Trzy kolejki. Trzy
zwycięstwa. Zaczynamy się przyzwyczajać do triumfów, przyjmować je w równie
naturalny sposób jak poranną toaletę. Bez względu na sytuację kadrową (z
Niedźwiedzkim lub bez) biało-niebiescy wygrywają dwucyfrową różnicą punktową.
Co ciekawe, robią to zawsze po niemrawej pierwszej połowie. Postawę zespołu
najlepiej podsumował tego zespołu kapitan:
Górnik jest drużyną. Jest
jednolity. Jednolity do tego stopnia, że jeden z wałbrzyskich kibiców w Nowej
Soli pomylił Piotrka Niedźwiedzkiego z Marcinem Rzeszowskim (!!) Rzecz jasna,
nowym hobby co drugiego fana Górnika jest spoglądanie w statystyki indywidualne
„Niedźwiedzia”, w jego monstrualny wskaźnik evaluation czy liczbę punktów i
zbiórek (w tych trzech kategoriach prowadzi w lidze) tylko po to, by poprawić
sobie nastrój. Tylko czy Niedźwiedzki byłby tak skuteczny, gdyby nie podania
Glapińskiego czy wysiłek w obronie kolegów? Oczywiście, że nie.
Ostatnio wybrałem się na
mecz młodzików Górnika, których prowadzi „Glapa”. Nasz kapitan powtarzał młodym
chłopakom, że w koszykówce chodzi o budowanie ducha drużyny, a nie o nabijanie
indywidualnych statystyk. Bronimy i atakujemy razem. Wygrywamy i przegrywamy
razem. Cieszymy się i siedzimy zdołowani też razem.
Cieszę się z tej
jednolitości biało-niebieskich, ale z drugiej strony chodzę jak struty, bo, z
różnych powodów, ostatnich dwóch starć Górnika w 2. lidze nie miałem okazji
zobaczyć. Dla blogera piszącego o jednym klubie nieprzerwanie od blisko
czterech lat to wielki cios. Nieobecność na meczu Górników jest dla mnie jak
rana, którą goi się colą solą.
Będę szukał rehabilitacji w Rawiczu, ale niczego nie obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz