Szukaj na tym blogu

sobota, 28 grudnia 2013

Polak, Węgier, dwa (koszykarskie) bratanki



Turniej Nadziei Olimpijskich: Polska U-16 – Węgry U-16 72:73


Przed rokiem, w Anglii, przez dokładnie dwa miesiące dzieliłem jeden dach z trzema Węgrami i jedną Węgierką. Ten czas umożliwił mi na przyswojenie podstawowych węgierskich zwrotów oraz tamtejszych liczebników. Dużo dowiedziałem się też o kulturze tego kraju, co pozwoliło mi osobiście zrewidować wielką prawdziwość powiedzenia: „Polak, Węgier, dwa bratanki”. Powiedzenia, które nad Balatonem też uważa się za bliskie prawdy.

Jakim narodem są Węgrzy? Moje dwumiesięczne obserwacje każą twierdzić, że są niezwykłymi patriotami. Moi znajomi w dzień narodowego święta zgromadzili się przed laptopem i z zachwytem śledzili relację ich telewizji publicznej z obchodów Święta Niepodległości. Obraz z laptopa przedstawiał rozświetlony niezliczoną ilością fajerwerków wieczór w Budapeszcie. Obraz przed laptopem ukazywał czwórkę Węgrów z narodowymi pieśniami na ustach.

Węgrzy są wyjątkowo dumni ze swojego kraju. Jest ich tylko 10 milionów, ale biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców mogą się pochwalić największą liczbą noblistów w historii. Od strony politycznej mają bardzo zróżnicowane relacje z sąsiadami. Lubią Austriaków, z którymi kiedyś przecież tworzyli jedno państwo, Serbię uważają za trzeci świat, a najbardziej gardzą Słowakami. Ich zdaniem krzyż na słowackiej fladze został skradziony z węgierskiego herbu. Obok pogardy, Węgrzy ze Słowaków lubią żartować:„Dlaczego każdy Słowak dobrze zna swoją historię? Bo ta historia ma tylko dwie strony”. Obok miłości do ojczyzny, „Madziarzy” oblizują się przy typowo węgierskich, ale dobrze znanych nad Wisłą, leczo i gulaszem.

Polska (po węgiersku Lengyelország) i Węgry (po węgiersku Magyarország) to kraje pod względem mentalności ich obywateli niezwykle podobne. Ba, nawet gospodarczo niewiele się różnimy, bo stopę bezrobocia mamy niemal identyczną (okolice 12-13%). O ile Węgrzy kojarzą Polskę głównie przez wódkę, papieża Jana Pawła II i tego faceta, to Polacy „Madziarów” znają chyba głównie ze szkolnej lektury „Chłopcy z Placu Broni”.

Tym, co natomiast często odróżniało Polskę od Węgier była… koszykówka. Nasi, z pewnymi wyjątkami, grają w nią po prostu lepiej. Ten, kto choć trochę ma pojęcie o węgierskiej kulturze ten wie, że nad Balatonem najbardziej kocha się pływanie i piłkę… wodną (water polo). Koszykówka pozostaje w tyle. Serio – ilu znacie węgierskich koszykarzy? Mi przychodzi do głowy tylko Istvan Nemeth, który niegdyś grał w Eurolidze z Prokomem Trefl Sopot.   

W Turnieju Nadziei Olimpijskich różnic w poziomie organizacji gry w koszykówkę pomiędzy „Madziarami” a biało-czerwonymi absolutnie nie było widać. O jakości naszej reprezentacji U-16 mogliśmy się przekonać po wynikach na turnieju w hiszpańskim Iscar, gdzie zespół Szambelana pokonał rówieśników z Rosji i Turcji. Nie wiem ile o kadrze Węgier U-16 wiedzieli nasi trenerzy, ale moja przedmeczowa wiedza była równa zeru. Na tym zresztą polega pewna tajemniczość i nieprzewidywalność narodowych reprezentacji kadetów. Parafrazując Forresta Gumpa: „Kadry U-16 są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co się trafi”.

No i tym razem Węgrzy chyba trafili na wyjątkowe słodkie czekoladki.

Ich rocznik 1998, który przecież zagra w 2014 roku jedynie w Mistrzostwach Europy U-16 dywizji B, zaskoczył bardziej niż Justin Bieber, który niedawno ogłosił zakończenie kariery muzycznej (dopiero później okazało się, że żartował… uff..). Jak to często bywa w przypadku drużyn przegranych, po przeciwnej stronie barykady znajduje się koszykarski kat. Tak było i tym razem. „Madziarzy” wyhodowali kata w postaci Gabora Rudnera (nr 6), który nie tylko na dobrej skuteczności zdobył 23 punkty, ale i wykonał kluczową akcję meczu, gdy na 5 sekund przed końcową syreną wbił się w biało-czerwone „pomalowane” i trafił spod kosza, wyprowadzając swój zespół na jednopunktowe prowadzenie. Rudner, jak się okazało, grał z rocznikiem 97 na ostatnich ME U-16 dywizji B. Tam Węgrzy się nie popisali, przegrali między innymi z Austrią, Holandią i Białorusią, zajmując ostatecznie 13 miejsce w stawce 22 zespołów. Rudner był zmiennikiem, notując śr. 4.2 pkt i 3.3 zb. Ale piątkowy sukces Węgrów to nie tylko zasługa chłopaka rodem z Békéscsaby (?). Cały zespół wyglądał jak zdrowy, dobrze rozumiejący się organizm. Węgrzy zaskoczyli kombinacyjną grą w obronie (niezłe wstawki obrony na całym boisku) oraz bardzo dobrym dzieleniem się piłką w poszukiwaniu wolnego zawodnika. 

Reprezentacja Polski, kolejny raz osłabiona brakiem chyba najważniejszego ogniwa, kontuzjowanego Dominika Rutkowskiego, wcale nie zagrała złego meczu. Po raz kolejny liderem kadry był Mateusz Sczypiński z WKK Wrocław. W Wałbrzychu znamy go doskonale z jego starć z młodzieżą Górnika oraz trzecioligowym zespołem biało-niebieskich. To, że „Szczypek” umie rzucać przekonaliśmy się na I Memoriale im. Stanisława Anacko, gdzie gracz WKK został królem strzelców (Szczypiński to także mistrz Polski U-14 z 2012 roku). Los zespołu Szambelana w meczu z Węgrami był kilkakrotnie w jego rękach. Najpierw dobił swój niecelny rzut, wyprowadzając Polskę na 20 sek. przed końcem na prowadzenie by później podać w aut i nie trafić rzutu rozpaczy w ostatniej sekundzie meczu. Śledząc jego wcześniejsze poczynania w kadrze, 25 pkt (3x3) i 8 zb nie powinno dziwić.

Co innego Bartek Pietras. Na jego występ czekano najbardziej. Gracz Estudiantes Madryt, który na turnieju w Hiszpanii nie grał, tym razem miał dostać swoją szansę. Mierzący 207 cm wzrostu, o patyczkowatej budowie i szerokich barkach, był przedmeczową chodzącą zagadką. W pierwszej połowie jego boiskowe poczynania nie napawały optymizmem. Pietras był równie zagubiony na parkiecie jak biały człowiek w amazońskiej dżungli, oddając dziwne, nieprzygotowane rzuty z półdystansu i snując się niepewnie od kosza do kosza. Po pierwszych dwudziestu minutach drapałem się po swojej zarośniętej głowie, zastanawiając się jakim cudem ten chłopak znalazł się w kadrze. Dość powiedzieć, że wychowanek TKM Włocławek miał na koncie wtedy jedynie 2 punkty.

Druga połowa to zupełnie inny Pietras. Jakby telepatycznie słyszał moje powątpiewania na temat jego potencjału i postanowił wymierzyć mi policzek. W drugich dwudziestu minutach Pietras zdobywa 17 punktów i trafia naprawdę niesamowite jak na swoje gabaryty rzuty. Zawodnik Estudiantes trafił za trzy, nie pomylił się dwa razy z półdystansu, wykańczał akcje pod koszem i trafił oba wolne, co na tak wysokiego 15-latka jest sporym wyczynem.

Przed rokiem Szczypiński i Pietras spotkali się w meczu o złoty medal mistrzostw Polski U-14. Co ciekawe, obaj wtedy nie zachwycili. Szczypiński zdobył 5 pkt (1/8 z gry), a Pietras do 7 zbiórek dorzucił jedynie 2 pkt (1/6 z gry). W piątek ci sami gracze definiowali jakość polskiej koszykówki w roczniku 1998.

Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki. Turniej Nadziei Olimpijskich w Wałbrzychu pokazał, że jesteśmy także koszykarskimi bratankami. No, przynajmniej w roczniku 1998.

3 komentarze:

  1. mógłbyś podać jak nazywa się kapitan drużyny z Węgier? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kapitan się u nich zmieniał. Było chyba dwóch. Z nr 4 był Peter Doktor, z nr 14 Gaspar Kerpel-Fronius

    OdpowiedzUsuń
  3. Pietras nie grał w Hiszpanii mimo tego że przecież mieszka w Madrycie gdzie wylądowała kadra, bo Mirosław Noculak strzelił focha.Ten brak powołania to była kara za to że Bartek wybrał Hiszpańską droge a nie Cetniewo w tym roku.

    Nie wiem kto lansuje tego nieudacznika , ale "pozycja"i "dokonania" pana Noculaka to wielki wstyd dla PZKOsza

    OdpowiedzUsuń