Szukaj na tym blogu

czwartek, 10 lutego 2011

Taki Sphinx straszny jak go malują


To nie była niestety udana środa dla naszych koszykarzy. Jesteśmy do tyłu 72:84. Po raz kolejny lunatykujemy w pierwszej kwarcie. Nie bardzo wiemy co się dzieje. W czterech akcjach z rzędu tracimy piłkę w ataku, rywale wykańczają nas grą z kontry. W pierwszej połowie rzucamy 26 punktów. W ŁKS Sphinx po dwóch kwartach punkty ma na koncie dziewiątka graczy. U nas punktuje w tym czasie tylko czterech muszkieterów: Sterenga, Nitsche, Wróbel i Kowalski. To najlepiej pokazuje jak to wszystko wyglądało.

W drugiej połowie podciągnęliśmy się z gry w ataku, poprawiając grę w obronie z dopuszczającej na dostateczną. Stawialiśmy strefę, która działała - powiedzmy - od czasu do czasu. Od czasu do czasu też mieliśmy szczęście gdy łodzianie pudłowali z czyściutkich pozycji za trzy. Napisałem od czasu do czasu, bo w ich szeregach gra przecież nie byle jaki egzekutor. Bartłomiej Szczepaniak (23 pkt, 5/8 za 3) to na pierwszoligowych boiskach wyjadacz doskonale znany. Znany z dobrego rzutu z dystansu. Znany przez wszystkich w tej lidze. Pomimo to bardzo się nasi dziwili gdy Szczepaniak z uśmiechem na twarzy raz po raz zadawał nam ciosy tępym narzędziem prosto w korpus. Bynajmniej nie przyjęliśmy tych ciosów "na klatę". Już się po nich nie podnieśliśmy.

Angielski romantyk Samuel Coleridge (coś w stylu naszego Mickiewicza) twierdził, że bez kontaktu z naturą poeta nie istnieje. Parafrazując jego domysły: bez kontaktu z obroną, koszykarz nie isntieje. Nasz kontakt z obroną pozostał na kartkach playbooka. Komunikacja wyglądała słabo. Byliśmy bardzo łagodni. Potulni. Baliśmy się ełkaesiaków dotknąć jakby byli biegającym wrzątkiem z kończynami. Niech to zdjęcie posłuży za dowód:


Tak było. Naprawdę. Czwarta kwarta, 3:23 do końca meczu, a u nas faule w systemie jedynkowym. Nasi sprawili nam lekcje matematyki. Ktoś niebawem stwierdzi, że graliśmy czysto. Ja twierdzę, że graliśmy zbyt mało agresywnie.

Gdy byliśmy natomiast w ataku Sphinx trzymał nas krótko na łańcuchu. Z nad gąszczu ich rąk doszukiwaliśmy się obręczy. Łodzianie byli najbardziej ruchliwym ścianami jakie w życiu widziałem - mijaliśmy jedną, zaraz pojawiały się dwie kolejne. Wyglądało to trochę jak pojedynek z hydrą - na miejsce odciętej głowy wyrastały trzy. Tym, który starał się chyba odrobinę bardziej od reszty był Marcin "Herakles" Wróbel, który hydry się nie lękał.

M. Kowalski - ależ on się nie rzuca w oczy. Początek miał niemrawy - do przerwy 4 straty i tylko 2 asysty. Po przerwie już tylko 4 asysty,  Wciąż stara sie przestawić z drugoligowej klepaniny na pierwszoligowy basket. Rzemieślnik. 5 pkt, 2/7 z gry
M. Wróbel - w pierwszej części sezonu trochę na niego psioczyliśmy. To już jednak przeszłość. Od jakiegoś czasu można powiedzieć, że gra na miarę swoich możliwości. Powiedział sobie "Nie ma lipy". No i nie było. Bardzo waleczny. 18 pkt, 6/11 z gry, 6 zb
D. Pieloch - tym razem mu nie wyszło. Liczyliśmy, że wyjdzie dobry jabłecznik, a tym razem skończyło się na zakalcu. Nie trafiał, ponaglał rzuty, tracił piłkę. 3 pkt i eval -5 (na pocieszenie: aż tak źle to nie wyglądało jak wskazuje eval) 
M. Nitsche - po dobrej postawie oczekiwania w stosunku do niego wzrastają tak jak do Kamila Stocha. Statsy godne. Nie pociągnął jednak roli lidera. Już nie jest w związku z Wachnięciami Formy. Zerwali jakieś trzy kolejki temu. Z ŁKS-em piękny, czysty jak złoto fade away jumper. 14 pkt, 4/9, 7 zb
B. Józefowicz - przeszedł trochę obok meczu. Wolał iść na grzyby. Zaginął w lesie ełkaesowych kończyn. Zanurzył się cały w tym leśnym podszycie. Pokazał się na chwilę rzucając trójkę.
M. Sterenga - ON wrócił. No w pewnym sensie. Robi wrażenie nieco znudzonego tym sportem. Nie wrzucił najwyższego biegu (nikt nie wie ile tych biegów ma). Co by nie pisać wciąż imponuje, pomimo zwolnionych obrotów i wyznaczenia nagrody dla znalazcy jego zaginionego rzutu z półdystansu. Samym ograniem i doświadczeniem w pomalowanym wykręca 21 pkt i po znajomości dodaje 8 zbiórek.
Ł. Muszyński - w statystykach jego występ wygląda lepiej niż z perspektywy trybun. Coś tam w obronie przepuścił, coś tam wybronił (2 przechwyty akcja po akcji). Istny pędziwiatr w przejściu z obrony do ataku. Nikt z kolegów tego jednak nie docenił. Trochę nerwowo podejmuje decyzje o rzucie. 8 pkt, 6 zb, 4/8 z gry.
Ł. Grzywa - pomimo epizodu na parkiecie zapadł nam w pamięć. Był trochę jak widz, który wybrał się do kina na film 2D. Niestety, pomylił sale i znalazł się w świecie trójwymiarowym. Może dlatego nie zareagował gdy posłano do niego piłkę pod kosz.
B. Ratajczak - zagrał minutkę. Pokazał się kibicom. Niektórzy myśleli, że on już nie uprawia tego sportu. A jednak.
------
J. Kietliński - dziś poza grą. Jakiś uraz. Ledwo go poznaliśmy, gdy wczechwładny pot nie przejął władzy nad jego włosami. Teraz właśnie - z puszystymi włosami - widać, że to przecież młody chłopak. Wybrany posiadaczem najfajniejszego zegarka.
R. Ludwiczuk - też był. Skrył się nie wiedzieć czemu za bramką.
R. Czerniak - jego obecność nas zaskoczyła. Przywitano go jak króla. Był u nas dwa lata, a nam się wydaje że znamy go całe życie. Złodziej. Skradł nasze serca. Członek naszej prywatnej, kibicowskiej "Hall of Fame". W zeszłym roku kołcz ŁKS-u. Tego dnia ubrany w granatowy sweter sympatyzował z nami. Dzięki jego zasługom nikogo nie obchodzi to, że łączy się go z wrocławską koszykówką. On jest ponad to.

Oj ciężko się spogląda na mecze, w którym nasi ulubieńcy ani razu nie wychodzą na prowadzenie. Ciężko się patrzy na to jak rywale z łatwością mijają naszych niczym nieruchome przeszkody lub gdy rzucają relaksacyjną trójkę bez obrony. Wyglądało to gorzej niż 72:84. Wynik trochę maskuje to co się działo naprawdę. Tego dnia skonsumowała nas indywidualność w ataku. Przeżuła, połknęła, strawiła. I to wszystko w restauracji Sphinx.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz