Wciąż dryfujemy po pierwszoligowych morzach i oceanach. Trwa sezon 2010/11, a nasz biało-niebieski masztowiec chyba na dobre osiadł na mieliźnie.
Zawsze jednak może być gorzej. Zawsze.
Wrzesień 2010. Tamten miesiąc w planach miał stać się najczarniejszym w dziejach naszej wałbrzyskiej morskiej myśli technicznej. Lokalny skryba jeden za drugim powtarzał, że produkcję wstrzymano, a obecny na daną chwilę tonaż nie wystarcza by dalej pływać po pierwszoligowych oceanach. Wśród nas, szczurów lądowych, przyglądających się poczynaniom biało-niebieskiego szturmowca gdy ten w porcie stacjonuje, były to wieści przerażające. Wtedy to ni stąd, ni zowąd przemówił kołcz nasz Aron. Obwieścił, że okręt
Styl się zmienił za to. Rok temu naszą siłą magiczną były rzuty z dystansu. Pociski z 6 m i 25 cm dziurawiły zbroje przeciwników niemiłosiernie. Jeden z najważniejszych naszych górniczych agresorów, Buczyniak Sławomir pływa teraz pod inną flagą. Dowódca nasz zmienia system ataku. Permanentnie nie odpalamy już z daleka pocisków, po przybyciu Ustara - młodego, acz obytego w bojach za wielką wodą morskiego wilka, przenosimy ciężar swojej ofensywy pod samą dziurę. Nie pomogło. Nadal częściej kończymy pojedynki na tarczy. Niestrudzony nasz strateg Aron imał się wszelakich rozwiązań, pragnąc rzezi uniknąć. Rotował bezustannie. Szukał remedium na nasze rany ale łatwo nie było. Oddziały nasze zdziesiątkowano w porcie gdyńskim (105:71) oraz w okolicach Stargardu Szczecińskiego (99:62), gdzie były nasz kamrat Buczyniak skarcił nas drastycznie notując 17 oczek. Tendencja zwana "wyjazdową masakrą" utrzymuje się na dobrą sprawę od 2008 roku. Od tego czasu sporo krwi po objazdach utraciliśmy.
Jak tu naszego kołcza oceniać gdy się nawet w teorii nie zna podstawowego kroku obronnego? Co żem dostrzegł, to żem opisuję.
Na samym początku wypuścili się nasi na lublińskie pola. Wojownicy miejscowego Startu na papierze sprawiali wrażenie rannego zwierza, które tylko dobić trzeba. Zero argumentów. Ich główny łowca, Celej Tomasz, który to nas rok wcześniej niemiłosiernie pokaleczył, wypłynął w nieznane. I co nasi na to ? Ano nie podołali.
Normalnie cytat (za www.rozgrywki.pzkosz.pl) :
"Końcówka spotkania to znów sporo chaosu, ale już w obu ekipach, obronną ręką wyszli z tego zawodnicy Startu. Na kilka sekund przed końcem spotkania, za trzy trafił Myśliwiec wyprowadzając Start na prowadzenie 75:74. Goście mieli jeszcze jedną akcje ale jej nie wykorzystali. Ostatecznie Start Lublin pokonał Górnik Wałbrzych 75:74"
I upolował nas - a jakże mogłoby być inaczej - Myśliwiec ! (ha!). W naszych szeregach, tradycyjnie w takich chwilach: CHAOS. Rzeczownik ten od jakiegoś czasu jest naszym pewnikiem jeśli chodzi o końcówki bojów. Prowadzimy dwoma oczkami. Kilkanaście sekund do końca. Faulujemy ? Skądże. Bronimy licząc na wałbrzyskie szczęście. Z tym że te wałbrzyskie szczęście na obcych polach
Znowu cytat (www.rozgrywki.pzkosz.pl):
"83:83 na trzynaście sekund przed końcem gry. Za chwilę jednak miejscowi przeprowadzili akcję, po której Jakóbczyk trafił zza linii 6,75. Wydawało się, że akcja Górnika zapewni im zwycięstwo, zwłaszcza, że zegar pokazywał, że do końca meczu zostało 1,1 sekundy. Jednak po czasie wziętym przez trenera Mladena Starcevica koszykarze Górnika nie upilnowali Michała Nowakowskiego i ten rzutem za trzy doprowadził do remisu, a tym samym do dogrywki. W niej lepiej spisywali się podbudowani ostatnią akcją regulaminowego czasu gry goście."
Tym razem we własnym kotle spiekliśmy się strasznie. To nie tak miało być. No dobra, ci z Warszawy w tym sezonie są czymś w rodzaju nieśmiertelnych mocarzy. Cóż z tego skoro to było do wygrania. Prowadzimy trzema oczkami. Kołcz nasz powinien nakazać faul - cokolwiek: pociągnięcie za rękę przy próbie wyrwania miecza z dłoni, pociągnięcie niepozorne za zbroję. Dosłownie cokolwiek. A co było? Patrzymy jak ich człowiek zadaje nam cios prosto w serce. Minutę wcześniej byłem pewien, że od ilości decybeli "pójdą" szyby w tym naszym wałbrzyskim kotle. Po akcji Nowakowskiego była taka cisza, że można było wsłuchać się w nierówny oddech naszych wojowników. Byliśmy w obronie łagodni niczym ta biedronka na naszym kciuku w upalne dni. Dla mnie to jest błąd kołcza. Drugi w tym sezonie.
Wszyscy zgromadzeni trzymali się za głowy, nie dowierzając co właśnie przyszło im zobaczyć. Po minach naszych wojowników i naszego kołcza wiedziałem że tego pojedynku już nie wygramy. Kończy się 99:108.
------
Trener nie gra. Osobiście na trenerce się nie znam. W życiu widziałem jednak wiele meczów. Spartaczyliśmy to. W takich chwilach cięgi należą się nie tylko kołczowi ale i zespołowi. Jednak to kołcz rozrysowuje ostatnią akcję, nie playerzy. Nasz dowódca jest w wieku naszego captaina. Trochę to takie nie takie jak powinno być. Młodość, brak doświadczenia - coś w tym jest. Nasz kołcz ciągle się uczy. Żal tych dwóch meczów. W Arona wierzyć co by nie było trzeba. Klubu na zmiany nie stać, a Aron to równy gość: to z młodymi w wakacje w kosza pogra, to pogada, to pierwszy do młodszych powie "dobranoc" po udanym meczu gdy już przyszedł czas się do domu zawijać. Rok temu dokonał cudu. Utrzymał nas w lidze. Teraz, po roku, płaci frycowe. Czas być optymistą.
Płyń fregato biało-niebieska płyń...
Dominik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz