(9-2) Spartakus Jelenia Góra – (10-1) Górnik Wałbrzych 71:65
W czasie przedpokwitaniowym tego bloga zdarzało mi się pisać straszne
bzdury. To właśnie w czeluściach archiwum można znaleźć mój idiotyczny opis
wyjazdowego meczu Górnika, na którym mnie nie było, a swoje oceny zawodników oparłem
na statystykach. Było to w sezonie 2010/11, gdy biało-niebiescy biegali jeszcze
po pierwszoligowych parkietach. Z dzisiejszej perspektywy to już prehistoria:
inny zarząd, inna konstrukcja prawna zespołu, inni zawodnicy, inni sponsorzy
(lub ich brak), inne długi, nawet hala inna. Tylko trener wciąż ten sam (bez podtekstów). Tak wiele
w ciągu trzech lat działalności bloga „Górnicy” się zmieniło.
Po opisaniu meczu, którego nie widziałem, pojawiły się w moim kierunku
krytyczne głosy. I słusznie. Ale dlaczego w ogóle wracam do tych, wydawałoby
się, już mitologicznych czasów?
Ano dlatego, że zabrakło mnie w Jeleniej Górze. Nie widziałem meczu ze
Spartakusem, bo zatrzymały mnie sprawy na uczelni.
Na szczęście, na meczu wyjazdowym pojawiła się spora grupka wałbrzyskich kibiców.
To właśnie oni są moim jedynym źródłem informacji z jeleniogórskich wydarzeń. Dla
nieobecnych na hali, mecz III ligi pozostaje ustnym zapisem, płynącym z ust
ludu. Zapisem bardziej niewyraźnym niż ten z taśm starych kaset z walkmanów
(mój rocznik i ten późniejszy są chyba ostatnimi, które je używały). Historyjka
z ust kibica trzecioligowego zespołu to często koszykarski mit, tworzony z próby
zebrania w całość meczowych ulotności.
Słuchając uważnie tych niesprecyzowanych w czasie i przestrzeni komentarzy-wycinków
do gry Górnika, odniosłem wrażenie, że niewiele się zmieniło w stosunku do
starcia z Kątami Wrocławskimi.
Oto, co mówili kibice o grze Górników (cytuję z pamięci):
„Nikt się nie wyróżnił”.
„Dobrze, że przegrali. Takie porażki też są ważne. To pomoże chłopakom
zejść na ziemię”.
„Józefowicz trafił raz na dziewięć prób za trzy”.
„No tak, „Glapa” zdobył sporo punktów, ale miał też sporo strat i błędów.
Poza tym, znowu był prowokowany”.
„Krzymiński w ciągu dwóch minut na boisku wymusił faul w ataku, zebrał
piłkę w obronie, zdobył punkty i …tyle. Po tych dwóch minutach usiadł na ławce,
zbesztany za słaby powrót do obrony. Już się z ławki nie podniósł”.
„Fedoruk po raz pierwszy zagrał lepiej od Iwańskiego. Raz trafił nawet z
dalszego półdystansu”.
ale….
„Podkoszowi i skrzydłowi zdobyli w sumie tylko 15 punktów…”
Nie ma co owijać w bawełnę. Naszych tlenu pozbawił niejaki Wojciech Rzeszowski, autor 25 punktów. Nikt mi o tym nie powiedział, ale sam na to wpadłem, przypominając sobie jego popis w sezonie 2011/12, gdy w "Teatralnej" Wojtek wpakował nam 42 punkty. Rzeszowski w pierwszym meczu pomiędzy obiema ekipami nie zagrał, bo jakoś w tym czasie zmieniał przynależność klubową. Jak dziś wyglądałaby tabela, gdyby wtedy zagrał?
Gra wałbrzyszan
podobno była równie niepowabna i niepoprawna, co polszczyzna bohaterów „Ekipy z
Warszawy”. Z moich własnych obserwacji mogę stwierdzić, że niewesoło bywało już
wcześniej: w drugiej połowie meczu z WKK u siebie, w pierwszej połowie
spotkania we Wrocławiu, w ostatniej kwarcie w Kątach Wrocławskich, czy w
przeciągu całych spotkań u siebie ze Spartakusem i Maximusem. Wszystkie te
spotkania wałbrzyszanie wygrali, choć pani Porażka stała w progu, a nasi
otwierali jej drzwi i zapraszali ją w obłoconych butach do obłożonego dywanem salonu.
Ta wreszcie z zaproszenia skorzystała i zapaćkała nasz nastrój.
Górnikom nie pomógł w powrotnym debiucie ostatnio przyspawany do ławki w
Kłodzku Bartłomiej Ratajczak. W klubie mówią, że gdy „Rataja” otrzepie się z rdzy
i wyleczy jego odciski, spowodowane grzaniem ławy w II lidze, będzie bardzo
przydatny.
W sobotę o 16 mecz w
Aqua-Zdroju z Siechnicami, które zamykają tabelę. Nasi wciąż przewodzą stawce i
będą przewodzić nawet po, pffu, pffu, porażce w sobotnie popołudnie.
Baraże majaczą niewyraźnie
na horyzoncie. Są już tak blisko, tak niedaleko... Jeszcze trzy mecze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz