miarę swoich możliwości. Powiedział sobie "Nie ma lipy". No i nie było. Bardzo waleczny. 18 pkt, 6/11 z gry, 6 zb
D. Pieloch - tym razem mu nie wyszło. Liczyliśmy, że wyjdzie dobry jabłecznik, a tym razem skończyło się na zakalcu. Nie trafiał, ponaglał rzuty, tracił piłkę. 3 pkt i eval -5 (na pocieszenie: aż tak źle to nie wyglądało jak wskazuje eval) 
M. Nitsche - po dobrej postawie oczekiwania w stosunku do niego wzrastają tak jak do Kamila Stocha. Statsy godne. Nie pociągnął jednak roli lidera. Już nie jest w związku z Wachnięciami Formy. Zerwali jakieś trzy kolejki temu. Z ŁKS-em piękny, czysty jak złoto fade away jumper. 14 pkt, 4/9, 7 zb
B. Józefowicz - przeszedł trochę obok meczu. Wolał iść na grzyby. Zaginął w lesie ełkaesowych kończyn. Zanurzył się cały w tym leśnym podszycie. Pokazał się na chwilę rzucając trójkę.
M. Sterenga - ON wrócił. No w pewnym sensie. Robi wrażenie nieco znudzonego tym sportem. Nie wrzucił najwyższego biegu (nikt nie wie ile tych biegów ma). Co by nie pisać wciąż imponuje, pomimo zwolnionych obrotów i wyznaczenia nagrody dla znalazcy jego zaginionego rzutu z półdystansu. Samym ograniem i doświadczeniem w pomalowanym wykręca 21 pkt i po znajomości dodaje 8 zbiórek.
Ł. Muszyński - w statystykach jego występ wygląda lepiej niż z perspektywy trybun. Coś tam w obronie przepuścił, coś tam wybronił (2 przechwyty akcja po akcji). Istny pędziwiatr w przejściu z obrony do ataku. Nikt z kolegów tego jednak nie docenił. Trochę nerwowo podejmuje decyzje o rzucie. 8 pkt, 6 zb, 4/8 z gry.
Ł. Grzywa - pomimo epizodu na parkiecie zapadł nam w pamięć. Był trochę jak widz, który wybrał się do kina na film 2D. Niestety, pomylił sale i znalazł się w świecie trójwymiarowym. Może dlatego nie zareagował gdy posłano do niego piłkę pod kosz.
B. Ratajczak - zagrał minutkę. Pokazał się kibicom. Niektórzy myśleli, że on już nie uprawia tego sportu. A jednak.
------
J. Kietliński - dziś poza grą. Jakiś uraz. Ledwo go poznaliśmy, gdy wczechwładny pot nie przejął władzy nad jego włosami. Teraz właśnie - z puszystymi włosami - widać, że to przecież młody chłopak. Wybrany posiadaczem najfajniejszego zegarka.
R. Ludwiczuk - też był. Skrył się nie wiedzieć czemu za bramką.
R. Czerniak - jego obecność nas zaskoczyła. Przywitano go jak króla. Był u nas dwa lata, a nam się wydaje że znamy go całe życie. Złodziej. Skradł nasze serca. Członek naszej prywatnej, kibicowskiej "Hall of Fame". W zeszłym roku kołcz ŁKS-u. Tego dnia ubrany w granatowy sweter sympatyzował z nami. Dzięki jego zasługom nikogo nie obchodzi to, że łączy się go z wrocławską koszykówką. On jest ponad to.

Oj ciężko się spogląda na mecze, w którym nasi ulubieńcy ani razu nie wychodzą na prowadzenie. Ciężko się patrzy na to jak rywale z łatwością mijają naszych niczym nieruchome przeszkody lub gdy rzucają relaksacyjną trójkę bez obrony. Wyglądało to gorzej niż 72:84. Wynik trochę maskuje to co się działo naprawdę. Tego dnia skonsumowała nas indywidualność w ataku. Przeżuła, połknęła, strawiła. I to wszystko w restauracji Sphinx.

wtorek, 8 lutego 2011

Stop restauratorom i Gortata przyjaciołom

13. Victoria Górnik Wałbrzych (6-14)
7. ŁKS Sphinx Łódź  (12-8)            
Nitsche
Salamonik

W środę gramy z ŁKS-em. Kolejny trudny mecz. W tej lidze nie ma już dla nas łatwych rywali tak jak nie było ich dla nas w ekstraklasie. Faworytem rozgrywek w zasadzie nie byliśmy nawet w 2007 roku gdy awansowaliśmy do ekstraklasy. Wówczas wzmocniono skład by spokojnie znaleźć się w playoffs, a tu akuku  niespodzianka była -  2. miejsce w tabeli.

Można znaleźć wspólny mianownik pomiędzy obiema ekipami. I u nas i u nich jest wyraźny problem ze znalezieniem lidera, dowódcy, szefa gangu, ojca chrzestnego, decydującego kto gdzie ma siedzieć w autokarze w drodze na mecz wyjazdowy. Różnica pomiędzy nami a nimi polega na tym, że jednorazowo-jednomeczową funckję lidera w ekipie z Łodzi może przejąć w zasadzie 9 graczy. U nas nie jest to możliwe.

W ŁKS jest trzech graczy rzucających powyżej 10 pkt/mecz, ale żaden nie przekracza 11. Jest to zespół wyrównany, z dość głęboką ławką czego o KSG powiedzieć nie można. W książce "The Book of Basketball" Bill Simmons omawia pojęcie tzw. "The Secret" - jest to niezwykle cenna umiejętność zrozumienia przez zawodnika, że liczy się najpierw zespół, później dopiero, gdzieś w drugim szeregu - statystyki indywidualne. Albo łodzianie załapali o co w tym wszystkim chodzi, albo ich kołcz czytał tą książkę.

Wpis rozpocząłem w iście amerykańskim stylu, wyróżniając graczy - liderów. Tego typu podejście do meczu wykazują Amerykanie. Nieważne czy chodzi o NBA, NCAA czy WNBA można się z tym bez wątpienia spotkać. W tej dziedzinie bryluje stacja ESPN. Dodatkowo ESPN tworzy tzw. "Star Comparison" (porównanie gwiazd obu zespołów). Przekładając to na naszą polską prowincję i pierwszoligowy grunt gwiazdami wydają się na dzień dziesiejszy być Mateusz Nitsche i nasz wychowanek Marcin Salamonik.

Mateo jest kimś w rodzaju statystycznego lidera od pięciu meczów, czyli od początku roku 2011. Po odejściu Krzysia ogarnął się, wziął się za siebie albo po prostu wypił gumisiowy sok. Nieważne. Istotne jest to, że przemienił się w magiczny i wyniosły sposób w gracza, na którego czekaliśmy. Postanowił wyjść z cienia. Stał się sukcesorem Krzysia. Zapewne po nocach snią mu się koszmary, że w następym meczu nie trafi trzech pierwszych rzutów z gry i skończy występ z 10 % skuteznością. Tak, tak - wciąż obawiamy się jego sinusoidalnej dyspozycji. Pomimo tego, że w ostatnich pięciu pojedynkach rzuca świetne 15.0 pkt/mecz , dodając od siebie gratis prawie 5 zbiórek. Gdzieś tam jednak w powietrzu czujemy zagrożenie spadku jego formy. Boimy się dlatego, że to właśnie w nim upatrujemy  kogoś kto ten wózek pociągnie. A jak nie on to kto ? To nasz kapitan. Nie mam wątpliwości, że wróci do formy. Że wesprze Mateusza. Że będą jak Blues Brothers. Że w dwójkę stawią czoła złu tego świata.  Tak - Marcin Sterenga wróci do formy. Tylko kiedy ? My potrzebujemy go już, od zaraz.

W ŁKS udało się zbudować bardzo ciekawy zespół bo była na to mamona. Prezesem klubu jest jeden z zawodników (Filip Kenig). Są pieniądze Gortata, który jest klubu współwłaścicielem. Jest możny sponsor - Restauracje Sphinx. Sphinx ? Dobrze kojarzycie. To ta sama firma, która ciągle jakoś nie może się otworzyć na pierwszym piętrze w naszej ukochanej galerii. Wciąż pozostaje nam czekać by zasmakować jej egzotycznej eksluzywności. Póki co możemy spoglądać na ich logo, które po ewentualnej środowej porażce będzie powodować u nas niestrawność i odruchy wymiotne.

Dlatego więc, by się w przyszłości nie zatruć sphinxowym stekiem musimy ŁKS Sphinx pokonać. Na papierze znowu jesteśmy na straconej pozycji. Wszyscy jednak wiemy, że biało-niebieska totalna nieprzewidywalność gdy tylko będzie mieć na to ochotę  nas zaskoczy.  To może właśnie nieprzewidywalność powinna zostać przedstawiona jako czołowa postać biało-niebieskich. To ona powoduje, że potrafimy wygrać z każdym w tej lidze.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Dwa rodzaje mango

W książce "Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny" Kamila Sławińska pisze o hinduskiej społeczności, zamieszkującej dzielnicę Little India w Queens. Wspomina o niepowtarzalnych, koniecznie świeżych rodzajach owoców i warzyw tam spotykanych. W swoim opisie koncentruje się na mango. Okazuje się, że można wyróżnić dwa rodzaje tego owoca: obok zwykłego, pospolitego mango istnieje kesar mango - sprowadzany z Indii rarytas, którego eksport jeszcze niedawno był zakazany. Kesar mango się ceni - jest pięć razy droższy od swojego mniej spektakularnego kuzyna, pochodzącego z Ameryki Południowej.

W spotkaniu naszych juniorów z Turowem to my byliśmy tym lepszym, droższym rodzajem mango. Byliśmy kesar mango. Okazaliśmy się więcej warci, zaprezentowaliśmy lepszą jakość, bylismy bardziej soczyści. Wygrywamy 78:49. Pisałem o tym, że Hubert Murzacz musi wznieść swoją grę na nieco wyższy poziom. No i trzeba przyznać, że spotkanie z Turowem mu wyszło - 27 zdobytych punktów pozwoliło mu dość niespodziewanie przeskoczyć Kacpra Wieczorka, autora 22 punktów. Trochę mniej spektakularny od dłuższego czasu jest Oskar Pawlikowski (10 pkt). Hubert był dziś na boisku dość uniwersalny - rzucił trzy, przechwytywał piłki, biegał w kontrze, trafiał z półdystansu i dystansu oraz - co ważne - poprawił osobiste. Kacper grał swoje - punktował z pomalowanego. Oskar wyróżnił się jedynie wsadem w końcówce.

Cicha rywalizacja pomiędzy tym trio trwa. Rywalizacja o miejsce w ekipie seniorów. Kołcz Aron z uwagą oglądał ich boiskowe poczynania, a do jakich doszedł wniosków dowiemy sie niebawem.

Na dobrą sprawę w tym meczu w oczy rzuciły się trzy aspekty:

1. WALKA - o każdą piłkę, pełno "hustle plays", zawodnicy "pływali" w parterze w różnych stylach. Ta ofiarność w walce o każdą piłkę to coś na co patrzy się z dziką przyjemnością. Seniorzy powinni się tego od naszej młodzieży uczyć.

2. ATMOSFERA - to nie było to co ze Śląskiem, ale nie było też takiej potrzeby. Na spotkaniach juniorów autentycznie można się poczuć jak na meczu drużyn z amerykańskich high schoolów . Mnóstwo młodzieży i na boisku i na krwiście czerwonych krzesełkach naszej wysłużonej hali. Fajnie. Wporzo.  

3. CZWARTA KWARTA NIC NIE WARTA - koszmar z obu stron. Więcej się działo gdy oglądaliśmy w meczu z Mołdawią Orły Smudy (W sumie podobny poziom atrakcyjnośći. W tej rywalizacji Orły wygrywają na finiszu dzięki wybuchowej osobowości Franza) . Nie wiem co w chłopaków wstąpiło. Po złości ktoś im celowniki poprzestawiał. Po kilku minutach bez punktów połowa ludzi na trybunach pogrążyła się we śnie (zasnęli też kibice przy bębnie). Na boisku panował chaos większy niż ten znany z Mitologii Parandowskiego. Ktoś powie, że była to kwarta obrony. Ja mówię, że była to kwarta niewykorzystanych sytuacji (tak, tak...takich jak Dawid Nowak z Mołdawią).

No i to co mnie najbardziej chyba ucieszyło. Widzowie, a  raczej ich liczba. Pomimo dnia pracy i szkoły hala została zapełniona. Ludziom się po prostu najzwyczajniej w świecie chciało wpaść i popatrzyć na odrobinkę, szczyptę basketu. Na trybunach widziałem nawet pewnego pana w średnim wieku, który jest na każdym meczu seniorów od kiedy autor tego wpisu chodzi na kosza. W OSiRze niezmiennie od lat siada na "żółtych". Tym razem - w nowych realiach - zakłopotany polował na wymarzone, jedyne w swoim rodzaju siedzisko. Na juniorach widziałem go bodajże drugi raz. Oby nie ostatni. Super sprawa. To jest właśnie pasja do tego sportu, ten rodzaj pozytywnego schorzenia, które kieruje nas na mecze nawet grup młodzieżowych. Nawet w poniedziałek.
 

Odnalezieni kuzyni ?


Całkiem, całkiem podobni. Może nie bracia ksero, ale dalecy kuzyni na pewno :) Dzieli ich wielka woda, łączy podobieństwo. Nawet grają na podobnych pozycjach.





Łukasz Muszyński i Shane Battier z Houston Rockets.

niedziela, 6 lutego 2011

Nie lubię poniedziałku

Poniedziałek to okropny dzień. Weekendu koniec, tygodnia początek. Wracamy do swoich rutynowych zajęć, których bynajmniej nie wykonujemy z przyjemności. Poniedziałek (nie mylić z aktorem Jackiem Poniedziałkiem !) jest trochę jak mało lubiany kolega z klasy. Wszyscy wolą się kumplować z imprezowym Piątkiem, wyluzowaną Sobotą czy gościnną Niedzielą. Poniedziałek siedzi sam w pierwszej ławce, wszyscy nim gardzą, spoglądają na niego z góry. Nikt go nie szanuje bo wciąż powtarza się po wolnej od trosk Niedzieli. Poniedziałek jest wiecznie spięty, niewyspany, marudny.

W poniedziałki praktycznie nie ma sportu w TV (no chyba ,że ktoś ogląda 2. Bundesligę), nasze ukochane ekipy nie grają. Odświętnie zdarzają się jednak poniedziałki znośne, bo w sport zaangażowane.

Juniorzy Górnika w poniedziałek właśnie zagrają swój arcyważny pojedynek. Siódmego lutego we własnej hali zmierzą się z sąsiadem w tabeli - Turowem Zgorzelec. Po niezręcznej porażce w Żarach z Chromikiem nasi muszą przypomnieć sobie jak się wygrywa. A jest o co grać. Juniorzy rywalizują w grupie zespołów z miejsc 1-8 z pierwszego etapu o awans do ćwierćfinałów Mistrzostw Polski.  A że naszych stać na grę w ćwierćfinalach pokazał zeszły sezon.

W sezonie 2009/10 wtedy jeszcze kadeci Górnika - jako jedyna grupa młodzieżowa z Wałbrzycha -  zagrali w ćwierćfinałach. W Tarnowie prowadzeni wtedy przez Arkadiusza Chlebdę nasi młodociani przegrali z miejscową Unią 64:95, pokonali Hartwig Katowice 95:85 oraz dość sensacyjnie uporali się z Czarnymi Słupsk 91:89. Niestety porażka na otwarcie z gospodarzami okazała się decydująca. Nasi odpadli, pozostawiając dobre wrażenie.

Od tego czasu zmieniło się wiele. Drużynę teraz prowadzą Marta Szymańska oraz Marcin Ewiak, a do byłych już kadetów z rocznika 1994 (tych od ćwierćfinałów)  dokoptowano rok starszych graczy.

Zdecydowanie najlepszym strzelcem juniorów jest grający dla Górnika od tego sezonu Kacper Wieczorek (silny skrzydłowy, rocznik 1993, śr. 25.8 pkt, wcześniej zawodnik Mniszka Boguszów oraz WKK Wrocław). To właśnie 41 oczek Kacpra dało nam wygraną ze Śląskiem jednym oczkiem w pamiętnym grudniu, gdy na hali zebrało się pół miasta, a szyby pękały od ilości decybeli. W dobrej formie wydają się ostatnio być nasi rozgrywający Paweł Maryniak i Jakub Lewandowski. Zawsze możemy liczyć na walczącego o każdą piłkę Wiktora Borkowskiego, który gdy gra częściej chyba jest w parterze niż w pionie. Przebłyski formy mają Damian Pabisiak (20 pkt ze Wschową ale 0 w Żarach) i Michał Rostkowski (14 pkt przeciwko Chromikowi). W porównaniu do zeszłego sezonu zmieniła się nieco rotacja, hierarchia korzystania z poszczególnych graczy. Nasz import ze Świdnicy, czyli wspomniany Rostkowski oraz Szymon Łozowicki  odgrywają teraz mniejszą rolę, notują gorszy sezon od tego ubiegłego, gdy stanowili o obliczu Górnika w ćwierćfinałach MP.

Wspominając o juniorach celowo wyżej pominąłem dwa nazwiska. Hubert Murzacz i Oskar Pawlikowski to już doskonale znani koszykarze nawet dla tych średnio zorientowanych. Obaj dostają szansy w I lidze, czy jednak aby na pewno są najbardziej perspektywiczni ? Co z Wieczorkiem, który wydaje się od tego duetu nie gorszy ? Jest to temat rzeka, warty zażartych dyskusji. Hubert i Oskar muszą koniecznie wznieść swoją grę na wyższy poziom, co będzie niezwykle istotne w pojedynku z Turowem.

Czasami odnoszę wrażenie, że mecze juniorów cieszą się większym zainteresowaniem niż spotkania seniorów. Na mecze juniorów wpadają ich przyjaciele, znajomi oraz znajomi znajomych. Nie brakuje także rodziców. Tym razem jednak ktoś bardzo naszych chłopców skrzywdził, przekładając mecz na poniedziałek. Juniorów pod tym względem złapano w organizacyjną pułapkę. Podcięto im skrzydła w sposób wyjątkowo brutalny i bezpardonowy.  Ilu ludzi zobaczymy na trybunach pozostaje zagadką, bo nie ma wątpliwości co do tego, że poniedziałek to nie sobota czy niedziela.

Jeszcze nie potwierdziłeś swojego przybycia ? Odwiedź więc facebooka naciskając tutaj.

Hej, hej KSG !

sobota, 5 lutego 2011

A miało być tak pięknie...

Tytuł wpisu mówi sam za siebie. Ta fatalna wiadomość zastała mnie w szatni po dwugodzinnej grze w (a jakże !) basket. Młode wilki Polonii 2011 Warszawa zagryzły nas straszliwie. Przegrywamy 65:90.  W nierównym pojedynku człowieka i dzikiej natury niespodziewanie zostajemy śmiertelnie pogryzieni. Aj aj aj aj.....


Nasi myśliwi zostali kompletnie zaskoczeni przez młode wilki, które zaatakowały nas całą watahą. Zespołowo, drużynowo.... Jankowski 22 pkt, Glabas 16, Michalak 14, Kucharek 14 (kto?), Linowski 12...
Zginęli nasi biało-niebiescy myśliwi w stołecznych lasach.

Minuta ciszy.  Uczcijmy ich pamięć.

.........................................................................................................................
.
.........................................................................................................................

..........................................................................................................................

...........................................................................................................................


Nasi biało-niebiescy bohaterowie zadali cios sztyletem prosto w nasze kibicowskie serce. Po raz nie wiem już sam który przekonuję się, że w meczach wyjazdowych Górnik to zupełnie inny zespół. U siebie jesteśmy (czasami) mocarzami, Supermanami, gdy jedziemy w gości - mało magicznie przemieniamy się z powrotem w ofiarnego Clarka Kenta.

Może po prostu za mocno nadmuchaliśmy balon oczekiwań ? A może po prostu stołeczni koszykarze zrobili naszych w balona ?

KSG słynie z charakteru. Dlaczego jednak ten charakter objawia się jedynie wtedy, gdy gramy we własnym kotle ?

Ależ nas te młokosy zaskoczyły. Pamiętacie piłkarski Mundial w Korei i Japonii w 2002 ? Senegal w meczu otwarcia ograł Francuzów 1:0 Czuję się trochę jak kibic Żabojadów po tamtym spotkaniu. W życiu się tej porażki nie spodziewali, byli w szoku. Po klęsce naszych w stolicy w takim szoku jestem również i ja. A jak to wszystko wyglądało statystycznie ?


M. Kowalski - chyba nadal ma problemy z rwą kulszową. W akcji jak nie on. 5 strat, 3 pkt, eval -1.
J. Kietliński - 5 zb, 4 as ! Fajnie nie ? Niestety, także 5 strat. 5 pkt. Zabrakło mu jednej asysty do zaliczenia cyfry 5 w ilości quadruple.
M. Wróbel - statystycznie gracz-światełko w tym drużynowym ciemnym tunelu. 4/7 z gry, 11 pkt, eval 18.
D. Pieloch - po powrocie kontuzjowanego Józka i odnalezienie zagubionej formy przez Nitschego robi się dla niego ciasno w rosterze. Ciasno jak na tokijskim przejściu dla pieszych w godzinę szczytu. 9 min, 4 pkt. I tyle w tym temacie.
M. Nitsche - chyba się nam Mateo odblokował. Ciekawe jak to wyglądało w realu. Numerki są mu ostatnio naprawdę przyjazne. 5/8 z gry, 16 pkt. Oh yeah.
B. Józefowicz - jego występ pragnę sobie tłumaczyć powrotem po urazie. Ponownie przemienił się we władcę krainy minusowych evali. Tym razem -4, 2 pkt i.... 4 straty. Aj ja ja jaaaj.
M. Sterenga - nasz kapitan ponownie w grze. Wraca po kontuzji. Dawno już go w akcji nie widzieliśmy. Ale czy aby na pewno to on ? Na nasze nieszczęście, na postoju na siusiu ktoś się za niego przebrał i wslizgnął się do autokaru w jego miejsce. Gdy kołcz spawdził obecność wszystko się zgadzało. No to pojechali do Wa-wy. Prawdziwy Marcin chyba jednak został na stacji. 2/6 z gry, 6 pkt. A tak na serio to wiemy, że Sterenga to rutyniarz i już w następnym meczu rzuci 20 pkt. Dajmy mu tylko wyzdrowieć.
Ł. Muszyński - jakże ciężko go rozgryźć. Nie potrafiliśmy zrozumieć geniuszu Forresta Gumpa. Nie potrafimy zrozumieć geniuszu Łukasza. 18 pkt,  9 zb, 8/13 z gry. eval 20. Super. "A jak osobiste ?", ktoś zapyta. A nieważne... Lepiej nie zadawać za dużo pytań....
Ł. Grzywa - epizod, eval -1. Chyba nam się zagubił. Niby jest z nami ciałem, ale nie duchem.
B. Ratajczak - jeszcze mniejszy epizod. Był jak przecinek w zdaniu - niby jest ale i tak tego nikt nie zauważa. Ważne, że nasz kolejny rekonwalescent jest zdrów.

Po dwudziestu grach mamy bilans 6-14, młode wilki ciągle za nami z 5-15 (ufff !).  Za plecami obijają się nam o uszy ich warknięcia.

W różnych portalach informacyjnych padają głosy, że nasi nie zasłużyli sobie na tak wysoką porażkę, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Czas chować chusteczki, otrzeć łzy. Kolejny mecz ze Sphinxem Łódź u nas. Jestem przekonany, że będzie lepiej.

piątek, 4 lutego 2011

Treningowo

Za WałbrzychFAKTY i za naszym przyjacielem YouTube:


I jak tu nie być zadowolonym ? Nasi weterani wracają do gry. Wicher na zamieszczonym wyżej filmiku trafia za trzy jak natchniony. Nie możemy w sobotę przegrać.

No f****g way.

P.S Fajna bluza naszego kołcza. Jest taka jak powinna być - tematyczna. Bo basketball to pasja. 

czwartek, 3 lutego 2011

Wyprawa na młode wilki

5.02. Sobota. Czas na biało-niebieską wyprawę do stolicy. A raczej do stołecznych lasów. Czas na polowanie na młode wilki. Młode wilki Polonii 2011 Warszawa.

Józef Chełmoński - "Wyjazd na polowanie"

Długa czeka nas wyprawa. Wyprawa do miejsca niezwykle dla nas - myśliwych ze Zdolnego Śląska - odległego. Bliżej nam już do głównej osady kraju Jożina z Bażin. 

Czas polerować strzelby, ostrzyć strzały, czyścić kusze. Czas być skupionym, skoncentrowanym. Jesteśmy potężniejsi, lepiej przygotowani od młodych wilków. Mamy większe doświadczenie.

Młode wilki mają jednak to do siebie, że potrafią solidnie ugryźć. Ich przywódcy watahy: starszy młody wilk Michał Jankowski (17.2 pkt/mecz) oraz młodszy młody wilk Michał Michalak (17.2/mecz) gryzą w tym sezonie łowczym niezwykle skutecznie, dotkliwie. Po ich chapnięciach możemy się nie podnieść. Trzeba na nich uważać. Reszta stada nie zachwyca ani zwinnością, ani siłą szczękościsku. Jak do tej pory, mało kto się warszawskich wilków przeraził. Zaledwie czterokrotnie te dzikie stworzenia zagryzały wrogów na śmierć. Piętnaście razy przyszło im leczyć rany.

Wilk to stworzenie dzikie i niezrównoważone. Potrafi człowieka zaskoczyć. Nasze strzelby muszą być w gotowości do wystrzału. Nasz myśliwy, Nitsche Mateusz udowodnił ostatnio, że gardzi ślepakami. Jest skuteczny, a w pokoju kolekcjonuje kolejne myśliwskie trofea. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że będzie on potrzebował wsparcia. Ktoś z naszych musi zaskoczyć ambitną watahę. Wyskoczyć nagle zza drzewa, wyłonić się zza krzaka i oddać celny strzał.

Młode wilki będą się odgrażać - będą szczekać, warczeć. Nam jednak szczególnie zależy na tym, aby po około 40 minutach boju zaczęły skomleć.

Na nasz minus działa długa, trudna podróż. Ponadto, w naszym obozie od jakiegoś czasu panuje zaraza, powodująca wyniszczanie kolejnych to jednostek. Na nasze szczęście, ostatnio na własnym terenie zademonstrowaliśmy wolę walki godną biało-niebieskich myśliwych. Pomimo zarazy, niszczącej nas dotkliwie od środka.

Mawiają: "Nie wywołuj wilka z lasu". My dumnym krokiem wkraczamy na jego teren. Mało tego. Wyzywamy go na pojedynek gwarnie, najgłośniej jak potrafimy. By go stłamsić.

Wódz plemienia Cherokee uczył swojego wnuczka życia. Powiadał, że w ludziach toczy się walka pomiędzy dwoma wilkami. Jeden jest zły - reprezentuje złość, zazdrość, winę, smutek i przerośnięte ego. Drugi jest dobry - reprezentuje radość, miłość, nadzieję, prawdę i wiarę. Wnuczek zapytał, który wilk zwycięży. Stary wódz odpowiedział: "Ten, którego karmisz".

Czas wyzbyć się strachu i ruszyć na złych wilków. Młodych wilków.

Do boju !         

środa, 2 lutego 2011

Drugoligowe rekordy

W ostatniej kolejce spotkań rozgrywanych w drugoligowej otchłani brylowali gracze niegdyś związani z biało-niebieskim trykotem.
Przemysław Malona z piłką

Przemysław Malona był testowany w Górniku w meczach sparingowych przed poprzednim sezonem. W 20 kolejce w wygranym 89:68 meczu z Albą Chorzów, grający obecnie dla Księżaka Łowicz skrzydłowy, rzucił 26 punktów, dołożył 16 zbiórek (11/13 z gry) i z evalem 42 został graczem kolejki. W sezonie Przemek notuje 7.6 pkt i 5.6 zb.





Drugim graczem, który błysnął w weekend był świetnie u nas znany Marcin Kałowski. 31-letni strzelec gra obecnie dla czołowej zgrai z otchłani, BM Węgiel Stal Ostrów Wlkp. Na parkietach drugoligowych jest generalnie królem ciemności, władcą podziemnego świata. Średnio zdobywa 17.6 pkt (46 % za trzy). W 20. kolejce zdobył 32 oczka (7x3) w wygranym spotkaniem z Fluorem Britam Gliwice 84:82.

Ktoś może sobie pomyśleć, że takie wyczyny w wykonaniu Marcina są możliwe tylko w otchłani. No niekoniecznie. Pamiętam doskonale Kałowskiego z występów w pierwszoligowym KSG w latach 2005/06. Gdy po raz kolejny nie potrafiliśmy wygrywać na wyjazdach, to właśnie nie kto inny jak on w Jarosławiu wydarł 30 pkt, dając nam wygraną.


Marcin Kałowski w swojej naturalnej pozycji

Kałowski przyszedł do nas w trudnej sytuacji. Dla mnie jest to gracz szczególnie wyjątkowy, który łączy się z początkiem mojej wielkiej sympatii dla trzech liter KSG. W styczniu 2005 byliśmy na dnie I ligi. Potrzebowaliśmy wzmocnień. Padło na niego - wtedy gracza balansującego pomiędzy ekstraklasową Stalą Ostrów,a rezerwami tego klubu, reprezentującymi koszykarski drugoligowy underground. Okazało się, że jego transfer był jak powiew gorąca z kaloryfera w styczniową noc, jak zapach kwitnących kwiatów w środku zimy. Błysnął formą. Zaskarbił sobie naszą sympatię. Można mu zarzucać, że nie należał do najbardziej wszechstronnych, ale miał w sobie coś co powodowało, że na mecze chodziło się jeszcze chętniej. Miał smykałkę do "trójek". Był jak maszyna, i to taka zachodnia, bezawaryjna. Automat. Tak jak starszy siwy pan w logu KFC, tak jego "trójki" stały się  rozpoznawalnym znakiem firmowym. Sieć "Kałowski Company" serwowała po kilka trójek co mecz. Na wynos. Ta jedna, jedyna umiejętność pozwalała mu się wyróżniać w lidze. Tą jedną, jedyną umiejętnością wygrywał nam mecze - jego kapitalna "trójka" w meczu z Siarką, równo z końcową syreną, dała nam wygraną.

Zrobiło mi się smutno, gdy po półtora roku odszedł do Tarnovii. W 31 meczach sezonu 2005/06 zaliczał 13.8 pkt. Ile dany gracz znaczył dla kibiców można poznać po tym, czy na jego cześć został wykonany transparent. Można poznać po tym, czy oddany kibic zarywa noc, połyka cenny czas, tylko po to by zaprezentować skromną pracę swojemu regionalnemu idolowi. Marcin Kałowski doczekał się takiego transparentu. W kolejnym sezonie gdy nasi grali z Tarnovią Tarnowo, stworzona przez oddaną kibickę skromna biała płachta z literami z czarnego sprayu tworzyła napis "Marcin Kałowski". Uśmiech zainteresowanego gracza na jej widok był bezcenny.