Nasi juniorzy już dawno temu zakończyli rozgrywki. Właśnie zakończył się za to turniej finałowy Mistrzostw Polski juniorów.
Wrocław, 17.05.2014.
Pięciokondygnacyjny budynek przy pl. Borna jest koloru kurzu i zaniedbania. W
przeszłości był podobno siedzibą lokalnych władz NSDAP, dziś jest Instytutem
Fizyki i Astronomii oraz miejscem moich studiów podyplomowych, które z fizyką mają
niewiele wspólnego. 17 maja ten masywny budynek był skąpany w deszczu. Gdy
opuszczałem jego mury spojrzałem na mocno wzburzoną Odrę, by po chwili mostem
Mieszczańskim przemieścić się na Wyspę Księcia Witolda. To właśnie tam, w starej
jak świat „Kosynierce”, odbywały się Mistrzostwa Polski U-18.
Osiem najlepszych drużyn w
Polsce w roczniku 1996 walczyło o medale. Na pierwszej prostej odpadły Polonia
Warszawa oraz Zastal Zielona Góra z Marcelem Ponitką w składzie. Dopiero szóste miejsce w turnieju zajął gospodarz,
celujący w strefę medalową Śląsk Wrocław. WKS w roczniku ’96 zgarnął przed
dwoma laty brązowy medal. Tym razem niebo nad stolicą Dolnego Śląska zapłakało
nad losem jednego z faworytów. WKS nie dał rady w meczu o 5 miejsce Basketowi
Kwidzyn.
W stawce pozostały cztery
drużyny. W pierwszym półfinale WKK, ostatnia nadzieja Wrocławia, zmierzyła się
z Novum/Astorią Bydgoszcz, w drugim TKM Włocławek („młodzieżówka” Anwilu) grał
z Treflem Sopot. Mi udało się wpaść na ten pierwszy mecz. Minąłem ogromny dmuchany
baner piłki do kosza marki Spalding i wszedłem do przestarzałego obiektu.
Na hali znalazłem się w
pierwszej minucie pierwszej kwarty. Moim oczom ukazał się nieprawdopodobny
tłum, głośno dopingujący wrocławskie WKK. Próżno było szukać wolnych miejsc w
centralnej części trybun. Usadowiłem się więc w prawym rogu obiektu, w jego
koronie, starając się znaleźć taki punkt obserwacyjny, by filary podtrzymujące
dach nie zasłaniały mi kosza. Obok mnie usiadł mój kolega z Chin. Po chwili do
„Kosynierki” ze swoimi 15-letnimi synami-bliźniakami wparował legendarny, choć
tego dnia spóźniony, Adam Wójcik. Cała trójka usiadła tuż nade mną, pod dachem
hali. W morzu wrocławskich kibiców odnalazłem odzianego w koszulkę bydgoskiego
klubu Mateusza Bierwagena, w przeszłości koszykarza ekstraklasowego Górnika
Wałbrzych, z którym siedziałem kiedyś w ławce podczas zajęć z angielskiej
fonetyki. Tego dnia Bierwagen, lider pierwszoligowej Astorii, był jednoosobowym
klubem kibica młodzieżówki swojego klubu. No, chyba że doliczymy Zibiego z www.skm.polskikosz.pl, który w czarnym t-shircie bydgoskiego klubu i z aparatem w dłoni przemierzał
kolejne rzędy fanów.
Od samego spotkania nie
miałem wielkich oczekiwań. Plułem sobie w brodę, że nie będę w stanie zobaczyć
dużo ciekawiej zapowiadającego się pojedynku TKM-u z Treflem. WKK w drodze do
półfinału wygrywało różnicą czterdziestu, dwudziestu pięciu oraz trzydziestu
jeden punktów, a Astoria, gdyby nie szczęście w losowaniu i trafienie do
słabszej grupy, może w ogóle w półfinale by się nie znalazła. Zasiadając w
koronie „Kosynierki” nie miałem wątpliwości, że czeka mnie mecz do jednego
kosza. Miałem za to wyrzuty sumienia, że na w rozstrzygnięte przed pierwszym
gwizdkiem sędziego spotkanie zaciągnąłem chińskiego kolegę, który na stałe
mieszka we Wrocławiu.
Mecz WKK-Astoria pokazał
po raz kolejny, że nie znam się kompletnie na koszykówce. Mecz WKK-Astoria
obalił sporo moich przekonań związanych z koszykówką młodzieżową. Wreszcie,
mecz WKK-Astoria był najbardziej emocjonującym meczem, jaki widziałem na żywo w
sezonie 2013/14.
Wysokie wygrane WKK w
poprzednich starciach finałowych to nie jedyna przesłanka, która kazała mi
stawiać wrocławski klub w roli faworyta. Właścicielem WKK jest człowiek, będący
w gronie 100-150 najbogatszych Polaków. Szkolenie młodzieży we wrocławskim
klubie jest chyba najbardziej profesjonalne w Polsce. Młodzi zawodnicy
podpisują z władzami klubu kontrakty, w których zawarte klauzule nakazują im
odpowiednie prowadzenie się poza boiskiem. Obok rozgrywek ligowych, młodzież WKK
jeździ na północ Europy, gdzie w lidze bałtyckiej mierzy się z rówieśnikami.
Wreszcie, szkolenie WKK nie jest oparte jedynie na chłopakach z Wrocławia. Od
kilku lat zespół Przemysława Koelnera ściąga na Dolny Śląsk najzdolniejszych
młodych koszykarzy z całej Polski. Dziś, trzon WKK U-18 tworzą przecież Igor
Wadowski, wychowanek Ochoty Warszawa, Wiktor Sewioł, rodem z Jaworzna oraz
Maciej Bender, mistrz Polski U-16 z Polonią Warszawa, ściągnięty na finały z
USA, gdzie chodzi do liceum i gra w koszykówkę w stanie Virginia. Cała trójka
to ważni gracze młodzieżowych reprezentacji Polski. Podobnie jak inni gracze
WKK, rodowici wrocławianie Michał Kapa, Dominik Rutkowski i Piotr Ścibisz. Jakby
tego było mało, pierwszy zespół WKK Wrocław, jako beniaminek, doszedł w tym
sezonie do finału I ligi.
Po drugiej stronie
barykady jest jakże bliska Górnikowi od strony kibicowskiej Astoria. Bydgoski
klub od dobrych kilku lat ledwo wiąże koniec z końcem. Zespół seniorów
przyzwyczaił kibiców do balansowania po cienkiej linii pomiędzy I a II ligą. W
Astorii nie ma pieniędzy na sprowadzanie talentów z całego kraju. Pozostaje
praca u podstaw z własną młodzieżą. Pracę tę od kategorii brzdąca do kadeta w
Bydgoszczy wykonuje również Novum. Na mocy umowy z 2012 roku Astoria przejmuje
od Novum juniorów. Liderem Novum/Astorii jest center Mateusz Fatz, młodzieżowy
reprezentant Polski oraz najlepszy strzelec drugoligowej drużyny Szkoły Mistrzostwa
Sportowego Władysławowo. Poza Fatzem Astoria składa się z grupy anonimowych
koszykarzy. No, może z wyjątkiem Piotra Łucki, pełniącego rolę zadaniowca w
drugoligowym SMS-ie Mateusza Fatza.
Na papierze, WKK było w
tym starciu najnowszym ferrari, a Astoria jedynie podrasowanym polonezem. WKK
ma więcej pieniędzy, więcej talentu, a w sobotę 17 maja miało dodatkowo więcej
kibiców. Miałem mocne przeczucie, że Mateusz Bierwagen już w przerwie meczu
będzie miał spuszczoną głowę i trzecią kwartę spędzi w pobliskim McDonaldsie.
Byłem przekonany, że mecz rozstrzygnie się już w przerwie.
Tymczasem boisko
zweryfikowało papierowe porównania. Astoria postawiła zabójczą obronę strefową
i ukryła swój brak indywidualności w ataku. Wszechmocne WKK kompletnie nie
potrafiło przebić się przez bydgoski monolit. Kolejne rzuty z dystansu po
świetnym rozrzucaniu piłki po obwodzie nie znajdowały drogi do kosza (w całym
meczu 6/23, większość celnych w drugiej połowie). Tomasz Niedbalski, trener
WKK, uważany za jednego z najlepszych fachowców w polskiej koszykówce
młodzieżowej, szukał w pośpiechu rozwiązań, rotując szerokim składem co pół
minuty. Nic z tego. Skomasowana, dobrze przemieszczająca się w kierunku piłki
obrona Astorii była ścianą. Okazało się, że dzięki świetnej postawie w
defensywie do prowadzenia po 20 minutach gry wystarczyło jedynie 29 zdobytych
punktów. Wystarczyło, bo wrocławianie zdobyli tylko 24 „oczka”.
Na półmetku polonez
wyprzedzał ferrari, a Bierwagen nie wyszedł do McDonaldsa (choć był w nim
widziany przed meczem). W przerwie meczu przecierałem oczy ze zdziwienia. Spojrzałem na klan Wójcików. Wysoki jak topola Wójcik Junior 1 oparł nogi o barierki, Wójcik Junior 2 rzucał z połowy w konkursie, podczas gdy Wójcik
Senior dosiadł się do swojego kolegi z boiska, siedzącego kilka rzędów pod nami
Dominika Tomczyka. Mogę się tylko domyślać o czym rozmawiali, ale założę się,
że WKK nieźle się oberwało:
- Domino, co się z tym
twoim WKK dzieje? – zapytał Wójcik Tomczyka (obecnie trenera młodzieży w WKK)
- Nie wiem Oława, nie
wiem... – odpowiedział Tomczyk swojemu koledze, który dziś jest prezesem i
trenerem Koszykarskiego Klubu Sportowego Kobierzyce, który szkoli młodzież.
Tymczasem w mojej głowie
kiełkował szacunek dla rozpędzonego bydgoskiego poloneza. Szczególnie dla
kierowcy, czyli rozgrywającego Karola Kutty, który niezwykle umiejętnie dyrygował grą swojego zespołu w ataku. Kutta trafiał, zbierał, podawał. Był
zmuszony do szczególnego boiskowego wysiłku, ponieważ całą trzecią kwartę na
ławce przesiedział mający trzy faule Fatz. W ciągu jednego meczu niewysoki rozgrywający przestał być
dla mnie anonimowym koszykarzem (gdybym dokładniej śledził rozgrywki I ligi,
wiedziałbym, że Kutta zagrał w czterech meczach seniorskiej Astorii).
Bez Fatza Astoria, po raz
kolejny, miała być narażona na niebezpieczeństwo jak samotna antylopa na
sawannie. Kutta, trafiający szalenie ważne rzuty za trzy Łucka oraz druga
bydgoska wieża Łukasz Frąckiewicz, nie pozwolili wrocławianom odskoczyć, choć
ci wyraźnie poprawili grę w ataku. WKK było na parkiecie bardziej agresywne, co
na punkty zamieniał duet Wadowski-Bender. Po trzydziestu minutach był remis.
Wszystkie scenariusze wciąż były możliwe.
W czwartej kwarcie do gry
wrócił Fatz, ale w ataku Astorii nie odmienił. Dużo lepiej prezentował się
Bender, który pomimo 208 cm wzrostu (w wieku 17 lat!!!) trafiał z
półdystansu. Ostatnia kwarta to jednak tak naprawdę pojedynek na heroizmy pomiędzy
Kuttą oraz Wadowskim. Ten pierwszy świetnie wchodził pod kosz, ten drugi
trafiał najważniejsze rzuty w meczu: najpierw dwie „trójki” w odstępie minuty,
potem bardzo trudny rzut z półdystansu na wprost kosza mimo asysty rywala. Emocji nie brakowało do ostatnich minut, a w trans kibiców wprowadzał spiker, puszczając przez całe spotkanie ten sam, zachowany w klimatach techno, utwór.
Zresztą Wadowskiego
biało-niebieskim juniorom przedstawiać nie trzeba. Jakieś dwa miesiące temu ten
zawodnik rzucił Górnikom 35 punktów w rozgrywanym w Aqua Zdroju meczu
dolnośląsko-lubuskiej ligi juniorów, a WKK niemiłosiernie rozgromiło nasz
zespół. Wadowski (podobnie jak Fatz) to członek kadry Polski, która dwa lata
temu była 6. w Mistrzostwach Europy U-16.
To właśnie akcje
Wadowskiego, ale też i zmęczenie grającego praktycznie bez odpoczynku od
pierwszej minuty Kutty oraz wyłączenie prądu u Fatza przez Bendera zadecydowały
o tym, że ferrari prześcignęło na finiszu poloneza. W ostatnich sekundach meczu
Astorię przy życiu starał się utrzymać Kutta, trafiając za trzy na 51 sekund
przed końcem meczu (było wtedy 49:53 dla WKK). Po chwili bydgoszczanie musieli
faulować by zatrzymać zegar. Wrocławianie trafiali rzuty wolne, a desperackie
akcje zespołu z województwa kujawsko-pomorskiego nie przyniosły żadnego
rezultatu. Zespół Tomasza Niedbalskiego wygrał 58:49, a graczem meczu został
Wadowski – autor 23 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst. Kutta zakończył mecz z 17
„oczkami”, 9 zbiórkami oraz 6 asystami. Fatz miał tylko 6 punktów i 5 zbiórek w
26 minut.
Pomimo porażki Astoria
Bydgoszcz nie ma się czego wstydzić. Świetna gra zespołowa oparta na cierpliwej
i mobilnej obronie strefowej odcisnęła swoje piętno na rywalu. Jednak brak
indywidualności, graczy pokroju Bendera i Wadowskiego, skradł ekipie znad Brdy
szansę gry o złoto. Koszykówka wciąż udowadnia obserwatorom, że jest sportem
bezwzględnym, w którym wielkie niespodzianki zdarzają się z niewielką
częstotliwością. Tym razem baśniowego rozwiązania zabrakło, żebrak nie odarł z
szat króla. Mimo to, Mateusz Bierwagen był ze swoich młodszych kolegów na pewno
dumny.
P.S. Dzień później, w
meczu o złoto, mocno przemęczone półfinałowym starciem WKK nie dało rady
Treflowi Sopot, za to Astoria pokonała w pojedynku o brązowy medal TKM
Włocławek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz