Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 7 lutego 2011

Dwa rodzaje mango

W książce "Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny" Kamila Sławińska pisze o hinduskiej społeczności, zamieszkującej dzielnicę Little India w Queens. Wspomina o niepowtarzalnych, koniecznie świeżych rodzajach owoców i warzyw tam spotykanych. W swoim opisie koncentruje się na mango. Okazuje się, że można wyróżnić dwa rodzaje tego owoca: obok zwykłego, pospolitego mango istnieje kesar mango - sprowadzany z Indii rarytas, którego eksport jeszcze niedawno był zakazany. Kesar mango się ceni - jest pięć razy droższy od swojego mniej spektakularnego kuzyna, pochodzącego z Ameryki Południowej.

W spotkaniu naszych juniorów z Turowem to my byliśmy tym lepszym, droższym rodzajem mango. Byliśmy kesar mango. Okazaliśmy się więcej warci, zaprezentowaliśmy lepszą jakość, bylismy bardziej soczyści. Wygrywamy 78:49. Pisałem o tym, że Hubert Murzacz musi wznieść swoją grę na nieco wyższy poziom. No i trzeba przyznać, że spotkanie z Turowem mu wyszło - 27 zdobytych punktów pozwoliło mu dość niespodziewanie przeskoczyć Kacpra Wieczorka, autora 22 punktów. Trochę mniej spektakularny od dłuższego czasu jest Oskar Pawlikowski (10 pkt). Hubert był dziś na boisku dość uniwersalny - rzucił trzy, przechwytywał piłki, biegał w kontrze, trafiał z półdystansu i dystansu oraz - co ważne - poprawił osobiste. Kacper grał swoje - punktował z pomalowanego. Oskar wyróżnił się jedynie wsadem w końcówce.

Cicha rywalizacja pomiędzy tym trio trwa. Rywalizacja o miejsce w ekipie seniorów. Kołcz Aron z uwagą oglądał ich boiskowe poczynania, a do jakich doszedł wniosków dowiemy sie niebawem.

Na dobrą sprawę w tym meczu w oczy rzuciły się trzy aspekty:

1. WALKA - o każdą piłkę, pełno "hustle plays", zawodnicy "pływali" w parterze w różnych stylach. Ta ofiarność w walce o każdą piłkę to coś na co patrzy się z dziką przyjemnością. Seniorzy powinni się tego od naszej młodzieży uczyć.

2. ATMOSFERA - to nie było to co ze Śląskiem, ale nie było też takiej potrzeby. Na spotkaniach juniorów autentycznie można się poczuć jak na meczu drużyn z amerykańskich high schoolów . Mnóstwo młodzieży i na boisku i na krwiście czerwonych krzesełkach naszej wysłużonej hali. Fajnie. Wporzo.  

3. CZWARTA KWARTA NIC NIE WARTA - koszmar z obu stron. Więcej się działo gdy oglądaliśmy w meczu z Mołdawią Orły Smudy (W sumie podobny poziom atrakcyjnośći. W tej rywalizacji Orły wygrywają na finiszu dzięki wybuchowej osobowości Franza) . Nie wiem co w chłopaków wstąpiło. Po złości ktoś im celowniki poprzestawiał. Po kilku minutach bez punktów połowa ludzi na trybunach pogrążyła się we śnie (zasnęli też kibice przy bębnie). Na boisku panował chaos większy niż ten znany z Mitologii Parandowskiego. Ktoś powie, że była to kwarta obrony. Ja mówię, że była to kwarta niewykorzystanych sytuacji (tak, tak...takich jak Dawid Nowak z Mołdawią).

No i to co mnie najbardziej chyba ucieszyło. Widzowie, a  raczej ich liczba. Pomimo dnia pracy i szkoły hala została zapełniona. Ludziom się po prostu najzwyczajniej w świecie chciało wpaść i popatrzyć na odrobinkę, szczyptę basketu. Na trybunach widziałem nawet pewnego pana w średnim wieku, który jest na każdym meczu seniorów od kiedy autor tego wpisu chodzi na kosza. W OSiRze niezmiennie od lat siada na "żółtych". Tym razem - w nowych realiach - zakłopotany polował na wymarzone, jedyne w swoim rodzaju siedzisko. Na juniorach widziałem go bodajże drugi raz. Oby nie ostatni. Super sprawa. To jest właśnie pasja do tego sportu, ten rodzaj pozytywnego schorzenia, które kieruje nas na mecze nawet grup młodzieżowych. Nawet w poniedziałek.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz