Szukaj na tym blogu

środa, 18 maja 2011

Powroty z Mordoru


Mordor to kraina ciemności i wiecznej zmarzliny. W odmętach kwasu siarkowego można się tam natknąć na niestworzone istoty. Koszykarskim Mordorem jest II liga. Profesjonalna choć wciąż peryferyjna, jest trochę jak ubogi krewniak zaplecza ekstraklasy. W cieniu pierwszoligowych parkietów o byt zażarcie walczą mniej lub bardziej znane marki. W tym roku z wywołującej trwogę krainy wynurzyły się dwie marki nam dobrze znane, bo dolnośląskie.
Jest sezon 2009/10. We własnej hali wygrywamy z Sudetami Jelenia Góra 74:67. Nieco później okazuje się, że różnicą jednego celnego rzutu z dystansu utrzymujemy się w I lidze. Jeleniogórzanie nie mają tyle szczęścia. Podobnie jak my są podszczypywani finansowymi kłopotami. Zamykają tabelę. Lądują w krwawej krainie cieni. Tak to już w sporcie jest. Gdy jedni się radują, drudzy dołują. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na zesłanie równie dobrze mogła trafić nasza biało-niebieska załoga. Tym większa była nasza radość, że spod topora udało się zbiec. Ze spadkiem Sudetów było trochę tak jak z nieuleczalną chorobą u innego człowieka - współczujemy, ale cieszymy się że ten los nie spotkał nas.

Szybko okazało się, że nasza dryfująca górnicza fregata ledwo dyszy. Sezon 2010/11 okazał się jeszcze bardziej nerwowy niż ten poprzedni. Nękana demonami przeszłości tym razem pod postacią ubranych w ciemne garnitury komorników, nasza załoga nie miała łatwego życia. W marcu dowiedzieliśmy się, że gramy po raz ostatni w sezonie trwającym do maja. Znajomy z Klubu Kibica zauważył wtedy, że "parę tych ostatnich meczów już było". Miał rację. Sezon wcześniej ostatni raz mieliśmy grać z Żubrami. Porażka w tamtym meczu, przed którym nasi otwarcie przyznali, że graja wyłącznie dla kibiców, prawdopodobnie oznaczałaby koniec. Po niesamowitej walce "górniczy charakter" zwyciężył po dogrywce. Powtórki z rozrywki w sezonie następnym już nie oglądaliśmy. Przepełnieni naiwną wiarą w lepsze czasy boleśnie starliśmy się z twardą rzeczywistością. To był już koniec. Czyhający na nas za rogiem od co najmniej roku Mordor powitał nas z otwartymi ramionami w swoim przerażającym królestwie. 


A co z Sudetami ?  Hart ducha oraz nieposkromiona waleczność pozwoliły naszym dolnośląskim rywalom podnieść się z kolan. Chociaż nikt się tego nie spodziewał, jeleniogórzanie wyrwali się ze szponów morderczego świata pełnego zjaw. Z pustą kasą lecz pełni nadziei pokonali swoje nocne mary. Nie dali się swojemu Goliatowi. Tym Goliatem był zespół Openu Basket Pleszew, murowany faworyt do awansu i najlepsza drużyna sezonu zasadniczego. Po dwóch spotkaniach serii trwającej do trzech zwycięstw nic sensacji nie zapowiadało. Bogatszy prowadził w serii 2:0 i z podniesionym czołem wybierał się na mecz wyjazdowy. No właśnie. To miał być jeden mecz. 3:0 i jesteśmy w I lidze. Tyle. Rzeczywistość chciała jednak inaczej. Wymarzyła sobie inny scenariusz. Po raz kolejny okazało się jak fascynująca potrafi być sportowa rywalizacja gdy wola walki przygniata buńczuczność w połączeniu z pewnością siebie. Z 2:0 robi się 2:3 i to Sudety Jelenia Góra awansują klasę wyżej (skąd my to znamy hmm ?). Ucieczka z Mordoru zakończona. W tle przelewający się szampan i chóralne śpiewy.

Los okrutnie z górników zakpił odwracając role pomiędzy wałbrzyszanami, a jeleniogórzanami.

To, co łączy nas z Sudetami (obok okrutnej przewrotności losu i bardzo skromnych środków finansowych) to również postać Mariusza Matczaka. W sezonie 2009/10 Matczak zawitał do biało-niebieskiego grodu prosto z Jeleniej Góry. Znany ze związku z dziewczyną-miss wsławił się u nas tym, że lepiej grał w meczach wyjazdowych niż w tych domowych gdzie przypominał trochę zagubioną łanię w Puszczy Kampinoskiej. Niemniej jednak, jego historia jest istotnym spoiwem w tej oto opowieści. Po sezonie rozczarowań opuścił zadłużony biało-niebieski okręt. Wrócił do Sudetów co musiało zostać odebrane jako sportowa degradacja. Nic bardziej mylnego. W Mordorze Matczak łani już nie przypominał. Przeobrażony w muskularnego wojownika, obrońcę uciśnionych notował śr. 13.2 pkt i 4.4 as stając się autorem sudeckiego wyzwolenia.  Matczak ujawnił swoje nadprzyrodzone zdolności przewidywania przyszłości. Odgadł zamiary losu. Tonący Górnik zamienił na odradzające się Sudety. I kto teraz się śmieje ?

Tytuł wpisu jasno wskazuje, że nie mówimy o jednym powrocie. Do I ligi wracają Sudety, a do PLK niejaki .. WKS Śląsk Wrocław. Pamiętacie tą wylewającą się z nas strumieniami  dumę, gdy od 2008 do teraz tabele jasno wskazywały, że to biało-niebiescy w koszykarskiej hierarchii stoją wyżej ? Zapomnijcie o tym, bo w tym przypadku los ponownie nas pokrzywdził. Śląsk już Mordor opuścił. 

A co z nami ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz