"Wielkie Przebudzenie" to określenie przemian duchowych w USA. Mające swój początek w XVIII wieku przemiany doprowadziły w ostateczności do powstania amerykańskiej odmiany protestantyzmu. W owym okresie zanotowano wzrost zainteresowania religią, powstawały ruchy definiujące wiarę w nowy sposób. Bla, bla, bla... Ale co z tym wspólnego mają nasze biało-niebieskie chłopaki ?
W Łańcucie "Wielkiego Przebudzenia" w naszym obozie nie było. Nie tego religijnego rzecz jasna, ale czysto koszykarskiego. Przebudzenia ze snu, w którym od początku roku jesteśmy uwięzieni. Zabrakło duchowego pobudzenia. Pobudzenia ducha drużyny. Nasi pozostali w letargu. Zdziesiątkowani, ranni jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, przegrywamy z Sokołem 55:87.
Pojechaliśmy w 10, z czego niezdolny do gry był nasz król przestworzy, a rezerwowym nr 4 był nasz niepełnoletni Hubert. Zabrakło ponownie Sterengi. Ponad 30 min w grze w meczu ligowym, pierwszy raz od sam nie wiem kiedy, był Arni. Niebiosa nam nie sprzyjają. Po raz kolejny trajektoria lotu piłki, wyrzuconej przez nas zza łuku, w niewyjaśnionych okolicznościach okazuje się błędna - w ostatnich dwóch meczach trafiamy 6 z 40 (tak, tak czterdziestu) prób. Trzeci mecz z rzędu okazuje się, że granica 60 pkt w meczu jest poza naszym zasięgiem. Gdzieś nam uciekła, schowała się, bawi się z nami w berka. My jednak wciąż nie możemy jej dogonić. Droczy się z nami. Bezczelna, kpi z naszego losu.
Staliśmy się niezdrowo regularni. Od trzech kolejek rzucamy między 53 a 59 pkt w spotkaniu. To straszne. Ta nasza uparta regularność przypomina mi o napisach początkowych w filmach Woody Allena - tam także z kolejną produkcją nic się nie zmienia. U Allena króluje czarne tło, u nas wspomniana (nie)poprawność w ataku. Wszystko byłoby OK, gdybyśmy w obronie wyglądali tak jak w Siedlcach (58 straconych oczek). Jest niestety inaczej. Z każdym kolejnym bojem tracimy więcej punktów (83 ze śledziami, teraz 87).
Dobrze, że było to spotkanie wyjazdowe. Gdyby był to mecz u siebie, połowa z nas osiwiałaby szybciej niż jest to przewidziane. Właściwie nikt nie pokazał się na Podkarpaciu z dobrej strony.
M. Kowalski - nie tak skuteczny jak ostatnio. 3/9 z gry, 8 pkt. Tylko 2 asysty i aż 5 strat. Jego kumpel Glapa pokazał mu w tym meczu dlaczego to on niegdyś był u nas pierwszym rozgrywającym. Glapiński zalicza 14 pkt i 8 as, eval 24. Nie chcecie znać evalu Marcina. Co by jednak nie pisać, i tak w tej sytuacji w jakiej się znajdujemy obecnie, Marcin jest naszym najlepszym kreatorem.
J. Kietliński - kolejny raz przeszedł obok meczu. Aron chyba zauważył, że naszemu Wichrowi chce się tak jakby trochę mniej niż kiedyś, dlatego dał mu pograć całe 11 minut. Ponownie pełno jajeczek w statystykach. Ok, ok... są 3 asysty. Są też 4 straty. No i to tyle. Pamiętacie ostatni jego dobry mecz ? Ja też nie.
M. Wróbel - generalnie jeden z lepszych tego dnia. 4/8 z gry, 13 pkt. Po klapie w Siedlcach, z każdym meczem coraz lepiej. Do pełni szczęścia brak trochę zbiórek. Ogólnie jednak nie będę się go czepiał.
D. Pieloch - nasz wychowanek po raz kolejny szukał sposobu na odczarowanie obręczy. Po raz kolejny bez powodzenia. Na kursie "Jak zostać strzelcem wyborowym" nie może przejść pierwszej misji. Wciąż ma status "początkujący". 4/16 z gry w ostatnich dwóch meczach. 3 pkt w całym meczu. Co jest ?
M. Nitsche - najwyższy eval. Stara się dźwignąć rolę lidera, gdy tego potrzebujemy. A potrzebujemy, zwłaszcza na wyjazdach. Wyszło trochę koślawo. Mimo wszystko, brawa za starania. Gdyby nie jego 13 pkt i 7 zb (najwięcej !) mogłoby być jeszcze gorzej (tak, tak, może być gorzej). Laurkę plami 1/6 za 3.
B. Józefowicz - zaprezentował jazdę bez trzymanki. Genialne, epickie 5/5 za 2 oraz mniej genialne i nie tak epickie 0/7 za 3. Ale rozrzut nasz kapitan dziś miał. 10 pkt. Józek potrafi nas zaskakiwać. Za to go kochamy.
A. Stochmiałek - rzutowo dobrze. 6 pkt. Musiał być zszokowany faktem spędzenia na boisku 32 minut. Być może dlatego był strasznie agresywny - 4 faule.
Ł. Grzywa - ponownie dość krótko. W ataku tradycyjnie niewidzialny. 2 pkt. Co gorsza, niewidzialny też w obronie, co tłumaczy jego krótki pobyt na placu boju. Na desce zapewne zmaltretowany przez Klimę (9 zb), członka elitarnej grupy pierwszoligowych wymiataczy.
H. Murzacz - nasz junior przejechał się autokarem na drugi koniec Polski. Pozwiedzał, zagrał 4,5 minuty. Dużo. Z góry na dół w statsach same jajeczka. I o czym tu pisać ? Chwalić czy ganić ? Pewnie się trochę miotał jak w środę.
Jak długo jeszcze będziemy gonić tą znaną tylko z legend i mitów, magiczną liczbę 60 ? Czas na wielkie przebudzenie ducha drużyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz