Koszykówka jest kobietą.
Ma jej cechy: nieprzewidywalność, tajemniczość, emocjonalność. Jest też trochę
jak radziecki, niewybaczający błędów bezlitosny oficer, gdy to pozbawia szans, nadziei,
marzeń.
Niby nic nowego. Każdy dogłębny
obserwator tego sportu wyżej wymienione cechy zna. Turniej Nadziei Olimpijskich
w Aqua Zdroju wzbił jednak nieprzewidywalność na jeszcze wyższy poziom. Brak
jakiejkolwiek prawidłowości w końcowych rozstrzygnięciach zaburzył moje
rozumienie tego sportu ale jednocześnie podkreślił jego piękno. No bo gdzieżby tu
doszukiwać się logiki?
Węgry pokonują Polskę 1
punktem….
Czechy gładko ulegają
Słowacji…
Polska wysoko ogrywa
Słowację…
Węgry urządzają na
Czechach rzeź niewiniątek….
Słowacy całe spotkanie
wysoko prowadzą z Węgrami, wygrywając ostatecznie 9 pkt….
Czesi bez jakichkolwiek
problemów zwyciężają z Polską….
Te wyniki są równie
niezrozumiałe jak wierzenia Amerykanów w UFO, o których było głośno kilka lat
temu, a sam Mariusz Max Kolonko zrobił o tym nawet materiał.
W ciągu tych trzech dni koszykówka
pokazała mi gest Kozakiewicza i puściła z torbami. Do tego, czytała mi w myślach
i działała na przekór.
Dzień I. Polska – Węgry.
Bartek Pietras zalicza słabe dwadzieścia minut i każe mi myśleć: „Nic z niego
nie będzie”. W drugiej połowie nasz podkoszowy notuje 17 punktów i zamyka mi
swoją grą usta.
Dzień II - Cisza przed burzą. Zagłada polskiej reprezentacji była coraz bliżej, choć nikt nie zdawał sobie wtedy z tego pojęcia.
Dzień II - Cisza przed burzą. Zagłada polskiej reprezentacji była coraz bliżej, choć nikt nie zdawał sobie wtedy z tego pojęcia.
Dzień III. Węgry –
Słowacja. Myślę sobie przed meczem: „Będzie gładkie zwycięstwo Węgier. Bez
dwóch zdań. Duet Gabor Rudner - Peter Doktor to zbyt wiele na Słowaków. Gdy doliczyć
węgierską antypatię do Słowaków, jest już właściwie po meczu”. Nic z tego. Marek
Kuzmiak, będący koszykarskim nieużytkiem w meczu przeciwko Polsce, przemienia
się w kata. Jego 20 punktów daje Słowakom wygraną. Nikt już nie pamięta o Marku
Dolezaju, dotychczasowym liderze naszego południowego sąsiada, bo ten rosły i chudy chłopak o kręconych blond włosach z 6 pkt
Węgrów zbytnio nie ukąsił. U „Madziarów” duet Rudner-Doktor zdobywa tylko 15
punktów i tonie w morzu moich oczekiwań.
Dzień III. Polska –
Czechy. Tu dopiero były jaja. Pomyślałem sobie: „Limit nieprzewidywalnych
rozwiązań się zdecydowanie wyczerpał. Poza tym Czesi grają na tym turnieju
straszną nędzę. Nie mają z biało-czerwonymi szans. Nasi wygrają ten turniej!!!”.
Cytując klasyka, „No i
cały misterny plan poszedł w pi*du”. Nie wiem co przed meczem z Polakami
wcinali Czesi, ale słyszałem, że popijali sok z gumijagód. Reprezentacja z
kraju Rumcajsa była jak dwunastu Clarków Kentów przemieniających się w
Supermana. Do tej pory nieporadni, dający sobą na każdym kroku pomiatać,
przeistoczyli się w koszykarskich superbohaterów.
34:59, 47:74. Po takich wynikach
Czechów w dwóch pierwszych meczach, nasi powinni wygrać gładko. Niestety, tym
razem czysto matematyczna logika przegrała z młodzieńczą fantazją i przeklętą (choć
ponętną) nieprzewidywalnością. Zwycięstwo dawało Polakom wygraną w turnieju,
porażka zepchała na ostatnie miejsce. Pokręcone to wszystko jak perypetie
bohaterów „Mody na Sukces”. Z porażki Polaków 59:74 najbardziej ucieszył się chyba Tamas Ferenczi, trener Węgrów, który podczas meczu ze Słowacją kierował w stronę sędziów pretensje o ustawianiu turnieju pod wygraną Polaków. "Madziarzy" ostatniego meczu turnieju nie obejrzeli, rozsiadając się w tym czasie w fioletowych fotelach węgierskich linii lotniczych WizzAir na trasie Wrocław-Budapeszt. Założę się, że wynik meczu Polaków wywołał na jego twarzy lekki uśmiech.
Pudłowałem swoimi
typowaniami przez cały turniej niczym piłkarze Legii nie trafiali swoimi
strzałami w ostatniej edycji Ligi Europejskiej. Siedzący przez cały turniej po
mojej prawicy „Nowak” miał ze mnie niezły ubaw.
Wiem, że nic nie wiem. Nieprzewidywalność w koszykówce
jest moją zmorą (i bukmacherów).
Niech to szlag.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz