Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Wesołe lica na turnieju kibica (1)

1004 km. 22 h spędzone w czterech pociągach. Cztery rozegrane mecze w ciągu jednego dnia. Niemal cały kraj pokonany wszerz. To był szalony weekend. III Ogólnopolski Turniej Klubów Kibica Łańcut 2012 za nami.

Piątka zwykłych chłopaków z niezwykłą pasją do biało-niebieskiej kombinacji kolorystycznej wyruszyła na Podkarpacie pograć w koszykówkę. Z rozegranego w Łańcucie turnieju wracamy z pięknymi wspomnieniami, mocnymi wrażeniami i... silnymi zakwasami. 

Usiądźcie wygodnie przed matrycą/monitorem, zróbcie sobie herbatę, kawę lub cokolwiek tam sobie chcecie. To będzie długi wpis. Tak długi jak podróż z Wałbrzycha do Łańcuta.


Gdyby brać pod uwagę wynik sportowy, z wypadu na wschód nie powinniśmy być zadowoleni. Przegraliśmy wszystkie cztery mecze, z czego tylko w jednym byliśmy blisko wygranej (wyniki TUTAJ). Nikt z nas nie spuszcza jednak głowy. Poznaliśmy świetnych ludzi, poznaliśmy nieco inną Polskę niż tą, jaką znamy na Dolnym Śląsku (o tym później) i - przede wszystkim - kapitalnie się bawiliśmy. Trzydniową przygodę (z której większość czasu spędziliśmy w pociągu) zaliczamy do bardzo udanych.

Na turniej wybraliśmy się jedynie w pięciu. Fatalna liczba. Przyznam szczerze, że liczyłem na liczniejszą grupę. Część kibiców zatrzymała praca, innych obowiązki, ale największą grupę biało-niebieskich fanów sparaliżował strach przed wyprawą na drugi koniec Polski. Ostatecznie na Podkarpacie (oprócz mnie i Mattiego, których dobrze znacie) wybrali się:

Darek - 19 lat, nasz kościsty podkoszowy. Z zamiłowania biegacz. Największy talent: zasypianie w każdej możliwej pozycji w ciągu minuty. Bardzo mocny sen. Orkiestra Darka ze snu nie wybudzi (a na pewno nie dwie głośne koleżanki, które odwiedziły nas o 3 w nocy w pokoju).

Tomek - 26 lat, do momentu wyprowadzki z regionu był na każdym meczu biało-niebieskich. Niski wzrostem, wielki górniczą pasją. Bardzo zapracowany, co nie przeszkodziło mu do Łańcuta pojechać (panowie bierzcie przykład).

Kwiatek - 22 lata, równie często jak na meczach koszykarzy, można go ujrzeć na spotkaniach piłkarzy (cecha wspólna z Mattim). Cichy, spokojny, niepozorny. Piękna licealistka z Łańcuta uznała go za najstarszego w zespole.

Wiecie co ? Największy paradoks w tym wszystkim jest taki, że kibiców Górnika w Łańcucie reprezentowali ludzie mocno związani z innymi miastami. Ja cały rok spędziłem we Wrocławiu, Matti w Opolu, Kwiatek mieszka w Jedlinie, Tomek we Wrocławiu, a Darek w Gorcach. Tylko ja mam w dowodzie w miejscu stałego zameldowania wpisany Wałbrzych (nasze miastowe rozbicie zadziwiło organizatora).

Po 11 godzinach w drodze (od piątku, 21:10 do soboty, 8:49) i w moim przypadku nieprzespanej nocy, za co winię swój leciutki sen (Darek nie miał tego problemu), dotarliśmy na miejsce:


 
Zaraz po opuszczeniu dworca w Łańcucie, miny nam zrzedły. Okazało się, że dworzec znajduje się w niezbyt zagospodarowanej dziczy. Pamiętam jak wypaliłem: "Trzeba było wysiąść w Rzeszowie". Pomyśleliśmy sobie wtedy: "Dalej to już tylko Ukraina". Do centrum jakieś 2 km, do hali 2,5. Zapomnijcie o komunikacji miejskiej. Łańcut to 18-tysięczne miasteczko.

W połowie drogi do naszego miejsca pobytu odebrał nas wyluzowany organizator - członek klubu kibica Sokoła Łańcut. Zatrzymaliśmy się w schronisku młodzieżowym, prowadzonym przez sympatycznego starszego pana, który gaworzył jak to kiedyś był w naszym rejonie, a dokładniej w Świdnicy. Schronisko znajdowało się w samiuteńkim rynku. Bardzo dobra lokacja, zważywszy, że w sobotę odbywały się Dni Łańcuta.


Zaraz po zostawieniu rzeczy skierowaliśmy się na halę. Po drodze spotkaliśmy graczy-kibiców Anwilu Włocławek. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w ciągu najbliższych godzin chłopaki z Kujaw będą naszymi absolutnie najlepszymi kompanami na Podkarpaciu. Na zdjęciu poniżej ja i - uwaga - 18-letni Robson z Włocławka (prawda, że wygląda na starszego !?).


Z kibicami Anwilu połączył nas trochę los. Mieszkaliśmy w jednym schronisku, przypadkowo spotkaliśmy się w drodze na halę, a później dzieliliśmy jedną szatnię (dla jasności - pryszniców nie dzieliliśmy). 

Kompleks rekreacyjno-sportowy w Łańcucie jest przepiękny. Hala połączona z kortami tenisowymi, boiskami piłkarskimi (sztuczna murawa) i tymi do gry w koszykówkę (tartan) położona jest zaraz za rozległym parkiem, w którego centrum lśni XVII-wieczny Zamek Lubomirskich:



Sama hala sportowa łączy się ze świetnym zapleczem: bar, pływalnia oraz bardzo zadbane i nowoczesne szatnie. Pierwszoligowy Sokół Łańcut nie może narzekać na swoją bazę, a kibice chyba też nie mogą narzekać na wyniki swojego lokalnego klubu. Rok temu Sokół (wtedy w składzie z naszym Rafałem Glapińskim) był o włos od awansu do Ekstraklasy, w tym zajął dobrą, szóstą lokatę w tabeli I ligi.

Pierwszy mecz w turnieju graliśmy z kibicami Polonii Warszawa. Pomimo tego, że koszykarska Polonia to obecnie tylko zdolni młodzieżowcy (jeden z najlepszych 16-latków w Polsce, Grzegorz Kulka) oraz zespół kobiecy, to kibice tego zespołu na turniej dotarli. Była to najstarsza drużyna, gdzie najmłodszy gracz był starszy od nas, a najstarszy grubo po trzydziestce. Polonia zabiła nas obroną strefową oraz zgraniem w ataku. Mecz bez historii. Nie mamy wątpliwości, że "poloniści" grają wspólnie w jakiejś amatorskiej lidze, bo nawet koszulki mieli ze swoimi ksywkami.

Drugi mecz graliśmy ze Zniczem Jarosław. Do Łańcuta z Jarosławia niedaleko, więc tamtejsi kibice przyjechali w dziewięciu plus jeden w dresie, który przypominał trenera. Znicz nas zabiegał, a my ponownie nie znaleźliśmy odpowiedzi na ich zgranie.

Spotkanie z Sokołem Łańcut było najlepsze w naszym wykonaniu, ale chyba najgorsze w moim. Pudłowałem notorycznie, a chłopaki z Łańcuta często mnie podwajali, nie dając nawet centymetra wolnej przestrzeni (przestraszyli się, bo chwile wcześniej byłem drugi w konkursie rzutów za trzy). Wreszcie graliśmy składniej, spokojniej i dokładniej w obronie. Mnie rozpalała wewnętrzna frustracja, wynikająca z niemocy w ataku (tylko 2/2 za 1, kilka strat i pudeł z gry), a Matti i Darek trafiali bardzo ważne rzuty. Zaczęliśmy to spotkanie od wyniku 6:0, ale rywale szybko rzucili się do odrabiania strat (6:9). Gra kosz za kosz odbiła się na nas czkawką, bo gospodarze turnieju dysponowali aż 11-osobowym składem. Mi przyszło w udziale krycie bardzo szybkiego rozgrywającego, z którym radziłem sobie różnie - raz lepiej, raz gorzej.  Minimalna porażka 21:23 bardzo nas zabolała.

W tym momencie wiedzieliśmy już, że zajmiemy ostatnie miejsce. Pozostał nam mecz z dopiero co poznaną, a już zaprzyjaźnioną ekipą Anwilu Włocławek. Zagraliśmy na dużym luzie (ale i zmęczeniu), odpuszczając z braku sił w obronie. Rywale zrobili to samo, dlatego spotkanie z zespołem z Kujaw wspominamy najprzyjemniej. Byliśmy wyraźnie gorsi, przegraliśmy zasłużenie, ale ważne, że się przy tym dobrze bawiliśmy.

Anwil stanął do walki o zwycięstwo w turnieju, a nam przyszło porobić sobie pamiątkowe fotki i wziąść prysznic. Ostatecznie włocławianie nie dali rady Polonii i zajęli drugie miejsce. Obie drużyny zgarnęły pokaźne puchary, z resztą tak samo jak trzeci w końcowej klasyfikacji zawodnicy Znicza.

c.d.n - W następnym wpisie - konkurs rzutów za trzy, trochę o miejscowości, historie poturniejowe oraz parę podsumowań. Bądźcie w gotowości !!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz