Od powstania tego wiersza minęły 162 lata. Mimo wszystko można go w luźny sposób połączyć z tym, w jakich nastrojach jesteśmy my - kibice biało-niebieskich. Za ukochaną robi u nas drużyna. Co mecz oddajemy jej cześć. Niewiele brakuje jej do zgonu - kulejemy od dłuższego czasu finansowo, oraz - ostatnio - niestety również sportowo. W trzech ostatnich meczach nie wyszliśmy z 60 pkt w ataku. W przeciwieństwie do tego, o czym w epoce romantyzmu pisał Poe, wierzymy głęboko, że do śmierci naszej ukochanej (drużyny) nie dojdzie.
W sobotę 29.01 gramy ze Spójnią Stargard. Przyjeżdża do nas drużyna, która najgorsze ma już za sobą. Po tym jak zrezygnowano w trakcie sezonu z Grzegorza Chodkiewicza (tak, tak, dobrze myślicie - to ten sam Grzegorz Chodkiewicz) i zatrudniono jeszcze bardziej doświadczonego Tadeusza Aleksandrowicza, zespół odżył. Spójnia - niczym za pomocą czarodziejskiej liny - wspięła się na górną połówkę tabeli. Nie brakuje tam pierwszoligowych gwiazd: mamy byłego kadrowicza Wiktora Grudzińskiego, mamy króla wsadów (strzeż się Łukaszu Muszyński) Jerzego Koszutę. W Stargardzie gra też dwóch panów, którzy niegdyś biegali w biało-niebieskim trykocie.
Marcin Stokłosa to pierwszy z nich. W mojej opinii, najlepszy gracz naszego Górnika w pięknym, zakończonym awansem do ekstraklasy sezonie 06/07. Napisałem celowo w mojej opinii, bo oficjalnie za najlepszego gracza uznano przeżywającego wtedy drugą młodość, fightera Wojtka Kukuczkę. Gdy Stoki przychodził do nas w 2005 roku wiedziałem od razu, że stanie się wzmocnieniem. Stał się nie tylko kreatorem gry, ale także znakomitym strzelcem. Jego dwójkowe zagrania z Adrianem Czerwonką były wisienką na torcie. Pomimo tego, że minęły prawie 4 lata od kiedy Stoki gra dla firm, które płacą regularniej niż my, wciąż jest graczem wyróżniającym się. Jest dokładnie kimś takim, kogo potrzebujemy w tym konkretnym momencie najbardziej. Nasza tęsknota za kapitanem Marcinem S. jest nie do opisania.
Gdy Marcin trafiał do nas był już znanym, ogranym i cenionym graczem na ligowym podwórku. Tego samego nie można było powiedzieć o Sławku Buczyniaku, który zawitał do nas w lato 2009. Wsiądźmy w wehikuł czasu, wracając do tamtych dni.
2009. Spadamy z ekstraklasy w fatalnym stylu, kończąc sezon juniorami. Nie mamy pieniędzy, trwa niepewność dotycząca tego, czy zagramy w przyzwoitej lidze (I liga), czy zostaniemy zesłani do koszykarskich podziemi (II liga). Lądujemy (niespodziewanie) w I lidze. Z łapanki (spodziewanie) przychodzą do nas mało spektakularne nazwiska. Byłem na jednym z treningów z ciekawości spojrzeć na nowe twarze. Był tam wtedy Sławek. Pamiętałem go z roli boiskowego cienia, gdy grał dla Zastalu. Niczym się nie wyróżniał. Nie wierzyłem, że nam pomoże. Myliłem się.
Tęsknimy za Krzysiem (inny bohater z łapanki 2009), który gra w Sportino. Tęsknimy też za Sławkiem. Buczyniak okazał się niesamowitym walczakiem. Pamiętamy go głównie z epickiego występu przeciwko... Spójni. Sławek zapomniał się wtedy koszmarnie (szkoda, że częściej się tak nie zapominał). Ktoś mu chyba powiedział, że miał wygrać tamten mecz sam. Był niczym postać z "Piły" walcząca o swój żywot. Z energią. Zawzięcie. Gdy trzeba było - ofiarnie. Później się dopiero okazało, że walczył.... ale o kontrakt. Kontrakt w Stargardzie. Za rozgrzywki.pzkosz.pl :
"Rewelacyjnie w ataku grał Sławomir Buczyniak, który w pierwszych dziesięciu minutach zdobył 14 punktów na stuprocentowej skuteczności.(...) Na podkreślenie zasługuje kapitalna gra Buczyniaka w pierwszych dwudziestu minutach: 22 punkty i cztery trafione trójki na stuprocentowej skuteczności".
To było naprawdę coś. W drugiej połowie co prawda nasz bohater ostygł, zdobywając tylko 4 pkt. Niemniej jednak, tamte pierwsze 20 minut będziemy nosić w pamięci prawie tak długo, jak wspomnienia z pierwszej komunii.
Buczyniak stabilną formę prezentował cały sezon. Tak jak Stokiemu zawdzięczamy awans, tak Sławkowi zawdzięczamy utrzymanie. Za Sławkiem nasza tęsknota jest nie do opisania.
I jeszcze raz Poe i jego "Annabel Lee":
"I przybyli wnet wysokiego rodu
Krewniacy jej, dumni i źli -
I wydarli mi ją, i złożyli do grobu
W tym królestwie nadmorskiej mgły"
I przybęda Stoki i Sławek wnet do grodu naszego. Przybędą jako krewniacy - gdy raz popłynie w twoich żyłach biało-niebieska krew, zostaje tam na zawsze. Będą dumni z siły swojego nowego zespołu niepojętej, będa dla nas tym razem źli. My jednak nie damy naszej ukochanej (drużyny) złożyć do grobu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz