foto styrlitz |
W przeddzień pierwszego
dnia wiosny juniorzy Górnika wybrali się do Zielonej Góry by jeszcze raz zagrać
na nosie ludziom z DZKosz. By po raz kolejny przypomnieć facetom ze związku, że
gdzieś tam na południu województwa, w krainie wiecznego śniegu i zimna (to
zadziwiające jak duża jest różnica temperatur pomiędzy Wrocławiem a
Wałbrzychem) jest jeszcze drużyna koszykówki. Skreśleni przez absurdalny
regulamin, biało-niebiescy juniorzy mieli stoczyć najważniejszy mecz w ich dotychczasowych
krótkich karierach. Mecz, o którym nie było żadnej wzmianki na oficjalnym
portalu DZkosz. Swoisty „mecz widmo”, do którego nie miało prawa nigdy dojść.
Górnik zaburzył regulaminowy ekosystem, stając się precedensem zmuszającym
regionalnych działaczy do przebudowania dolnośląskiej „koszykarskiej
konstytucji”.
Duże obciążenie
psychiczne pierwszego barażowego pojedynku z Zastalem przygniotło wałbrzyszan z
siłą kowadła spadającego z ogromną prędkością, niczym w kreskówce, z nieba. Porażka 40:71 była czymś więcej niż uderzeniem obuchem w głowę.
Okazało się, że zielonogórzanie – po powrocie do składu rozgrywającego Adriana
Krawczyka (na zdjęciu w zielonym stroju) prosto ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego – przemienili się w
koszykarskiego potwora (z drugiej strony, nasi nie trafiali z czystych pozycji
i pudłowali na potęgę osobiste). Pierwszy poważny test dla bardzo młodego
biało-niebieskiego zespołu (z docelowego rocznika 1995 tylko kilku graczy,
większość to zawodnicy z roczników 1996-1998) został oblany. W przeddzień
pierwszego dnia wiosny Zastalowcy zatopili wałbrzyszan jak Marzannę – bez
litości, z uśmiechem na twarzy. Dla zespołu z województwa lubuskiego nastała
wiosna, gdy my pozostaliśmy pod zaspą z białego puchu.
Rozegrany trzy dni
później rewanż w Wałbrzychu nie miał większego znaczenia. Górnicy musieli
wygrać różnicą 32 punktów, co było awykonalne. Można podważać zaangażowanie
zielonogórzan w rewanżu, ale Górnicy pokazali kawałek dobrego basketu. Raz
jeszcze stali się tym zespołem, który, po świetnej grze, pokonał w sezonie
Zastal 79:68. I tym razem nasi wyszli ze starcia z tarczą, zwyciężając 75:62.
Niestety, 13-punktowa wygrana nic nie dała. Rany z Winnego Grodu okazały się za
głębokie – sezon 2012/13 dla juniorów z Wałbrzycha umarł.
Pomimo ogromnej straty do
odrobienia, Górnicy byli w stanie na krótką chwilę rozpalić iskierkę nadziei
wśród kibiców. Na pięć minut przed końcem drugiej kwarty wałbrzyszanie, za
sprawą bardzo wysoko postawionej obrony, odskoczyli na 33:22. Brawo trener
Borzemski, brawo juniorzy. Do końca spotkania pozostało jeszcze aż 25 minut
czystej gry i niemożliwe przez chwile stało się możliwe. Słońce wyjrzało na
moment zza ciemnych chmur. Coś co miało być zrywem w kierunku wielkiej
wygranej, stało się jednak początkiem końca sezonu dla Górnika. Piąta minuta
drugiej kwarty była pierwszą minutą… końca życia juniorów w sezonie 2012/13.
Głowę zespołowi Borzemskiego uciął wspomniany Krawczyk, który po powrocie do gry z ławki poprowadził gości do serii punktowej 9:0. Do przerwy było więc tylko 33:31 dla Górnika..
Jego doświadczenie z
reprezentacji Polski (Mistrzostwa Europy U-16 w Czechach w 2011 roku) i
tegoroczne występy w II i III lidze w SMS Władysławowo okazały się bezcenne.
Krawczyk trafiał po wejściach pod kosz i z dystansu, kreował także kolegów. 21
punktów rozgrywającego Zastalu zrobiło różnicę. Górnikowi nie pomógł skuteczny
Szymon Kurzepa (na zdjęciu z piłką, 22 pkt) oraz autor czterech „trójek”, kapitan zespołu Mateusz
Ciuruś (12 pkt). Warto podkreślić kolejny skuteczny występ Maćka Krzymińskiego (15 pkt, 18 pkt w mecz z Zastalem w sezonie regularnym) - gracza kadetów, dopiero za dwa lata (!!) pełnoprawnego juniora.
Na kalendarzu wiosna, za
oknem śnieg. Nie tylko w Wałbrzychu. Już niedługo jednak śnieg stopnieje,
zaświeci słońce, a w powietrzu będzie czuć budzącą się do życia przyrodę.
Juniorzy pozostaną jednak zamrożeni, jak Marzanna, zaginą pod wodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz