(4-5) WKK II Wrocław –
(9-0) Górnik Wałbrzych 58:67
Była pierwsza kwarta
meczu WKK II Wrocław – Górnik Wałbrzych a ja, siedząc na trybunach kameralnej
hali AWF we Wrocławiu, doszedłem do wniosku, że świat się kończy. W Egipcie po
raz pierwszy od 112 lat spadł śnieg, a we Wrocławiu Górnicy przegrywali z
nieopierzoną grupą gimnazjalistów i licealistów 0:10, 11:22 i 12:30.
W pierwszej fazie meczu
koszykarze WKK byli natchnieni niczym Mickiewicz podczas pisania „Pana
Tadeusza”. Ich skuteczność z dystansu obalała wszelkie rachunki
prawdopodobieństwa. Tablica z wynikiem patrzyła na wałbrzyskich kibiców coraz
groźniejszym wzrokiem. Nie wszyscy entuzjaści biało-niebieskiej koszykówki zdążyli
zająć swoje miejsca, gdy na tablicy było już 0:10. Wynik do przerwy, 29:40,
fani widzieli już w komplecie.
Chaos, nerwowość,
nijakość, niezastawiona tablica przy zbiórkach, straty. Wałbrzyszanie zagrali
równie słabą pierwszą połowę, co… drugie dwadzieścia minut w pierwszym starciu
z WKK u siebie.
Pomimo słabej postawy w
pierwszej połowie, w górniczych kibicach miała prawo tlić się iskierka nadziei.
Gospodarze, w pierwszej połowie gorący z dystansu niczym lipcowa turecka noc,
musieli zacząć pudłować. Każdy osobnik będący świadkiem choćby kilku meczów
koszykówki w swoim życiu dobrze wie, że samymi rzutami zza linii 6,75 m meczu
się nie wygra. Nie ma takiej możliwości i koniec. WKK musiało urozmaicić swoją
grę, przez wykorzystanie graczy podkoszowych.
Porównywanie siły
podkoszowej WKK II i Górnika to trochę jak stawianie obok siebie gospodarek
Polski i Szwajcarii – różnica jest bardzo wyraźna. To Górnik w tym przypadku
jest Szwajcarią. Zespół Tomasza Niedbalskiego przystąpił do meczu bez żadnego
środkowego, a jedyną wartością pod tablicami był młodzieżowy reprezentant
Polski U -16, Wiktor Sewioł – nominalny skrzydłowy, za niski do gry na pozycji
środkowego. Biało-Niebiescy dobrze wiedzieli o swojej przewadze, kierując piłkę
nieustannie pod obręcz. Gdy nasz wysoki był podwajany, piłka trafiała na czysty
obwód. I tak w kółko do 40 minuty spotkania, z drobnymi wstawkami gry
pick&roll.
Od połowy trzeciej kwarty
wiedziałem, że ten mecz wygramy. Młodzież WKK walczyła jak lwy, próbowała się
odgryzać, ale sił starczyło do drugiej minuty czwartej kwarty, gdy na pierwsze
prowadzenie w meczu (51:48) Górnika „trójką” wyprowadził Józefowicz.
Doświadczenie ostatecznie wzięło górę nad przebojowością gospodarzy. Nie ulega
jednak wątpliwości, że WKK potrzebowało jedynie przeciętnej trzecioligowej
klasy środkowego by ten mecz wygrać.
M. Borzemski – zaczął w
pierwszej piątce w miejsce kontuzjowanego Myślaka. Trafił „trójkę” na
przełamanie w koszmarnej dla całego zespołu pierwszej połowie, zaliczył ładną
asystę pod kosz w drugiej połowie. Miał też kilka strat.
M. Fedoruk –
niespodziewanie dość wcześnie pojawił się w grze. Dostał kilkanaście minut. Raz
trafił z 3 m od kosza, innym razem wykończył spod dziury świetne podanie
Glapińskiego. W obronie zdarzyły mu się wpadki w ustawieniu, co mocno
wyprowadziło z równowagi trenera.
R. Glapiński – trudno go
ocenić, choć dyrygował grą zespołu niemal przez pełne 40 minut. Z jednej strony
dobrze wymuszał faule, zaliczył kilka asyst i umiejętnie sterował tempem akcji
zespołu. Z drugiej koszmarnie pudłował z dystansu (bodajże 0/7 lub 1/7 za trzy) i
momentami puszczały mu nerwy w starciach z sędziami i młokosami z WKK. Cud, że
nie doszło do bójki.
D. Iwański – początek
miał trudny, bo potrajany pudłował spod samej obręczy. Z czasem jednak jego
zbiórki i umiejętne ustawienie w polu trzech sekund było kluczowe. „Iwan”
czekał na podania i wykorzystywał swoją przewagę fizyczną nad chudymi młokosami
WKK. Wciąż ma duże problemy na linii rzutów wolnych.
B. Józefowicz – szczwany
lis o twarzy pokerzysty. W przeciągu całego meczu wyraz jego twarzy się nie
zmieniał. Nie ulegał prowokacjom, na boisku robił po prostu swoje. A
prowokowany był. W pewnym momencie z trybun zszedł do niego miejscowy kibic,
rodzic jednego z młodych graczy gospodarzy. Kibic stanął przy linii środkowej
boiska i „zagadał” do „Józka”. Panowie spojrzeli sobie głęboko w oczy. Po
chwili, wizyta sędziego zakończyła to towarzyskie spotkanie. Dobrze, ze
Józefowicz skupił się na grze. Jego kilka sprytnych przechwytów i celnych
rzutów z dystansu i półdystansu było kluczowych. To już drugi wyjazdowy mecz, w
którym „Józek” gra pierwsze skrzypce. Pierwszym było starcie w Siechnicach i
jego 25 punktów (102:84). Oprócz wielu udanych akcji w pionie, „Józek”
dwukrotnie nurkował w walce o piłkę. Był jednym z najstarszych graczy na
boisku, ale to chyba jemu chciało się grać najbardziej.
M. Karwik – jego dwa
krótkie wejścia miały na celu jedynie dać złapać oddech Iwańskiemu
P. Maryniak – krótki
występ. Niekorzystny wynik kazał trzymać w grze Glapińskiego, więc jego
zmiennik większość meczu oglądał z perspektywy ławki.
S. Narnicki – w ofensywie
był poza obiegiem, ale popracował w obronie. Jedyne punkty w meczu zdobył z
rzutów wolnych.
P. Olszewski – tak jak
Karwik - rotował Iwańskiego. Szkoda, że nie zagrał dłużej, bo jego gabaryty pod
tablicą mogły na dobre wystraszyć młodzież WKK.
A. Stochmiałek – rok temu
w pojedynku z WKK, w tej samej hali, z jego nosa polała się krew. Adrian tym
razem postanowił pozostać w cieniu i unikać wrocławskich szpitali, choć swoje w
ofensywie zrobił. W jednej z akcji niemiłosiernie ograny pod koszem przez
16-letniego Karola Kruczałę, który go powiesił w powietrzu, obrócił się i
wykonał skuteczny lay-up.
Na ławce całe spotkanie spędzili M. Krzymiński i D. Durski. (Ok, ten pierwszy zagrał, ale tak krótko, że postanowiłem pozostawić go na ławce).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz