Szukaj na tym blogu

środa, 19 stycznia 2011

Cześć i chwała dla b(l)oga powietrznych lotów

Tego dnia nie mieliśmy przepisu na usmażenie gdyńskich śledzi. Przegrywamy 53:83 , w pierwszej kwarcie zdobywając sześć punktów. Do przerwy mamy 33 % z gry, co przy legendarnych już 27 % z wygranego meczu w Siedlcach, jest - według nas kibiców - wynikiem co najmniej przyzwoitym ( sic ! ). W obecnej naszej sytuacji kadrowej (brak Jasia i Józka) nie mogliśmy mieć wygórowanych oczekiwań. Po takich meczach trudno jest cokolwiek napisać, bo wynik sprawia, że z nas -  kibiców - wyssano wszystkie soki życiowe. Dziś liczby nie kłamały, nie miały dla nas serca. Trafiamy tylko dwie z czternastu prób zza linii 6,75 m. Opuszczając halę nasze nastroje nie wyglądały jednak na zbyt minorowe. Może dlatego, że w naszych szeregach - kompletnie niespodziewanie - objawił nam się "latający król kosza". Jego trzy dunki spowodowały, że zgromadzeni na hali na pewno nie żałują wydanych pieniędzy. Gdy zawodnik mierzący 201 cm przelatuje nad graczem o wzroście 217 cm i kończy akcję wsadem, bynajmniej nie możemy narzekać. Gdyby istniał telewizyjny magazyn I ligi, jego trzy wyśmienite wsady to bez wątpliwości trzy pierwsze lokaty na liście najlepszych akcji kolejki (roku?). Ale do naszego "boga powietrznych lotów" jeszcze wrócimy.


Łukasz szykuje się do podniebnego lotu


Wchodząc na halę napotykaliśmy na swojej drodze czerwoną płachto-kotarę, zamontowaną w progu. Gdyńskie śledzie też wchodząc do środka musieli się przez nią chyba przedrzeć, bo zadziałała na nich tak jak płachta działa na byka. Byki kojarzą nam się z corridą, a ta z Hiszpanią. Właśnie tam, a dokładnie na Wyspach Kanaryjskich przerwę świąteczną spędziły gdyńskie śledzie. No i trzeba przyznać, że tak opalonych (spalonych, patrz Marcin Malczyk) śledzi to jeszcze nie widziałem. Zaimponowała nam nie tylko ich opalenizna, ale i kultura gry. Stare porzekadło mówi, że gra się jak przeciwnik pozwala - my tego dnia pozwaliliśmy na dosłownie wszystko.

To był mecz kontrastów. Oni spędzili przerwę na "Kanarach", my - jak to się poczciwie określa - "na własnych obiektach". Oni grali na ciemno-granatowo, my na biało. Ich budowa fizyczna graczy (patrz Marcin Malczyk) sprawiała, że wyglądaliśmy jak drużyna juniorów. Dwie górne kończyny naszego Damiana Pielocha  odpowiadały jednej wspomnianego Malczyka (o różnicy w opaleniźnie nie wspomnę)..

Ich twarda obrona sprawiała, że byliśmy nieporadni jak dziecko we mgle. Jakby tego było mało, według nas akcja trwa nie 24 sekundy, ale jak w amerykańskiej lidze uczelnianej - około 35. Trzykrotnie w bezmyślny sposób traciliśmy z tego powodu piłkę. 

Dziś oglądaliśmy zupełnie innych biało-niebieskich w porównaniu z tymi z okresu październik-grudzień. Zmieniły się nazwiska, doszły kontuzje. Być może z tego powodu nasza gra się nie kleiła. W akcji prezentowali się Ci, których do tej pory oglądaliśmy epizodycznie lub wcale. 

Ł. Muszyński - szok. Po prostu szok. Coś w nim pękło. Był dla nas niezbyt zdecydowanym, przygaszonym człowiekiem. Po pierwszym dunku krzyknął wyraziście "aaaa !". Coś w nim drgnęło. Od tego momentu stał się latającym wirtuozem. Czarował w powietrzu. Kapitalny wsad w kontrze nad ogromnym, o 16 cm wyższym Wojdyrem plus potem równie niepowtarzalny dunk z faulem. Zszokował nas wszystkich. Gdy piszę te słowa wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Wiem jedno - chce poznać jego dietetyka lub jego nowe "witaminy". A może po prostu zmienił dostawcę płatków ? W przestworzach: wielki, na lądzie: mniej spektakularny. 6/13 za 2, 10 zb, 13 pkt. Najlepszy dziś w naszej załodze. Od dziś na mecze chodzimy głównie dla niego. I już nawet ta jego ograniczona mimika nam nie wadzi.
M. Kowalski - nie można mieć do niego pretensji. 4/7 z gry. 11 pkt. Bardzo spokojny w grze, wywarzony, choć trochę za bardzo asekuracyjny. 
D. Pieloch - z powodu kontuzji Józka, dziś długo w grze.  Słabe 3/11 z gry, ale 5 przechwytów. 9 pkt. Na plus to, że chociaż trafił trójkę, co dziś w wykonaniu biało-niebieskich wojowników było nie lada wyczynem.
M. Wróbel - dużo lepiej niż w Siedlcach. Tam jednak było dno, więc "dużo lepiej" nie oznacza, że dobrze. 4/8 z gry, 8 pkt, ale tylko 3 zbiórki
A. Stochmiałek - zaskoczenie nr 2. 4/5 z gry, 7 zb, 8 pkt. Dostał więcej minut, co zamienił na eval 16. Raz nawet trafił z póldystansu, co było nie mniej zaskakujące jak monster wsady Muszyńskiego.
M. Nitsche -  chodząca sinusoida. Denerwuje nas jego nierówność. W Siedlcach był jednym z liderów. Dziś wymagaliśmy tego samego. Niestety, zadanie go przerosło. Postanowił kontynuować swoją serię odświętnych, dobrych meczów. 1/10 z gry, 4 pkt. Nawet te 4 przechwyty go nie ratują.
J. Kietliński - najsłabszy na boisku. Nie podjął chyba ani jednej dobrej decyzji. Jak na rozgrywającego to złe wieści. W jednej z akcji nie zorientował się, że w grze jest zegar 24 sekund, a 8 tychże sekund na przekroczenie połowy okazało się dla niego za mało. Bardzo prosty błąd jak na kreatora gry. Eval -7 mówi w zasadzie wszystko. 0/5 z gry, 0 pkt. Same jaja w statystykach. Mi do śmiechu jednak nie jest. Bonusowo - 3 straty.
Ł. Grzywa - bardzo krótko w grze. W ataku bał się spojrzeć na kosz. 1 blok z pomocy, który widzieli wszyscy z wyjątkiem pana od statystyk.
H. Murzacz - pierwszy z naszych 16-latków. Jeszcze nie do końca wie, o co chodzi w strefie. 10 minut w grze. W obronie miotał się niesamowicie. W ataku koledzy nie chcieli podawać, bo też trochę się miotał. Na plus ładna penetracja pod basket i trzeźwa asysta.
O. Pawlikowski - drugi z naszych 16-latków. Epizod na parkiecie. W obronie opuszcza ręce, co kończy się faulem. Niby prosty błąd, ale dużo starsi od niego też go popełniają.

Kołcz Aron -  trudno się do niego przyczepić. Rotował jak szalony, Szukał entuzjazmu u naszych graczy, namiastki polotu w grze. Kombinował, grał niskim składem (Kowalski plus Kietliński). Wydawało się, że ma więcej energii przy linii bocznej (dosłownie przy linii) niż nasi w boju. Pobudzał do walki, ganił, starał się reagować na to, co się dzieje na boisku. No i ta jego skromność gdy skandowaliśmy jego nazwisko.

Spotkanie nagrywały aż cztery kamery (!?) Czyżby retransmisja z tego widowiska miałaby znaleźć się na TVP Sport ? Gdybym wiedział, że nasz Muszyński Łukasz będzie tak fruwał sam skombinowałbym kamerę i sprzedał nagrania amerykańskim skautom. A może to rodzina Łukasza z Mazur się zjawiła, licząc na jego ponadprzeciętny występ ?

Czasem w sporcie zdarzają się mecze jak te. Mecze, gdy - niczym puzzle - nic nie trzyma się kupy. Czekamy na powrót do gry weteranów i liczymy na poprawę. "KS - i na dobre i na złe !".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz