Dostaliśmy od Sportino lekcję koszykówki. 71:98. Gdzieś tam łamało nas w kościach na znak, że będzie ciężko coś ugrać. No i było. Zaczynamy powoli popadać w rutynę. Która to już nasza porażka kosmiczną różnicą punktów ? Nie marudziliśmy, gdy te monstrualne porażki przychodziły na wyjazdach. Co tu jednak pisać, gdy we własnej hali dajemy sobie rzucić prawie setkę ?
Dziwne rzeczy dzieją się w naszym przybytku. Nasz klub staje się powoli lokalną wyspą tajemnic. Lokalnym Roswell. Brak jedynie kręgów w zbożu. O co chodzi ? Na elektronicznej tablicy ogłoszeń przed halą można było wyczytać, że mecz ze Sportino odbędzie się nie w sobotę 19.lutego, a w... sobotę 18 lutego (tylko którego roku ?). Po kupnie biletu nikt mnie nawet nie zatrzymywał przy wejściu na halę by owy bilet przedrzeć. Pusto. Nie brakowało także tajemniczych zniknięć. Zaginął Marcin Sterenga, którego nie tylko nie było w składzie, ale nawet zabrakło go na ławce rezerwowych.
Straszne jak nasze oczekiwania z każdym meczem spadają, a ironia sprytnie przejmuje nad nami kontrolę. Gdy prowadziliśmy 2:0 padały głosy by kończyć mecz, grać na czas, łapać na spalonym. Było 2:0 i ktoś zażartował, że to nasze ostatnie prowadzenie. Dopiero później załapałem, że to nie był żart. Gdy w pierwszej kwarcie nasi rzucili 20 pkt przecieraliśmy oczy ze zdumienia. W tym momencie było 20:22, a ci z Kujaw byli święcie przekonani, że wygrają ten mecz prezentując chodzone tempo poloneza. W drugiej kwarcie skończyły się żarty, a swój początek miała nasza kibicowska frustracja. W tej kwarcie jesteśmy do tyłu 7:33. Byliśmy wkurzeni bardziej niż w meczu ze Szczecinem gdy trafiliśmy tylko raz do kosza w 10 minut. Nasi nie mogli połapać się w komunikacji w obronie co rywal boleśnie zamieniał na punkty. O tej kwarcie wszyscy chcemy zapomnieć jak najszybciej. Tak źle grających biało-niebieskich nie widzieliśmy dawno. Swoją dezaprobatę wyraziliśmy w gwizdach i buczeniach co ostatni raz miało miejsce bardzo dawno temu. Niech to pozostanie komentarzem do tej kwarty.
Po przerwie nasi niczym po dopalaczach ostro ruszyli z kopyta. Po żenującej grze Lechowi wystarczyła JEDNA akcja by wygrać w czwartek z Bragą. Koszykówka jednak to nie piłka nożna. Pojedyncza akcja i jedne dobre zagranie to za mało.
Tego dnia inowrocławski walec nie miał dla nas litości. Pięciu graczy Sportino miało dwucyfrową zdobycz punktową. Najbardziej jednak kuła w oczy bezkarność ich strzelców. Tego dnia byli jak skazańcy na warunkowym. Poczuli wolność zza linii 6,75. Wyszaleli się. Mowa tu o dobrze znanych gagatkach - specjalistach w balowaniu za łukiem. Mowa o Tomaszu Piotrkiewiczu (2x3) i Jacku Sulowskim (3x3).
Nasza obrona nie istniała tak jak nie istnieje sens w sztukach rodem z teatru absurdu. Rozpracowanie naszych zasieków dla graczy z Ino było prostsze niż zmywanie naczyń czy też odkurzanie. Nie trudno zgodzić się z twierdzeniem, że gościom rzut po prostu kolokwialnie "siedział". My jednak zrobiliśmy naprawdę niewiele by choć trochę im poprzeszkadzać. Sportino było lepsze, szybsze, skoczniejsze, bardziej zorganizowane.
W grze naszego zespołu był jednak jeden człowiek co do którego nie możemy mieć pretensji. MARCIN WRÓBEL zasłużył by napisać jego nazwisko wielkimi literami. Swoją energią mógłby zasilać wielkomiejskie osiedla.
Jesteśmy minus 29. Nikt jednak chyba nie żałuje, że się w hali znalazł. Dlaczego ? Dlatego, że byliśmy świadkami zagrań niepowtarzalnych, niespotykanych często na tym poziomie abstrakcji. Można z tego zrobić listę przebojów. Moje prywatne top 3 (o dwóch godnych akcjach Kuajwiaków milczę):
3-jednoręczny wsad z faulem Muszyńskiego. Przeleciał nad jakimś sportiniakiem w sposób co najmniej bezczelny.
2 - blok Wróbla o tablicę. Szokująca akcja. Przez moment myślałem, że coś z pary piłka - tablica nie wytrzyma tej skondensowanej wróblowskiej energii. Aż zatrzeszczało, zaskwierczało w okolicach kontrukcji kosza. W 99/100 spotkań akcja meczu. Dziś był ten jeden raz gdy oglądaliśmy coś jeszcze lepszego.
1 - zwycięzcą rankingu jest bezapelacyjnie akcja Kietliński - Muszyński. Nasi wypuszczają kontrę. Jest przewaga 2 na 1, a Wicher rzuca piłkę na obręcz. Alley - oopa chwyta Łukasz, kończąc akcję z góry . Wow ! Nie mogłem ustać w miejscu gdy widziałem pędzącego za akcją naszego Ice Mana. Byłem pewien, że Wicher nie rzuci mu tej piłki. A jednak. Brawo. Ostatni raz coś takiego oglądaliśmy za czasów pary Stokłosa-Czerwonka. Czemu nie można tego zobaczyć jeszcze raz !?
M. Kowalski - dobry start. 2/2 za trzy z kąta. Później miałem deja vu. Raz się zakozłował (jak z ŁKS), raz w kontrze biegł za wolno sam na sam z koszem co spowodowało, że został powstrzymany (jak z ŁKS). Ogólnie jednak solidny wyrobnik. Wie kiedy rzucić, wie kiedy podać. Stąd obok 8 pkt aż 8 asyst. Co ważne - tylko 2 straty.
J. Kietliński - ta jego akcja z Muszyńskim tak zapadła w pamięć, że nie bardzo pamiętam co on tam na parkiecie jeszcze ponadto wyczyniał. Standardowo by się dostatecznie rozgrzać i złapać obroty musiał wykonać dwa okrążenia wokół parkietu z piłką. W trakcie meczu oczywiście. Nie tracił głupio piłki co mu się zdarzało wcześniej. 7 asyst. 8 pkt.
M. Wróbel - najlepszy z naszych. Ależ on jest waleczny i skoczny. Dwa bloki, wsad. W pewnym momencie zastanawialiśmy się czy zamiast "Biało-Niebiescy !" nie czas zacząć rzucać w eter "Marcin Wróbel !" Wrażenie zrobiła też jedna z jego zbiórek gdy dynamicznie wskoczył w gąszcz wyciągniętych rąk zgarniając piłkę. Ostatnio taką energio-furię można było spotkać w rewolucyjnym Egipcie, w Kairze na Placu Tahrir. 15 pkt. 9 zb
D. Pieloch - walczył, skakał, biegał. Nie można mu odmówić walki. Zabrakło jego trójek. Zawiódł w końcówce gdy sam na sam z koszem nie wykończył dwutaktu. Wykonczył nas. Przekombinował. To jedno zagranie podsumowało całe 40 minut w wykonaniu naszych. 4 pkt
M. Nitsche - nie tym razem. Mało aktywny w ataku, a szkoda bo zza linii 6,75 miał 2/3. Dość króko w grze. 7 pkt. Za mało. Wierzyliśmy, że po dzisiejszym spektaklu czeka go nominacja do koszykarskiego Oscara. Skończyło się na nominacji na gorące krzesło. Krzesełko. Krzesełko rezerwowych. 7 pkt.
B. Józefowicz - pochłonięty przez minusowego evala. Przypomniał mu o sobie. Nie pukał. Wprosił się do salonu nie zdejmując butów. Nasz Józek sam go zaprosił swoim 0/6 za 3. Starał się coś zmienić. Przy użyciu niewybrednych słów cisnął nawet otwartą dłonią w parkiet. Nie pomogło. Przeszedł obok spotkania. Mecz sobie, a on sobie. 6 pkt, 1/8 z gry.
Ł. Muszyński - dał sygnał do nacisku w 3 kwarcie. Zaliczał przechwyty, niczym gazela gnał do kontry. Wykazał niemało animuszu. Dwa wsady w tym jeden z alley-oopa (nie wierzyłem, że to chwyci by pociągnąć z góry). Co mnie cieszy - poprawił osobiste. Ma parcie na kosz. Aż za duże (nie wierzę, że to piszę):
a) raz mógł podać do Kowalskiego ale sam postanowił polecieć na kosz. Nie doleciał b) raz przy próbie kolejnego wsadu dostał potężny blok od Lichodzijewskiego co skończyło się tym, że trzeba było Łukasza zeskrobywać z parkietu. Nasz Ice Man zamyka oczy i transportuje swoje dwumetrowe parametry w pomalowane nawet gdy czeka tam już na niego trzech rywali. Coraz bardziej regularny. W sumie fajnie, że został u nas. 15 pkt i 8 zb
A. Stochmiałek - przywykł na mecze przynosić poduszkę i koc. Zasypiał w pierwszej kwarcie, a budzono go jakoś dwie godziny póżniej. Tym razem jednak kinder niespodzianka. Trochę zdziwiło nas to, że oddał siedem rzutów z gry. Bardziej nas zdziwiło jednak to, że cztery z tych katapultowych prób doszły celu. 8 pkt
Ł. Grzywa - obiecałem sobie, że nie będę go krytykował. W pamięć zapadł mi tym, że jako jedyny gracz wchodząc na halę przywitał się z nami - kibicami. Było nas wtedy na trybunach trzech, a ja ponadto stałem w drugim rzędzie. Dla Łukasza to nie była przeszkoda. Wyciągnął swoją wielkości patelni dłoń w moim kierunku. Zrobił to sprytnie, wykorzystując przestrzeń pomiędzy barierką a kratkami. Wielki szacun Łukasz. Tak wielki jak tyś sam. Co do jego występu boiskowego - każdy widział. A kto nie widział - delikatnie rzecz ujmując - nic nie stracił.
B. Ratajczak - zasiedział się na ławce. Pamiętacie go w tamtym sezonie ? Dobre, energetyczne zmiany. Skoczność. Pamiętam jeden mecz w którym miał 10 pkt. Nic już z tego nie zostało. Dziś po jego próbie z dystansu piłka takim łukiem ominęła obręcz, że istniała szansa na znalezienie ją w hallu. W statystykach nie policzono tego nawet jako rzutu. W drugim podejściu też jakoś ta psotna obręcz była celem zbyt odległym.
Po meczu Krzysiu Jakóbczyk podszedł do nas i przepraszał, że jest jak jest. Postanowił nas nie krzywdzić. Tylko 6 pkt. Rzucił to co musiał.
Sportino niestety było poza naszym zasięgiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz