Szukaj na tym blogu

czwartek, 24 lutego 2011

"Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"

Nie udało się. Górnośląski dym z wysokich jak topola kominów zasłaniał drogę do kosza. Nasi się zaczadzili. Stężenie dwutlenku węgla w Dąbrowie przekraczało normy. Porażka 57:65 jest piątą z rzędu i osiemnastą w sezonie. Celowo piszę to słownie, bo jak widzę to samo w cyfrach, sytuacja przedstawia się bardziej makabrycznie. Jesteśmy na czternastym miejscu w tabeli na szesnaście ekip. Na wyjeździe wygraliśmy raz (plus raz walkower na naszą korzyść), ulegliśmy razy jedenaście. W tym o to momencie czas schować głowę w dłoniach w geście rozpaczy. Ale zaraz, zaraz... Tli się nadzieja. Nadzieja, że będzie lepiej, ponieważ....

....ponieważ nasi prowadzili do przerwy z silnym MKS Dąbrowa Górnicza 33:26. Ba, w połowie czwartej kwarty byliśmy do przodu czterema oczkami. A MKS to nie byle kto - to zespół, który u siebie ostatni raz przegrał w październiku 2010. Czego więc nam zabrakło ? Na pewno nie kibiców, którzy w dziesięciu się na Śląsku pojawili.

Zabrakło nam przede wszystkim Głębi Składu. Wspomniana Głębia postanowiła nie wsiadać z nami do autokaru. Obraziła się na nas strasznie, "walnęła focha." Pojechaliśmy na mecz w ośmioosobowym składzie plus Murzacz i Ratajczak w roli statystów i nosicieli bidonów, w którym tak czy siak przelewa się poczciwa źródlana "Anka", a nie jakieś tam dziadostwo w stylu "Isostara". W meczowym dresie po raz kolejny zabrakło naszych dwóch weteranów. Coraz mniejsza grupa kibiców wierzy, że wciąż dokuczają im regularne jak w zegarku urazy. Ich zapodzianie się pozostaje dla nas zagadką. Myślę, że w takich sytuacjach gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o.... (to słowo-rzeczownik od jakiegoś czasu rzadko pojawia się w biało-niebieskim otoczeniu). Owa niejasność powinna być wyjaśniona w oficjalnym oświadczeniu, obwieszczeniu, komunikacie, bo my kibice coraz mniej w tym wszystkim jesteśmy w stanie zrozumieć.

Co do postawy na boisku tej ośmioosobowej grupki możemy być względnie zadowoleni. Powalczyli, rzucili swoje standardowe mniej niż 60 punktów, co ważniejsze zatrzymali rywala w ataku. Błyszczał Mateo Nitsche, który w pierwszej kwarcie, tak świetnie przez naszych rozegranej, trzymał wynik. Jego 17 pkt (najwięcej) i 7 zb (najwięcej) pozwalają mu bez obaw nucić pod nosem słowa z utworu "I'm the Best" w wykonaniu Nicki Minaj: "I hope they coming for me because the top is lonely" (czyli w naszej rzeczywistości górniczej: "Już nie będę markotny, bo na szczyt wejdę samotny"). No i rzeczywiście: w naszym zespole na pozycji lidera jest wakat, panuje bezkrólewie. Szczyt, nasz top jest samotny, opustoszały, nie podbity. Nitsche od jakiegoś czasu wykonuje stosowne kroki, by coś w tej materii zmienić. Po odejściu Krzysia regularnie dostarcza zespołowi tlenu, by ten się nie udusił i  funkcjonował.

By to wszystko obracało się w zwycięstwa, potrzebujemy stabilniejszej formy dwójki Muszyński - Wróbel. w Dąbrowie zaliczyli jedynie marne 6/19 z gry. Zastanawia mnie to, że KSG gra o niebo lepiej w obronie na wyjazdach. W Siedlcach tracimy 58, w Szczecinie 61, w Dąbrowie 65 punktów. A w naszym kotle ? Ostatnio 98 ze Sportino, 84 z ŁKS, 83 z Asseco. Ok, rywale silniejsi, ale jednak coś tu nie gra i nawet 54 stracone punkty ze Spójnią tego obrazu nie zmieniają. Może to presja kibiców ? Hmm...

Do końca sezonu zostały nam jedynie mecze trudne. W tej lidze nie ma dla nas spacerków. Tak jak w ekstraklasie, tak teraz każdy pojedynek jest o życie. W prawie każdym meczu wyciągamy nóż, gdy rywal ma kałacha. Takie realia. Trzeba rywala przechytrzyć, zaskoczyć, a nie liczyć, że kałach się zatnie. Następny mecz u siebie z Lublinem. Oni kałacha nie mają. W tym tkwi nasza szansa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz