Szukaj na tym blogu

czwartek, 25 września 2014

Jaskrawy kryptonit Kulona, czyli zaczynamy sezon

Październik 2012. 1. kolejka III ligi, Górnik - Śląsk II

Początek października 2012. Spadające liście z drzew mają w przewrotny sposób zwiastować wzniesienie koszykarskiego Górnika na wyższy poziom. Wałbrzyski klub po kilku wzmocnieniach i połączeniu z lokalnym rywalem ma za rok o tej samej porze być już szczebel wyżej. Jest pierwsza kolejka sezonu 2012/13, a w hali wałbrzyskiego OSiR-u biało-niebiescy mierzą się z rezerwami Śląska w III lidze.

Zawodnicy obu drużyn kończą rozgrzewkę a ja monitoruje obiekt w poszukiwaniu znajomych twarzy. W głębi czuję dumę, bo kibice z mojego miasta zapełniają halę do ostatniego miejsca, co w prowincjonalno-przaśnej III lidze nie miało prawa się zdarzyć. W dłoni dzierżę garstkę gazetek/programów meczowych „Górnicy” (później zmieniłem nazwę na „Górnik Basketball”). Z okładki spoglądają na mnie Łukasz Grzywa i Sławek Buczyniak, którzy na początku października 2012 roku byli bożyszczami tłumów.

Nagle dostrzegam nieopodal nastolatka ubranego w zdecydowanie przydługą koszulkę Steve’a Nasha. Złoto-purpurowe barwy stroju oznajmiały, że to koszulka Nasha z LA Lakers. W październiku 2012 roku strój Nasha- Jeziorowca był świeży niczym gorąca bułeczka prosto z pieca. W październiku 2012 roku Nash miał zbawić Kalifornijczyków tak, jak wyżej wymieniony duet z gazetki „Górnicy” miał zbawić naszego Górnika. W obu przypadkach skończyło się na niespełnionych oczekiwaniach.

„Dżerzej” Nasha rzucał się w oczy niczym homoseksualista na Marszu Niepodległości. Moja wzrastająca ciekawość kazała spojrzeć na oblicze odzianego w jaskrawą koszulkę gracza. Szybko go rozpoznałem. To był Norbert Kulon, wtedy młodzian lawirujący między pierwszoligowym a trzecioligowym Śląskiem, dziś pełnoprawny członek ekstraklasowej ekipy WKS-u. Podekscytowany atmosferą spotkania poddałem się impulsowi i wybrałem się w stronę Norberta z moimi gazetkami. Koszykarz Śląska oparł się o barierki niedaleko naszego młyna. Podałem mu gazetkę i powiedziałem: „Witamy gości z Wrocławia”. Wyraz spojrzenia Norberta Kulona miksował zdziwienie i obawę. Koszykarz bez słowa wziął ode mnie gazetkę, a po chwili przeniósł się na balkon za koszem.

Emocje sięgnęły zenitu zaraz po prezentacji, gdy z głośników po raz pierwszy można było usłyszeć hiphopowy numer o koszykarskim Górniku.

Biało-Niebiescy szybko chcieli pokazać, kto w Wałbrzychu (i w III lidze) będzie od października 2012 rządził. Na tablicy wyświetlił się wynik 16:4 dla Górnika, a najzagorzalsi kibice zaczęli przebąkiwać o otwieraniu koszyka z łakociami i spoczęciu na kocyku. Nic z tych rzeczy. Młody zespół Śląska wziął się w garść – I kwarta zakończyła się wynikiem 21:21, do przerwy też był remis.

W trzeciej kwarcie w hali pojawił się nieproszony gość. Zbłąkany wędrowiec. Wiecie, taki, któremu podczas Świąt nie pozostawiamy wolnego miejsca przy stole. Ten facet nazywa się Syndrom Trzeciej Kwarty i nawiedza wałbrzyskich koszykarzy od lat. I tym razem namieszał. Śląsk wygrywa ten odcinek 25:15 i ma solidną zaliczkę przed decydującą fazą pojedynku. Jakby tego było mało, ogromne kłopoty z faulami mają Buczyniak i Adrian Stochmiałek.

Ostatnia kwarta przyniosła ryk miejscowych kibiców, co pozwoliło przy odrobinie szczęścia odrobić straty na kilka sekund przed końcową syreną. Dogrywka.

Dogrywka po tych dwóch latach zagnieździła się w mojej pamięci jedynie dzięki dwóm kluczowym stratom, które pociągnęły Górnika na dno. Najpierw dwa razy piłki nie złapał (raz w kontrze) Maciej Łabiak, a w decydującej akcji meczu, przy stanie 84:85 na kilka sekund przed syreną, piłki pod koszem nie chwycił Daniel Iwański. Przegraliśmy 84:87. Po meczu wszyscy pamiętali jedynie o koszmarnej sekwencji dwóch strat Łabiaka zapominając, że ten sam zawodnik, z 19 punktami, był najlepszym strzelcem Górnika w meczu.

W październiku 2012 nie wszyscy przejmowali się inauguracyjną porażką ze Śląskiem. NIKT nie przeczuwał też katastrofy, która w ciągu kolejnego miesiąca zdefiniowała wałbrzyski basket: sześć kolejnych porażek i lądowanie na dnie polskiej koszykówki. Norbert Kulon i jego jaskrawa koszulka z NBA stała się w pewnym sensie talizmanem Śląska i kryptonitem biało-niebieskich supermanów parkietu.

Niemal równo dwa lata później ponownie spotykamy na swojej drodze rezerwy Śląska. Ponownie w 1. kolejce. Różnic jednak nie brakuje: gramy z WKS-em szczebel wyżej, w innej hali, w innym składzie. Dość powiedzieć, że w składzie Górnika zobaczymy co najwyżej pięciu zawodników z tamtego starcia (Myślak, Stochmiałek, Borzemski, Maryniak, Iwański). Z pierwszej piątki Górnika z października 2012 (Buczyniak, Łabiak, Murzacz, Grzywa, Stochmiałek) ostał się tylko ten ostatni. Dużo zmieniło się także we Wrocławiu. W składzie rezerw zostały 3-4 nazwiska z meczowej „12” z 2012 roku.

Pomimo tego, 4 października nasi nie unikną spojrzenia historii w oczy. Kibice wciąż pamiętają opisaną powyżej porażkę po dogrywce, która niespodziewanie stała się preludium do katastrofy. Oby nasi wyciągnęli wnioski z tamtej potyczki. Mam nadzieję, że Norbert Kulon i jego jaskrawa koszulka Lakersów (vel talizman Śląska) nie wiedzą o tym meczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz