Szukaj na tym blogu

środa, 30 lipca 2014

Powiem świeżości w sportowej szarości

Wałbrzyska koszykówka to nie tylko ta górnicza, halowa. W sezonie ogórkowym kibice wychodzą z hali i stawiają stopy na otwartym boisku do basketu. Tych pod Chełmcem nie brakuje. Jest kultowe Alkatraz przy "Energetyku" w centrum, jest reanimowany niedawno "Orlik" przy PG 1 w Śródmieściu, dobrze wygląda boisko w pobliskim Szczawnie Zdroju (koło stadionu), jest tartanowe boisko na Piaskowej Górze przy PG 6, chyba najpopularniejsze w mieście. Trudno wymienić wszystkie.

Dziś w Wałbrzychu o boisko do koszykówki nietrudno. Wciąż powstają nowe. Ciężko je jedynie zapełnić, bo ekran komputera w obecnych czasach wydaje się atrakcyjniejszy od okrągłej piłki.  

Przez niezwykle długi czas jedną z dzielnic pozbawioną niezłej jakości boiska do koszykówki był Sobięcin. Dzielnica zapomniana, która przez lata czuła się jak piąte koło u (miejskiego) wozu. Dzielnica, trochę niesłusznie, ochrzczona matecznikiem występku, tą najgorszą, najniebezpieczniejszą.  

W ostatnim czasie Sobięcin doczekał się tego:








Boisko należy do III Liceum Ogólnokształcącego. Z trzech stron jest otulone Parkiem Jordana (czytaj. Jordana), z jednej różowymi murami szkoły. W obecnej formie istnieje jakoś od maja. Wcześniej straszyło dziurami, drewnianymi, przetrawionymi przez czas tablicami oraz koślawymi obręczami umieszczonymi na wysokości ponad 3,50 m od ziemi. Dziś powierzchnia jest gładka, tablice solidne, a obręcze ozdobione łańcuchową siatką - najlepiej sprawdzającą się w ulicznym baskecie. Boisko przy III LO jest też, co ważne, wymiarowe, z obecnie obowiązującymi liniami do koszykówki. W sumie chodzi o dwa pełnowymiarowe boiska, które sąsiadują z bramkami do piłki ręcznej, na co dzień służące dzieciakom kopiącym piłkę do "nogi".

Nie wiem, czy słyszeliście już o remoncie tego boiska. Ba, nie wiem, czy słyszeli o nim mieszkańcy dzielnicy, którzy do tej pory do dyspozycji mieli jedynie zniszczone przez zaniedbanie boisko przy nieistniejącym już gimnazjum oraz kompletnie nieudane, grożące kontuzją klepisko koło obecnego Zespołu Szkół PSP 17 i PG 14.

Sobięcin wreszcie doczekał się koszykarskiej sceny. Teraz czeka na aktorów.

czwartek, 24 lipca 2014

100 milionów gorących koszykarskich serc


Autor książki podczas akcji promocyjnej, pinayonthemove.com

Zastawialiście się może kiedyś jaki naród najbardziej kocha koszykówkę? Pewnie nie. Mi też się to nie zdarzyło. W końcu odpowiedź wydaje się oczywista - nikt tak nie kocha tego sportu jak Amerykanie. Niedawno przekonałem się, że żyłem w błędzie. Jest bowiem na planecie Ziemia jedna nacja, która darzy basket większą miłością. I nie chodzi tutaj o Polskę (taki żart).

Od kilku miesięcy na półce czekała na swoją kolej. Wreszcie po nią sięgnąłem. "Pacific Rims" Rafe'a Bartholomew opowiada o pasji do koszykówki narodu, który z fizycznego punktu widzenia nie miał prawa koszykówki pokochać. Próżno przecież szukać drugiej takiej zawodowej ligi, w której środkowy z zagranicy może mierzyć maksymalnie 198 cm wzrostu, a miejscowy rozgrywający ma przeważnie ok. 165 cm. Na Filipinach, bo o nich mowa, wzrost nie ma większego znaczenia - liczy się wielkie serce do koszykówki.

Z Rafem Bartholomew po raz pierwszy zetknąłem się na portalu grantland.com, jednym z najpopularniejszych w Ameryce, jeżeli chodzi o amerykański sport oraz lokalną popkulturę. Bartholomew pisuje tam fajne artykuły, co skłoniło mnie do zakupu jego trochę sportowej, trochę podróżniczej książki. Dziś, choć nie dojechałem jeszcze do ostatniej strony, już wiem, że zakupiona w dolarach i przez sieć książka spełniła moje oczekiwania.

Rafe w "Pacific Rims" opisuje swoją podróż na Filipiny, gdzie postanowił sprawdzić zasłyszane legendy o pasji niskich Filipińczyków do koszykówki. Bartholomew określa sam siebie jako "koszykarskiego maniaka". Wychował się na Manhattanie w Nowym Jorku, w kolebce basketu, ukończył prestiżową uczelnię Northwestern w stanie Illinois, był stypendystą Fulbrighta, czyli ogólnoświatowego programu stypendialnego dla najzdolniejszych studentów. To właśnie dzięki stypendium wsiadł w samolot i wyruszył na Filipiny, gdzie przez rok obserwował związki wyspiarzy z koszykówką.

Filipiny leżą na południe od Japonii i składają się z 7 107 wysp (!!!) Językami urzędowymi są angielski i filipiński, a stolicą Manila. Wg danych z tego roku Filipiny zamieszkuje 99,9 mln ludzi. Obecną nazwę zawdzięczają hiszpańskim kolonizatorom, którzy w XVI wieku nazwali wyspy na cześć króla Hiszpanii, Filipa II, natomiast za hiszpańską własność Filipiny uznał w 1521 roku portugalski odkrywca Ferdynand Magellan. Pod koniec XIX wieku Filipiny trafiły w ręce Amerykanów, by po II Wojnie Światowej uzyskać niepodległość. Przez 21 lat wyspami silną ręką rządził Ferdinand Marcos, znany z korupcji, cenzury, łamania praw człowieka i wprowadzenia stanu wojennego. Jego rządy obalono w 1986 roku podczas rewolucji. Wprowadzenie demokracji na Filipinach nie przyniosło jednak kompletnego spokoju, bo na wyspach wciąż do czasu do czasu się kotłuje, chociaż ostatnio bardziej z powodu tajfunu, który w zeszłym roku zabił ponad 6000 mieszkańców wysp.

Koszykówka na Filipiny zawitała bardzo wcześnie dzięki Amerykanom, którzy na Pacyfiku mieli swoje bazy wojskowe. Było to w latach 30., czyli w czasie gdy w USA sportem numer jeden był baseball. To właśnie tą dyscypliną sportu starano się zarazić niskich Filipińczyków. Dziwnym trafem mieszkańcy wysp zakochali się jednak w koszykówce i to pomimo tego, że początkowo grały w nią na Pacyfiku tylko kobiety. Dzięki lekcjom od Amerykanów Filipińczycy szybko dołączyli do koszykarskiej elity na świecie. Na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku zajęli 5. miejsce (bilans 4-1, porażka jedynie z mistrzem, USA), a podczas Mistrzostw Świata w Brazylii w 1954 zgarnęli brązowy medal. Potem było już gorzej, choć postawa Filipin w Berlinie pozostaje najlepszym wynikiem azjatyckiej drużyny podczas igrzysk. W 2013 roku Filipiny zdobyły wicemistrzostwo Azji (porażka w finale z Iranem) i zakwalifikowały się do tegorocznych MŚ w Hiszpanii. Będzie to pierwsza wizyta wyspiarzy na MŚ od 38 lat! 

Okazuje się, że na Filipinach boisko do koszykówki można znaleźć niemal na każdym kroku. Przypięte do drzewa kosze znajdują się na podwórkach i w dżungli, a boiska, czy to asfaltowe, czy nieco bardziej profesjonalne, są wiecznie pełne graczy w różnym wieku. I różnym obuwiu, bo Filipińczycy najbardziej lubią grać w kosza w japonkach. Polska nazwa tego obuwia jest dość niefortunna, bo filipiński naród Japończyków wielką sympatią nie darzy (zbyt wiele wojen, zbyt wiele okrucieństwa pomiędzy tymi krajami na przestrzeni lat). Koszykówką interesują się praktycznie wszyscy. Na murach widnieją grafiti związane z NBA, a dzieci dostają imiona znanych amerykańskich koszykarzy. W zeszłym roku zresztą w Manili mecz rozegrali koszykarze Rockets i Pacers.

Na Filipinach gra się 4x12 minut, jest liga uniwersytecka, jest też i draft dla najlepszych koszykarzy-studentów. Liga Zawodowa, PBA, nie zna spadków, ale za to nazwy klubów są dość komiczne (np. Coca-Cola Tigers, Talk 'N Text Pals, Alaska Aces, St. Miguel Beermen) i zmieniają się w zależności od sponsora. Sezon toczy się na dwa sposoby, w ciągu roku mamy dwóch mistrzów. Pierwsza część sezonu to zawody bez obcokrajowców, w drugiej do każdej drużyny może dołączyć jeden gracz zagraniczny, prawie zawsze Amerykanin. Słynący z niskiego wzrostu Filipińczycy ustalili także limit wzrostu dla zawodników z importu, gdzie najwyższy koszykarz nie może mieć więcej niż 6 stóp i 6 cali, czyli ok. 198 cm (dane z książki, wydanej w 2010 roku). Przed sezonem koszykarze z zagranicy są mierzeni przez specjalną komisję, a weryfikowany zawodnik kładzie się na plecach. Ta metoda funkcjonuje od kilku lat - wcześniej zawodnik poddawał się wyrokowi metra stając pod ścianą. "Stranierich" pod ścianą się już jednak nie stawia, bo zbyt często zdarzało się, że gracze... kurczyli nogi w kolanach i tym samym oszukiwali komisję (obecnie składa się ona z pracowników ligi, wcześniej ze zwykłych lekarzy). 

Życie koszykarza-obcokrajowca na Filipinach to prawdziwa huśtawka nastrojów. Koszykarz z zagranicy zarabia dwa razy więcej od najlepszego w zespole Filipińczyka, ale też zostaje poddany największej presji. To obcokrajowiec ma być liderem oraz autorem zwycięstw. Jeżeli nie spełnia któregoś z wymagań, klub się z nim żegna. Może to się zdarzyć...  po tylko jednym rozegranym spotkaniu lub w trakcie serii finałowej. Jeżeli natomiast daje z siebie 200% i dostarcza w każdym meczu ponad 20 punktów i kilkanaście zbiórek (lub kilka asyst) z miejsca staje się idolem kibiców i nie może opędzić się od blasku fleszy, autografów i piszczących fanek. 

Koszykówka na Filipinach to też ważne narzędzie w rękach polityków, biznesmenów i celebrytów. Okazuje się bowiem, że najkrótsza droga do funkcji reprezentacyjnych wiedzie przez wsparcie koszykarzy. Ci zaś, jeżeli tylko wystartują w wyborach po zakończeniu kariery, mają łatwą drogę do uzyskania mandatu senatora.

Bartholomew miał okazję spędzić cały sezon z jedną z drużyn PBA. Pozwoliło mu to z bliska obserwować treningi, wydarzenia  w szatni oraz mecze. Zasłyszana legenda okazała się prawdą - Filipiny kochają koszykówkę najbardziej na świecie. Ciężko to sobie wyobrazić w Polsce. No chyba, że wielki koszykarski boom nad Wisłą, który oglądaliśmy w pierwszej połowie lat 90. pomnożymy jakieś kilkaset razy...

Według autora "Pacific Rims" uliczną ciszę wciąż i wciąż zakłóca jeden dźwięk - odbijającej się od podłoża piłki do koszykówki. Nic w tym dziwnego, skoro niemal 100 milionów serc bije właśnie dla tego sportu.

sobota, 19 lipca 2014

3-7

Była prawie 22, gdy tłum schodził szerokimi schodami Aqua Zdroju w kierunku parkingu. W osłonie  nocy świeciło słabe światło latarni, nieśmiało oświetlając pokaźny baner głównego sponsora reprezentacji, Taurona. Tłum wydawał się rozczarowany. Moi znajomi podobnie. Polska przegrała z Czechami 65:70, ale to nie wynik martwił obserwatorów, ale gra biało-czerwonych, której kwintesencją dla wielu był niedolot z linii rzutów wolnych Przemka Karnowskiego. Rzeczywiście, bez znaczenia jest fakt, że Polacy grali bez trzech najlepszych koszykarzy (Gortat, Lampe, Koszarek), bo Czesi grali też bez dwóch liderów (Vesely oraz Tomas Satoransky, który właśnie przenosi się do FC Barcelony). Kadrowe ubytki u biało-czerwonych nieźle łatał były biało-niebieski Adam Waczyński, u Czechów za to świetnie grał niepozorny podkoszowy Kamil Svdrlik z Prostejova. O tym, co działo się na boisku możecie jednak poczytać gdzie indziej. Ja ze swojej strony dziś o czym innym.

Aqua Zdrój otwarty jest już od ponad roku. W tym czasie w Wałbrzychu grały już WSZYSTKIE kadry koszykarskie. Z różnym, często miernym skutkiem. Szczegóły:

OTWARCIE AQUA ZDRÓJ, czerwiec 2013:

Polska U-20 - Chiny U-19 79:58 (1-0)
Polska U-20 - Chiny U-19 71:72 (1-1)

TURNIEJ NADZIEI OLIMPIJSKICH, grudzień 2013: 

Polska U-16 - Słowacja U-16 75:57 (2-1)
Polska U-16 - Węgry U-16 72:73 (2-2)
Polska U-16 - Czechy U-16 59:74 (2-3)

O PUCHAR PREZYDENTA MIASTA WAŁBRZYCHA, czerwiec 2014:

Polska U-18 - Rosja U-18 64:74 (2-4)
Polska U-18 - Turcja U-18 56:80 (2-5)
Polska U-18 - Niemcy U-18 64:71 (2-6)

POCZĄTEK PRZYGOTOWAŃ DO EL. ME 2015, lipiec 2014:

Polska - Czechy 65:70 (2-7)
Polska - Czechy 75:73 (3-7) -zamknięty dla publiczności

Na 10 meczów Polacy przegrali aż siedem, w tym ostatnie zwycięstwo zostało odniesione za zamkniętymi drzwiami i zasłoniętymi kratami, dlatego musimy wierzyć na słowo doniesieniom PZKosz, że nasi wygrali.

Wnioski można wysnuć różne:

1. Aqua Zdrój nie została należycie poświęcona przez księdza przy otwarciu, przez co złe duchy wciąż nawiedzają nasze reprezentacje i każą im w złym stylu przegrywać. Aqua Zdrój jest złośliwa, przeklęta i pechowa. W tym momencie przed monitorami kiwają głowami koszykarze Turowa, którzy w Wałbrzychu przegrali dwa mecze w lidze VTB.

2. Bez paniki. Większość meczów była rozgrywana na wczesnym etapie przygotowań, a porażki z Węgrami i Chinami były jednopunktowe. Zmierzamy w dobrym kierunku.

3. Nasza rodzima koszykówka ma problemy. Przegrywamy dość regularnie z małymi państwami, w których rozgrywki stoją na niższym poziomie (Węgry, Słowacja, Czechy). Czyżby nasz młodzieżowy basket przechodził przez kryzys w raju? Tak, w raju, bo wszystkie polskie reprezentacje młodzieżowe pierwszy raz od dawien dawna zagrają w tym roku w dywizji A.


Nie podzielam głosów rozczarowania po piątkowym meczu reprezentacji, bo wiem, że Przemek Karnowski przygotowywał się z kadrą krócej, a Mateusz Ponitka i Olek Czyż, którzy powinni być ważnymi ogniwami w zespole, w ogóle nie zagrali. Z drugiej strony, choć odrzucam wniosek nr 1, to to ciężko mi się podpisać pod wnioskiem nr 2.


czwartek, 17 lipca 2014

Kadra gra w Wałbrzychu. Sylwetki powołanych



Wczoraj przekonałem się, że zgrupowanie reprezentacji Polski w Wałbrzychu to poważna sprawa, a podejście sztabu szkoleniowego do towarzyskiego meczu z Czechami przypomina bardziej ostatnie treningi przed finałem mistrzostw świata. 

Nasi trenują dwa razy dziennie. Wczoraj postanowiłem wybrać się na popołudniowy trening biało-czerwonych. Niestety, na darmo. Dolnego wejścia na wysokości parkietu strzegło dwóch ochroniarzy, a trybuny z obu stron były zakratowane. Jedyna otwarta droga do hali prowadziła przez hotelowe lobby, gdzie udało mi się spotkać trenera Mike'a Taylora. Dwa dni wcześniej miałem przyjemność przeprowadzić z nim wywiad po konferencji prasowej. Taylor to równy facet, otwarty, nie wywyższający się, bardzo rozmowny i niezwykle kulturalny. Wielu trenerów mogłoby się od niego sporo nauczyć. 

No więc po krótkim small talku z trenerem i minięciu się z Jarosławem Mokrosem (którego na początku nawet nie poznałem) podążyłem w stronę hali, na której zobaczyłem kilkunastu reprezenantów w biało-czerwonych trykotach treningowych. Po jakichś pięciu minutach podbiegł do nas pewien wysportowany facet (trener przygotowania kondycyjnego?) i grzecznie nas wyprosił. Nas, bo byłem z kolegą, który w ręku dzierżył aparat, co wysportowanego faceta śmiertelnie przeraziło. Opuściliśmy więc halę, minęliśmy w hotelowym lobby Rafała Tymińskiego z "Przeglądu Sportowego" i pojechaliśmy do domu. Cóż, by zobaczyć kadrowiczów w akcji trzeba poczekać do piątku.

Tegoroczna reprezentacja BARDZO różni się od tej, która skompromitowała się w zeszłorocznych Mistrzostwach Europy na Słowenii. Nie ma Gortata, Lampego, Koszarka, Szubargi, Chylińskiego, Kelatiego i Ignerskiego. Obejrzałem wszystkie mecze kadry podczas zeszłorocznego czempionatu i zdarzało się, że chowałem twarz w dłoniach lub używałem niewybrednych słów. 

Minął rok, Dirka Bauermanna zastąpił Taylor, a szansę na pokazanie się w kadrze dostanie nowa grupa koszykarzy. Celem w te wakacje jest zakwalifikowanie się do przyszłorocznych ME na Ukrainie. W grupie eliminacyjnej mamy Niemców, Austriaków i Luksemburczyków.

Tych graczy prawdopodobnie zobaczymy w Wałbrzychu w akcji:

Kamil Łączyński – rozgrywający, 25 lat

2013/14: PLK, Rosa Radom – 40 meczów, śr. 21 min, 6.9 pkt, 3.9 as, skuteczność: 52 %(za 2) - 29 % (za 3) - 76 % (za 1)

Koszykówkę ma w genach, jego ojciec Jacek długo biegał po ligowych parkietach i właściwie do dziś nie wiadomo, czy to właśnie nie Łączyński Senior jest pierwszym graczem w historii polskiej koszykówki, który trafił za 3 punkty (o ten tytuł rywalizuje na kartkach historii z naszym Stanisławem Kiełbikiem). Łączyński Junior zapowiadał się świetnie, bo w ekstraklasowej Polonii grał już jako 17-latek. Niestety, jego karierę mocno spowolniły kontuzje. Ostatni sezon był dopiero drugim w jego zawodowej karierze pozbawionym poważniejszych urazów. W ostatnim sezonie zajął z Rosą Radom czwarte miejsce w Tauron Basket Lidze.

Robert Skibniewski – rozgrywający, 31 lat

2013/14: PLK, Śląsk Wrocław – 31 meczów, śr. 29 min, 9.3 pkt, 4.5 as, 2.7 zb, 34-39-86.

Od lat w cieniu Łukasza Koszarka, czasami nawet za Krzysztofem Szubargą. Teraz, pod nieobecność tej dwójki, może być bardzo ważną częścią kadry. Pochodzi z Bielawy, ale jest kojarzony głównie ze Śląskiem Wrocław (grał też w Świeciu, Starogardzie Gdańskim, Włocławku, Zgorzelcu i Koszalinie) w którym debiutował w poważnej koszykówce w wieku 18 lat. Dwukrotny mistrz Polski, dwukrotny wicemistrz, do tego mistrz Słowacji i wicemistrz Czech. W reprezentacji Polski z przerwami od 11 lat. Grał na trzech turniejach finałowych Mistrzostw Europy (2007, 2009, 2011).

Tomasz Śnieg – rozgrywający, 25 lat

2013/14: PLK, Czarni Słupsk – 37 meczów, śr. 20 min, 6.7 pkt, 2.6 zb, 47-50-77

Zaczynał karierę w Jaworznie, ale szybko przeniósł się do Polonii 2011 Warszawa, z którą debiutował w ekstraklasie. Później występował w Koszalinie, Starogardzie Gdańskim i Gdyni (Asseco i Start). Ostatni sezon pod okiem Andreja Urlepa w Słupsku. 

Jakub Dłoniak – obrońca, 31 lat

2013/14: PLK, Rosa Radom – 43 mecze, śr, 24 min, 12.8 pkt, 2.9 zb, 50-43-78

W ekstraklasie zadebiutował późno, bo w wieku 27 lat. Wcześnie był superstrzelcem w I lidze, między innymi w Zniczu Pruszków.  Udowodnił, że różnica pomiędzy I ligą a PLK nie jest aż tak olbrzymia jak mogłoby to się wydawać, bo po koronie króla strzelców w I lidze był najlepszym strzelcem w ekstraklasie (sezon 12/13 w Jeziorze Tarnobrzeg, śr. 20.1 pkt). Odchodzi z Rosy Radom, obecnie szuka klubu.

Michał Michalak – obrońca, 21 lat

2013/14: PLK, Trefl Sopot – 45 meczów, śr. 22 min, 8.9 pkt, 3.6 zb,1.6 as, 49-27-82

Kapitan reprezentacji Polski do lat 17, która w 2010 roku zdobyła wicemistrzostwo świata. Pochodzi z Pabianic, koszykarsko dorastał w ŁKS-ie Łódź oraz Polonii 2011 Warszawa. W 2012 roku wystąpił w Nike Hoop Summit w USA – meczu, na który zaproszenie dostają najzdolniejsi koszykarze młodego pokolenia na świecie. Aktualny brązowy medalista mistrzostw Polski w barwach Trefla Sopot.

Jarosław Mokros – skrzydłowy, 24 lata

2013/14: PLK, Czarni Słupsk – 36 meczów, śr. 17 min, 5.1 pkt, 2.3 zb, 46-43-64

Powołanie go do kadry to największa niespodzianka. Pochodzi z Łodzi i podobnie jak Michalak stawiał pierwsze kroki w ŁKS-ie. Już w wieku 16 lat przeniósł się do Polonii 2011, z którą później święcił triumfy w koszykówce młodzieżowej (mistrzostwo Polski juniorów starszych 2008, MVP finałów). Nigdy nie wyróżniał się szczególnie ani w I lidze, ani w ekstraklasie, ale z pierwszą reprezentacją pracował już w 2011 roku.

Adam Waczyński – obrońca/skrzydłowy, 25 lat

2013/14: PLK, Trefl Sopot – 45 meczów, śr. 29 min, 14.8 pkt, 4.0 zb, 1.6 as, 49-45-82

Wywodzi się z Torunia, ale w ekstraklasie, w wieku 15 lat, debiutował w barwach Prokomu Trefla Sopot. Jego kariera nabrała tempa po rocznym pobycie w naszym Górniku, gdzie jako 19-latek imponował boiskowym spokojem. W ostatnim sezonie był czołową postacią w polskiej lidze, z Treflem zgarnął brązowy medal. Bardzo dobry sezon nie umknął uwadze obserwatorów, dlatego „Waca” przenosi się właśnie do ligi hiszpańskiej, najlepszej w Europie, gdzie będzie bronił barw Rio Natura Monbus z miasta Sanatiago de Compostela. Ma już duże doświadczenie – grał w mistrzostwach Europy 2011 i 2013, Eurolidze i Eurocup.

Przemysław Zamojski – skrzydłowy, 28 lat

2013/14: PLK, Stelmet Zielona Góra – 43 mecze, śr. 28 min, 12.9 pkt, 3.3 zb, 2.7 as, 50-42-91
2013/14: Euroliga - 9 meczów, śr. 31 min, 13.0 pkt, 3.0 as, 53-33-83
2013/14: Eurocup - 4 mecze, śr. 27 min, 8.0 pkt, 2.0 zb, 43-40-100 (2/2)

Pochodzi z Elbląga, ale już w wieku 20 lat zadebiutował w ekstraklasie, w ekipie mistrza Polski z Sopotu. Pierwsze lata w Prokomie miał jednak mało udane, bo rzadko pojawiał się na parkiecie. Więcej grał w rezerwach Prokomu w I i II lidze, gdzie był wyborowym strzelcem (śr. 22.1 pkt w I lidze i 23.0 pkt w II lidze w sezonie 2009/10). Jednym z liderów ekipy z Trójmiasta był od 2011 roku. Ma na koncie sześć tytułów mistrza Polski i grę w ćwierćfinale Euroligi (2010). W 2013 roku wygrał konkurs rzutów za trzy podczas polsko-czeskiego Meczu Gwiazd we Wrocławiu.

Aaron Cel – skrzydłowy, 27 lat

2013/14: PLK, Stelmet Zielona Góra – 45 meczów, śr. 20 min, 6.9 pkt, 3.4 zb, 57-32-76
2013/14: Euroliga - 8 meczów, śr. 21 min, 6.5 pkt, 4.4 zb, 57-33-0 (nie rzucał wolnych) 
2013/14: Eurocup - 6 meczów, śr. 25 min, 8.8 pkt, 62-54-0 (0/2)

Urodzony w Orleanie we Francji, w polskiej rodzinie. Ma za sobą występy w młodzieżowych reprezentacjach Francji. Do Polski trafił w 2011 roku – prosto z drugoligowego francuskiego Nantes. Nad Wisłą zdobył dwa srebrne medale mistrzostw Polski: z Turowem i Stelmetem. Debiutuje w reprezentacji Polski.

Tomasz Gielo – skrzydłowy, 21 lat

2013/14: NCAA (USA), Liberty Flames – 32 mecze, śr. 31 min, 10.9 pkt, 5.9 zb, 46% z gry, 40% za 3

Kolejny przedstawiciel wicemistrzów świata do lat 17. Dla przeciętnego kibica pochodzący ze Szczecina koszykarz pozostaje anonimowy, bo nigdy nie grał nawet w polskiej ekstraklasie. Od 2011 roku jest za Oceanem, gdzie reprezentuje mało znaną uczelnię Liberty ze stanu Wirginia, na której swego czasu grał Seth Curry, młodszy brat Stephena Curry’ego z Golden State Warriors. W ostatnim sezonie Gielo prezentował się bardzo dobrze, ale jego Flames wygrało tylko 11 z 32 meczów i zakończyło rozgrywki na etapie swojej konferencji. Dobre statystyki Polaka w specyficznej lidze uczelnianej ciężko jednak przełożyć na europejski grunt, dlatego przydatność Tomka w kadrze pozostaje niewiadomą.

 Adam Hrycaniuk – środkowy, 30 lat

2013/14: PLK, Stelmet Zielona Góra, 47 meczów, śr. 15 min, 5.6 pkt, 5.1 zb, 49- nie rzucał za 3 - 73
2013/14: Euroliga - 10 meczów, śr. 13 min, 3.4 pkt, 3.5 zb, 42 - nie rzucał za 3 - 36 (4/11).
2013/14: Eurocup - 6 meczów, śr. 13 min, 3.8 pkt, 3.5 zb, 1.5 as, 48- nie rzucał za 3 - 60

Po raz pierwszy zaprezentował się szerszej publiczności w Polsce w 2008 roku, gdy powrócił z wojaży po amerykańskich uczelniach i podpisał umowę z (wtedy) Asseco Prokomem Sopot. W USA spędził jeden sezon na świetnej uczelni Cincinnati, gdzie przed nim grał Kenyon Martin, a po nim Lance Stephenson – obaj bardzo dobrze znani fanom NBA. Reprezentował Polskę na Mistrzostwach Europy w 2011 (jeden z liderów zespołu) i 2013 roku (daleko w rotacji z powodu obecności Gortata). Czterokrotny mistrz Polski i ćwierćfinalista Euroligi 2010.

Damian Kulig – środkowy/skrzydłowy, 26 lat

2013/14: PLK, Turów Zgorzelec, 44 mecze, śr. 25 min, 14.3 pkt, 5.8 zb, 60-42-83
2013/14: Liga VTB - 18 meczów, śr. 22 min, 14.4 pkt, 4.3 zb, 59-46-84

W poprzednim sezonie skreślony z reprezentacji razem z Tomkiem Gielo  tuż przed mistrzostwami. W ekstraklasie gra nieprzerwanie od pięciu lat robiąc stałe postępy. Od dwóch lat gra w Zgorzelcu. W ostatnim sezonie był jednym z liderów Turowa, z którym sięgnął po pierwsze w historii klubu mistrzostwo Polski.

Szymon Szewczyk – środkowy, 32 lata

2013/14: LEGA Basket Serie A (Włochy), Acea Rzym, 15 meczów, śr. 14 min, 6.7 pkt, 2.4 zb, 54-38-85

Najbardziej doświadczony w obecnej kadrze. Prawdziwy obieżyświat. Grał w Niemczech (Energie Brunszwik, Alba Berlin), na Słowenii (Olimpija Ljubljana), w Rosji (Lokomotiv Rostov) i przede wszystkim we Włoszech (Scafati Basket, Air Avellino, Venezia Mestre, Virtus Rzym). W 2003 roku wybrany w drafcie przez Milwaukee Bucks z dość wysokim, 35. numerem. Przygodę z koszykówką za oceanem zakończył na ligach letnich. Uczestnik trzech mistrzostw Europy (2007, 2009, 2011). Ostatni euroczempionat komentował w Polsacie Sport, bo z gry wyeliminowała go kontuzja. Od stycznia 2014 roku związany z Aceą Rzym (dawny Virtus/Lottomatica), z którą dotarł do półfinału ligi (porażka 1:4 ze Sieną, późniejszym wicemistrzem kraju).

Poniższej trójki na treningu nie widziałem, ale mają dołączyć do kadry i walczyć o miejsce w składzie na eliminacje. Z tego co na konferencji prasowej mówił trener Taylor nie zagrają w Wałbrzychu, bo ich późniejszy przyjazd powoduje, że będą mieć spore zaległości taktyczne. Poza tym, Ponitka i Czyż są aktualnie nie w pełni sił.

Przemysław Karnowski – środkowy, 21 lat

2013/14: NCAA (USA), Gonzaga Bulldogs, 25.3 min, 10.4 pkt, 7.1 zb, 1.7 bl, 60 – 0 (0/1) – 50.

Pochodzi z Torunia. Wicemistrz świata 2010, wybrany do najlepszej piątki turnieju. W 2011 roku uczestniczył w Nike Hoop Summit. Po jednym sezonie w ekstraklasie w barwach Siarki Jeziora Tarnobrzeg przeniósł się na renomowaną amerykańską uczelnię Gonzaga, która wyprodukowała mnóstwo koszykarzy do NBA. Są duże szanse, że w przyszłości Przemek może być kolejnym produktem uczelni ze stanu Waszyngton w najlepszej lidze świata. Na razie najbardziej znanym „buldogiem” w NBA pozostaje John Stockton. Karnowski to uczestnik mistrzostw Europy 2013.

Mateusz Ponitka, obrońca, 21 lat

2013/14: Ethias League (Belgia), Telenet Oostende -  35 meczów, śr. 20 min, 10.5 pkt, 3.0 zb, 54% z gry, 37% za 3, 70% za 1.
2013/14: Eurocup - 15 meczów, śr. 20 min, 8.9 pkt, 3.2 zb, 1.7 as, 53-36-63

Lider reprezentacji Polski U-17 – wicemistrzów świata, wybrany także do najlepszej piątki turnieju. Mistrz I ligi z Politechniką Warszawa 2011. Uczestnik Nike Hoop Summit z 2011 roku. Mistrz Polski 2012 z Asseco Prokomem, mistrz Belgii 2014. W tym roku zgłosił się do draftu do NBA, by ostatecznie się wycofać i prawdopodobnie szukać swojej szansy w przyszłym roku. Dwukrotny uczestnik Meczu Gwiazd polskiej ligi (2012, 2013 w meczu przeciwko czeskim gwiazdom). Pomimo młodego wieku grał już e Eurolidze i Eurocup. Uczestnik ME 2013.

Olek Czyż – skrzydłowy, 24 lata

2013/14: NBDL (USA), Canton Charge, 37 meczów, śr. 23 min, 11.2 pkt, 6.6 zb, 48% z gry -33% za 3- 66% za 1

Urodzony w Gdyni, szkołę średnią kończył za Wielką Wodą, w Reno w stanie Nevada. Zrobiło się o nim głośno, gdy w 2008 roku trafił na legendarną uczelnię Duke. Pod okiem Mike’a Krzyzewskiego kariery jednak nie zrobił i przeniósł się do Nevady. Po solidnym roku w Virtusie Rzym szukał szansy na dostanie się do NBA. Niewiele brakowało, a mielibyśmy kolejnego Polaka w najlepszej lidze świata, bo znany ze spektakularnych wsadów Czyż grał dla Milwaukee Bucks w rozgrywkach przedsezonowych. Ostatecznie skreślono go ze składu w ostatniej chwili, tuż przed początkiem sezonu regularnego. Karierę kontynuował na zapleczu NBA, a nowy sezon rozpocznie ponownie w lidze włoskiej, ale tym razem w Enei Brindisi – 5. zespole sezonu regularnego 2013/14.

sobota, 12 lipca 2014

Dwie decyzje, dwa kontynenty

Esej Lebrona Jamesa "Wracam do domu" na stronie Sports Illustrated

W ciągu ostatnich dni sportowa Ameryka kompletnie zdurniała. Wszystko z powodu Lebrona Jamesa i jego Decyzji 2.0, czyli melodramatu związanego z jego przynależnością klubową na sezon 2014/15.

Już pod koniec czerwca żona Lebrona, Savannah, napisała na Instagramie „Home sweet home”, a w grafice dodała mapę USA z zaznaczonym jej i jej małżonka rodzinnym miastem Akron w Ohio. Wraz z początkiem lipca portale społecznościowe w USA oszalały. Znakiem wielkich zmian miała być już obecność państwa James w rodzinnych stronach podczas obchodów 4 lipca, Święta Niepodległości. Kilka dni później internet donosił o tłumie ludzi koczujących w swoich samochodach koło domu Jamesa w północno-wschodniej części stanu Ohio. Ludzi było tak dużo, że posiadłość musiała otoczyć policja. Mniej więcej w tym samym czasie z Florydy wyjeżdżały potężne osiemnastokołowe ciężarówki, przewożąc w środku samochody należące do koszykarza. Nikt nie przyjmował do wiadomości, że Lebron swoje samochody w rodzinne strony przewozi co lato, a dom, w którym mieszkał na Florydzie był wystawiony na sprzedaż od marca i może właśnie pojawił się kupiec. Kolejne zdjęcie pochodziło z imprezy Nike w Las Vegas, dodane przez osobistego Dj-a gwiazdora. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, gdzie w nowym sezonie zagra najlepszy koszykarz świata. Pozostały domysły i wróżenie z portali społecznościowych właśnie. Wyjeżdżające ciężarówki oraz bordowe złote barwy Cavaliers w sali Nike oraz na oficjalnej stronie internetowej Jamesa kazały twierdzić, że gracz Miami Heat wraca do Cleveland. Tego samego zdania byli ludzie z jakiejś muffiniarni w Ohio (!!!) Muffiniarnia miała być źródłem bardzo wiarygodnym, bo jest mocno związana z fundacją charytatywną Jamesa.


Z drugiej strony Wielkiej Wody zdurniałem i ja, bo te wszystkie wpisy – jak się pewnie domyślacie – sam w internetowej puszczy wynalazłem. Sam nie rozumiem do końca swojego zachowania, bo nigdy fanem Jamesa ani Miami z "Wielką Trójką" nie byłem. Owszem, jestem w posiadaniu koszulki Dwyane’a Wade’a, ale noszę ją już od 2007 roku, na długo przed ostatnimi sukcesami Heat. Decyzję 2.0 śledziłem z wypiekami na twarzy, tak jak z wypiekami na twarzy śledziłem Decyzję 1.0 w 2010 roku. To dziwne, ale pamiętam tamten moment doskonale, gdy wstawałem w środku nocy tylko po to, by usłyszeć gdzie zagra James. Pamiętam jego nieco za różową koszulę oraz krzesełko na podwyższeniu, na którym usiadł. Siedząc tak przypominał nieco kandydata z „Randki w Ciemno”. Podczas trwającego godzinę programu nadawanego w ogólnokrajowej telewizji oczekiwałem na wypowiedzenie tego jednego, kluczowego zdania. Wreszcie padło: „Przenoszę swoje talenty do South Beach”. Zaraz po tych słowach w Cleveland zaczęto publicznie palić koszulki z nr 23 i nazwiskiem „James”, a właściciel Cavaliers publicznie zbeształ Lebrona za jego wybór, odgrażając się, że tytuł mistrzowski prędzej wyląduje w Ohio niż w Miami.

Cztery lata później, cztery finały i dwa pierścienie mistrzowskie później, Lebron stanął przed Decyzją 2.0. Tym razem nie było mowy o głupkowatym programie w TV.

James napisał list.

Esej.      

Niezwykle dojrzały i wzruszający esej. Najlepszy koszykarz świata otworzył się przed fanami po raz kolejny. Tym razem w o wiele bardziej dojrzalszy sposób. Wydaje się, że tego typu historia, w której gwiazdor sportu pisze esej do swoich fanów, w którym kompletnie się otwiera i rozczula czytelnika, może powstać tylko w Ameryce.

Tytuł eseju? „Wracam do domu”. A treść? Mam dla was przetłumaczone ciekawsze fragmenty. Leci to mniej więcej tak:

W czasach, gdy nikogo nie obchodziło, gdzie będę grał, byłem zwykłym dzieciakiem z północno-wschodniego Ohio. Tam chodziłem. Tam biegałem. Tam płakałem. To właśnie tam po raz pierwszy cierpiałem. Pólnocno-wschodnie Ohio zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Tamtejsi ludzie widzieli jak dorastam. Czasami czuję się jakbym był ich synem. Ich pasja może przytłoczyć, ale mnie nakręca. Gdy tylko jestem w stanie, pragnę obdarzyć tych ludzi nadzieją. Gdy tylko jestem w stanie, pragnę ich zainspirować. Mój związek z północno-wschodnim Ohio jest ważniejszy niż koszykówka. Nie zdawałem sobie z tego sprawy cztery lata temu, ale dziś jestem o tym przekonany.  

(…) Decyzja o powrocie nie ma związku z kształtem drużyny czy klubu, bo znaczy dla mnie więcej niż koszykówka. Moją odpowiedzialnością jest wskazać drogę w wielu aspektach życia. Podchodzę do tego bardzo poważnie. Tego samego mógłbym dokonać w Miami, ale uważam, że bardziej przydam się w miejscu, z którego pochodzę. Pragnę by dzieciaki z północno-wschodniego Ohio, w tym setki trzecioklasistów z Akron, których wspieram dzięki mojej fundacji zdały sobie sprawę, że nie ma lepszego miejsca do dorastania jak właśnie Ohio. Może część z nich powróci w rodzinne strony po studiach i założy tutaj rodzinę lub własny biznes. To sprawiłoby mi radość. Nasza społeczność, biorąc pod uwagę wiele napotykanych problemów, nie może pozwolić sobie na zmarnowanie ludzkiego potencjału. W północno-wschodnim Ohio nic nie jest dane. Na wszystko trzeba zapracować. Wszystko co posiadasz, pochodzi z twojej pacy. 

Jestem gotowy przyjąć wyzwanie. Wracam do domu.

Lebron wraca w rodzinne strony, bo czuje się z nimi mocno związany. Na równi z koszykarzem spełnia się w roli społecznika. Koszykówka nie wydaje się dla niego tutaj priorytetem, w eseju pisze, że przed Cavaliers długa droga do tytułu.

O decyzji Lebrona piszą wszystkie najważniejsze portale sportowe w USA, wczoraj mówili też o tym w CNN. O powrocie Jamesa do Cavs pisze także reszta sportowego świata, w tym Polska. Kosma Zatorski z Gazety Wyborczej, MVP Magazyn I Polskikosz.pl pozwolił sobie na osobliwe przedstawienie Decyzji 2.0 w warunkach polskich:

Nadal nie wierzę, że Lebron wraca z Sopotu do Wałbrzycha, nie obrażając nikogo z Wałbrzycha i okolic. 

Tak, Zatorski porównał północo-wschodnie Ohio i Akron, rodzinne miasto Jamesa, do Wałbrzycha, a słoneczne Miami do yhm… nie mniej słonecznego Sopotu.

Porównanie nie dotyczy jednak tylko pogody, bo ma związek z tożsamością poszczególnych miast.

Akron leży jakieś 60 km na południe od Cleveland i Jeziora Erie. Na początku XX wieku zasłynęło przyrostem ludności na poziomie 202%, co nie miało sobie równych w całej Ameryce. Przyrost miasto zawdzięczało rozwojowi przemysłu. W Akron produkowano zabawki, zapałki, sprzęt wędkarski, sprzęt rolniczy, wytwarzano gumę oraz wyroby ceramiczne. Miasto szybko nazwaną „Światową stolicą gumy”, bo w jej obrębie istniało mnóstwo zakładów o tym profilu produkcyjnym.  Akron było ważną częścią tzw. „Pasu rdzy” (ang. „Rust Belt”), czyli terenu USA znanego z silnie zakorzenionej produkcji przemysłowej. W latach 70. koniunktura na produkcję gumy zaczęła jednak spadać. Kryzys dotknął właściwie cały „Pas rdzy”, w tym miejscowość Youngstown, w której studiował Aleksander Mrozik, były koszykarz naszego Górnika. Związki zawodowe rozpoczęły strajki, a zakłady produkcyjne rozpoczęły procesy likwidacyjne. Do dziś w mieście działa tylko jeden wielki „gumowy” producent. Ale za to jaki - firma Goodyear, mająca w Akron swoją główną siedzibę. Ta sam firma, od połowy lat 20., produkowała sterowce, które były szeroko wykorzystywane podczas II Wojny Światowej.

W 1960 roku, w szczytowym punkcie rozwojowym lokalnego przemysłu, Akron miało 290 tys. mieszkańców. W 2010 roku mieszka tam już niecałe 200 tys. ludzi. Miasto staje jednak na nogi. Od kilkunastu lat rozwija badania nad polimerami, stając się centrum tzw. „Doliny Polimerowej”.

Z Akron w stanie Ohio daleko do długich plaż pełnych kobiet w bikini, rozłożystych palm i ogromnych rezydencji z basenami, którymi charakteryzuje się Miami. Na Florydzie nie brakuje obrzydliwie bogatych emerytów, podczas gdy w Ohio ciężko pracuje się na każdego dolara. W taki oto sposób, zachowując wszelkie proporcje, Zatorski porównał drogi, nadmorski Sopot do gorącego Miami, a przemysłowe Akron do równie niegdyś przemysłowego, a obecnie podnoszącego się z kolan naszego Wałbrzycha. Wałbrzycha, niegdyś całkiem zamożnego górniczego miasta, w 1991 roku liczące jeszcze 141 tys. mieszkańców. Dziś, szesnaście lat po zamknięciu ostatniej kopalni, pod Chełmcem mieszka już niecałe 120 tys. ludzi. Duża w tym „zasługa” odpływającego przemysłu, ale też wielkich problemów demograficznych III RP.   

W swoim eseju Lebron mówi o pasji mieszkańców Ohio. Ich rozgrzanej niczym pogrzebacz pasji do koszykówki byliśmy świadkami w 2010 roku, gdy palono koszulki Jamesa, nazywanego wtedy zdrajcą. Ostatnio w sieci można znaleźć zdjęcie nastolatka, który siedzi w mocno przypalonej, obdartej koszulce Lebrona z Cavaliers, która wygląda jakby dopiero co wyciągnął ją z płomieni. Wraz z powrotem syna marnotrawnego, nad Jezioro Erie wróciła nadzieja na lepsze czasy dla miejscowej drużyny – do tej pory skłóconej, rozdartej, chaotycznej, będącej pośmiewiskiem najlepszej ligi świata.

Pasji nie brakuje także w wałbrzyskich kibicach. W trakcie sezonu kibice niejednokrotnie krzyczeli w stronę boiska co myślą o rotacji w zespole, by na czas baraży o awans do II ligi przygotować kapitalną oprawę meczową. Każdy nowo przybyły do biało-niebieskiego klubu wie, że na szacunek kibiców musi sobie zapracować walką do upadłego o każdą piłkę. W Wałbrzychu nikt nie głaszcze zawodników po głowie za znane nazwisko. Koszykarze swoją wartość muszą potwierdzić na boisku.

Okazuje się jednak, że porównania Zatorskiego to nie jedyny element wspólny na linii Ohio – Wałbrzych.

My też przecież w ostatnim czasie byliśmy świadkami pewnej decyzji. Piotr Niedźwiedzki, po powrocie do koszykarskiego świata i pociągnięcia Górnika w stronę II ligi, także stanął przed wyborem. Musiał podjąć decyzję. 

Oczywiście, wokół decyzji Piotrka nie było aż tyle histerii, ale trochę zamętu się pojawiło. W wywiadzie dla "Słowa Sportowego" Niedźwiedzki przyznał, że miał ciekawe propozycje z innych klubów. Kto wie, gdzie w nowym sezonie zagrałby nasz środkowy, gdyby nie niezwykle tajemnicza akcja sabotażowa z początku lipca. Wtedy to w internecie pojawiła się informacja o tym, że Niedźwiedzki zostaje w Górniku. W rzeczywistości nic nie było przesądzone, ale koszykarskich agentów niepotwierdzona informacja spłoszyła. W ostateczności Niedźwiedzki w przyszłym sezonie, podobnie jak Lebron, zagra w rodzinnym regionie. O swojej decyzji również napisał sam. Tak jak i w Stanach, tak i u nas w podjęciu decyzji swój udział miał portal społecznościowy:



Niedźwiedzki, podobnie do Jamesa, uderza w ton lokalno-patriotyczny. To musi się podobać kibicom, których Piotrek chyba sobie powyższymi słowami kupił. 

Po powyższym poście biało-niebiescy fani mocno odetchnęli. Niedźwiedzki na naszym lokalnym, wciąż nieco prowincjonalnym podwórku znaczy przecież tyle, ile James w wielkim NBA. Odetchnął też kapitan Górnika, który dosadnie skomentował wpis Niedźwiedzkiego z dnia poprzedzającego finalną decyzję:




NBA i polska koszykówka to z reguły dwa różne światy, dwa całkowicie odmienne poziomy wtajemniczenia. Zdarzają się jednak chwile, które każą od tej reguły odstąpić. 

środa, 9 lipca 2014

Jeszcze jeden sezon

Spekulacje, pogłoski, plotki i domysły krążyły wokół Piotrka Niedźwiedzkiego, środkowego Górnika, niczym rozwścieczony rój pszczół, pozbawiając spokoju nie tylko jego, ale i kibiców biało-niebieskich. Trwało to wszystko od niecałego miesiąca, czyli od czasu, gdy ktoś wypuścił w eter nieprawdziwą informację o pozostaniu Niedźwiedzkiego w Górniku na nowy sezon.  Wreszcie na portalu społecznościowym głos zabrał sam zainteresowany, potwierdzając pozostanie w Górniku na kolejny, tym razem drugoligowy sezon. To niezwykle dobra wiadomość dla entuzjastów wałbrzyskiej koszykówki.

Po powrocie do gry na początku roku kalendarzowego Niedźwiedzki stopniowo stawał się niezwykle ważnym elementem zespołu, przechodząc długą drogę od niedolotów i niewydolności w debiutanckim sparingu ze Spartakusem do spełniania roli lidera drużyny w barażach o awans do II ligi. Trudno dziś wyobrazić sobie Górnika w II lidze bez wkładu Niedźwiedzkiego, dla którego wałbrzyski klub stał się ziemią obiecaną po sportowym zmartwychwstaniu oraz bezpieczną przystanią po trzęsieniu ziemi wywołanym lekarską diagnozą. Niedźwiedzki to wychowanek Górnika, chłopak, który wyrósł z wałbrzyskiej ziemi, choć koszykarsko ukształtował się już zupełnie gdzie indziej.  Jak przystało na biało-niebieskiego, nasz środkowy pokazał niezwykłą siłę woli i nieskrępowany skromnością waleczny charakter, pozwalający mu na pokazanie środkowego palca niezbyt łaskawemu losowi.

Cieszy fakt, że kręgosłup biało-niebieskiego zespołu opiera się na wałbrzyskich koszykarzach – kontrakty na nowy sezon mają podobno podpisane Glapiński, Myślak, Ratajczak i Krzymiński. Teraz doszedł do tej grupy Niedźwiedzki, odwdzięczając się tym samym Górnikowi za pomocną dłoń w godzinach kryzysu. 


Czas na zakontraktowanie zawodnika na pozycję rzucającego obrońcy, odkrycie szalonego strzelca, który na drugoligowych boiskach, niczym przed kilku laty Krzysztof Jakóbczyk w I lidze, zapewni biało-niebieskim dziurawienie obręczy z dystansu. 

środa, 2 lipca 2014

Górnik fiction 2014/15

Podsumowanie sezonu 2013/14?

Zrobione.

Podsumowanie poczynań ex-Górników 2013/14?

Zrobione.

Nadeszła odpowiednia pora by zakończyć przemyślenia na temat Górnika 2013/14. Okres wakacyjny to dobry moment by spojrzeć w przyszłość wałbrzyskiej koszykówki. Jaki będzie Górnik 2014/15? Kto w nim zagra? O co będzie walczył w II lidze? Z kim w ogóle zmierzy się na tym szczeblu rozgrywek? Dziś nie znamy odpowiedzi na te pytania. Mamy więc, jako kibice, pełne prawo popuścić wodze fantazji i zabawić się w członków zarządu klubu, którzy zbudują Górnika 2014/15. Oto moje czysto fantazyjne i bardzo teoretyczne podejście do górniczego tematu.

By ta zabawa miała ręce i nogi (mniej więcej), jestem zmuszony do stworzenia kilku scenariuszy, które zdeterminują posunięcia związane ze składem.

Na początek przypomnienie składu Górnika, który w sezonie 2013/14 awansował do II ligi (w ramkach gracze pierwszopiątkowi):


Co trzeba zrobić? Oto kilka propozycji:

1. UTRZYMAĆ KRĘGOSŁUP DRUŻYNY

Siłą napędową biało-niebieskich był duet Rafał Glapiński - Piotr Niedźwiedzki i to od nich należy budować zespół na nowy sezon. Pozostanie "Glapy" jest pewne, a jego pozycja w zespole jest absolutnie niepodważalna. Glapiński to kapitan zespołu, wychowanek Górnika, mający pod Chełmcem rodzinę i pracę. Nasz rozgrywający będzie też trenował jedną z grup młodzieżowych. Śmiało można więc dziś powiedzieć, że "Górnik to Glapiński" i "Glapiński to Górnik". W wieku 32 lat wciąż jest "na chodzie" i ma jakże niezbędne na newralgicznej pozycji reżysera gry doświadczenie. Rafał to no brainer (pewniak) w składzie na sezon 2014/15.

Bardzo ważne będzie zatrzymanie w zespole Niedźwiedzkiego, bo o gracza o podobnych możliwościach w II lidze ciężko będzie znaleźć. Szybki progres Piotrka po powrocie do koszykówki z zaświatów robi wrażenie, dlatego chciałbym wciąż go obserwować.

2. WZMOCNIĆ OBWÓD

Biało-Niebiescy, z całym szacunkiem dla "Józka", mieli spore problemy ze skutecznością z dystansu. Często zdarzało się tak, że najlepszym strzelcem zza linii 6,75 w Górniku był Glapiński, który przecież z rzutów trzypunktowych nigdy nie był znany. Po zakontraktowaniu rozgrywającego i środkowego, czyli graczy z dwóch najważniejszych pozycji na boisku, trzeba zastanowić się nad trafiającym z dystansu obrońcą.

3. WETERENOM STOP

Nie mam nic przeciwko doświadczonym zawodnikom, ale tych w Górniku nie brakuje. W Górniku jest aż sześciu graczy po trzydziestce - mają 37, 35, 34, 32, 31 i 30 lat - pomijam tutaj kolejnego weterana, Pawła Kalińskiego, który pojawił się w składzie na chwilę (stąd w grafice jest przedstawiony kursywą). Wałbrzyski klub potrzebuje świeżej krwi, trochę młodzieńczego polotu oraz graczy ogranych, ale jeszcze nie wypalonych, mających ok. 26-28 lat. 

Rzecz jasna, budowa składu na nowy sezon będzie się opierać na możliwościach finansowych klubu. Trudno mi coś o nich powiedzieć, dlatego zakładam dwa scenariusze:

SCENARIUSZ #1

Załóżmy, że w klubowej kasie jest dość skromnie. Stabilnie, ale bez szału. W takiej sytuacji zostawiamy większość składu bez zmian. Nie zmienia to faktu, że potrzebujemy wciąż wzmocnienia na pozycji rzucającego obrońcy i musimy się zatroszczyć o środkowego, jeżeli Niedźwiedzki odejdzie. Bartek Józefowicz może też grać jako skrzydłowy, a Mateusz Myślak to zawodnik o innym profilu.

Przeglądam statystyki rzutowe graczy grupy B II ligi z ostatniego sezonu. Grupy, w której zagramy w rozgrywkach 14/15. Szukam rzucających z dystansu ze skutecznością w okolicach 40%. Jak się okazuje, nie ma takich graczy wielu. Idealnym scenariuszem jest rzucający z regionu, między 25 a 30 rokiem życia, ale wybór, jak się szybko przekonuję, jest mocno ograniczony. Od razu odrzucam dobrze rzucających z dystansu wysokich, bo priorytetem przy założonym niskim budżecie jest obrońca. Odrzucam na starcie: 

Tomasza Nogalskiego z Częstochowy. Duże doświadczenie, również z I ligi. W ostatnim sezonie 13.9 pkt/mecz i 43% za 3 (46/107). To 35-letni weteran jest mocno związany z miastem pod Jasną Górą.
Łukasza Szczypkę z AZS AWF Katowice (13.1 pkt i 43% za 3, 67/157). 34-letni Szczypka nie pasuje, bo byłby kolejny weteranem w składzie. 

Zostało trzech graczy, których cyfry pasują najbardziej:

Maciej Lepczyński - rzucający z Kłodzka, czyli zawodnik z regionu. 13.3 pkt i 3.5 zb w ostatnim sezonie dla Nysy. Ma co prawda 31 lat, ale rzuca 42% za 3 (39/92). 
Paweł Jurczyński - 23-letni obrońca Mickiewicza Katowice. W ostatnim sezonie 15.1 pkt i 94 (!!)% za 1 (61/66). Trafiał z 43% skutecznością za 3 (62/143). Dobry kandydat na nasz obwód, ale wydaje się jednak, że dostanie lepsze oferty, może i z wyższych lig. 
Przemysław Rączka - ma 24 lata i z MOSiRem Cieszyn spadł z II ligi (teoretycznie, bo dzięki zaproszeniom i dzikim kartom Cieszyn może zachować II ligę). 11.0 pkt i 38% skuteczności za 3 (55/145).

Jestem wielkim fanem powrotów do Górnika wychowanków. Bardzo dobry sezon w II lidze w Kłodzku miał Rafał Wojciechowski, ale niestety nie jest to typ strzelca z dystansu. Marcin Kowalski w Nysie rzucał za to lepiej za 3 niż za 2 (ponad 40% zza łuku), ale to typowy rozgrywający. W I lidze dobrze prezentował się Damian Pieloch, ale raczej wątpliwe by chciał grać szczebel niżej. A może się mylę?

Szukam dalej. Grupa A II ligi. Pomijam oczywiście całą plejadę młodych i zdolnych graczy ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego, rezerw Trefla Sopot oraz Asseco Prokomu Gdynia. Kto został?

Robert Gibaszek - Basket Piła, 21 lat. 37% za 3 (45/121), śr. 13.6 pkt w 18 meczach. Biorąc pod uwagę lisi kolor włosów, stałby się z miejsca ulubieńcem kibiców.
Daniel Nieporędzki - Polonia Warszawa, 20 lat. 24 mecze, śr. 15.0 pkt i 41% za 3 (49/121).

No i jeszcze grupa C. Na wstępie odrzucam całą plejadę dobrze rzucających z dystansu graczy SKK Siedlce, bo zespół ten awansował do I ligi. Pozostaje więc jedynie Arkadiusz Łęczycki z Piaseczna (52/129 za 3, 40%, 15.0 pkt w 20 meczach). Problem w tym, że przy 181 cm wzrostu jako rzucający grać może tylko czasami.

W I lidze dobrych strzelców nie brakuje. Zakładam jednak, że nas na nich nie stać. Może więc ktoś ze swojskiej III ligi dolnośląsko-lubuskiej? Na tym poziomie jest kilku strzelców, ale umiejętności techniczne pozostawią już sporo do życzenia. Gracz z III ligi, który miałby być naszym dostarczycielem punktów w II lidze to spore ryzyko. Damian Oswald w 13 meczach rzucał dla Siechnic średnio 21 pkt. W tych 13 meczach trafił aż 44 razy za trzy. Kto wie, może warto dać mu szansę?

Dla wzmocnienia rywalizacji można sięgnąć po zdolnego juniora starszego Śląska, Dawida Kołkowskiego, który pochodzi z Wałbrzycha i to w Górniku zaczynał karierę. 18-latek ma za sobą bardzo dobre indywidualne finały MP Juniorów. Drużynowo było gorzej, bo Śląsk był dopiero szósty i nie obronił brązowego medalu sprzed dwóch lat. "Kołek" ma za sobą pełny sezon w II lidze, w rezerwach WKS-u. Niestety, grał na tym szczeblu mało i niczym nie zdążył się wyróżnić.

Najbardziej realnym i racjonalnym transferem z tej grupy wydaje się Lepczyński z Nysy Kłodzko. Ileż to razy przecież Górnicy sięgali po graczy z regionów? Zwłaszcza z Nysy, z którą bardzo lubimy handlować. Kilka lat temu już jednego strzelca z Kłodzka sprowadzaliśmy. Nazywał się Krzysztof Jakóbczyk, obecnie gwiazda I ligi z Kutna (od nowego sezonu w TBL) i najlepiej rzucający z dystansu gracz w rozgrywkach. Później z Nysy Kłodzko do Górnika wracali Józefowicz i Ratajczak, a w przeszłości w odwrotnym kierunku wysłano Dawida Kończaka.

Obok obrońcy przydałby się jeszcze skrzydłowy. Ktoś do wzmocnienia rywalizacji. Szukam po regionie. 29-letni Jarosław Wilusz i 26-letni Paweł Minciel grają w Sudetach Jelenia Góra. Obaj rzucają ponad 10 pkt/mecz. Wilusz lepiej zbiera, Minciel za to trafia z dystansu (39% w sezonie). W bardzo słabym Gimbaskecie Wrocław niezły sezon ma za sobą 20-letni wychowanek WKK, Michał Głuchowicz (10.9 pkt i 5.0 zb). Z powodu wieku i przez to oczywistych związków z wrocławskimi uczelniami, pewnie mu bliżej do rezerw Śląska lub WKK, niż do Górnika. Dobrym uzupełnieniem ławki mógłby być 28-letni Artur Barycza z Kłodzka (5.8 pkt i 4.1 zb, ale 62% za 2).

Wciąż zakładam, że w składzie zostanie Niedźwiedzki. A co, jeśli odejdzie? Wtedy na gwałt potrzebujemy centymetrów pod koszem. Oczywistym rozwiązaniem jest sprowadzenie 31-letniego Marcina Salamonika, naszego wychowanka, który gra w I lidze. Może nas na niego jednak nie stać. Szukam dalej. Dwa lata temu bardzo dobrze w III lidze w Gimbaskecie prezentował się podkoszowy Przemysław Wrona. Jego dobra postawa została zauważona przez ekstraklasowy AZS Koszalin, gdzie po sezonie 2012/13 się przeniósł. W AZS-ie jednak zniknął - zagrał tylko 8 epizodów i nie zdobył punktów. Wrona ma dopiero 21 lat i potrzebuje dużych minut. W ekstraklasie ich nie dostanie. Z 205 cm byłby ciekawą opcją pod wałbrzyskim koszem. Na środkowym, podobnie jak na obwodowym, nie możemy raczej oszczędzać. Świetnie statystycznie w spadkowiczu z Cieszyna prezentował się mierzący 204 cm Tomasz Czajkowski - w 22 meczach notował śr. 16.0 pkt i aż 12.3 zb, trafiając 55% rzutów za 2. Czajkowski ma już jednak 32 lata. Dobre baraże o II ligę miał Marcin Rzeszowski ze Spartakusa Jelenia Góra (13.0 pkt, 8.0 zb).

Ciężko przewidzieć co dalej z 35-letnim Iwańskim i 37-letnim Karwikiem. Ten pierwszy mógłby jeszcze w zespole zostać, a ten drugi pomóc pod koszem rezerwom biało-niebieskich w III lidze. Z obwodowych: Michał Borzemski sprawdziłby się jako (grający) szkoleniowiec trzecioligowych rezerw, a Sebastian Narnicki jako gracz tego zespołu.



Hmm... może trochę przesadziłem z tym składem, co? Te zestawienie też przecież wymaga nakładów finansowych. Baryczę można spokojnie wykreślić, a Minciecla zastąpić... może Marcinem Sterengą? Powrót 36-letniego weterana do rozgrywek innych niż wałbrzyska liga amatorska nie jest tak długo złym pomysłem, jak długo stan zdrowia popularnego "Jasia" spełnia przyjęte normy. W końcu Sterenga zagrał dla Górnika w 269 oficjalnych meczach, co daje mu szóstą lokatę w historii klubu


SCENARIUSZ #2

Scenariusz nr 2 to już spora abstrakcja, bo zakłada, że Górnik będzie dysponował bardzo solidnymi środkami, które pozwolą walczyć o awans. Ba, już powyższy skład sporo w lidze mógłby namieszać. Wyobraźmy sobie, że na biało-niebieskich spada jednak deszcz banknotów. Co wtedy? 

Jeżeli Górnik chciałby realnie myśleć o awansie do I ligi, to musi zastanowić się nad niemałą rewolucją w składzie. Ale rewolucją z głową, bo sprowadzanie pierwszo- czy drugoligowych gwiazd wcale nie oznacza stworzenia monolitu głodnego zwycięstw. 

W scenariuszu nr 2 nie wolno zapomnieć o wychowankach rozsianych po kraju. Sprowadzanie z powrotem pod Chełmiec uznanych już na ligowych parkietach wałbrzyszan to priorytet. Oczywiście, by tego dokonać, potrzeba nakładów finansowych. Scenariusz #2 pieniądze nam zapewnia.

I w taki oto sposób do Górnika trafia wałbrzyskie trio Marcin Salamonik, Damian Pieloch i Rafał Wojciechowski. 

Salamonik (MOSiR Krosno) w ostatnim sezonie w I lidze legitymował się średnimi na poziomie 10.4 pkt i 4.8 zb. "Sali" zanotował solidny sezon, ale gorszy od poprzedniego i dużo gorszy od jeszcze wcześniejszego. W II lidze byłby jednak znowu czołowym graczem rozgrywek. Pieloch także nieco punktowo obniżył loty. Gracz pierwszoligowego Sokoła Łańcut rzucał śr. 9.5 pkt z 33% skutecznością za 3. Wojciechowski w II lidze w Kłodzku miał śr. 10.6 pkt, 5.4 zb i 2.4 as. Dodatkowo, trafiał bardzo dobre jak na obwodowego 51% za 2. W tym samym klubie bardzo solidnie z dystansu i pod względem asyst wyglądał Marcin Kowalski. Na jego niekorzyść działa jednak tylko 41% skuteczności za 2. Pomimo tego, wybór między tą dwójką jest trudny. Wojciechowski lub Kowalski musieliby się i tak zadowolić jedynie rolą zmiennika Glapińskiego.

Dobrego obwodowego z I ligi wyciągnąć chyba ciężko, dlatego szukamy asów w II lidze. Tu nasuwa się kandydatura opisanego wyżej Jurczyńskiego z Mickiewicza Katowice, choć wciąż trudno powiedzieć, czy to lepszy koszykarz od Lepczyńskiego z Kłodzka, bo statystyki nie mówią nam przecież wszystkiego. 

Przenosimy się pod kosz i szukamy wzrostu i umiejętności. Na wstępie trzeba zrezygnować z gwiazdy II ligi, Marcina Blumy z AZS Częstochowa, bo za bardzo profilem gry przypomina Salamonika (obaj jako silni skrzydłowi rzucają z dystansu). Warto zwrócić uwagę na Jakuba Czecha z Sudetów Jelenia Góra, który zakończył sezon ze śr. 15.2 pkt i 7.0 zb. Czech to 30-letni silny skrzydłowy z doświadczeniem z I ligi.

Na pozycji środkowego poszukiwania są trudniejsze. Zmiennik dla Niedźwiedzkiego jest nam jednak bardzo potrzebny. Świetny sezon w Muszkieterach Nowa Sól miał 26-letni Rafał Rajewicz (śr. 15.0 pkt i 7.8 zb), ale po tak dobrym sezonie trudno przypuszczać, żeby chciał zostać w II lidze. W II lidze w ogóle ciężko o wartościowego gracza z centymetrami, co tylko pokazuje jakim skarbem może być posiadanie w składzie Niedźwiedzkiego. 

Zostając w okręgu zielonogórskim, ciekawym graczem jest 24-letni Adam Chodkiewicz - ostatnio w III lidze, w Sokole Międzychód, z którym nie udało mu się awansować o szczebel wyżej. W barażach ten niski skrzydłowy miał 10.8 pkt i 3.0 zb, ale na słabej skuteczności. Rok wcześniej w II lidze, w barwach Wschowy, notował za to 13.4 pkt i 5.6 zb.

Wracając do pozycji środkowego - a może by tak jeszcze raz sięgnąć po Marcina Ustarbowskiego, który miał świetny epizod w Górniku w I lidze? Ostatnio Ustarbowski zniknął z koszykarskiej mapy, by odnaleźć się w Politechnice Gdańskiej z którą awansował do II ligi, notując śr. 14.2 pkt i 7.2 zb w barażach. Problem w tym, że ostatnia przygoda Ustarbowskiego z Górnikiem zakończyła się niewypłacalnością klubu, co może powodować, że wałbrzyski klub jest w jego oczach spalony. Mogło być też tak, że sam Ustarbowski nie bardzo odnajdywał się pomiędzy biało-niebieskimi kolegami.



Oba powyższe składy pewnie ugrałyby w II lidze wiele i to niezależnie od tego, z kim w tych rozgrywkach miałyby się mierzyć. 

To by było na tyle, jeżeli chodzi o fantazjowanie. Co nam przyniesie rzeczywistość? Czas pokaże. Tworząc tą powyższą koszykarską fikcję doszedłem do wniosku, że odmłodzenie składu w II lidze się nie uda, bo ci zdolniejsi grają już na wyższych szczeblach. Jedno wiem za to na pewno - Górnik przed nowym sezonem będzie potrzebował wzmocnień.