Szukaj na tym blogu

czwartek, 27 czerwca 2013

O mnie


Poznajcie mnie...Człowieka-Orkiestrę ... 
Borzem

Jestem magistrem Pedagogiki i pracuję na co dzień w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Wałbrzychu zajmując się tam m.in. sportem szkolnym i organizacją Amatorskiej Ligi Koszykówki. W klubie jestem trenerem, zawodnikiem oraz pomagam w jego organizacji. Jestem również sędzią koszykówki jak i spikerem czy, jak zwał, konferansjerem. Skąd to wszystko się wzięło? Zapraszam do lektury.  

Od dzieciaka miałem zaszczepiony sport w swoim organizmie. Począwszy od dziadków, jeden był bokserem amatorskim a drugi nauczał wychowania fizycznego w wałbrzyskim IV LO. Ojciec był fanem siatkówki często zabierał mnie na spotkania Chełmca, Brat kochał koszykówkę a ja sam zaczynałem jak większość od piłki nożnej. Wracając do brata, to głównie on zaraził mnie basketem od wczesnych lat '90. Starszy ode mnie o trzy lata był wielkim fanem NBA (jak i ówczesne pokolenie). Magiczne Hej Hej tu NBA u mnie w domu, na podwórku oraz w podstawówce to był KLASYK !!! Kto nie oglądał w nocy transmisji spotkań National Basketball League był po prostu --- „Ciotą” (Pussy) :). W woli wyjaśnienia dla młodszego pokolenia transmisje najlepszej ligi świata były pokazywane w ogólnopolskiej TVP !!

Kiedy przychodził dzień meczu ... ojciec zakazywał mojemu bratu oglądać mecze w nocy. Nauka przede wszystkim a niewyspanie groziło słabymi wynikami itd.

Ah ten Ojciec gdyby wiedział :) sam dzisiaj ogląda ze mną w nocy finały NBA :)

Wracając jednak….

Jako 13-latek (szósta klasa podstawówki) nic sobie z tego nie robił. Mieliśmy taki mały TV czarno-biały (rocznik 1993), który budził mnie przed meczami i kazał oglądać. Te magiczne słowa Szaranowicza i Łabędzia pamiętam do dziś, brzmiały jakby w tym małym telewizorku grali ludzie z kosmosu, z innego wymiaru: „Finały NBA naprzeciw siebie staną Phoenix Suns na czele z Sir Charles'em i chicagowskie Byki z samym Majkelem Jordanem” ... Dosłownie, piękne czasy ... i tak w kółko. W podstawówce reprezentowałem w szkole różne sporty. Świetnie biegałem, grałem w piłkę nożną, ręczną i oczywiście w koszykówkę. Żeby nie było mój rocznik to wyż demograficzny - przedostać się do reprezentacji szkoły do był wielki zaszczyt.

Kiedy dorastałem w podstawówce (przyp. nie było gimnazjów), tak jak wcześniej wspominałem, zacząłem robić karierę w piłce nożnej. U boku trenera Ciołka po skończeniu jego szkółki zostałem zaproszony do gry w lidze międzywojewódzkiej i takie tam ble ble. Wszytko się nagle zmieniło, gdy trafiłem do IV LO, do klasy sportowej. Poznałem tam człowieka, który totalnie odmienił moje życie.

Nazywał się on…Rafał Glapiński.

Pamiętam jak pierwszy raz, na otwarcie roku w nowej szkole, jak to świeżak, ciężko się było odnaleźć. Jako że byliśmy z klasy sportowej naszą salą wykładową była ... sala gimnastyczna. Wpadłem na tą salę a tam widzę dwóch gości w dresach Jordana (rozpoczęcie roku), jeden łysy, drugi z wygolonymi paskami na głowie, jeden w butach Penny’ego Hardaway'a, drugi w Pippenach. Skakali po całej sali do każdej rzeczy, która była nad nimi: „Eee a tam doskoczysz??, Eee pestka” ...

Mowa o Rafale Glapińskim i Marcinie Kowalskim. Byłem w szoku. Byli to „źli chłopcy”, którzy „kiblowali” więc, znając realia życia u mnie na dzielnicy, albo z takimi trzymasz albo jesteś przeciwko nim. Troszkę lakoniczne, ale prawdziwe.

Nie zanudzając, szybko znaleźliśmy wspólny język i powoli stawałem się tacy jak oni. Dokładając do tego jeszcze, że do naszej klasy także uczęszczali tacy Panowie jak Marcin Salamonik (tak ten Marcin, który został wybrany w tym roku do pierwszej piątki I ligi) czy Tadeusz Bujnowski (były gracz Górnika) w ławkach rządziła tylko koszykówka. Rafał wziął mnie pod swoje skrzydła i z miejsca stałem się „koszykarzem”, poznając wszytko i wszystkich związanych z tą dziedziną w wałbrzyskim życiu. Ja pomagałem mu w nauce, a on pomagał mi szlifować koszykarskie umiejętności oraz wejść w dorosłe życie. Mając zacięcie i ogromną determinację szybko uzyskałem miejsce w reprezentacji szkoły, gdzie nie było łatwo. Wiedziałem jednak, że w koszykówkę zawodowo nie będę grał i tak zaczęła się moja kariera ulicznego gracza.

Przesiąknięty kulturą streetballową USA oraz szybko uzyskując umiejętności koszykarskie na moim podwórku zaczęło mi brakować rywalizacji. Zacząłem szukać… szukać takich jak JA. Zafascynowanych koszykówką, NBA, streetballem itd.

I znalazłem. Okazało się, że niedaleko domu, w sumie obok dzielnicy, gościa co się zowie Konrad Cząstkiwicz aka Kondzio. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Stworzyliśmy swój uliczny team, budowaliśmy boisko, ciągle dyskutowaliśmy o rapie i koszykówce. Beztroskie, piękne czasy. Dwanaście godzin dziennie basketball i ciągłe proszenie mamy o pieniądze na baterie do magnetofonu :). Konrad poznał mnie z innymi ludźmi kochającymi basket.  Tutaj poznałem legendę ulicy, koszykówki, streetballa. Wszystko jedno – poznałem Rafała Szymankiewicza. Gościa, który miał w nogach petardę i 120 cm wyskoku !!!! Robił na boisku co chciał. Do dzisiaj jest takim wałbrzyskim „Kozicą” (The Goat) w większości znanym z opowieści. Kiedy usłyszałem jak przeskoczył i zrobił wsad nad Żywarskim na jednym treningu Górnika, to było coś meeeega. W Górniku go nie chcieli bo był za mały ... niecałe 180 cm !!!!!

Rozgrywaliśmy różne mecze na boisku przy „Budowlance” na Starym Zdroju. Przyjeżdżała ekipa z Nowego Miasta, Podzamcza, Śródmieścia w składzie z Łukaszem Siczkiem, „Śmiglem”, „Michelem” czy Łabiakiem. Tak między innymi poznałem kolejnego świra koszykarskiego przy kolejnej gierce z załogą z Placu Grunwaldzkiego. Mojego kolejnego do dzisiaj wielkiego przyjaciela -  Marcina Sikorskiego.

Sikor również był bliskim kolegą Glapy co się świetnie składało. Kiedy już uświadomiłem sobie na boisku na którym dotychczas grałem z Konradem, że już niewiele osiągnę, uciekłem na „Grunwaldzki”. Tam już grali byli albo aktualni wtedy ligowcy, juniorzy i ludzie z przeszłością w Górniku, czyli o poziom wyższy. Boisko na którym graliśmy, było usytuowane za Empikiem, między blokami. Ahhh… co za klimat. Znając już dużo ludzi w mieście ściągałem na boisko różnych ludzi żeby było jak najwięcej grania. Wyjeżdżałem w wakacje z domu o 10 a wracałem po 21. Moje nazwisko przestało już być anonimowe, ludzie zaczęli nabierać szacunku.

Wracając do IV LO, dwa razy z rzędu w ostatnich klasach zajęliśmy II miejsce na Dolnym Śląsku, przegrywając z Wrocławiem, który w składzie miał m.in. Skibniewskiego, Chanasa, Szlachtowicza czy Bajera, Griszko itp. U nas Glapa, „Gliniarz” (Marcin Kowalski) czy „Sali” stali się już jak na swój wiek mega dojrzałymi koszykarzami, występującymi w drugiej lidze, stanowiąc o sile zespołu. Towarzystwo było wyborne. W ostatniej klasie liceum pojechałem z ekipą uliczną na pierwszy prawdziwy turniej streetballa w Dzierżoniowie pod nazwą B-Ball Jam. Prawdziwy dlatego, że na całe boisko 4 vs 4 w amerykańskiej wersji a nie jak się utarło w Europie 3 na 3 na jedną dziurę. Ja, Glapa, Sikor, Sali ... ostatecznie druga lokata. Ale nie o wynikach. Poznałem tam kolejnego zapaleńca – Maćka „Perłę” Woźniaka. Dodając do tego, że w koszykówce ulicznej w Polsce zaczęła się era And1, szybko się dogadaliśmy.

I od tego się zaczęła uliczna przygoda. Miałem 19 lat i czas żeby powoli świat o nas usłyszał.

Poszedłem na studia. Jak większość, na PWSZ :) Tam zacząłem występować w lidze amatorskiej, w tym właśnie zespole. Początki były trudne ... ale jak już wspominałem, jestem niezwykle upartym człowiekiem i ambitnym więc szybko wywalczyłem miejsce w pierwszej piątce zespołu. Świata nie zwojowaliśmy ale doświadczenie kolejne nabyte.

Kolejnym ważnym etapem było stworzenie Alkatraz ... Zafascynowałem się turniejem Rucker Park w Nowym Jorku, B-Ball Jamem, czy turniejami serii And 1. Postanowiłem wraz z kolegami pójść krok do przodu i zrobić u nas nasz turniej. Nową markę, gdzie dzięki naszej pasji stworzymy coś co ludzie będą podziwiać, a my będziemy ich zarażać koszykówką w naszym wydaniu. Tak więc znalazł się asfaltowy plac za szkołą ZS 8. Przy współpracy z trenerem Tadeuszem Pogorzelskim, ówczesnym dyrektorem ZS 8, który udostępnił nam plac, abyśmy zbudowali tam boisko do koszykówki. I tak się stało. Plany zostały zrealizowane. Od 2003 roku organizujemy tam turniej pod nazwą Alkatraz, na który zjeżdżają się najlepsi koszykarze z Polski, a samo boisko stało się Mekką Ulicznego Basketu.

Po doświadczeniach w tworzeniu turnieju zacząłem się wtajemniczać w rolę organizatora. Co znacznie mi odpowiadało.

Ktoś tym wszystkim musiał sterować.

Ciąg dalszy nastąpi ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz