Spoglądam na czarną, podłużną
ulotkę. Na pierwszej stronie uśmiecha się do mnie rysunkowa postać dzieciaka w „bejsbolówce”, z zawadiacko
obróconym do tyłu daszkiem. Chłopak dumnie prezentuje ostro pomarańczową piłkę
do koszykówki. Zaraz pod nim widnieje wielkimi literami napis WAŁBRZYCH. U dołu
widzę logo PZKosz (te stare, jeszcze przed modyfikacją) oraz znaczek FIBA
Europe (aktualny, już po odświeżeniu).
Ta czarna podłużna ulotka
to pamiątka z turnieju kwalifikacyjnego do ME U-20 2004, który był rozgrywany w
wałbrzyskim OSiRze. Wewnątrz ulotki składy poszczególnych zespołów: Polski,
Estonii, Rosji, Serbii i Słowacji. Spoglądam na nazwiska.
Estonia: Tanel Sokk,
Serbia: Kosta Perovic, Ivan
Koljevic, Aleksandar Rasic, Zoran Erceg.
Rosja: Victor Keirou,
Andrei Komarovski.
Słowacja: Anton Gavel.
Wyżej wymienieni, w 2003 roku ledwie 19-letni, w większym lub mniejszym stopniu zaakcentowali
w przyszłości swoją obecność w europejskim baskecie.
W kontekście turnieju
nikt jednak tych zagranicznych nazwisk nie kojarzył. Mówiło się wtedy wyłącznie
o jednej postaci. Był absolutnie na ustach wszystkich kibiców, bo do Wałbrzycha
przyjechał prosto z wielkiego Nowego Jorku, z wielkich Knicks, z wielkiej NBA.
Ba, sam był wielki. Ledwo mieścił się w drzwiach hali OSiR. Chodzi oczywiście o
Macieja Lampe, będącego w wakacje 2003 roku, w wieku 18 lat, bożyszczem tłumów.
Ludzie tłoczyli się wtedy w korytarzu wałbrzyskiej hali w oczekiwaniu na
autograf od Polaka z NBA. Lampe był gwiazdą młodzieżowej reprezentacji. Któż by
wtedy przypuszczał, że kilka lat później głośniej będzie o innym Łodzianinie. O
siedzącym na końcu ławki rezerwowych podczas wałbrzyskiego turnieju, wysokim
jak topola i chudym wtedy jak szczypior, niejakim… Marcinie Gortacie.
Obok Lampego kadrą
dowodzili Łukasz Koszarek, Wojciech Barycz i Paweł Malesa. Koszarka nie trzeba
przedstawiać. Pozostała dwójka? Największym
sukcesem Barycza w dorosłej koszykówce była nagroda MVP I ligi, a Malesy, po
karierze na anonimowej amerykańskiej uczelni, epizody w polskiej ekstraklasie.
Dlaczego wspominam o
tamtym turnieju? Bo była to ostatnia jak do tej pory okazja ujrzenia w
Wałbrzychu koszykarzy na europejskim poziomie (tu chodzi mi bardziej o Koste Perovia i Zorana Ercega niż o Wojciecha Barycza i Pawła Malesę). Po dekadzie nadarza się kolejna
okazja. Kolejna, w której udzielamy jedynie hali, a część sportową sprowadzamy
w drodze importu. 1.12 o godz. 17:45 powieje u nas cząstką europejskiego basketu. W Aqua-Zdroju, w ramach Zjednoczonej Ligi VTB, Turów Zgorzelec zagra z
Lietuvosem Rytas Wilno.
Nie każdemu organizacja
tego pojedynku w Wałbrzychu się podoba. W ten niedzielny, zapewne mroźny
wieczór, w kompleksie na Białym Kamieniu będziemy mogli ujrzeć, między innymi,
dwa typy kibiców:
Typ X – Na koszykówkę w
Wałbrzychu chodzi, bo generalnie lubi sport. Bardziej od samej koszykówki kocha
skrzyżowane młoty z herbu miejscowego klubu. Typ X w życiu nie uznaje
kompromisów, a świat widzi wyłącznie w kolorach klubowo-narodowych (czyli na
biało-niebiesko-czerwono). Napędza go ustalona odgórnie historyczna wrogość do koszykarskich
klubów z Wrocławia i Zgorzelca. Na hasło „Turów” krzywi się i robi kwaśną minę.
Na mecz ligi VTB przyjdzie, by zaprezentować swoją nienawiść do zgorzeleckiego
klubu, któremu przecież do wszechmocnej zgody z jego ukochanym Górnikiem
daleko. Rzadko spojrzy na parkiet, częściej będzie kierował wzrok w kierunku
kibiców z przygranicznego miasta. Nie będzie interesował go wynik, a jedyna
liczba, która go zajmie to ta mówiąca o ilości przyjezdnych.
Typ Y – Koszykówkę w Wałbrzychu
ogląda, bo uwielbia ten sport. Darzy sympatią lokalnego Górnika, bo to
miejscowy reprezentant tego fajnego sportu. W organizacji meczu ligi VTB w swoim
mieście nie widzi minusów, a dostrzega jedynie świetną promocję Wałbrzycha przez
koszykówkę. Jest świadom wielkości znaczenia tego wydarzenia. Mało obchodzi go liczba
kibiców na trybunach. Skupia się na wydarzeniach boiskowych, bo nazwiska tj. Renaldis
Seibutis, Darius Songaila i Omar Cook z Lietuvosu nie są mu obce. Dla typu Y Turów
Zgorzelec jest zwykłym klubem, do którego ma kompletnie obojętny stosunek, tak
jak obojętny dla człowieka jest posiłek zjedzony kilka dni temu (chyba, że występują
problemy gastryczne).
Po dekadzie nieobecności, 1.12, Europa, nosząca jako dodatek zielono-czarny szalik, zapuka do biało-niebieskich drzwi. Sęk w tym, że nie każdy z nią sympatyzuje. To od nas zależy, jak ją przyjmiemy. Czy w typie X, kopniemy ją w cztery litery i wyrzucimy za próg, czy może poczęstujemy kawką i ciasteczkami jak zrobiłby to typ Y? Odpowiedź poznamy dopiero w dniu meczu.
Bez znaczenia czy
reprezentujesz typ X czy Y, wolałbyś/wolałabyś w miejsce Turowa w międzynarodowych
rozgrywkach oglądać Górnika. Ze mną nie jest inaczej. Cóż nam pozostaje?
Bierzemy, co dają. Tak jak w 1997 roku, gdy Polska grała w OSiRze z Francją,
tak jak w 2003, gdy przyjechał gwiazdor Lampe z anonimowym chuderlakiem
Gortatem, czy tak jak w 2006, gdy nasza reprezentacja grała w wątpliwej jakości
sparingu z Rumunią.
Turniej kwalifikacyjny z
2003 roku namiętnie obserwowałem z tatą i bratem. Miałem wtedy 14 lat i może to
właśnie wtedy na dobre pokochałem koszykówkę? Bardzo możliwe. Międzynarodowe
turnieje są do rozpalenia tego typu miłości właściwą drogą. Kto wie, może
zobaczenie na własne oczy euroligowych gwiazd spowoduje, że w Wałbrzychu
jeszcze jeden 14-latek pokocha koszykówkę?
Worth a shot.
Warto sprobować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz