Listopad 2012. Dziewiątka osób w ośmioosobowym busie jest w niezłym nastroju. To dziwne, bo powodów do
zmartwień nie brakuje. Za szerokim uśmiechem ukrywa się bowiem koszmarna kombinacja
cyfr, przypominająca o sportowym upadku.
0-6.
Słownie: Zero-sześć.
Zmierzaliśmy do Wschowy
na mecz biało-niebieskich z rezerwami WSTK, których pierwszy zespół w tym
czasie spełniał się w roli worka bokserskiego dla rywali w II lidze. W III
lidze takim bezbronnym workiem, przyjmującym od rywala cios za ciosem, był
Górnik Wałbrzych. Sześć porażek w sześciu meczach. Mizeria w grze mieszała się
z beznadzieją, a nadzieja na lepsze jutro przygasała w kibicowskich oczach z
każdą porażką. W listopadzie 2012 Górnik był na samym dnie koszykarskiej
piramidy, a kibicom wydawało się, że na pierwsze zwycięstwo przyjdzie poczekać
mniej więcej tyle czasu, ile na swojego pierwszego Oscara czeka Leonardo Di
Caprio, czyli całą wieczność.
Górnik okupował najniższą
pozycję w łańcuchu pokarmowym. Tak, nasi byli reducentami basketu. W tak
ponurym czasie dla wałbrzyskiej koszykówki, gdy straszono interwencją komisarza Borewicza, trzeba było być szaleńcem, by
poświęcać wolny czas na wyprawę do Wschowy. Szaleńcem, bądź szalenie oddanym
swojemu klubowi kibicem.
Na zbiórce pojawia się nadkomplet.
Błędy w planowaniu. Jest o jedną osobę za dużo. Na całe szczęście, kierowca
okazuje się podatny na finansową perswazję. Ósemka kibiców (dziewiąta osoba to
kierowca), która znalazła się w busie do Wschowy zasługuje na uznanie, bo nie
opuściła klubu w momencie, gdy ten leżał na łopatkach. Ośmiu wspaniałych.
Cieszę się, że miałem okazję być częścią tej grupy wyjazdowej (uzupełnionej
kilkoma osobami, które dotarły na mecz innym transportem).
Górnik we Wschowie wygrał
wysoko, a 40 punktów zdobył Sławek Buczyniak. Kolejne trzy mecze wałbrzyszanie
także zakończyli z tarczą, ale sezonu już nie uratowali, z bilansem 7-11
zakotwiczając w III lidze na dobre.
Każdy wyjazd na mecz wiąże się z
zacieśnianiem znajomości. I to dosłownie, bo w busach, pociągach i samochodach
jest wiecznie ciasno i niewygodnie (no chyba, że w czterokołowcu siedzi się z
przodu, obok kierowcy). Każdy wyjazd na mecz Górnika to też osobna,
niepowtarzalna historia i ciekawe doświadczenie. W drodze powrotnej z
finałów MP U-14 z Opalenicy przez CB Radio szukaliśmy w Lesznie KFC, we
Wrocławiu, wraz z Mattim i moją chińską
koleżanką robiliśmy relację live akcja po akcji z meczu ze Śląskiem II, w Kątach zabłądziliśmy
pomimo GPS-a, w Jeleniej Górze doszło do festiwalu nieporozumień i chwilowej
secesji „grupy idącej na pizzę” od „grupy najedzonej”, a w drodze na tegoroczny
mecz ze Wschową jeden z kibiców szukał szczęścia w miłości u pewnych dziewczyn
poznanych w Mcdonald’s (dwa ostatnie przykłady z opowiadań, bo na meczu ze
Spartakusem i WSTK niestety mnie zabrakło).
8 marca 2014 roku, w
Dzień Kobiet, Górnicy jadą na ostatni wyjazdowy mecz w sezonie do Lubina, a kibice
zapraszają do swojego grona nowe twarze zainteresowane wyprawą za
biało-niebieskim zespołem, który może i nie zachwyca koszykarskich purystów
swoją boiskową postawą, ale rehabilituje się przyjazną z dla oka kombinacją cyfr 11-1.
W listopadzie 2012 roku,
w dniu wyjazdu na mecz z WSTK II Wschowa, II liga wydawała się znajdować gdzieś w
odległej galaktyce. Po roku i czterech miesiącach od tamtego wydarzenia ta bliżej
niezidentyfikowana galaktyka nagle zamajaczyła na biało-niebieskim horyzoncie.
Każdy wyjazd opowiada pewną
historię. Większą bądź mniejszą. Możliwe, że za rok i cztery miesiące od dnia,
gdy tworzę ten wpis na bloga, Górnik będzie miał już za sobą udany sezon w II
lidze, a wyjazd na mecz z SMK Lubin będzie tylko miłym wspomnieniem koszmarnych
dla kibica trzecioligowych czasów.
Twórz miłe wspomnienia z
kibicami Górnika i zapisz się na wyjazd.
Szczegóły TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz