Szukaj na tym blogu

wtorek, 8 lutego 2011

Stop restauratorom i Gortata przyjaciołom

13. Victoria Górnik Wałbrzych (6-14)
7. ŁKS Sphinx Łódź  (12-8)            
Nitsche
Salamonik

W środę gramy z ŁKS-em. Kolejny trudny mecz. W tej lidze nie ma już dla nas łatwych rywali tak jak nie było ich dla nas w ekstraklasie. Faworytem rozgrywek w zasadzie nie byliśmy nawet w 2007 roku gdy awansowaliśmy do ekstraklasy. Wówczas wzmocniono skład by spokojnie znaleźć się w playoffs, a tu akuku  niespodzianka była -  2. miejsce w tabeli.

Można znaleźć wspólny mianownik pomiędzy obiema ekipami. I u nas i u nich jest wyraźny problem ze znalezieniem lidera, dowódcy, szefa gangu, ojca chrzestnego, decydującego kto gdzie ma siedzieć w autokarze w drodze na mecz wyjazdowy. Różnica pomiędzy nami a nimi polega na tym, że jednorazowo-jednomeczową funckję lidera w ekipie z Łodzi może przejąć w zasadzie 9 graczy. U nas nie jest to możliwe.

W ŁKS jest trzech graczy rzucających powyżej 10 pkt/mecz, ale żaden nie przekracza 11. Jest to zespół wyrównany, z dość głęboką ławką czego o KSG powiedzieć nie można. W książce "The Book of Basketball" Bill Simmons omawia pojęcie tzw. "The Secret" - jest to niezwykle cenna umiejętność zrozumienia przez zawodnika, że liczy się najpierw zespół, później dopiero, gdzieś w drugim szeregu - statystyki indywidualne. Albo łodzianie załapali o co w tym wszystkim chodzi, albo ich kołcz czytał tą książkę.

Wpis rozpocząłem w iście amerykańskim stylu, wyróżniając graczy - liderów. Tego typu podejście do meczu wykazują Amerykanie. Nieważne czy chodzi o NBA, NCAA czy WNBA można się z tym bez wątpienia spotkać. W tej dziedzinie bryluje stacja ESPN. Dodatkowo ESPN tworzy tzw. "Star Comparison" (porównanie gwiazd obu zespołów). Przekładając to na naszą polską prowincję i pierwszoligowy grunt gwiazdami wydają się na dzień dziesiejszy być Mateusz Nitsche i nasz wychowanek Marcin Salamonik.

Mateo jest kimś w rodzaju statystycznego lidera od pięciu meczów, czyli od początku roku 2011. Po odejściu Krzysia ogarnął się, wziął się za siebie albo po prostu wypił gumisiowy sok. Nieważne. Istotne jest to, że przemienił się w magiczny i wyniosły sposób w gracza, na którego czekaliśmy. Postanowił wyjść z cienia. Stał się sukcesorem Krzysia. Zapewne po nocach snią mu się koszmary, że w następym meczu nie trafi trzech pierwszych rzutów z gry i skończy występ z 10 % skuteznością. Tak, tak - wciąż obawiamy się jego sinusoidalnej dyspozycji. Pomimo tego, że w ostatnich pięciu pojedynkach rzuca świetne 15.0 pkt/mecz , dodając od siebie gratis prawie 5 zbiórek. Gdzieś tam jednak w powietrzu czujemy zagrożenie spadku jego formy. Boimy się dlatego, że to właśnie w nim upatrujemy  kogoś kto ten wózek pociągnie. A jak nie on to kto ? To nasz kapitan. Nie mam wątpliwości, że wróci do formy. Że wesprze Mateusza. Że będą jak Blues Brothers. Że w dwójkę stawią czoła złu tego świata.  Tak - Marcin Sterenga wróci do formy. Tylko kiedy ? My potrzebujemy go już, od zaraz.

W ŁKS udało się zbudować bardzo ciekawy zespół bo była na to mamona. Prezesem klubu jest jeden z zawodników (Filip Kenig). Są pieniądze Gortata, który jest klubu współwłaścicielem. Jest możny sponsor - Restauracje Sphinx. Sphinx ? Dobrze kojarzycie. To ta sama firma, która ciągle jakoś nie może się otworzyć na pierwszym piętrze w naszej ukochanej galerii. Wciąż pozostaje nam czekać by zasmakować jej egzotycznej eksluzywności. Póki co możemy spoglądać na ich logo, które po ewentualnej środowej porażce będzie powodować u nas niestrawność i odruchy wymiotne.

Dlatego więc, by się w przyszłości nie zatruć sphinxowym stekiem musimy ŁKS Sphinx pokonać. Na papierze znowu jesteśmy na straconej pozycji. Wszyscy jednak wiemy, że biało-niebieska totalna nieprzewidywalność gdy tylko będzie mieć na to ochotę  nas zaskoczy.  To może właśnie nieprzewidywalność powinna zostać przedstawiona jako czołowa postać biało-niebieskich. To ona powoduje, że potrafimy wygrać z każdym w tej lidze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz