Turniej Nadziei
Olimpijskich: Polska U-16 – Węgry U-16 72:73
Przed rokiem, w Anglii,
przez dokładnie dwa miesiące dzieliłem jeden dach z trzema Węgrami i jedną
Węgierką. Ten czas umożliwił mi na przyswojenie podstawowych węgierskich
zwrotów oraz tamtejszych liczebników. Dużo dowiedziałem się też o kulturze tego
kraju, co pozwoliło mi osobiście zrewidować wielką prawdziwość powiedzenia:
„Polak, Węgier, dwa bratanki”. Powiedzenia, które nad Balatonem też uważa się
za bliskie prawdy.
Jakim narodem są Węgrzy?
Moje dwumiesięczne obserwacje każą twierdzić, że są niezwykłymi patriotami. Moi
znajomi w dzień narodowego święta zgromadzili się przed laptopem i z zachwytem
śledzili relację ich telewizji publicznej z obchodów Święta Niepodległości.
Obraz z laptopa przedstawiał rozświetlony niezliczoną ilością fajerwerków
wieczór w Budapeszcie. Obraz przed laptopem ukazywał czwórkę Węgrów z narodowymi
pieśniami na ustach.
Węgrzy są wyjątkowo dumni
ze swojego kraju. Jest ich tylko 10 milionów, ale biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców
mogą się pochwalić największą liczbą noblistów w historii. Od strony
politycznej mają bardzo zróżnicowane relacje z sąsiadami. Lubią Austriaków, z
którymi kiedyś przecież tworzyli jedno państwo, Serbię uważają za trzeci świat,
a najbardziej gardzą Słowakami. Ich zdaniem krzyż na słowackiej fladze został
skradziony z węgierskiego herbu. Obok pogardy, Węgrzy ze Słowaków lubią
żartować:„Dlaczego każdy Słowak dobrze zna swoją historię? Bo ta historia ma
tylko dwie strony”. Obok miłości do ojczyzny, „Madziarzy” oblizują się przy
typowo węgierskich, ale dobrze znanych nad Wisłą, leczo i gulaszem.
Polska (po węgiersku Lengyelország)
i Węgry (po węgiersku Magyarország) to kraje pod względem mentalności ich
obywateli niezwykle podobne. Ba, nawet gospodarczo niewiele się różnimy, bo
stopę bezrobocia mamy niemal identyczną (okolice 12-13%). O ile Węgrzy kojarzą
Polskę głównie przez wódkę, papieża Jana Pawła II i tego faceta, to Polacy
„Madziarów” znają chyba głównie ze szkolnej lektury „Chłopcy z Placu Broni”.
Tym, co natomiast często
odróżniało Polskę od Węgier była… koszykówka. Nasi, z pewnymi wyjątkami, grają
w nią po prostu lepiej. Ten, kto choć trochę ma pojęcie o węgierskiej kulturze
ten wie, że nad Balatonem najbardziej kocha się pływanie i piłkę… wodną (water
polo). Koszykówka pozostaje w tyle. Serio – ilu znacie węgierskich koszykarzy? Mi
przychodzi do głowy tylko Istvan Nemeth, który niegdyś grał w Eurolidze z
Prokomem Trefl Sopot.
W Turnieju Nadziei
Olimpijskich różnic w poziomie organizacji gry w koszykówkę pomiędzy „Madziarami”
a biało-czerwonymi absolutnie nie było widać. O jakości naszej reprezentacji U-16
mogliśmy się przekonać po wynikach na turnieju w hiszpańskim Iscar, gdzie
zespół Szambelana pokonał rówieśników z Rosji i Turcji. Nie wiem ile o kadrze
Węgier U-16 wiedzieli nasi trenerzy, ale moja przedmeczowa wiedza była równa
zeru. Na tym zresztą polega pewna tajemniczość i nieprzewidywalność narodowych
reprezentacji kadetów. Parafrazując Forresta Gumpa: „Kadry U-16 są jak pudełko
czekoladek. Nigdy nie wiesz, co się trafi”.
No i tym razem Węgrzy
chyba trafili na wyjątkowe słodkie czekoladki.
Ich rocznik 1998, który
przecież zagra w 2014 roku jedynie w Mistrzostwach Europy U-16 dywizji B, zaskoczył
bardziej niż Justin Bieber, który niedawno ogłosił zakończenie kariery
muzycznej (dopiero później okazało się, że żartował… uff..). Jak to często bywa
w przypadku drużyn przegranych, po przeciwnej stronie barykady znajduje się
koszykarski kat. Tak było i tym razem. „Madziarzy” wyhodowali kata w postaci
Gabora Rudnera (nr 6), który nie tylko na dobrej skuteczności zdobył 23 punkty,
ale i wykonał kluczową akcję meczu, gdy na 5 sekund przed końcową syreną wbił się
w biało-czerwone „pomalowane” i trafił spod kosza, wyprowadzając swój zespół na
jednopunktowe prowadzenie. Rudner, jak się okazało, grał z rocznikiem 97 na
ostatnich ME U-16 dywizji B. Tam Węgrzy się nie popisali, przegrali między
innymi z Austrią, Holandią i Białorusią, zajmując ostatecznie 13 miejsce w stawce
22 zespołów. Rudner był zmiennikiem, notując śr. 4.2 pkt i 3.3 zb. Ale piątkowy
sukces Węgrów to nie tylko zasługa chłopaka rodem z Békéscsaby (?). Cały zespół
wyglądał jak zdrowy, dobrze rozumiejący się organizm. Węgrzy zaskoczyli
kombinacyjną grą w obronie (niezłe wstawki obrony na całym boisku) oraz bardzo dobrym
dzieleniem się piłką w poszukiwaniu wolnego zawodnika.
Reprezentacja Polski,
kolejny raz osłabiona brakiem chyba najważniejszego ogniwa, kontuzjowanego
Dominika Rutkowskiego, wcale nie zagrała złego meczu. Po raz kolejny liderem
kadry był Mateusz Sczypiński z WKK Wrocław. W Wałbrzychu znamy go doskonale z
jego starć z młodzieżą Górnika oraz trzecioligowym zespołem biało-niebieskich.
To, że „Szczypek” umie rzucać przekonaliśmy się na I Memoriale im. Stanisława
Anacko, gdzie gracz WKK został królem strzelców (Szczypiński to także mistrz
Polski U-14 z 2012 roku). Los zespołu Szambelana w meczu z Węgrami był
kilkakrotnie w jego rękach. Najpierw dobił swój niecelny rzut, wyprowadzając
Polskę na 20 sek. przed końcem na prowadzenie by później podać w aut i nie trafić
rzutu rozpaczy w ostatniej sekundzie meczu. Śledząc jego wcześniejsze
poczynania w kadrze, 25 pkt (3x3) i 8 zb nie powinno dziwić.
Co innego Bartek Pietras.
Na jego występ czekano najbardziej. Gracz Estudiantes Madryt, który na turnieju
w Hiszpanii nie grał, tym razem miał dostać swoją szansę. Mierzący 207 cm
wzrostu, o patyczkowatej budowie i szerokich barkach, był przedmeczową chodzącą
zagadką. W pierwszej połowie jego boiskowe poczynania nie napawały optymizmem.
Pietras był równie zagubiony na parkiecie jak biały człowiek w amazońskiej
dżungli, oddając dziwne, nieprzygotowane rzuty z półdystansu i snując się niepewnie
od kosza do kosza. Po pierwszych dwudziestu minutach drapałem się po swojej
zarośniętej głowie, zastanawiając się jakim cudem ten chłopak znalazł się w
kadrze. Dość powiedzieć, że wychowanek TKM Włocławek miał na koncie wtedy
jedynie 2 punkty.
Druga połowa to zupełnie
inny Pietras. Jakby telepatycznie słyszał moje powątpiewania na temat jego
potencjału i postanowił wymierzyć mi policzek. W drugich dwudziestu minutach Pietras
zdobywa 17 punktów i trafia naprawdę niesamowite jak na swoje gabaryty rzuty. Zawodnik
Estudiantes trafił za trzy, nie pomylił się dwa razy z półdystansu, wykańczał
akcje pod koszem i trafił oba wolne, co na tak wysokiego 15-latka jest sporym
wyczynem.
Przed rokiem Szczypiński
i Pietras spotkali się w meczu o złoty medal mistrzostw Polski U-14. Co ciekawe,
obaj wtedy nie zachwycili. Szczypiński zdobył 5 pkt (1/8 z gry), a Pietras do 7
zbiórek dorzucił jedynie 2 pkt (1/6 z gry). W piątek ci sami gracze definiowali
jakość polskiej koszykówki w roczniku 1998.
Polak, Węgier, dwa
bratanki, i do szabli, i do szklanki. Turniej Nadziei Olimpijskich w Wałbrzychu
pokazał, że jesteśmy także koszykarskimi bratankami. No, przynajmniej w
roczniku 1998.
mógłbyś podać jak nazywa się kapitan drużyny z Węgier? ;)
OdpowiedzUsuńKapitan się u nich zmieniał. Było chyba dwóch. Z nr 4 był Peter Doktor, z nr 14 Gaspar Kerpel-Fronius
OdpowiedzUsuńPietras nie grał w Hiszpanii mimo tego że przecież mieszka w Madrycie gdzie wylądowała kadra, bo Mirosław Noculak strzelił focha.Ten brak powołania to była kara za to że Bartek wybrał Hiszpańską droge a nie Cetniewo w tym roku.
OdpowiedzUsuńNie wiem kto lansuje tego nieudacznika , ale "pozycja"i "dokonania" pana Noculaka to wielki wstyd dla PZKOsza