Szukaj na tym blogu

czwartek, 15 listopada 2012

Zdrowo porąbani

KADECI '97: Górnik - WKK 68:73



Szlagier za nami. Pierwsza, wymarzona wygrana w historii nad WKK nie stała się faktem. Górnicy przegrali, pomimo 10 pkt prowadzenia do przerwy oraz 2 pkt prowadzenia na trzy minuty przed końcem. Zabrakło sił, przeszkodziły faule, nie grał kontuzjowany Szmidt. Pomimo tego nasi nie mają się czego wstydzić, potwierdzając swój potencjał.

Ten środowy hit z WKK, pojedynek dwóch niepokonanych drużyn, miał być jak otwarta książka, w której znaleźć można odpowiedzi na wszystkie dręczące kibiców (i działaczy) pytania: Czy naszych kadetów stać na rywalizację z najlepszymi? Czy nasi aby nie zatrzymali się w rozwoju?

Mecz z WKK dał sporo odpowiedzi, ale pozostawił również jedno wielkie, kosmate "co by było gdyby". No właśnie: Co by było gdyby nasi zagrali ze swoim podstawowym podkoszowym Bartkiem Szmidtem? Możliwe, że dowiemy się w rewanżu.

Biało-Niebiescy absolutnie nie zatrzymali się w rozwoju, choć rozwój poszczególnych graczy ma miejsce w różnym tempie. Naszych stać na walkę z najlepszymi w Polsce w roczniku 1997, co jest niezwykle krzepiące. WKK to mistrz Polski tego rocznika, a wałbrzyszanie to też nie ogryzki, bo 4. ekipa wśród koszykarzy urodzonych w 1997 roku. Największy postęp poczynił w ostatnim czasie - i co do tego nie ma większych wątpliwości - Damian Durski, z resztą najlepszy strzelec Górnika w szlagierze z 17 pkt. Durski przebojem wdarł się do pierwszej piątki, trafiając do tego trzy "trójki" w jednym spotkaniu, co mu się wcześniej chyba nie zdarzyło. Mogę być nieobiektywny, ale tą opinię potwierdził znajomy z Klubu Kibica, który widział kadetów chyba po raz pierwszy w akcji.

Pozytywnie zaskoczył także zmiennik Szmidta, Dominik Dargacz. Dominik świetnie zaczął mecz od zbiórek w ataku i punktach spod kosza, gdy obsługiwali go podaniami koledzy. Szkoda, że w drugiej połowie opadł nieco z sił, ale i tak zagrał jeden z lepszych meczów w karierze bez wątpienia. I to z takim rywalem.

WKK podeszło do pojedynku bardzo serio. Na potrzeby tylko tego jednego meczu ściągnięto z juniorów Michała Kapę, będącego katem wałbrzyszan w przeszłości. Tym razem 15-letni członek reprezentacji Polski U-15 niczym nie zachwycił, zaliczał niedoloty z dystansu i pudła z linii rzutów wolnych. Trzeba jednak dodać, że to jego indywidualna akcja na 71:68 i 11 sekund przed końcem dała w praktyce wygraną WKK. Na naszych kadetów i tak musimy chuchać i dmuchać, bo jako jedyni potrafili zerwać z regułą "WKK minus 30", nawiązując z wrocławianami wyrównaną walkę w miejsce gładkich porażek różnicą 30 pkt.


Dużo mówiło się o fatalnej godzinie rozgrywania meczu. Jęki krytyków uciszyły dziewczęce piski, które zgrywały się z okrzykami licznie zgromadzonych kibiców, wspierających dopingiem biało-niebieskich. Nie zabrakło nawet magicznego "Wszyscy wstają, pomagają", które ponownie zawitało do hali wałbrzyskiego OSiR-u. Może i ponownie do hali, ale pierwszy raz na meczu kadetów. Cóż, jesteśmy zdrowo porąbani na punkcie koszykówki. Nie wiem (choć wątpię) ale trudno chyba w kraju znaleźć tylu kibiców na jakimkolwiek meczu kadetów.


Nie byłem nigdy na meczu WKK we Wrocławiu, ale widziałem spotkania Śląska. Hasło "Wrocław Kocha Koszykówkę" blednie przy tym co się dzieje u nas. Tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz