Szukaj na tym blogu

wtorek, 2 kwietnia 2013

Najtrudniejszy do zrobienia jest zawsze pierwszy krok

Tym razem wpis oderwany nieco od wałbrzyskiego basketu.

Nie wiem czy też tak macie, ale gdy zabieram się do oglądania meczu koszykówki oczekuję niesztampowych przeżyć, wielkich emocji. Chcę doświadczyć niezapmnianej, dwugodzinnej przygody z najpiękniejszym sportem na świecie. Czasami te oczekiwania to marzenia sciętej głowy, bo nie wszystkie mecze są niepowtarzalne, wyjątkowe, godne zapamiętania, tak jak nie każdy dzień jest słoneczy i ciepły (nawet w Miami czy w Kalifornii). 

Zdarzają się jednak pojedynki fantastyczne, które w pamięci zostają na długo. W wałbrzyskim baskecie w ostatnich latach też było czym się emocjonować. W październiku 2007 Górnicy ograli w pierwszym meczu w ekstraklasie od dwunastu lat Turów, później było zwycięstwo z Anwilem i ze Śląskiem Wrocław w derbach, w  następnym sezonie pokonaliśmy mistrza Polski z Pomorza. Po spadku oglądaliśmy mnóstwo dreszczowców - punkty Sterengi i Jakóbczyka w ostatnich sekundach dające wygraną z Politechniką Warszawa, bardzo ważne zwycięstwo po dogrywce z Żubrami Białystok w "meczu dla kibiców" (w ramach protestu związanego z brakiem wypłat nasi mieli nie wyjść na parkiet, ostatecznie zagrali, ale tylko dla kibiców), czy wyrwane walecznością zwycięstwo z rezewami Asseco Prokomu. Piękne zwycięstwa, skaczący poziom adrenaliny, świetnie spędzony czas, cudowne wspomnienia. Oczywiście nie zabrakło też "pięknych porażek", jak z Politechniką Warszawa (sezon po rzucie Jakóbczyka), gdy biało-niebiescy przegrali po dogrywce, do której zespół ze stolicy doprowadził celną "trójką" tuż przed syreną kończącą mecz. Wielkich emocji nie brakowało w ligach młodzieżowych: 

- wygrana młodzików po dogrywce ze Śląskiem w sezonie 2009/10 i 56 punktów zdobytych dla Górnika przez Dawida Kołkowskiego (obecnie gracza... Śląska), 
- wygrana juniorów ze Śląskiem jednym punktem (sezon 2010/11) pomimo nawet kilkunastopunktowej straty jeszcze w trzeciej kwarcie i 41 punktów Kacpra Wieczorka,
- porażka po dogrywce młodzików z WKK Wrocław i popis wrocławianina Michała Kapy - autora 38 pkt i celnej "trójki" na dogrywkę w ostatnich sekundach czwartej kwarty (sezon 10/11),
- niecelny rzut za trzy Marcina Szymanowskiego w ostatniej sekundzie meczu w wałbrzyskich półfinałach MP młodzików przeciwko Opalenicy, który dałby Górnikowi dogrywkę,
- wygrana młodzików po wielkich emocjach ze Śląskiem w sezonie 2011/12 i 36 punktów Bartka Szmidta
- tegosezonowa porażka kadetów pięcioma punktami, również z WKK, także po emocjonującej końcówce. 

Łzy zwycięstwa. Łzy porażki. Rzuty w ostatnich sekundach. Dogrywki. Popisy strzeleckie. Szalejące skoki adrenaliny. Przybijanie piątek z sąsiadami z trybun, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy na oczy. Emocje, emocje, emocje - to piękno koszykówki.

Koszykówka, jak z resztą każdy sport, dostarcza także inny, niechciany rodzaj emocji. Wyobraźcie sobie rodzinę Emocji złożoną z dwóch sióstr: Emocji Pozytywnej i Emocji Negatywnej. Ta Pozytywna zawsze odrabia lekcje na czas, słucha się mamy i w ogóle trudno jej coś zarzucić. Ta druga, Negatywna, jest zbuntowana, ma w nosie system edukacji i popala z koleżankami papierosy za szkolnym budynkiem. Emocja Negatywna to czarna owca w rodzinie Emocji.

W koszykówce, negatywne emocje pojawiają się na twarzach kibiców wraz z kontrowersyjnymi decyzjami sędziów czy też bójkami i wyzwiskami na boisku.

Cóż, każda moneta ma dwie strony. A co z poważnymi kontuzjami koszykarzy, odniesionymi w trakcie meczu?

Emcje pozytywne? Nie. Emocje negatywne? Tak, ale związane ze współczuciem, empatią, nie z agresją. 


31 marca koszykarze Louisville Cardinals zagrali z Duke Blue Devils o awans do najlepszej czwórki uniwersyteckiej ligi NCAA. Dwa świetne programy koszykarskie. Dwaj legendarni trenerzy. Ogólnokrajowa telewizja relacjonująca mecz na żywo, rzesza Amerykanów wcinająca tacos i pożerająca poczwórnie powiększone hamburgery przed telewizorami. Spotkanie rozgrywane nie w hali sportowej, ale na stadionie futbolowym. 

Kibice czekają na emocje pozytywne. W zamian dostają coś więcej niż zwykłe emocje negatywne. Dostają horror transmitowany na żywo przez ogólnokrajową telewizję CBS. Kevin Ware, jeden z wyróżniających się graczy Louisville w przeciągu całego sezonu, upada niefortunnie na parkiet przy próbie zablokowania rywala, zaraz obok ławki swojego zespołu, tuż przy wypolerowanych na błysk "pikolakach" trenera. Ware nie jest w stanie się podnieść. Na ogromnym, mogącym pomieścić 70.000 kibiców koszykówki stadionie futbolowym w Indianapolis (wypełniony w połowie) zapada grobowa cisza. Ucichli też komentatorzy stacji CBS. Gra zostaje przerwana.


Koledzy z drużyny Ware'a padają załamani na parkiet. Płaczą. Płacze też trener Cardinals. Rick Pitino, człowiek który na koszykówce zjadł zęby, który trenerem jest nieprzerwanie od 36 lat (29 w koszykówce akademickiej, 7 w NBA, jedyny trener w historii NCAA, który dotarł do najlepszej czwórki z trzema uczelniami: Providence, Kentucky i Louisville, mistrz NCAA z 1996), nie potrafi ukryć łez. Bynajmniej nie do śmiechu jest też rywalom z uczelni Duke. Legendarny coach K, Mike Krzyzewski, z zatroskaną miną spogląda w stronę leżącego na parkiecie Kevina Ware'a. Lekarze udzielają poszkodowanemu natychmiastową pomoc, szybko transportują go na noszach do szpitala. Kilkanaśie minut później widzowie przed TV dowiadują się, co było powodem łez zawodników, trenerów i kibiców. Kevin Ware doznał otwartego złamania kości piszczelowej. Makabryczny widok łamiącej się kości Ware'a miał miejsce przy ławce jego zespołu, dlatego trener Pitino, by oszczędzić widoku swoim podopiecznym, szybko okrył kontuzjowaną nogę Kevina ręcznikiem. Ware'a czeka teraz długa przerwa w grze. Cały przyszyły sezon ma raczej z głowy. Gdyby szukać polskiego odpowiednika, który ucierpiał podobnie do gracza Cardinals, trzeba wymienić Marcina Wasilewskiego i jego kontuzję sprzed paru lat.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że pojedynek Lousiville-Duke oglądałem na żywo, za pośrednictwem dostępnego na platformie nc+ kanału ESPN America. Spotkanie oglądałem z bratem. On zajął wygodny fotel, ja usiadłem na podłodze, opierając się o brzeg kanapy, nade mną górował świąteczny stół, we mnie od jakiegoś czasu gościła zdecydowanie za duża ilość jaj w majonezie. No i wtedy, gdy tak sobie siedzieliśmy, miała miejsce ta nieszczęsna sytuacja. O tym, że była nieszczęsna dowiedziałem się jednak kilka minut później.

Tyler Thornton z Duke, po celnej trójce z dystansu, złapał się za głowę, z grymasem na twarzy. Chwilę później realizator pokazał leżących na parkiecie dwóch graczy Lousiville. Wniosek, który przyszedł mi do głowy po tej sytuacji nasuwał prawdopodobne zderzenie graczy głowami. Dopiero po chwili CBS zaserwowało powtórkę, która pokazała jak nienaturalnie przy lądowaniu wykrzywiła się prawa noga Kevina Ware'a. To wciąż jednak nie wyjaśniało łez niemal całego stadionu futbolowego Lucas Oil Stadium w Indianapolis. Reakcja graczy i trenera Cardinals była bliższa doświadczenia z bliska zawału czy zatrzymania akcji serca, nie kontuzji. Z czasem okazało się, że to makabryczny widok i czarne myśli na temat przyszłości 20-letniego gracza Louisville spowodowały wybuch tylu negatywnych, koszykarskich emocji. Wątpliwej przyjemności z oglądania fatalnego lądowania Ware'a telewidzom oszczędziło CBS, powtarzając całą sytuację tylko jeden raz.

W pomeczowym wywiadzie trener Pitino powiedział, że Kevin, nawet leżąc na wznak ze złamaną w dwóch miejscach nogą myślał tylko o koszykówce. Nie płakał, nie żalił się, nie lamentował. Myślał tylko o swoim zespole. Trener Cardinals skomentował to tak: 

Nawet z kością wystającą na 15 cm ze skóry, Kevin powiedział: '"Wygrajcie ten mecz". To wyjątkowy młody człowiek.

Nie wiem dlaczego Pitino wspominał w ogólnokrajowej TV o rozmiarach kości Ware'a, wystającej poza skórę. Wiem jednak, że koledzy Kevina zagrali w drugiej połowie z Duke na całego. Po wyrównanej pierwszej połowie, w drugiej wrzucili najwyższy bieg, gromiąc wielkie Duke. Zwycięstwo dedykowali oczywiście Ware'owi.


I choć Kevin komicznie wygląda w tym szpitalnym fartuchu, jego historia już staje się inspirująca. Powyższe zdjęcie Ware zamieścił na swoim profilu na Facebooku, dodając: "Najtrudniejszy do zrobienia jest zawsze pierwszy krok".

Jakże to amerykańskie. Hart ducha, wola walki i przełamywanie barier to cechy typowe dla wyczynowego sportowca. Zwłaszcza w USA, zwłaszcza gdy chodzi o kogoś takiego jak Ware, pochodzącego z nowojorskiego Bronxu. I te jego słowa: niby tak proste, a jednak tak prawdziwe, odnoszące się do każdej dziedziny czy aspektu życia.

Ameryka na pewno będzie teraz śledzić rehabilitację Ware'a w oczekiwaniu na jego powrót do zdrowia. Tymczasem już wybuchła w Stanach dyskusja na temat braku (!!) ubezpieczenia zdrowotnego ze strony ligi dla jej zawodników w przypadku tak poważnych kontuzji. Okazało się, że Kevin jest zdany tylko na siebie i swoją uczelnię.

Koszykówka, w ogóle sport, to nie tylko emocje. To też niesamowite historie. Czasem piękne, czasem tragiczne, zawsze zapadające w pamięć.


2 komentarze:

  1. te kontuzje są straszne ale wpisane w ten zawód i w życie.. mnie osobiście wkurza jeśli koszykarz ma jakąś kontuzje a w szpitalu czy przychodni co słyszy jako pierwsze? "sport to zdrowie".. no tak tylko, że np więzadła można zerwać źle nadeptując na próg itp itd.. Lekarze, to niby ludzie doświadczeni a gadają takie głupoty..może lepiej gdyby tacy chłopcy w wieku 16-18 lat chodzili po mieście popijając piwko i paląc papierosy..
    Jeszcze jedno niestety.. jak to w niektórych klubach młodzieżowych nie ma poszanowania dla zawodnika i jego zdrowia, każąc mu grać np ze zwichnięta kostką czy innym dolegliwościami a kontuzja się wciąż odnawia bo nie zdążyła się zagoić.. no tak później poszukają kogoś innego jak chłopak załatwi sobie nogę i nikt o nim nie będzie pamiętał, tutaj jako przykład można podać zespół kadetów żaka koszalin i Szymona Kiwilisze..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się nie zgodzić. Sport odciąga młodzież od stania w bramie i to rozwija nie tylko fizycznie ale i psychicznie, osobowościowo. Co do Szymona to na pewno wielka szkoda, nigdy nie widziałem go w akcji, ale sam fakt bycia w kadrze świadczy, że ma potencjał.

      Usuń