Lodowaty wiatr w akompaniamencie z przeraźliwym ziąbem nie opuszczał mnie pędzącego w mroku na derbowy mecz kadetów. Całe szczęście, że mróz doskwierał jedynie na zewnątrz. W hali było już gorąco. Od sportowych emocji. Od derbowych emocji. Nasi pokonali śmiertelnego wroga zza miedzy po trzymającym w napięciu meczu.
Rzeczywiście, emocji nie brakowało. Derby mają swój niepowtarzalny urok, który nakazuje zawodnikom wykrzesać z siebie nieco więcej niż te marne 100 procent. Każde szanujące się derby obfitują w krzyki, wahania nastrojów oraz w krew. Tych trzech elementów nie zabrakło i tym razem. Donośne bury naszego coacha Wojciecha Krzykały wymykały się z halowych murów, a skrzeczące piski Ewy Smaglińskiej, trenerki rywala, sprawiały ból uszu. Polała się też krew. Ucierpiało kolano naszego rozgrywającego Łukasza Kołaczyńskiego. W jakiej sytuacji do tego doszło ? Tego nie wie nikt. W ferworze walki przeoczyli ten fakt i kibice, i zawodnicy. Na nasze szczęście na posterunku byli sędziowie. Ale o nich później.
Wracając do Kołaczyńskiego - nasz filigranowy reżyser gry był niezaprzeczalnie bohaterem spotkania (17 pkt). Jego skuteczne wejścia pod kosz, dobre podania do środkowego Bartka Szmidta (19 pkt) oraz bardzo aktywna postawa w obronie (przechwyt gonił przechwyt !) to było to, co zrobiło różnicę. A zaczęło się słabo. Łukasz nie wszedł dobrze w mecz, a jego skromne gabaryty ginęły w gąszczu nowomiastowej obrony. Z każdą kolejną akcją było lepiej. I lepiej. I lepiej. Pod koniec cała publika jak jeden mąż po jego zagraniach wykrzykiwała donośne "woooow !".
Zawsze jest tak, że komuś mecz wychodzi mniej, gdy komuś innemu wychodzi on lepiej. Tym razem padło na Maćka Krzymińskiego. Lider punktowy Górnika nie pierwszy raz w meczu podwyższonego ryzyka pudłował rzut za rzutem (ostatecznie zaliczył 12 pkt, ale na słabej skuteczności). W zeszłorocznym spotkaniu o brązowy medal Mistrzostw Polski Młodzików Maciek także się zagubił. Cóż, może miał słabszy dzień. Poniżej pewnego poziomu jednak nie zszedł, chociaż zdaje się, że grał trochę nazbyt indywidualnie,gdy to kilkakrotnie zamiast podania nadmiernie ufał swojemu rzutowi.
Niesamowitą walkę oraz intensywność dało się wyczuć nawet z wysokości trybun. Na parkiecie iskrzyło, raz po raz jedni i drudzy wyrywali sobie piłkę z dłoni. Za koszykarzami starali się nadążyć sędziowie. Niestety bezskutecznie. Bardzo rzadko narzekam na pracę arbitrów. Tym razem - nie mam wyjścia, bo "sprawiedliwi" mylili się często. Na własne oczy, siedząc w piątym rzędzie trybun widziałem jak Dominik Czemarnik (15 pkt) z Nowego Miasta nadepnął na linię przy udanej próbie rzutu trzypunktowego. To, co osobiście dostrzegłem z piątego rzędu, uszło uwadze arbitra, który zaliczył gościom trzy punkty. Sędziowie tylko czasami gwizdali błąd kroków, podobnie poczynając sobie z faulami. Nie wytrzymała tego trener Smaglińska, która wtargnęła niemal na środek parkietu dość gwałtownie - jak na kobietę - demonstrując swoją dezaprobatę. Nie wytrzymywali tego także jej podopieczni - Szymonowi Kurzepie, który skądinąd rozegrał dobry mecz (22 pkt), odgwizdano kontrowersyjny faul, na co wysoki młokos zareagował wybuchowo (daję słowo, byłem pewien, że za chwilę przywali sędziemu z piąchy).O tym jak nerwowy był to mecz niech świadczy trenerska amnezja, która sprawiła, że szansę na podniesienie swoich czterech liter z ławki dostało jedynie 16 zawodników (po 8 na drużynę).
Udał się biało-niebieskim rewanż za porażkę na Podzamczu w pierwszej rundzie 70:75. Udał się podwójnie, bo również w małych punktach. Zemsta się dokonała.
Nasi pokonali rok starszą ekipę z "Nówki" po naprawdę ekscytującym meczu. Najmniej ekscytująca z tego wszystkiego była... pora rozegrania derbów. Nie oszukujmy się, ale poniedziałek nie jest wymarzonym terminem dla kibiców - zwłaszcza tych najbardziej fanatycznych. W takie dni do hali ściągnąć się ich nie da. Ba, sam dość szczęśliwie się na meczu znalazłem.
Podsumowując - brawo Łukasz Kołaczyński, brawo Bartek Szmidt, brawo Górnicy !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz