Szukaj na tym blogu

czwartek, 1 września 2011

Porażka po karnych

Polska - Hiszpania 78:83

zdj. sport.pl


Koszykówka to sport bezkompromisowy. Nie uznaje remisów, w przeciwności do piłki nożnej zawsze wygrywa lepszy. Hiszpanie byli rzeczywiście lepsi, ale ten mecz wygrali - jak to trafnie ujął Mirosław Noculak z TVP - dopiero po... rzutach karnych. Terminologia futbolowa pasuje tu idealnie, bo koszykarska Hiszpania jest równie potężna jak ta piłkarska. Analogie można także odnaleźć pomiędzy polskim basketem, a polską "kopaną" - w obu przypadkach w pojedynkach z krajem flamenga jesteśmy skazani na pożarcie bez popitki. O ile piłkarzy Hiszpanie rzeczywiście zgnietli na drugim biegu, tak koszykarze zaskoczyli swoją postawą wszystkich: od ekspertów, dziennikarzy przez kibiców i prezesa PZKosz.

Polakom nikt szans nie dawał, wielu zastanawiało się właściwie po co nasi na tą Litwę jadą. Brak Gortata, Lampego, Ignerskiego. Brak szans. Nic bardziej mylnego. Biało-Czerwoni nie okazali się małym plastelinowym ludkiem, którego z łatwością powinien zdeptać matador wielkości co najmniej king konga. Nasi powalczyli z potęgą, a ta minimalna porażka z drużyną, która zagrała w najmocniejszym składzie, powinna być odbierana jako zwycięstwo.

Zaczęło się w sumie zgodnie z oczekiwaniami. Hiszpanie dość szybko odjechali na kilkanaście punktów, co utrzymywało się do trzeciej kwarty. Nasi grali nerwowo, w pierwszej połowie nie mogli znaleźć sposobu jak dostać się w pomalowane. W grze Polaków utrzymywał świetny Thomas Kelati - autor 11 z pierwszych 13 pkt naszej ekipy. Nie radziliśmy sobie w obronie, gdzie faule szybko łapali nasi podkoszowi. Do przerwy przegrywaliśmy 13 pkt i nic nie zapowiadało zrywu, chociaż Polacy w pierwszej połowie pokazali kilka ciekawych zagrań.

Tych ciekawych zagrań było więcej w drugiej połowie, gdy biało-czerwoni znaleźli pomysł na wykorzystanie w ataku pola trzech sekund. Po kombinacyjnych, pięknych akcjach punkty spod kosza zdobywał nawet tak ograniczony w ofensywie gracz jak Adam Hrycaniuk. Wielkie, wielkie brawa należą się sztabowi szkoleniowemu. Polski team dawno nie miał tak dobrego trenera, który szybko reagował na wydarzenia na boisku. Po wielkiej smucie za czasów selekcjonerów Griszczuka i Katzurina, Słoweniec Ales Pipan jest dla nas niczym Phil Jackson. 


W końcówce zbliżyliśmy się do Hiszpanów na trzy punkty, wcześniej na sześć, później na cztery. Niestety, za każdym razem nasze marzenia poniewierał genialny Pau Gasol (29 pkt), który w europejskich warunkach ma 5 m wzrostu, szybkość strusia pędziwiatra, mądrość sowy oraz celownik snajpera. Gwiazdor LA Lakers kilkakrotnie ratował swój zespół. Kiedy trzeba było trafić za trzy - trafił. Gdy potrzebna była jego zbiórka w ataku i akcja 2 plus 1 - stało się. Tego samego nie można powiedzieć o Rickym Rubio, który nie dorzucał do obręczy, nie trafiał sam na sam z koszem w kontrze czy podawał bardzo niecelnie. Rubio jest wciąż młody, bo ledwie 21-letni, ale od jakiegoś czasu już nie potwierdza pokładanych w nim przeogromnych nadziei. Obok Paua Gasola Polaków pognębili jego brat Marc (16 pkt), oraz niezawodny "La Bomba", czyli Juan Carlos Navarro (23 pkt).

Spotkanie odbywało się w miejscowości Poniewież. Litewska nazwa tego miasta kryje w sobie pewną tajemnicę bo brzmi Panevezys, czyli w wymowie 'paneweżysz'. No właśnie: "Panie, wierzysz ?" Z taka grą jak z Hiszpanią, wszyscy chyba w Polaków wierzymy. Ciekawe, co teraz do powiedzenia ma MG 13?


D. Berisha - Nasz "Karabin" się zaciął. 0/5 z gry, nerwowe rzuty. Trener Pipan długo wierzył, że Dardan się przebudzi. Przeliczył się.
A. Łapeta - raz ładnie zagrał w obronie ze starszym Gasolem. 5 fauli w 10 minut. Czegoś w jego grze barkowało, tak jak brakowało literki "ł" na jego koszulce. Nie oglądaliśmy Łapety tylko Lapetę.
R. Skibniewski - nie oczekujmy po nim zbyt wiele, zwłaszcza w ataku. Jego zadaniem jest odciążenie Koszarka i to dziś się nawet udało, bo ze Skibą w grze Polacy doszli rywala na sześć punktów.
A. Waczyński - kilkanaście sekund w grze. Zdążył jedynie zakozłować się w aut. Czekamy na jego dłuższy występ.
P. Pamuła - wejście smoka. Prosto z boisk pierwszoligowych i rywalizowania w salach gimnastycznych do gry na arenie międzynarodowej w Eurobaskecie. Nie spalił się. Jako smok to on podpalił parę fundamentów. Po wejściu do gry od razu trafił trójkę. Później ładnie zagrał w kontrze. W 5 minut zrobił więcej niż Berisha w 20.
P. Leończyk - zaskoczył wszystkich. Samego siebie chyba też. Bardzo dobry występ. Waleczny, nieustępliwy, dwie akcje świetnie wykończył podkoszowymi penetracjami. Już nazywany Pawłem LeBrończykiem.
S. Szewczyk - rozpoczął energicznym smeczem. W obronie ogrywany jak dziecko, ale nie przez byle kogo, tylko przez pięciometrowego starszego Gasola. Problemy z faulami uśpiły go na długo. Na szczęście w drugiej połowie przebudził się. Trafił za trzy, świetnie spenetrował pod kosz, kończąc dynamiczną akcję zagraniem 2 plus 1. Potem spadł za faule i to by było na tyle.
T. Kelati - był jak ojciec, który uczył swoje dzieci gry w kosza (raz wkozłował sobie piłkę w nogę, zdarza się). Ustawiał, dyrygował, ganił. Bardzo chciał wygrać. Podobno gra na 80 % możliwości. Boję się pomyśleć jak zagra, gdy jego kolano wrzuci wyższy bieg. Świetny mecz Thomasa. E tam, mówmy mu Tomasz. Jest jednym z nas. 18 pkt, 7 as, 3 prz.
P. Szczotka - autor dwóch bardzo błyskotliwych akcji w ataku. Okazało się, że człowiek od czarnej roboty i w ofensywie potrafi wykończyć chociażby kontrę, czy ograć tyłem do kosza Sana Emeterio (wyjątkowo słaby tego dnia w ekipie Hiszpanii). 
Ł. Wiśniewski - krótki występ. Miał stać się plastrem na Navarro. Nie wyszło. Plaster się odkleił już przy pierwszej akcji.
A. Hrycaniuk - niewidoczny w ataku w pierwszej połowie, król pola trzech sekund w drugiej. W obronie z łatwością ogrywany przez młodszego Gasola. Niemniej jednak gracz Asseco okazał się niezwykle efektywny w ofensywie, bo nasi trenerzy potrafili wykreować mu pozycje przez odpowiednie zagrywki. 12 pkt, 9 zb.
Ł. Koszarek - jak dobrze, że jest z nami. Kreatywny w ataku, trafiał wtedy kiedy zespół tego najbardziej potrzebował. Potrafił również wykończyć kontrę, dobrze dograć piłkę pod kosz. Zdarzały mu się błędy (w zrozumieniu kolegi, w komunikacji), z resztą jak wszystkim. Nawoływał do walki w końcówce. 19 pkt, 5 str

Aha, wreszcie - po latach - gramy z godłem na koszulkach ! Jak dla mnie bomba. Orzełek poniósł naszych w tym spotkaniu. Następny mecz z Litwą. Nie oczekujmy cudów, ale walki na całego na pewno. Litwini w pierwszym meczu męczyli się z Wielką Brytanią (Team GB, jak ich nazywa świetny angielski komentator z ESPN UK), wygrywając dopiero w końcówce czwartej kwarty (po trzech przegrywali trzema punktami).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz