… będzie dla mnie.
Górnik – SMK Lubin w
niedzielę, 17.11 o 17:30 w Aqua-Zdroju.
Pewnego razu ktoś mi
zarzucił w komentarzu, że jestem na blogu strasznie nieobiektywny. Oczywiście,
że jestem nieobiektywny. Blog jest przestrzenią wyrażania siebie, miejscem,
gdzie wylewa się własne, całkowicie subiektywne odczucia. Blog nie ma prawa
służyć kopiowaniu już dostępnych artykułów czy uprawianiu grafomanii.
Bardzo się cieszę, że
gramy w niedzielę. Bardzo subiektywnie mi to pasuje, bo pozwala złapać drugi oddech po
sobotnich gonitwach w kierunku hali, gdy godzina meczu niefortunnie zgrywała
się z moim powrotnym pociągiem z wrocławskich studiów podyplomowych.
Oddech ciężko łapałem w słoneczny
dzień meczu z WKK II Wrocław, gdy po szybkim marszu w kierunku przystanku
autobusowego przyszedł czas na sprint w stronę dworca. Półtorej godziny później
kolejny szybki marsz – tym razem już z wałbrzyskiego dworca w stronę przystanku. Spojrzałem na zegarek. Najwyższa pora działać. Żadnego
autobusu. Upewniam się, że mój naiwny plan oszukania czasu jest skazany na
niepowodzenie. Trudno, spóźnię się. Postanawiam do hali OSiR-u dostać się piechotą. Po
kilkuset metrach żwawego marszu zatrzymuje się przede mną samochód. Słyszę
klakson, kierowca macha do mnie. To "Żary", kościsty człowiek z Wałbrzyskiego Kotła. Pakuję
się na tylne siedzenie. Opony zapasowe kradną mi przestrzeń pod nogami. To nic.
Docieramy do hali równo z prezentacją zawodników. Udało się.
Pojedynek ze Spartakusem.
Na dworcu z grymasem na twarzy przekonuje się, że spółka PKP Przewozy Regionalne
nie gra w mojej drużynie. Zmiana rozkładu jazdy pociągów każe mi zrezygnować ze
sprintów. Czasu już nie oszukam, nie zdążę na początek meczu. W Wałbrzychu
jestem z powrotem równo z początkiem spotkania. I choć transfer z dworca na
halę na Białym Kamieniu jest długi i monotonny, to po drodze spotykam Szymona
Kurzepę, który, także spóźniony, zmierzał na mecz. Do hali docieram z końcem
pierwszej połowy. Doceniam każdą minutę, którą było mi dane zobaczyć. Nie żałuję nawet tych nędznych minut spędzonych w przerwie w kolejce do halowego sklepiku.
Mecz z Lubinem
wykreśliłem z mojego kalendarza na dobre. Miałem dość konsumowania dwóch pieczeni na jednym ogniu, szybszego bicia serca,
łapania brakujących oddechów i pocenia się w zdecydowanie za grubej do biegania
kurtce.
Rola administratora www.gornik.walbrzych.pl sprawia, że
informacje o terminach meczów otrzymuję jako jeden z pierwszych. Szybciej nawet
od samych zawodników, o czym przekonałem się po rozmowie z Mateuszem Myślakiem.
No więc kończy się
weekend, a moją skrzynkę pocztową zalewa kolejna fala terminarzy. Spoglądam na
datę spotkania z Lubinem. Z początku nie wierzę własnym oczom. Później uśmiecham
się głupio do mojego dostawcy poczty z Doliny Krzemowej.
Niedziela!!! Przerwa w nerwowym,
sobotnim bieganiu stała się faktem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz