Szukaj na tym blogu

środa, 13 kwietnia 2011

Podsumowań czas (6): Łukasz Muszyński

Czas na kolejne podsumowanie. Odpuszczam sobie rozpisywanie się na temat dokonań naszej młodzieży. Hubert Murzacz, Oskar Pawlikowski oraz Bartłomiej Ratajczak pokazali się na dobre na parkiecie tylko raz - w pamiętnym "taczkowym meczu" ze Zniczem Basket Pruszków. Pierwsza połowa tamtego spotkania należała do Huberta, druga do Oskara, natomiast występ Bartka wygasł w mojej pamięci równie szybko jak wygasa ognisko po pierwszym kontakcie z kroplą deszczu. Posiłkując się kolejnością alfabetyczną, w tym wpisie przechodzę więc do Łukasza Muszyńskiego.



ŁUKASZ MUSZYŃSKI - ur. 1981, 201 cm, silny skrzydłowy, poprzedni klub: AZS UWM Olsztyn (II liga)


Sezon 2010/11 w Górniku: 19 meczów, 19.0 min, 8.3 pkt, 5.9 zb, 2.6 prz, 56 % za 1 (41/72)

Nasz Pan Zagadka. Ice Man. Janne Ahonen polskiej koszykówki - bo świetnie skacze, bo jego lica nie wyrażają emocji, nie wiedzą co to strach, smutek, zażenowanie czy euforia. Postać niezrozumiale nieodgadniona. Nikt nie poznał się na jego umyśle. Ewenement. Potrafił pozytywnie zaskoczyć i zachwycić by chwilę później rozczarować na całej linii.

Trudno słowami opisać moje zaskoczenie, gdy czytałem o tym, że trafił pod biało-niebieskie skrzydła  Nie dlatego, że to znamienita postać w koszykarskim światku, ale dlatego że nasz tonący w długach klub nie rezygnował ze wzmocnień. Był październik 2010 i nikt wtedy nie myślał o cięciach kadrowych (co innego cięcia finansowe). Szczwana strategia ściągania graczy drugoligowych do I ligi z szansą wypromowania się działała jak magnez przyczepiany do lodówki (fakt, że owa metaforyczna lodówka w środku była pusta  nie miał znaczenia).

Nic o nim wcześniej nie wiedziałem. Nie byłem w tym osamotniony. Po ujrzeniu Łukasza w akcji po raz pierwszy, nie bardzo widziałem sens w jego transferze. Pamiętam słowa znajomego, który powtarzał jak mantrę: "On jest dobry. Jeszcze zobaczysz." Postanowiłem skorzystać z "Prawa Wróbla" i być cierpliwym. Marcin Wróbel sezon wcześniej też początek miał niemrawy, a jak było potem to wiemy. Oj kazał nam Łukasz czekać, oj kazał. Pierwszy dobry mecz u siebie rozegrał z Dąbrową Górniczą pod koniec listopada, notując 14 pkt i 11 zb. Zbyt wiele o tym meczu powiedzieć nie mogę, bo akurat mnie na nim nie było. Następnie Muszyńskiego ponownie dotknęła zadyszka by od meczu z Asseco 2 Prokomem wznieść swoja grę na wyższy poziom.

No właśnie... mecz z Asseco... Pisząc "na wyższy poziom" mam całkiem na serio i całkiem dosłownie na myśli wyższy poziom. Zobaczyliśmy nowego Łukasza Muszyńskiego. Nie wiem co się działo z nim w noc przed tym spotkaniem, ale jestem przekonany, że było to coś magicznego. Reinkarnacja ? Tajemniczy zabieg genetyczny, mający na celu zrobić z niego nadczłowieka ? Nie mam pojęcia. Mam za to wciąż trwałe pojęcie tego, co widziałem tamtego popołudnia w hali wałbrzyskiego OSiR-u. Po meczu pisałem o naszym Panu Zagadce tak:

"Szok. Po prostu szok. Coś w nim pękło. Był dla nas niezbyt zdecydowanym, przygaszonym człowiekiem. Po pierwszym dunku krzyknął wyraziście "aaaa !". Coś w nim drgnęło. Od tego momentu stał się latającym wirtuozem. Czarował w powietrzu. Kapitalny wsad w kontrze nad ogromnym, o 16 cm wyższym Wojdyrem plus potem równie niepowtarzalny dunk z faulem. Zszokował nas wszystkich. Gdy piszę te słowa wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Wiem jedno - chcę poznać jego dietetyka lub jego nowe "witaminy". A może po prostu zmienił dostawcę płatków ? W przestworzach: wielki, na lądzie: mniej spektakularny. 6/13 za 2, 10 zb, 13 pkt. Najlepszy dziś w naszej załodze. Od dziś na mecze chodzimy głównie dla niego. I już nawet ta jego ograniczona mimika nam nie wadzi."

Tak było. Tego jednego dnia Łukasz był w powietrzu zjawiskowy. Wprawiał w zachwyt powietrznymi lotami, wprawiał w zażenowanie nietrafianymi rzutami wolnymi. To, co w mim kochaliśmy, to jego lodowato zimna krew oraz kompletny rozbrat ze zdrowym rozsądkiem. Po kilku udanych smeczach przechodził transformację w drogowego walca. Pewny swojej wielkości, pozbawiony nomen omen chłodnej kalkulacji taranował przeszkody na swojej drodze w kierunku obręczy. Ilość przeszkód była bez znaczenia. "Czterech rywali ? To nic. Atakuję obręcz, bo jestem dziś niezwyciężony" - zdawał się myśleć. Efekt ? Niestety marny i komiczny.


Niemniej jednak, będziemy pamiętać o naszym "Panu Poker Face". Za jego fantazję, waleczność w walce na tablicach i szósty (siódmy ?) zmysł do przechwytów. No i za jego fantastyczną akcję alley-oop, gdy akcję skończył wsadem po podaniu Kuby Kietlińskiego. Była to pierwsza taka górnicza akcja od czasów legendarnego u nas duetu Stokłosa-Czerwonka. Łukasz "Ice Man" Muszyński to postać nietuzinkowa, intrygująca. Postać, którą pamięta się niewątpliwie za pojedyncze zagrania, nie za całokształt twórczości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz