Spartakus Jelenia Góra (4-1)
– Górnik Wałbrzych (0-4) 70:59
Przegrywając czwarty mecz
z rzędu w rozgrywkach, biało-niebiescy stracili szansę na wygrzebanie się z ruchomych
piasków, ciągnących naszych w dół. No właśnie? Czy da się niżej „zejść”? Chyba
już nie. Zamykamy tabelę w najniższej klasie rozgrywkowej w kraju, rzucając w
obu ostatnich meczach jedynie po 59 pkt (!!!!!!). Kibice już z widłami i
pochodniami w dłoniach ścigają trenera Chlebdę, myląc go z zielonym ogrem,
którego to najlepiej skrócić o głowę. Nie byłem na meczu Jeleniej Górze z czego
akurat się cieszę, bo do każdego spotkania wałbrzyszan podchodzę bardzo
emocjonalnie. Już po pojedynku z Siechnicami chowałem głowę w dłoniach, będąc
blisko łez. Nie wiem czy wytrzymałbym kolejne upokorzenie. Bo porażkę z
zespołem złożonym z panów z brzuszkami i w dodatku bez kibiców trzeba nazwać
upkorzeniem.
Ale dziś nie o tym.
Studiując we Wrocławiu
mam możliwość zaglądania do pieczary naszego największego wroga. Korzystam z
niebywałej możliwości szpiegowania rywala oraz podglądania organizacji zespołu
pierwszoligowego Śląska. Spotkanie WKS-u dało mi też okazję do pewnych
przemyśleń.
Ale od początku.
W niedzielę Śląsk Wrocław
pokonał (zmiażdżył) SKK Siedlce 84:35 !!! (tak, 35). Siedlczanom nie pomógł
doskonale znany w Wałbrzychu Adrian Czerwonka (to ten pan, który był jednym z
głównych autorów naszego awansu do ekstraklasy w 2007 roku, to on fruwał wtedy
nad obręczami, wprawiając kibiców w zachwyt). W ogóle zespół z Siedlec to nie
byle ogryzki, bo w składzie znajduje się parę nazwisk doskonale znanych w
polskim światku koszykarskim (Basiński, Kulikowski, Chodkiewicz). Napakowany
graczami z doświadczeniem ekstraklasowym Śląsk rozniósł rywala, pomimo że w
spotkaniu nie wystąpił lider wrocławian Paweł Kikowski.
Poniżej punkty Czerwonki oraz występ Cheerleaders Wrocław w przerwie pomiędzy pierwszą, a drugą kwartą.
Pieczara wrocławian, w
regionie znana jako „Kosynierka”, była już na blogu opisywana. Przestarzała
niczym nasza „Teatralna” (choć nieco większa) straszy pustymi siedziskami na
meczach młodzieży. Co innego na pojedynkach pierwszoligowego Śląska, gdy
wypełniona prezentuje się ciekawie, a sama trybuna (choć z niewygodnymi
siedziskami) jest świetnie wyprofilowana, dając kibicom bardzo dobry widok na
parkiet (piszę z perspektywy siedzenia na środku, w ósmym rzędzie). Na minus to numerowane miejsca na bilecie (rzadkość jak na I ligę), które i tak chyba nie miały znaczenia (moje miejsce z biletu było zajęte). Największa
wada obiektu to jednak oczywiście przypominające o komunistycznym rodowodzie filary,
podtrzymujące dach. Najbardziej imponuje rzecz jasna logo klubu na środku boiska
oraz wielkie postery na ścianach, upamiętniające legendy klubu tj. m.in.
Mirosława Łopatkę, Raimondsa Miglinieksa, Dariusza Zeliga, Adama Wójcika,
Macieja Zielińskiego, Dominika Tomczyka, czy Lynna Greera i Joe McNaulla.
Parę zdjęć z meczu:
Sama organizacja meczu
mogła się podobać. Kilkanaście cheerleaderek uprzyjemniało przerwy, a doping
(śląskie przyśpiewki… bleee) zagrzewał koszykarzy do boju. Co ciekawe, liczba
kibiców na meczu była porównywalna do liczby fanów na naszych meczach. Najbardziej
szokująca jest jednak liczba kibiców w tzw. „młynie”, która nie przekracza
25-30 osób. Można więc śmiało założyć, że trzecioligowy Górnik kibicowsko
pierwszoligowemu Śląskowi nie ustępuje. Poza tym wydaje mi się, że to
biało-niebiescy sympatycy basketu są głośniejsi. Utwierdziłem się po raz
kolejny w przekonaniu, że hasło „Wrocław Kocha Koszykówkę” jest nieco na
wyrost.
A na koniec taka myśl
porównująca obie ekipy, bo okazuje się że mamy z WKS-em więcej wspólnego niż
nam się wydaje. Obie ekipy grają bowiem w swoich ligach pod presją awansu. Obie
drużyny mają wyjątkowo mocne składy jak na swoje ligi. Obie przyciągają na
mecze mnóstwo kibiców. Jaka jest różnica? Śląsk prowadzi w rozgrywkach I ligi,
a my…. a my zamykamy tabelę III ligi, czekając już miesiąc na pierwszą wygraną
w sezonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz