- Ale mecz ! - powiedział pan Ryszard z Rady Rodziców, gdy po ostatnim gwizdku sędziego skierował się w stronę banerów reklamowych celem ich zdjęcia. Wypowiadając te słowa uśmiechnął się, jednocześnie kręcąc głową z niedowierzania.
Bartek Szmidt - autor 36 punktów |
Rzeczywiście. To był mecz !!! Może i brzydki, bez polotu, ale za to pełen emocji. Górnicy ograli faworyzowany Śląsk, rewanżując się za pogrom we Wrocławiu 66:110. Warto jednak dodać, że biało-niebiescy byli o siwy włos trenera Pogorzelskiego od porażki. Porażki na własne życzenie - głupiej, wynikającej z ogromnego ciężaru psychologicznego.
Przenieśmy się do szóstej minuty ostatniej kwarty meczu by dobrze zrozumieć, gdzie narodziły się emocje w tym spotkaniu, które później niejako zmusiły pana Ryszarda do gloryfikacji tego widowiska:
Jest 81:68 dla Górnika. Czwarty faul łapie lider zespołu Bartek Szmidt, który w samej pierwszej kwarcie z 16 punktów biało-niebieskich zdobył ... 15. Kibicowski wzrok automatycznie skierował się w stronę naszej ławki, gdzie czekaliśmy na reakcję trenera.Cóż... nie doczekaliśmy się.
Czwarty faul najlepszego strzelca + 13 punktów przewagi + sześć minut do końca meczu = zmiana ! To proste równanie nie znalazło racji bytu w biało-niebieskim obozie. Stuprocentowa negacja stosowana w kierunku jakiejkolwiek reakcji przybrała postać trenera Pogorzelskiego opartego o filar, podtrzymujący konstrukcję dachu hali. Szmidt pozostał na parkiecie z czterema faulami, a ja dziś, ponad 24 h od końca tego meczu dochodzę do wniosku, że nasz coach o czwartym przewinieniu Bartka chyba nawet nie wiedział.
Jest 85:78 dla Górnika. 1:22 do końca meczu. Szmidt "łapie" piąty faul i opuszcza parkiet. Nasz środkowy, pochodzący z Boguszowa-Gorc zakończył mecz z 36 "oczkami", co akurat sensacją nie jest (Szmidt to najlepszy strzelec ligi ze śr.35 pkt/mecz oraz członek kadry wojewódzkiej rok starszego rocznika 1997). Zaraz po zejściu Bartka w naszą grę wkradł się... armagedon. Totalna zagłada. Przestaliśmy na boisku bronić, myśleć, trafiać i co tam jeszcze trzeba by zostawić po sobie jako takie wrażenie.
W mik na tablicy świetlnej zrobiło się 85:84. 54 sekundy do końca i Śląsk ma jeden rzut wolny. Przygnieceni ogromną presją wyniku i chęcią zwycięstwa nasi ledwie niespełna 14-letni gracze pogubili się kompletnie.Górnicy zagrali pierwszy raz pod presją, pierwszy raz przy dopingu kibiców. Lekcję z kontroli presji przeszedł również coach Pogorzelski, który zbyt długo ospale opierał się o filar. O czas nasz szkoleniowiec poprosił dopiero w tym momencie - co najmniej dwie akcje za późno. Z letargu trenera wybudzili kibice, głośno domagając się przerwania gry.
Zwycięstwo udało się dowieźć do końca, chociaż faulowani kolejno Dawid Kwiatkowski, Dominik Ziemski i Jakub Grabka trafili łącznie tylko jeden z sześciu wykonywanych rzutów wolnych. Okazało się, że lekcji z kontroli presji nie opanowali również wrocławianie, którzy w najważniejszej dla nich akcji w końcówce podali w trybuny.
I wiecie co ? Ciekawy jestem jednego: czy trener Pogorzelski wiedział o tym, że dwóch naszych koszykarzy, wspomniany Ziemski i Dawid Dabic, przed meczem na rozgrzewce skoczyli sobie do gardeł, a rozdzielać ich musiał Szmidt. Zakładam, że nie wiedział. Bo gdyby wiedział, czy wystawiłby ich w jednym zestawieniu od pierwszej minuty drugiej kwarty ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz