Szukaj na tym blogu

sobota, 29 stycznia 2011

Czynnik MATEO, czyli gdy udaje się zrobić coś z Nitschego



Okazuje się, że koszykówka to nieprawdopodobnie logiczny sport. Logiczny jak równania. Górnicy stanęli przed trudnym zadaniem niczym uczeń na lekcji matematyki przed trudnym zadaniem "z treścią". Początkowo wydaje się, że postawione przed nami zadanie jest niewykonalne. Okazuje się jednak, że wszystko jest możliwe. Dzięki logice. Pokonujemy Spójnię Stargard 65:54. Zadanie zostało wykonane. W logiczny sposób.
Mateo 

Logicznie rzecz pojmując, by wygrać ze Spójnią potrzebowaliśmy dobrej obrony oraz kogoś, kto udźwignie rolę strzelca. Należało wyłączyć z gry lidera naszych rywali, Stokłosę Marcina. Do poprawy były też rzuty trzypunktowe - nasze słynne 6/40 wołało o pomstę do nieba. I co ? I wszystkie założenia zostały spełnione.

Trafiamy 9 trójek z 19 prób (47 %), zatrzymując gości na 8 % zza linii 6,75 ! (2/23, 0/17 do przerwy). Stokłosa zalicza 2/11 z gry i 5 strat. Do tego wszystkiego należało jednak dodać żywą, biało-niebieską strzelbę. Kogoś, kto znajdzie consensus pomiędzy własnym nadgarstkiem a obręczą. Mówisz i masz.



Mateo Nitsche stał się naszym bohaterem. Naszym X factorem. Wyzwolicielem i wieszczem. Zrobił jakże ważny tego dnia 'step up'. Na te jedno popołudnie stał się bezlitosnym koszykarskim mordercą. Poprowadził naszą husarię do zwycięstwa niczym Sobieski w XVII wieku wojska polsko-austriacko-niemieckie pod Wiedniem. Czynnik Mateo zadziałał. Gdy Nitsche gra dobre zawody (z SKK i teraz) - wygrywamy. Gdy mecz mu nie wychodzi (Asseco II - 1/10 z gry) - przegrywamy. Po zmianach w składzie naszego zespołu, jego rola się zmieniła. Nagle, ni stąd, ni zowąd objawił się jako najważniejszy element aronowej układanki. Przez cały sezon bywał gorszą wersją naszego nieodżałowanego Krzysia. Dusił się, dławił, będąc zawsze tym drugim.

Gdy Czynnik MATEO zachodzi w przyrodzie, zawsze kończy się to dla nas dobrze. Jedyne czego sobie w tym momencie życzymy, to większej częstotliwości występowania tegoż czynnika. Wierzymy, że nie wyginie i przetrwa trudy sezonu. 




Trzeba pamiętać o tym, że nie było łatwo. Kolejny raz startowaliśmy do meczu nie w pełni sił  Kolejny raz zaczynamy zawody w fatalnym stylu. W pierwszych 7 minutach zdobywamy 3 pkt. Logiczne było, że brak strzelca, lidera, doprowadził nas do stanu 3:16. Nam kibicom, w pewnym momencie kończyły się już przekleństwa na opisanie barwnym językiem tego, czego byliśmy świadkami. Po 10 minutach chowaliśmy głowy w dłoniach z rozpaczy. Kto wie jakby to wszystko się skończyło, gdyby wspomniany wyżej czynnik nie zaczął pracować na siebie. Mateo trafił dwa rzuty i nas poderwał do lotu w kierunku zwycięstwa. Wznośiliśmy się w powietrze my kibice, skacząc z radości po kolejnych celnych trójkach Nitschego. Zrobił Nitsche coś z niczego, oj zrobił.


Brawa za walkę należą się całemu zespołowi. Pomimo tego, że momentami wyglądało to naprawdę kiepsko z obu stron, musimy docenić grę naszych w obronie. Mateo okazał się naszą iskrą, jednak miał tego dnia niespodziewanych pomocników. Czas na komentarze do gry naszych milusińskich:

M.Nitsche - dość już o nim napisałem. Zabójczo skuteczny. Był jak ta dodatkowa łyżeczka cukru dodana do naszej herbaty. Po jej dosypaniu, do tej pory mętna i nijaka ciecz nabrała smaku, którego oczekiwaliśmy. 2/2 za 2 (w tym piękny fade away), 5/6 za 3, 25 pkt. Najlepszy na boisku
J. Kietliński - oj długo, długo czekałem na taki jego występ. Początek dość niemrawy, jednak z każdą minutą było lepiej. Tego dnia nasz Wicher zmiótł z powierzchni parkietu stargardzkich oprawców. 12 pkt, 6 as, 6 prz, 50 % z gry. Jego dynamiczne wejście pod kosz, gdy w powietrzu zakręcił i sobą i obrońcami, zaimponowało nam bardzo. Parę razy zwalniał akcję, nie wypuszczając kontr. Mimo to, w takiej dyspozycji chcemy go oglądać.
M. Wróbel - był dziś wszędzie. Zademostrował swoją dynamikę. W jego wykonaniu zagranie meczu (wsad z faulem po pięknej pick&rollowej akcji). Nie uznawał dziś decyzji sędziów - świetny blok niestety już po gwizdku. Pełne 40 minut w grze. 8 pkt. I to co tygryski lubią najbardziej - jego dyspozycja na deskach. (13 zbiórek !) Na minus 'airball' z linii rzutów wolnych.
D. Pieloch - zaczął celną trójką i długo dzięki temu (aż do końca kwarty) był zaskakująco pierwszym strzelcem zespołu. Poprawił selekcję rzutów (4/7 z gry), chociaż raz strasznie się przeliczył gdy piłka po jego rzucie za trzy szerokim łukiem minęła obręcz. Jak zwykle pierwszy w kontrze, czego konsekwentnie nie dostrzegano. 11 pkt. Ogólnie chłopak się nam rozwija.
M. Kowalski - ponad 30 minut w meczu, a mało kto zauważył, że w ogóle dziś grał. Niewidoczny, co w przeciwieństwie do piłki nożnej, nie musi oznaczać coś złego. Nie rzucił się w oczy fatalnymi zagraniami (no... raz się zakozłował),ale też w ataku w ogóle nie żądlił. Ustawiał grę. Bez punktów. 2 as i 4 str.
Ł. Muszyński - nie przestaje nas zaskakiwać. Ciągle jest Janne Ahonenem koszykówki. Zero emocji. To nas już nie dziwi. Dziwi nas jego nieregularność. Ostatnio spektakularny, tym razem niemrawy. Odgrywał rolę walca, szukając miejsca w podkoszowym korku. Wiktor Grudziński był dziś dla niego za trudnym rywalem. Ogrywał naszego "Ice Mana" na sposobów różnych sto. Na plus dla Łukasza - agresywna postawa na deskach. 8 zb i co ciekawe 5 prz (ale kiedy ?). Rola walca jednak dziś nie była mu pisana - 2/14 z gry. 7 pkt. Gdyby jeszcze te osobiste poprawił...
Ł. Grzywa - dziwiłem się czemu tak krótko w grze. Gdy Aron wybudził go z zimowego snu jakoś w czwartej kwarcie, moje wątpliwości się rozwiały. Strasznie nieruchliwy. Aż to kuło w oczy. Gdy przestrzelił spod kosza nie trapiony, nasza kibicowska czara goryczy się przelała. Liczymy na to, że przełoży swoje 210 cm na zbiórki i bloki następnym razem. Ze Spójnią tylko 2/6 za 1 (brrr !)  
 
"Czynnik PSI - serial opowiadający o badaniach naukowców z Office of Scientific Investigation and Reasearch (O.S.I.R) nad zjawiskami paranormalnymi" (za Wikipedia.pl)

Czynnik MATEO - czterokwartowy film akcji o zjawiskach paranormalnych w koszykówce, mający miejsce w hali sportowej (OSIR)

Po raz kolejny okazało się, że koszykówka to najpiękniejszy ze sportów. Faworyt przegrywa, a my kibice wracamy do domów ze zdartymi gardłami i czerwonymi od oklasków dłońmi. Podnosimy do góry ręce w geście radości, gdy pocisk odpalony z 6 m i 75 cm zmierza pewnie do celu. Chwila ciszy. Punkty. Wybuch radości na hali. I ten sam obrazek jeszcze kilkakrotnie. To pick & roll, to wsad, to kolejna trójka - parę świetnych akcji z rzędu, które kończy nasza euforia, przybijanie piątek oraz uściski.  

To kochamy w tej grze my - kibice.

Dziękujemy Górniku !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz