Szukaj na tym blogu

niedziela, 18 maja 2014

Na finałach U-18 - relacja


Nasi juniorzy już dawno temu zakończyli rozgrywki. Właśnie zakończył się za to turniej finałowy Mistrzostw Polski juniorów.

Wrocław, 17.05.2014. Pięciokondygnacyjny budynek przy pl. Borna jest koloru kurzu i zaniedbania. W przeszłości był podobno siedzibą lokalnych władz NSDAP, dziś jest Instytutem Fizyki i Astronomii oraz miejscem moich studiów podyplomowych, które z fizyką mają niewiele wspólnego. 17 maja ten masywny budynek był skąpany w deszczu. Gdy opuszczałem jego mury spojrzałem na mocno wzburzoną Odrę, by po chwili mostem Mieszczańskim przemieścić się na Wyspę Księcia Witolda. To właśnie tam, w starej jak świat „Kosynierce”, odbywały się Mistrzostwa Polski U-18.

Osiem najlepszych drużyn w Polsce w roczniku 1996 walczyło o medale. Na pierwszej prostej odpadły Polonia Warszawa oraz Zastal Zielona Góra z Marcelem Ponitką w składzie.  Dopiero szóste miejsce w turnieju zajął gospodarz, celujący w strefę medalową Śląsk Wrocław. WKS w roczniku ’96 zgarnął przed dwoma laty brązowy medal. Tym razem niebo nad stolicą Dolnego Śląska zapłakało nad losem jednego z faworytów. WKS nie dał rady w meczu o 5 miejsce Basketowi Kwidzyn.

W stawce pozostały cztery drużyny. W pierwszym półfinale WKK, ostatnia nadzieja Wrocławia, zmierzyła się z Novum/Astorią Bydgoszcz, w drugim TKM Włocławek („młodzieżówka” Anwilu) grał z Treflem Sopot. Mi udało się wpaść na ten pierwszy mecz. Minąłem ogromny dmuchany baner piłki do kosza marki Spalding i wszedłem do przestarzałego obiektu.

Na hali znalazłem się w pierwszej minucie pierwszej kwarty. Moim oczom ukazał się nieprawdopodobny tłum, głośno dopingujący wrocławskie WKK. Próżno było szukać wolnych miejsc w centralnej części trybun. Usadowiłem się więc w prawym rogu obiektu, w jego koronie, starając się znaleźć taki punkt obserwacyjny, by filary podtrzymujące dach nie zasłaniały mi kosza. Obok mnie usiadł mój kolega z Chin. Po chwili do „Kosynierki” ze swoimi 15-letnimi synami-bliźniakami wparował legendarny, choć tego dnia spóźniony, Adam Wójcik. Cała trójka usiadła tuż nade mną, pod dachem hali. W morzu wrocławskich kibiców odnalazłem odzianego w koszulkę bydgoskiego klubu Mateusza Bierwagena, w przeszłości koszykarza ekstraklasowego Górnika Wałbrzych, z którym siedziałem kiedyś w ławce podczas zajęć z angielskiej fonetyki. Tego dnia Bierwagen, lider pierwszoligowej Astorii, był jednoosobowym klubem kibica młodzieżówki swojego klubu. No, chyba że doliczymy Zibiego z www.skm.polskikosz.pl, który w czarnym t-shircie bydgoskiego klubu i z aparatem w dłoni przemierzał kolejne rzędy fanów. 

Od samego spotkania nie miałem wielkich oczekiwań. Plułem sobie w brodę, że nie będę w stanie zobaczyć dużo ciekawiej zapowiadającego się pojedynku TKM-u z Treflem. WKK w drodze do półfinału wygrywało różnicą czterdziestu, dwudziestu pięciu oraz trzydziestu jeden punktów, a Astoria, gdyby nie szczęście w losowaniu i trafienie do słabszej grupy, może w ogóle w półfinale by się nie znalazła. Zasiadając w koronie „Kosynierki” nie miałem wątpliwości, że czeka mnie mecz do jednego kosza. Miałem za to wyrzuty sumienia, że na w rozstrzygnięte przed pierwszym gwizdkiem sędziego spotkanie zaciągnąłem chińskiego kolegę, który na stałe mieszka we Wrocławiu.

Mecz WKK-Astoria pokazał po raz kolejny, że nie znam się kompletnie na koszykówce. Mecz WKK-Astoria obalił sporo moich przekonań związanych z koszykówką młodzieżową. Wreszcie, mecz WKK-Astoria był najbardziej emocjonującym meczem, jaki widziałem na żywo w sezonie 2013/14.

Wysokie wygrane WKK w poprzednich starciach finałowych to nie jedyna przesłanka, która kazała mi stawiać wrocławski klub w roli faworyta. Właścicielem WKK jest człowiek, będący w gronie 100-150 najbogatszych Polaków. Szkolenie młodzieży we wrocławskim klubie jest chyba najbardziej profesjonalne w Polsce. Młodzi zawodnicy podpisują z władzami klubu kontrakty, w których zawarte klauzule nakazują im odpowiednie prowadzenie się poza boiskiem. Obok rozgrywek ligowych, młodzież WKK jeździ na północ Europy, gdzie w lidze bałtyckiej mierzy się z rówieśnikami. Wreszcie, szkolenie WKK nie jest oparte jedynie na chłopakach z Wrocławia. Od kilku lat zespół Przemysława Koelnera ściąga na Dolny Śląsk najzdolniejszych młodych koszykarzy z całej Polski. Dziś, trzon WKK U-18 tworzą przecież Igor Wadowski, wychowanek Ochoty Warszawa, Wiktor Sewioł, rodem z Jaworzna oraz Maciej Bender, mistrz Polski U-16 z Polonią Warszawa, ściągnięty na finały z USA, gdzie chodzi do liceum i gra w koszykówkę w stanie Virginia. Cała trójka to ważni gracze młodzieżowych reprezentacji Polski. Podobnie jak inni gracze WKK, rodowici wrocławianie Michał Kapa, Dominik Rutkowski i Piotr Ścibisz. Jakby tego było mało, pierwszy zespół WKK Wrocław, jako beniaminek, doszedł w tym sezonie do finału I ligi.

Po drugiej stronie barykady jest jakże bliska Górnikowi od strony kibicowskiej Astoria. Bydgoski klub od dobrych kilku lat ledwo wiąże koniec z końcem. Zespół seniorów przyzwyczaił kibiców do balansowania po cienkiej linii pomiędzy I a II ligą. W Astorii nie ma pieniędzy na sprowadzanie talentów z całego kraju. Pozostaje praca u podstaw z własną młodzieżą. Pracę tę od kategorii brzdąca do kadeta w Bydgoszczy wykonuje również Novum. Na mocy umowy z 2012 roku Astoria przejmuje od Novum juniorów. Liderem Novum/Astorii jest center Mateusz Fatz, młodzieżowy reprezentant Polski oraz najlepszy strzelec drugoligowej drużyny Szkoły Mistrzostwa Sportowego Władysławowo. Poza Fatzem Astoria składa się z grupy anonimowych koszykarzy. No, może z wyjątkiem Piotra Łucki, pełniącego rolę zadaniowca w drugoligowym SMS-ie Mateusza Fatza.

Na papierze, WKK było w tym starciu najnowszym ferrari, a Astoria jedynie podrasowanym polonezem. WKK ma więcej pieniędzy, więcej talentu, a w sobotę 17 maja miało dodatkowo więcej kibiców. Miałem mocne przeczucie, że Mateusz Bierwagen już w przerwie meczu będzie miał spuszczoną głowę i trzecią kwartę spędzi w pobliskim McDonaldsie. Byłem przekonany, że mecz rozstrzygnie się już w przerwie.

Tymczasem boisko zweryfikowało papierowe porównania. Astoria postawiła zabójczą obronę strefową i ukryła swój brak indywidualności w ataku. Wszechmocne WKK kompletnie nie potrafiło przebić się przez bydgoski monolit. Kolejne rzuty z dystansu po świetnym rozrzucaniu piłki po obwodzie nie znajdowały drogi do kosza (w całym meczu 6/23, większość celnych w drugiej połowie). Tomasz Niedbalski, trener WKK, uważany za jednego z najlepszych fachowców w polskiej koszykówce młodzieżowej, szukał w pośpiechu rozwiązań, rotując szerokim składem co pół minuty. Nic z tego. Skomasowana, dobrze przemieszczająca się w kierunku piłki obrona Astorii była ścianą. Okazało się, że dzięki świetnej postawie w defensywie do prowadzenia po 20 minutach gry wystarczyło jedynie 29 zdobytych punktów. Wystarczyło, bo wrocławianie zdobyli tylko 24 „oczka”.

Na półmetku polonez wyprzedzał ferrari, a Bierwagen nie wyszedł do McDonaldsa (choć był w nim widziany przed meczem). W przerwie meczu przecierałem oczy ze zdziwienia. Spojrzałem na klan Wójcików. Wysoki jak topola Wójcik Junior 1 oparł nogi o barierki, Wójcik Junior 2 rzucał z połowy w konkursie, podczas gdy Wójcik Senior dosiadł się do swojego kolegi z boiska, siedzącego kilka rzędów pod nami Dominika Tomczyka. Mogę się tylko domyślać o czym rozmawiali, ale założę się, że WKK nieźle się oberwało:

- Domino, co się z tym twoim WKK dzieje? – zapytał Wójcik Tomczyka (obecnie trenera młodzieży w WKK)
- Nie wiem Oława, nie wiem... – odpowiedział Tomczyk swojemu koledze, który dziś jest prezesem i trenerem Koszykarskiego Klubu Sportowego Kobierzyce, który szkoli młodzież.

Tymczasem w mojej głowie kiełkował szacunek dla rozpędzonego bydgoskiego poloneza. Szczególnie dla kierowcy, czyli rozgrywającego Karola Kutty, który niezwykle umiejętnie dyrygował grą swojego zespołu w ataku. Kutta trafiał, zbierał, podawał. Był zmuszony do szczególnego boiskowego wysiłku, ponieważ całą trzecią kwartę na ławce przesiedział mający trzy faule Fatz. W ciągu jednego meczu niewysoki rozgrywający przestał być dla mnie anonimowym koszykarzem (gdybym dokładniej śledził rozgrywki I ligi, wiedziałbym, że Kutta zagrał w czterech meczach seniorskiej Astorii).

Bez Fatza Astoria, po raz kolejny, miała być narażona na niebezpieczeństwo jak samotna antylopa na sawannie. Kutta, trafiający szalenie ważne rzuty za trzy Łucka oraz druga bydgoska wieża Łukasz Frąckiewicz, nie pozwolili wrocławianom odskoczyć, choć ci wyraźnie poprawili grę w ataku. WKK było na parkiecie bardziej agresywne, co na punkty zamieniał duet Wadowski-Bender. Po trzydziestu minutach był remis. Wszystkie scenariusze wciąż były możliwe.

W czwartej kwarcie do gry wrócił Fatz, ale w ataku Astorii nie odmienił. Dużo lepiej prezentował się Bender, który pomimo 208 cm wzrostu (w wieku 17 lat!!!) trafiał z półdystansu. Ostatnia kwarta to jednak tak naprawdę pojedynek na heroizmy pomiędzy Kuttą oraz Wadowskim. Ten pierwszy świetnie wchodził pod kosz, ten drugi trafiał najważniejsze rzuty w meczu: najpierw dwie „trójki” w odstępie minuty, potem bardzo trudny rzut z półdystansu na wprost kosza mimo asysty rywala. Emocji nie brakowało do ostatnich minut, a w trans kibiców wprowadzał spiker, puszczając przez całe spotkanie ten sam, zachowany w klimatach techno, utwór.

Zresztą Wadowskiego biało-niebieskim juniorom przedstawiać nie trzeba. Jakieś dwa miesiące temu ten zawodnik rzucił Górnikom 35 punktów w rozgrywanym w Aqua Zdroju meczu dolnośląsko-lubuskiej ligi juniorów, a WKK niemiłosiernie rozgromiło nasz zespół. Wadowski (podobnie jak Fatz) to członek kadry Polski, która dwa lata temu była 6. w Mistrzostwach Europy U-16.

To właśnie akcje Wadowskiego, ale też i zmęczenie grającego praktycznie bez odpoczynku od pierwszej minuty Kutty oraz wyłączenie prądu u Fatza przez Bendera zadecydowały o tym, że ferrari prześcignęło na finiszu poloneza. W ostatnich sekundach meczu Astorię przy życiu starał się utrzymać Kutta, trafiając za trzy na 51 sekund przed końcem meczu (było wtedy 49:53 dla WKK). Po chwili bydgoszczanie musieli faulować by zatrzymać zegar. Wrocławianie trafiali rzuty wolne, a desperackie akcje zespołu z województwa kujawsko-pomorskiego nie przyniosły żadnego rezultatu. Zespół Tomasza Niedbalskiego wygrał 58:49, a graczem meczu został Wadowski – autor 23 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst. Kutta zakończył mecz z 17 „oczkami”, 9 zbiórkami oraz 6 asystami. Fatz miał tylko 6 punktów i 5 zbiórek w 26 minut.

Pomimo porażki Astoria Bydgoszcz nie ma się czego wstydzić. Świetna gra zespołowa oparta na cierpliwej i mobilnej obronie strefowej odcisnęła swoje piętno na rywalu. Jednak brak indywidualności, graczy pokroju Bendera i Wadowskiego, skradł ekipie znad Brdy szansę gry o złoto. Koszykówka wciąż udowadnia obserwatorom, że jest sportem bezwzględnym, w którym wielkie niespodzianki zdarzają się z niewielką częstotliwością. Tym razem baśniowego rozwiązania zabrakło, żebrak nie odarł z szat króla. Mimo to, Mateusz Bierwagen był ze swoich młodszych kolegów na pewno dumny.

P.S. Dzień później, w meczu o złoto, mocno przemęczone półfinałowym starciem WKK nie dało rady Treflowi Sopot, za to Astoria pokonała w pojedynku o brązowy medal TKM Włocławek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz