Szukaj na tym blogu

środa, 10 sierpnia 2011

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część piąta

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część czwarta
Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część trzecia
Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część druga
Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część pierwsza

Po dłuższej przerwie, spowodowanej obecnością na wrocławskich Mistrzostwach Europy U-18, powracam do górniczych kilofów.  Tym razem o wręczaniu nagród mowy być nie może, bo przechodzimy do pseudowyróżnień, czyli "docenieniu" mało chlubnych wyczynów biało-niebieskich w sezonie 2010/11.


Panie i Panowie - antykilofy w kategoriach:

NAJGORSZY MECZ - 18.12. 2010 Górnik - Astoria Bydgoszcz 75:80 (seniorzy)


Wybór łatwy nie był, bo dokonywany jedynie na podstawie meczów, które miałem nieprzyjemność oglądać na własne oczy (wszystkie spotkania domowe Górników). Wyjazdowych, wręcz epickich potknięć było zdecydowanie więcej - chociażby trzydziestopunktowa porażka z outsiderem, Polonią 2011 Warszawa.

Gdy na myśl przychodzi najgorszy mecz, wciąż w głowie słyszę kibicowskie pojękiwania po meczu z byle jaką drużyną z Bydgoszczy. Zespół, którego liderami byli mierzący 178 cm Artur Gliszczyński, człowiek-duch na ławce ekstraklasowej Stali Ostrów Sebastian Grzesiński oraz gracz o jakże dziwnym imieniu i nazwisku - Dorian Szyttenholm. Nie zapominajmy o Mateuszu Bierwagenie, niegdyś koszykarzu biało-niebieskich jeszcze w PLK, gdzie wsławił się pojedynczym wyjściem w pierwszej piątce jako zadaniowiec do krycia niejakiego... Adama Wójcika (wtedy PBG Basket Poznań). Decyzja coacha Młynarskiego zszokowała nie tylko kibiców, ale i samego Mateusza, który nigdy wcześniej i nigdy później w ekstraklasie się nie wyróżnił. Taki oto zespół zawstydził Górników, oraz nas - pewnych wysokiego zwycięstwa kibiców. Jako fani przeżyliśmy diabelską ucztę - najedliśmy się wstydu po wsze czasy.

NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE - koniec wałbrzyskiej koszykówki na poziomie seniorów

Pamiętam swój lament po spadku Górników do II ligi - krainy wiecznej ciemności, koszykarskiego Mordoru.  Dziś tą przeklętą drugą ligę wziąłbym z pocałowaniem ręki. Klub od lat wielu podduszany widmem finansowej zapaści doczekał swojego końca. Słowa te z trudnością "wklepuję" w klawiaturę, bo koszykarski Górnik był od lat integralną częścią mojego życia. Nigdy nie potrafiłem emocjonować się rozgrywkami piłkarskimi, 90-minutowym, nieustannym śpiewaniem pieśni solidnie odwracających uwagę od boiskowych wydarzeń. Dla mnie zawsze najważniejsza była gra. Jej dynamika, energia, żywiołowość - cechy typowe dla koszykówki. Wielu ludzi przychodzi na piłkarskie widowiska dla pozasportowych emocji, dla spotkania się ze znajomymi. To też jest ważne. Obraz jednak jest niepełny - brakuje wydarzeń na murawie, gdzie piłkarska statyczność jest sprytnie ukrywana rodzinną atmosferą na trybunach.

Na dzień dzisiejszy w górniczej koszykówce pozostają jedynie grupy młodzieżowe - młodzicy, kadeci, juniorzy. To niewiele. Nam kibicom pozostaje czekać na lepsze czasy, żyć nadzieją.

NAJGORSZY MOMENT - 2 pkt w kwarcie całego zespołu Górnika (Górnik - AZS Szczecin 69:76)


Pamiętacie ten mecz ? Nie ? No to macie szczęście. Ja niestety tamto widowisko potrafię jeszcze przywołać. W ciągu 10 minut drugiej kwarty rzucamy 2 pkt (słownie: DWA). Jeden celny rzut (przypominam, w DZIESIĘĆ MINUT). Autor szczęśliwego rzutu z półdystansu ? Maciej Ustarbowski (26 pkt w całym spotkaniu). Po prostu dramat. Ostatnio coś podobnego miało miejsce w turnieju finałowym Mistrzostw Polski U-16, gdzie krakowska Wisła nie mogła sobie poradzić z obroną Kormorana Sieraków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz