Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Nieprzewidywalności moc złowieszcza



Koszykówka jest kobietą. Ma jej cechy: nieprzewidywalność, tajemniczość, emocjonalność. Jest też trochę jak radziecki, niewybaczający błędów bezlitosny oficer, gdy to pozbawia szans, nadziei, marzeń. 

Niby nic nowego. Każdy dogłębny obserwator tego sportu wyżej wymienione cechy zna. Turniej Nadziei Olimpijskich w Aqua Zdroju wzbił jednak nieprzewidywalność na jeszcze wyższy poziom. Brak jakiejkolwiek prawidłowości w końcowych rozstrzygnięciach zaburzył moje rozumienie tego sportu ale jednocześnie podkreślił jego piękno. No bo gdzieżby tu doszukiwać się logiki?

Węgry pokonują Polskę 1 punktem….

Czechy gładko ulegają Słowacji…

Polska wysoko ogrywa Słowację…

Węgry urządzają na Czechach rzeź niewiniątek….

Słowacy całe spotkanie wysoko prowadzą z Węgrami, wygrywając ostatecznie 9 pkt….

Czesi bez jakichkolwiek problemów zwyciężają z Polską….

Te wyniki są równie niezrozumiałe jak wierzenia Amerykanów w UFO, o których było głośno kilka lat temu, a sam Mariusz Max Kolonko zrobił o tym nawet materiał.

W ciągu tych trzech dni koszykówka pokazała mi gest Kozakiewicza i puściła z torbami. Do tego, czytała mi w myślach i działała na przekór.

Dzień I. Polska – Węgry. Bartek Pietras zalicza słabe dwadzieścia minut i każe mi myśleć: „Nic z niego nie będzie”. W drugiej połowie nasz podkoszowy notuje 17 punktów i zamyka mi swoją grą usta. 

Dzień II - Cisza przed burzą. Zagłada polskiej reprezentacji była coraz bliżej, choć nikt nie zdawał sobie wtedy z tego pojęcia.

Dzień III. Węgry – Słowacja. Myślę sobie przed meczem: „Będzie gładkie zwycięstwo Węgier. Bez dwóch zdań. Duet Gabor Rudner - Peter Doktor to zbyt wiele na Słowaków. Gdy doliczyć węgierską antypatię do Słowaków, jest już właściwie po meczu”. Nic z tego. Marek Kuzmiak, będący koszykarskim nieużytkiem w meczu przeciwko Polsce, przemienia się w kata. Jego 20 punktów daje Słowakom wygraną. Nikt już nie pamięta o Marku Dolezaju, dotychczasowym liderze naszego południowego sąsiada, bo ten rosły i chudy chłopak o kręconych blond włosach z 6 pkt Węgrów zbytnio nie ukąsił. U „Madziarów” duet Rudner-Doktor zdobywa tylko 15 punktów i tonie w morzu moich oczekiwań. 

Dzień III. Polska – Czechy. Tu dopiero były jaja. Pomyślałem sobie: „Limit nieprzewidywalnych rozwiązań się zdecydowanie wyczerpał. Poza tym Czesi grają na tym turnieju straszną nędzę. Nie mają z biało-czerwonymi szans. Nasi wygrają ten turniej!!!”.

Cytując klasyka, „No i cały misterny plan poszedł w pi*du”. Nie wiem co przed meczem z Polakami wcinali Czesi, ale słyszałem, że popijali sok z gumijagód. Reprezentacja z kraju Rumcajsa była jak dwunastu Clarków Kentów przemieniających się w Supermana. Do tej pory nieporadni, dający sobą na każdym kroku pomiatać, przeistoczyli się w koszykarskich superbohaterów.

34:59, 47:74. Po takich wynikach Czechów w dwóch pierwszych meczach, nasi powinni wygrać gładko. Niestety, tym razem czysto matematyczna logika przegrała z młodzieńczą fantazją i przeklętą (choć ponętną) nieprzewidywalnością. Zwycięstwo dawało Polakom wygraną w turnieju, porażka zepchała na ostatnie miejsce. Pokręcone to wszystko jak perypetie bohaterów „Mody na Sukces”. Z porażki Polaków 59:74 najbardziej ucieszył się chyba Tamas Ferenczi, trener Węgrów, który podczas meczu ze Słowacją kierował w stronę sędziów pretensje o ustawianiu turnieju pod wygraną Polaków. "Madziarzy" ostatniego meczu turnieju nie obejrzeli, rozsiadając się w tym czasie w fioletowych fotelach węgierskich linii lotniczych WizzAir na trasie Wrocław-Budapeszt. Założę się, że wynik meczu Polaków wywołał na jego twarzy lekki uśmiech.

Pudłowałem swoimi typowaniami przez cały turniej niczym piłkarze Legii nie trafiali swoimi strzałami w ostatniej edycji Ligi Europejskiej. Siedzący przez cały turniej po mojej prawicy „Nowak” miał ze mnie niezły ubaw.

Wiem, że nic nie wiem. Nieprzewidywalność w koszykówce jest moją zmorą (i bukmacherów). 

Niech to szlag.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz