Ostatnie lato spędziłem w Anglii na wymianie studenckiej. Pewnego razu,
wraz z Anią, inną studentką z Polski, wybrałem się na poszukiwania oazy polskości
na emigracji. Pocztą pantoflową dotarła do nas informacja o istnieniu Domu „Polonia”
w którym rzekomo zbierali się nasi rodacy. Z adresem w głowie, stęsknieni za
polską prasą, polskim jedzeniem i generalnie polskością w każdej postaci, krążyliśmy
po centrum Birmingham. Okazało się, że poszukiwania rozpoczęliśmy z niewłaściwej
strony. A raczej: NIEWŁAŚCIWEJ: opustoszałe magazyny, brak żywej duszy i wyjątkowo
zawyżony wskaźnik prawdopodobieństwa utraty dobytku bądź… utraty życia za sprawą
jakiegoś jegomościa z nożem. Do dziś dziwię się, że nikt nas tam nie napadł
(naprawdę!). Jakiż zawód przeżyliśmy,
gdy „Polonia” okazała się ponurym budynkiem, wyciętym jakby żywcem z
komunistycznego koszmaru. W środku pustki, brak polskiej prasy i towary drugiej
kategorii na sprzedaż. Ostatecznie razem z Anią kupiliśmy gołąbki, za które z
resztą zapłaciliśmy strasznie duże pieniądze (nie pamiętam ile, ale było to w
funtach). Krótko mówiąc: wielki zawód.
Wałbrzyskie pólfinały z Domem „Polonia” NIE mają wiele wspólnego. Z
perspektywy organizacji, o zawodzie nie może być mowy. Jako sędzia stolikowy i
statystyk miałem dostęp do bufetu VIP oraz zobaczyłem całą imprezę od tej
drugiej strony. Spędzałem na hali całe dnie, a z 15
rozegranych meczów przesędziowałem 8. Pomijam tym razem stronę sportową, a
skupiam się na wszystkim tym, co działo się wokół parkietu.
Kanapeczki i pełne piwa beczki
Ok, przesadziłem. Wspomniałem o chmielowym trunku jedynie dlatego, że „piwa
beczki” rymuje się z „kanapeczki”. Piwa zabrakło, ale kanapeczki dojechały,
stając się przebojem pokoju VIP i obiektem westchnień ekipy obsługującej
półfinały. Już w trzecich kwartach meczów zdarzało nam się zadzierać wzrok w
stronę balkonów i rozmyślać o pysznych kanapkach.
Spiker zażartuje i skomentuje
Mecze Górnika obsługiwała dwójka spikerów: Stopa, tegoroczny maturzysta i dobrze
znany głos biało-niebieskich w meczów ligowych oraz Borzem, człowiek-instytucja
w górniczym klubie: członek zarządu, trzecioligowy zawodnik, trener juniorów.
Współpraca z nimi to czysta przyjemność. Przy stoliku razem ze Stopą
komentowaliśmy kolejne boiskowe akcje, a Borzem, mistrz żartu sytuacyjnego,
rozładowywał momentami napiętą atmosferę podczas meczów wałbrzyszan.
Nie, nie chodzi o komisarza półfinałowych zawodów, pana Marka „stoicki
spokój” Bąbę. Chodzi o tajemniczą srebrną walizkę, spoczywającą po stołem
podczas wszystkich meczów. Potencjalny ładunek wybuchowy czekał na swoje pięć
sekund. Do armagedonu ostatecznie doszło na parkiecie bez pomocy bomby (albo Bąby): Górnicy
przegrywali do przerwy z Dąbrową Górniczą 27:28 (!!!!) i remisowali z Gorlicami
po pierwszej kwarcie 23:23 (aaa!!!!).
Moja racja, choć przeciw cała nacja
Gdy przed pierwszym meczem Górników mawiałem w korytarzach, że „dam sobie
rękę uciąć” że nasi będą do przerwy przegrywać z Dąbrową Górniczą, wielu brało
mnie za szarlatana. W średniowieczu za takie słowa wylądowałbym na stosie, albo
rzeczywiście tę rękę by mi obcięto. W dzisiejszym świecie pozostało gorące
zachęcanie mnie do puknięcia się w czoło. Czułem gdzieś w kościach ten
negatywny wynik do przerwy. I choć mowa o jedynie jednopunktowej stracie
(27:28), to okazałem się prorokiem. Albo po prostu tą stratę wykrakałem…
Geograficzne niedopatrzenie i prośba o wybaczenie
Na prezentacji drużyn Stopa czyta z kartki przygotowane przeze mnie info o
każdym zespole. Gdy na parkiet wchodzą chłopaki z Dąbrowy Górniczej, Stopa
przedstawia ich jako zespół z Górnego Śląska. Wszystko się zgadza? Nie do końca…
Drugi dzień imprezy. Majstruję coś przy muzyce lecącej z głośników. Nagle
podbiega do mnie zawodnik Dąbrowy i mówi:
„Przepraszam, czy to pan był wczoraj
spikerem? Bo chodzi o to, że my nie jesteśmy z Górnego Śląska, ale z ZAGŁĘBIA
DĄBROWSKIEGO”.
Szok! Wiedzieliście o
tym? Ja nie miałem pojęcia. Okazało się, że obraziłem ich małą ojczyznę, znieważyłem
lokalną dumę. Wybaczcie, ale w naszych rejonach naprawdę nigdy nie słyszeliśmy
o Zagłębiu Dąbrowskim.
Maskotka? Musi być osobna notka!
Nasz wałbrzyski muflon energią przypominał studenta w samym środku
juwenaliów (czyli jakoś między trzecim a czwartym piwem). Tańczył, pajacował,
rozgrzewał się razem z zawodnikami, kradł bidony naszym koszykarzom (i nie dał
się złapać!). Kim był szalony muflon? To członek zarządu naszego koszykarskiego
Górnika. Ten, po którym takich zachowań wielu się nie spodziewało. W tym ja.
Miejsce z kiepskim widokiem, czyli pokój bez okien widziany bokiem.
Drugie piętro hali wałbrzyskiego OSiR-u, prawy korytarz, pierwsze drzwi na
lewo. Ciemna, niemal klaustrofobiczna kanciapa z wypalającą się żarówką. Pokój
sędziowski. Rozjaśniam od razu wasze wątpliwości: okien może i nie ma, ale klamki są.
6+ Po prostu.
Tak właśnie organizację wałbrzyskich półfinałów (w skali szkolnej) ocenił
jeden z rodziców z Opalenicy. Istnieje jednak spore podejrzenie, że został
przekupiony ciastem i kawą z pokoju VIP, a jego obraz zamazał świetny występ
właśnie Basket Teamu Opalenica. Na szczęście, to tylko podejrzenie.
Widać żeś młody - jak to moi starsi koledzy jezdzacy na gorny slask na delegacje z walbrzyskich kopalń nie raz slyszeli slogan "koszmar ślązaka spotkać zagłębiaka" czyli mieszkańca sosnowca, dabrowy, bedzina itp. wbrew pozorom bardzo solidnie zamieszkały region. ale metryka swoje robi więc do wybaczenia. poza tym notka bardzo ciekawa (jak większość na blogu) powodzenia w dalszej skrypcji
OdpowiedzUsuńRówieśnicy o tym zagłębiu też nie mieli pojęcia. Rzeczywiście, młodość ma swoje ograniczenia:) Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do dalszej lektury kolejnych wpisów!
UsuńKazdy kto interesuja sie pilka nozna zna Zaglebie Dabrowskie ;-) Np Sosnowiec to lowcy hanysow. Nienawidza slazakow itp
OdpowiedzUsuń