Szukaj na tym blogu

czwartek, 21 kwietnia 2011

Proteza a sprawność


Studenci wałbrzyskiego PWSZ awansowali do akademickich finałów MP w koszykówce. Gratulacje, ale jaki to ma związek z naszym Górnikiem na którego temat prowadzone są tu rozprawy ? Związek jest ścisły, trwały i niepodważalny - lwia część uczelnianej gawiedzi to zawodowi koszykarze do niedawna pierwszoligowego Górnika, którzy w tego typu zawodach mają prawo brać udział bo studiują.

W tym momencie, z prędkością światła, nasuwa się wątpliwość czy to wszystko ma sens. Czy zawodowcy powinni rywalizować w tego typu imprezach ? Moim zdaniem nie. Czy prawo gry nie powinno należeć do zwykłych studentów, koszykarskich amatorów ? Powinno. Ok, w ekipie PWSZ było bodajże czterech graczy, dla których koszykówka jest jedynie zabawą. Cóż jednak z tego, skoro ich rola praktycznie ograniczała się do przybijania piątek i podnoszeniu się z siedzisk w trakcie branych przez trenerów czasów na żądanie. Ok, wspomniani zawodowcy z Górnika już z klubem nie trenują. Ale nie trenują dlatego, że zespół zatracił jakąkolwiek imitację finansowej płynności, a nie dlatego że rzucili zawodowe uprawianie koszykówki dla poświęcenia się nauce i rozgrywkom studenckim. Nie ulega wątpliwości, że dla Marcina Kowalskiego, Bartłomieja Józefowicza, Damiana Pielocha, Mateusza Nitsche, Marcina Wróbla i Kuby Kietlińskiego gra w Górniku byłaby łączona z grą w rozgrywkach studenckich.

Odnoszę wrażenie, że w naszym krajowym sporcie uczelnianym ktoś próbuje na siłę wprowadzać amerykańskie wartości, nie bacząc na różnice kulturowe. Nasz kulejący system zostaje w tej sytuacji wsparty protezą tego, co możemy spotkać "zaledwie" kilka tysięcy kilometrów i kilka stref czasowych stąd. W Stanach uczelniane drużyny koszykówki to w całości amatorzy. Oczywiście wielu z nich jest w przededniu usłanej różami kariery zawodowej. No właśnie - w przededniu. Młodzi amerykańscy koszykarze nie mają agentów, nie mogą w trakcie swojej uczelnianej kariery się z nimi kontaktować. Ich funkcjonowanie jest oparte na stypendiach sportowych (u nas stypendia są dodatkiem do klubowej gaży, no przynajmniej powinny być).

U nas nowo przybyłych do zawodowego klubu koszykarzy zachęca się do rozpoczęcia bądź kontynuowania studiów. Świetna idea. Czy jednak nauka musi w tym przypadku łączyć się z grą z amatorami ? W moim przekonaniu uczelniana drużyna koszykówki powinna scalać ludzi, którzy są mocniej związani z uczelnią aniżeli z zawodowym uprawianiem sportu. Ktoś może powiedzieć, że w USA przecież nie brakuje studentów-koszykarzy, którzy na zajęcia nie uczęszczają. Mało tego - nie wiedzą jaki jest tych studiów kierunek. Polska to jednak nie Ameryka. Studenci-koszykarze za wielką wodą to ludzie w przedziale wiekowym 18-23 lata, którzy nie funkcjonują w pozauczelnianych strukturach sportowych. U nich pomiędzy sportem a nauką występuje symbioza, u nas - konflikt interesów. Tak już jest. 

Jasnym jak słońce faktem jest to, że polska uczelnia dąży do budowania jak najsilniejszej drużyny. By wygrywać kolejne mecze i gratulować sobie nawzajem świetnie wykonanej pracy (czy tylko selekcji ?), by na regale znajdującym się w uczelnianym hallu postawić kolejny puchar, o którym po roku nikt nie będzie już pamiętał lub którego - z powodu przekraczającej normy ilości kurzu - nikt nie będzie rozpoznawał. Czy  wygrana w akademickich MP ma jakiekolwiek znaczenie ? Wątpię. Należy stawiać na sportową rywalizację pomiędzy zwykłymi studentami, dla których ewentualny sukces byłby znaczącym osiągnięciem. Dużo bardziej znaczącym niż dla profesjonalnych sportowców-studentów.

Zestawmy amerykańskiego weterana wojennego z polskim. Załóżmy, że dramat wojny pozbawił naszego rodaka nogi. W miejsce brakującej kończyny wstawmy protezę. Sprawi ona poczucie sprawności, nic nie zmieni jednak faktu, że bardziej sprawny będzie weteran z ojczyzny Forda. Niestety w podobną protezę zaopatrzony jest nasz system rozgrywek akademickich. Pozbawione logiki kopiowanie zagranicznych wzorców nie ma sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz