Poznajcie mnie...Człowieka-Orkiestrę ...
Borzem
Jestem
magistrem Pedagogiki i pracuję na co dzień w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Wałbrzychu
zajmując się tam m.in. sportem szkolnym i organizacją Amatorskiej Ligi
Koszykówki. W klubie jestem trenerem, zawodnikiem oraz pomagam w jego
organizacji. Jestem również sędzią koszykówki jak i spikerem czy, jak zwał,
konferansjerem. Skąd to wszystko się wzięło? Zapraszam do lektury.
Od
dzieciaka miałem zaszczepiony sport w swoim organizmie. Począwszy od dziadków,
jeden był bokserem amatorskim a drugi nauczał wychowania fizycznego w
wałbrzyskim IV LO. Ojciec był fanem siatkówki często zabierał mnie na spotkania
Chełmca, Brat kochał koszykówkę a ja sam zaczynałem jak większość od piłki
nożnej. Wracając do brata, to głównie on zaraził mnie basketem od wczesnych lat
'90. Starszy ode mnie o trzy lata był wielkim fanem NBA (jak i ówczesne
pokolenie). Magiczne Hej Hej tu NBA u mnie w domu, na podwórku oraz w
podstawówce to był KLASYK !!! Kto nie oglądał w nocy transmisji spotkań National
Basketball League był po prostu --- „Ciotą” (Pussy) :). W woli wyjaśnienia dla
młodszego pokolenia transmisje najlepszej ligi świata były pokazywane w
ogólnopolskiej TVP !!
Kiedy
przychodził dzień meczu ... ojciec zakazywał mojemu bratu oglądać mecze w nocy.
Nauka przede wszystkim a niewyspanie groziło słabymi wynikami itd.
Ah
ten Ojciec gdyby wiedział :) sam dzisiaj ogląda ze mną w nocy finały NBA :)
Wracając
jednak….
Jako
13-latek (szósta klasa podstawówki) nic sobie z tego nie robił. Mieliśmy taki
mały TV czarno-biały (rocznik 1993), który budził mnie przed meczami i kazał
oglądać. Te magiczne słowa Szaranowicza i Łabędzia pamiętam do dziś, brzmiały
jakby w tym małym telewizorku grali ludzie z kosmosu, z innego wymiaru: „Finały
NBA naprzeciw siebie staną Phoenix Suns na czele z Sir Charles'em i chicagowskie
Byki z samym Majkelem Jordanem” ... Dosłownie, piękne czasy ... i tak w kółko.
W podstawówce reprezentowałem w szkole różne sporty. Świetnie biegałem, grałem
w piłkę nożną, ręczną i oczywiście w koszykówkę. Żeby nie było mój rocznik to
wyż demograficzny - przedostać się do reprezentacji szkoły do był wielki
zaszczyt.
Kiedy
dorastałem w podstawówce (przyp. nie było gimnazjów), tak jak wcześniej
wspominałem, zacząłem robić karierę w piłce nożnej. U boku trenera Ciołka po
skończeniu jego szkółki zostałem zaproszony do gry w lidze międzywojewódzkiej i
takie tam ble ble. Wszytko się nagle zmieniło, gdy trafiłem do IV LO, do klasy
sportowej. Poznałem tam człowieka, który totalnie odmienił moje życie.
Nazywał
się on…Rafał Glapiński.
Pamiętam
jak pierwszy raz, na otwarcie roku w nowej szkole, jak to świeżak, ciężko się
było odnaleźć. Jako że byliśmy z klasy sportowej naszą salą wykładową była ... sala
gimnastyczna. Wpadłem na tą salę a tam widzę dwóch gości w dresach Jordana
(rozpoczęcie roku), jeden łysy, drugi z wygolonymi paskami na głowie, jeden w
butach Penny’ego Hardaway'a, drugi w Pippenach. Skakali po całej sali do każdej
rzeczy, która była nad nimi: „Eee a tam doskoczysz??, Eee pestka” ...
Mowa
o Rafale Glapińskim i Marcinie Kowalskim. Byłem w szoku. Byli to „źli chłopcy”,
którzy „kiblowali” więc, znając realia życia u mnie na dzielnicy, albo z takimi
trzymasz albo jesteś przeciwko nim. Troszkę lakoniczne, ale prawdziwe.
Nie
zanudzając, szybko znaleźliśmy wspólny język i powoli stawałem się tacy jak
oni. Dokładając do tego jeszcze, że do naszej klasy także uczęszczali tacy
Panowie jak Marcin Salamonik (tak ten Marcin, który został wybrany w tym roku
do pierwszej piątki I ligi) czy Tadeusz Bujnowski (były gracz Górnika) w
ławkach rządziła tylko koszykówka. Rafał wziął mnie pod swoje skrzydła i z
miejsca stałem się „koszykarzem”, poznając wszytko i wszystkich związanych z tą
dziedziną w wałbrzyskim życiu. Ja pomagałem mu w nauce, a on pomagał mi
szlifować koszykarskie umiejętności oraz wejść w dorosłe życie. Mając zacięcie
i ogromną determinację szybko uzyskałem miejsce w reprezentacji szkoły, gdzie
nie było łatwo. Wiedziałem jednak, że w koszykówkę zawodowo nie będę grał i tak
zaczęła się moja kariera ulicznego gracza.
Przesiąknięty
kulturą streetballową USA oraz szybko uzyskując umiejętności koszykarskie na
moim podwórku zaczęło mi brakować rywalizacji. Zacząłem szukać… szukać takich
jak JA. Zafascynowanych koszykówką, NBA, streetballem itd.
I
znalazłem. Okazało się, że niedaleko domu, w sumie obok dzielnicy, gościa co
się zowie Konrad Cząstkiwicz aka Kondzio. Szybko znaleźliśmy wspólny język.
Stworzyliśmy swój uliczny team, budowaliśmy boisko, ciągle dyskutowaliśmy o
rapie i koszykówce. Beztroskie, piękne czasy. Dwanaście godzin dziennie basketball
i ciągłe proszenie mamy o pieniądze na baterie do magnetofonu :). Konrad poznał
mnie z innymi ludźmi kochającymi basket.
Tutaj poznałem legendę ulicy, koszykówki, streetballa. Wszystko jedno –
poznałem Rafała Szymankiewicza. Gościa, który miał w nogach petardę i 120 cm
wyskoku !!!! Robił na boisku co chciał. Do dzisiaj jest takim wałbrzyskim
„Kozicą” (The Goat) w większości znanym z opowieści. Kiedy usłyszałem jak
przeskoczył i zrobił wsad nad Żywarskim na jednym treningu Górnika, to było coś
meeeega. W Górniku go nie chcieli bo był za mały ... niecałe 180 cm !!!!!
Rozgrywaliśmy
różne mecze na boisku przy „Budowlance” na Starym Zdroju. Przyjeżdżała ekipa z
Nowego Miasta, Podzamcza, Śródmieścia w składzie z Łukaszem Siczkiem, „Śmiglem”,
„Michelem” czy Łabiakiem. Tak między innymi poznałem kolejnego świra
koszykarskiego przy kolejnej gierce z załogą z Placu Grunwaldzkiego. Mojego
kolejnego do dzisiaj wielkiego przyjaciela -
Marcina Sikorskiego.
Sikor
również był bliskim kolegą Glapy co się świetnie składało. Kiedy już
uświadomiłem sobie na boisku na którym dotychczas grałem z Konradem, że już niewiele
osiągnę, uciekłem na „Grunwaldzki”. Tam już grali byli albo aktualni wtedy
ligowcy, juniorzy i ludzie z przeszłością w Górniku, czyli o poziom wyższy.
Boisko na którym graliśmy, było usytuowane za Empikiem, między blokami. Ahhh…
co za klimat. Znając już dużo ludzi w mieście ściągałem na boisko różnych ludzi
żeby było jak najwięcej grania. Wyjeżdżałem w wakacje z domu o 10 a wracałem po
21. Moje nazwisko przestało już być anonimowe, ludzie zaczęli nabierać
szacunku.
Wracając
do IV LO, dwa razy z rzędu w ostatnich klasach zajęliśmy II miejsce na Dolnym
Śląsku, przegrywając z Wrocławiem, który w składzie miał m.in. Skibniewskiego, Chanasa,
Szlachtowicza czy Bajera, Griszko itp. U nas Glapa, „Gliniarz” (Marcin
Kowalski) czy „Sali” stali się już jak na swój wiek mega dojrzałymi
koszykarzami, występującymi w drugiej lidze, stanowiąc o sile zespołu. Towarzystwo
było wyborne. W ostatniej klasie liceum pojechałem z ekipą uliczną na pierwszy
prawdziwy turniej streetballa w Dzierżoniowie pod nazwą B-Ball Jam. Prawdziwy
dlatego, że na całe boisko 4 vs 4 w amerykańskiej wersji a nie jak się utarło w
Europie 3 na 3 na jedną dziurę. Ja, Glapa, Sikor, Sali ... ostatecznie druga
lokata. Ale nie o wynikach. Poznałem tam kolejnego zapaleńca – Maćka „Perłę”
Woźniaka. Dodając do tego, że w koszykówce ulicznej w Polsce zaczęła się era
And1, szybko się dogadaliśmy.
I od
tego się zaczęła uliczna przygoda. Miałem 19 lat i czas żeby powoli świat o nas
usłyszał.
Poszedłem
na studia. Jak większość, na PWSZ :) Tam zacząłem występować w lidze
amatorskiej, w tym właśnie zespole. Początki były trudne ... ale jak już
wspominałem, jestem niezwykle upartym człowiekiem i ambitnym więc szybko
wywalczyłem miejsce w pierwszej piątce zespołu. Świata nie zwojowaliśmy ale
doświadczenie kolejne nabyte.
Kolejnym
ważnym etapem było stworzenie Alkatraz ... Zafascynowałem się turniejem Rucker
Park w Nowym Jorku, B-Ball Jamem, czy turniejami serii And 1. Postanowiłem wraz
z kolegami pójść krok do przodu i zrobić u nas nasz turniej. Nową markę, gdzie
dzięki naszej pasji stworzymy coś co ludzie będą podziwiać, a my będziemy ich
zarażać koszykówką w naszym wydaniu. Tak więc znalazł się asfaltowy plac za
szkołą ZS 8. Przy współpracy z trenerem Tadeuszem Pogorzelskim, ówczesnym
dyrektorem ZS 8, który udostępnił nam plac, abyśmy zbudowali tam boisko do
koszykówki. I tak się stało. Plany zostały zrealizowane. Od 2003 roku
organizujemy tam turniej pod nazwą Alkatraz, na który zjeżdżają się najlepsi
koszykarze z Polski, a samo boisko stało się Mekką Ulicznego Basketu.
Po
doświadczeniach w tworzeniu turnieju zacząłem się wtajemniczać w rolę organizatora.
Co znacznie mi odpowiadało.
Ktoś
tym wszystkim musiał sterować.
Ciąg
dalszy nastąpi ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz