Książka "Pacific Rims" wciąż dostarcza mi niesamowitych koszykarskich historii.
Oto jedna z nich.
Ginebra San Miguel (czytaj hinebra) to zawodowy koszykarski zespół z filipińskiej ligi PBA.
Nazwa drużyny to nazwa sponsora. San Miguel produkuje bowiem szeroko dostępny w
archipelagu, mocno średniej jakości dżin. Niska cena tego trunku spowodowała,
że pokochali go Filipińczycy. Daleko poza lasem drapaczy chmur określających
stolicę kraju, Manilę, rolnicy popijają Ginebrę po robocie w polu. Jak obliczono, w jednej z prowincji liczącej
16 000 mieszkańców, miesięcznie spożywa się 2,600 butelek z alkoholem,
głównie z dżinem marki Ginebra.
Ginebra nie jest zwykłym klubem. Od wielu lat jest uznawana za zdecydowanie
najpopularniejszy klub w 100-milionowym narodzie zakochanym na zabój w
koszykówce. Zawodnicy drużyn przeciwnych nie przechodzą w stosunku do Ginebry
obojętnie. Dzięki ogromnej mobilizacji część z nich w starciu z ulubieńcami
fanów zaliczała mecze życia. Części za to, na widok wściekle nastawionych do
rywali kibiców Ginebry, miękły nogi. Trenerzy drużyn przeciwnych mówią, że mecz
z Ginebrą to jak pojedynek „my kontra reszta Filipin”. Ich zdaniem, szaleni kibice San Miguel dają
zespołowi w każdym meczu, czy to przez mobilizację swoich ulubieńców, czy też przez
wymuszenie presji na sędziach lub koszykarzach, około siedmiu dodatkowych
punktów. To nie wszystko. Wściekli na decyzje sędziego kibice Ginebry, ku uciesze biegających z mopem
dzieciaków, często rzucali w stronę parkietu monety. Legenda głosi, że to
właśnie w ochronie przed fruwającymi pesos koszykarze rezerwowi zaczęli
zakładać ręczniki na głowach.
Włodarze Ginebry potrafią docenić swoich fanów. Treningi zespołu odbywają
się po południu tak, by jak największa ilość sympatyków mogła popatrzeć na
swoich ulubieńców. Poza tym, na treningach sponsor klubu zapewnia kibicom słodki
poczęstunek! To jednak nie kawałki ciasta czy przystępna cena dżinu, którego logo
znajduje się na koszulkach zawodników przyciągnęła fanów do ekipy koncernu San
Miguel. Zasługa popularności Ginebry to w dużej mierze zasługa pewnego legendarnego
na Filipinach koszykarza, prawdopodobnie najbarwniejszej postaci jaka
kiedykolwiek i gdziekolwiek uprawiała zawodowo basket.
Tak, wzrok was nie myli. Facet ma na nazwisko Jaworski. ROBERT SALAZAR JAWORSKI.
Jego związek z krajem nad Wisłą jest jednak dużo mniejszy niż mogłoby się
początkowo wydawać. Jaworski urodził się na Filipinach w 1946 roku. Jego matka
jest Filipinką, ojciec Amerykaninem z polskimi korzeniami, który zresztą nie
odegrał w jego życiu większej roli. Ciężko jednak w wyglądzie Jaworskiego
znaleźć polskie rysy. Oblicze Roberta nie odbiega bowiem od stereotypowego wyglądu
przeciętnego Filipińczyka.
Szybko dał się poznać jako skandalista. W 1971 roku, w czasie jednego z
meczów z podejrzanie stronniczym sędziowaniem, Jaworski musiał wcześniej zakończyć
mecz z powodu przewinień. Pod koniec meczu, po kolejnym kontrowersyjnym gwizdku
sędziego krzywdzącym jego zespół, nie wytrzymał. Wstał z ławki i skierował się
na parkiet wymierzając sędziemu cios. Skończyło się na pięciu szwach nad lewym
okiem arbitra i dożywotnim zakazie gry w ligowej koszykówce dla Jaworskiego.
Rok później rządzący wtedy Filipinami silną ręką prezydent-dyktator Ferdinand
Marcos postanowił uniewinnić krewkiego koszykarza. Biorąc pod uwagę tortury,
cenzurę i łamanie praw człowieka, akt łaski prezydenta Marcosa (obalonego w
1986 roku) musiał być czymś wyjątkowym.
Robert Jaworski |
W 1975 roku Jaworski dołączył do ligi PBA, do zespołu Toyoty. Przez niemal
całą dekadę jego sponsorowana przez japoński koncern drużyna była jedną z dwóch
ligowych potęg. Jaworski był jej czołowym zawodnikiem, w 1978 roku zgarnął
nagrodę MVP. Kibice pokochali go jednak za jego nieprawdopodobną boiskową
zawziętość i waleczność. Jaworski nie akceptował porażek, pragnął wygrywać za
wszelką cenę. Z tego też powodu jego gra często była nieczysta i niezwykle
brutalna. Koszykarz Toyoty regularnie podstawiał rywalom nogę czy uderzał w
żebra. Bali się go rywale, bali się też sędziowie, bo Jaworski miał ogromne wsparcie
w kibicach. Ci kochali go nie tylko za jego boiskową waleczność, ale także za
wielki szacunek jakim darzył swoich fanów. Na boisku Jaworski był agresywną
bestią, ale w życiu prywatnym okazał się spokojnym, wyważonym człowiekiem,
gotowym do rozmowy z każdym kibicem, nigdy nie odmawiający zdjęcia czy
autografu.
W 1984 roku zespół Toyoty rozwiązano, a ekipę przejął koncern San Miguel.
Jaworski był grającym trenerem Ginebry od 1985 aż do 1997 roku, grając ostatni
mecz w wieku, uwaga, 51 lat! W ostatnich latach swojej kariery grał rzecz jasna
niewiele, pojawiał się, ku histerycznej uciesze fanów, w czwartych kwartach,
przy rozstrzygniętym wyniku. Pomimo zaawansowanego wieku wciąż potrafił
zaskakiwać rywali swoimi firmowymi zagraniami, czyli rzutem za trzy oraz
podaniem zza pleców. Z Ginebry Jaworski wycofał się w 1998 roku, gdy kończył sezon już jedynie jako trener.
W ciągu 22 lat gry zdobył w sumie 13 tytułów mistrzowskich (9 z Toyotą, 4
jako grający trener z Ginebrą – liga filipińska w sezonie dawała możliwość
zdobycia w sezonie nawet 3 tytułów mistrzowskich), cztery razy zagrał w meczu
gwiazd, sześć razy był wybierany do najlepszej piątki rozgrywek, dwukrotnie wybierano
go najlepszym obrońcą. W 2005 roku dołączył do galerii sław filipińskiej ligi,
a „7” z którą występował została zastrzeżona przez Ginebrę. Jaworski zostały
także wybrany do grona 25 najlepszych koszykarzy w historii zawodowej ligi na
wyspach. Jest też liderem listy wszechczasów w ilości asyst (5,825 – 605 więcej
od zawodnika z drugiej pozycji). Czterokrotnie prowadził także zespoły podczas
meczów gwiazd. Jaworski miał także sukcesy na arenie międzynarodowej. Z
reprezentacją Filipin jako zawodnik zdobył dwa złote, jeden srebrny i jeden
brązowy medal podczas mistrzostw Azji.
Co ciekawe, w ciągu ostatnich trzech sezonów Robert Jaworski występował w
Ginebrze wraz… ze swoim synem, Robertem Jaworskim Jr. Do dziś Juniora uważa się
za jednego z najgorszych koszykarzy w historii ligi, a sprowadzenie go do
drużyny uznano za czysty nepotyzm ze strony słynnego ojca. Ściągnięcie Juniora
do zespołu miało mu pomóc w jego późniejszej karierze politycznej. Cóż,
pomogło. Junior przez trzy lata zasiadał potem w Izbie Reprezentantów Filipin.
Jaworski Senior także nie pogardził karierą polityczną, do której
najprostsza droga wiedzie przez lepszą bądź gorszą karierę koszykarską. W
latach 1998-2004 Jaworski, nazywany na Filipinach „Żywą Legendą”, był
senatorem.
Choć dziś jest legendą na całej długości i szerokości archipelagu, miał też
słabsze momenty. Wraz ze swoim kumplem z boiska występowali w serialu kryminalnym
„Manila Files”, gdzie wcielali się w filipińskich Starsky’ego i Hutcha. Serial
zebrał jednak fatalne recenzje, a Jaworski gwiazdą kina nie został.
Najciekawsze jest jednak to, że Robert Salazar Jaworski nigdy oficjalnie nie zakończył kariery sportowej. Przed dekadą postanowiono na wyspach uściślić przepisy związane z grą w lidze Amerykanów z filipińskimi korzeniami. W sprawie głos zabrał senator Jaworski, przypominając zawodnikom, że wciąż jest jednym z nich. Kibice na archipelagu żartują, że blisko 70-letnia "Żywa Legenda" nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i powoli szykuje się do powrotu na zawodowe parkiety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz