"Nie wierzę, że w meczu z jakimś WSTK Wschowa to nie my jesteśmy faworytem..." - tak dzień przed meczem kolejne spotkanie biało-niebieskich skomentował Matti. Było to w obskurnym pociągowym przedziale Przewozów Regionalnych, które to zabrały nas do Wałbrzycha prosto z placówek zamiejscowych, gdzie staramy się studiować. Matti miał dużo racji - nie byliśmy faworytem. Dlatego też niech nie dziwi kolejna ligowa porażka.
Nasi stawiali dzielny opór przez dwie i pół kwarty. Niestety ten człowiek był nie do zatrzymania:
Wojciech Rzeszowski zdobył 42 punkty własnoręcznie wrzucając nasze marzenia o wygranej do kosza. Niemniej jednak w grze górników widać postęp. Kapitalne wstawki pressingu na wysokości środkowej linii boiska (half court press !!!) przynosiły nam mnóstwo przechwytów. Gracze WSTK kompletnie nie radzili sobie z tą naprawdę świetnie zorganizowaną, aktywną obroną. W tym miejscu wielkie brawa należą się naszym trenerom. Obrona to ten element, w którym wałbrzyszanie poczynili największe postępy.
To, co doprowadzało licznie zgromadzonych na hali kibiców do szewskiej pasji to nieprawdopodobna wręcz liczba pudeł spod kosza. Świetne podania w tempo Pawła Maryniaka nie kończyły się zdobytymi punktami. Wyglądało to tak, jakby obręcz raz po raz zmieniała wysokość, średnicę, czy miejsce przy linii końcowej. Biało-Niebiescy źle obliczali jej - wychodzi na to - ciągle zmieniające się położenie.
Do połowy trzeciej kwarty wynik oscylował w okolicach remisu. Jednopunktowa strata to wszystko na co było nas tego dnia stać. Rywal (głównie wspomniany Wojciech Rzeszowski) przycisnął, wrzucił dopalacza, a my jedynie wąchaliśmy spaliny tego odjeżdżającego z piskiem opon samochodu o nazwie "Zwycięstwo". Gdy po trzech kwartach strata wynosiła aż 14 punktów, wiedziałem że to nie skończy się dobrze. "Brakuje nam wariata, który poderwałby zespół celnymi trójkami" - tak komentował boiskowe wydarzenia Krzysiek z Klubu Kibica. Święte słowa.
To, co niewątpliwie przyczyniło się do porażki to krótka ławka rezerwowych, która jest naszą zmorą, naszym sennym koszmarem od początku sezonu. Rotacja obejmuje 7-8 graczy, co odbija się na świeżości naszych zawodników.
Po raz kolejny zabrakło nam siły podkoszowej - Adam Adranowicz wraz z urodziwą towarzyszką widowisko obserwował z trybun, bo w poruszaniu się długo jeszcze będzie używał kul. Wraz z końcem jego rehabilitacji Górnik powinien zyskać na jakości.
Zaraz po końcowej syrenie nie mieliśmy wielu powodów do radości. Nad porażką ubolewaliśmy wszyscy. Nawet na twarzy żony coacha Chlebdy zagościł smutek:
----------
Przed meczem zbieraliśmy fundusze na kibicowską flagę. Przed nami jeszcze daleka droga do uzbierania wymarzonej kwoty. Wczoraj zebraliśmy ponad 110 zł. Dziękujemy za wsparcie !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz