Szukaj na tym blogu

niedziela, 31 lipca 2011

Vive la Pologne

Wrocław, 30.07. 2011

Polska - Francja 70:66

W pojedynku pocieszenia biało-czerwoni pokonali Francuzów. Do zwycięstwa Polaków poprowadził Mateusz Ponitka, autor 21 punktów i 10 zbiórek. Bardzo dobre zawody rozegrał Daniel Szymkiewicz.

W hali Orbita na meczu Polaków pojawiło się mniej kibiców niż podczas ćwierćfinałowej batalii z drużyną Italii. Atmosfera na trybunach też była dość ospała, a doping bardzo często "rozkręcał" nie kto inny jak Przemysław Koelner - milioner, polski Mark Cuban, ojciec Jakuba, entuzjasta koszykówki, który na mecze nie chodzi w koszuli z krawatem, a w koszulce reprezentacji. Niskie ciśnienie z zewnątrz wtargnęło do hali i wydawało się, że bardziej dotknęło orlęta Szambelana, gdy na tablicy widniał wynik 42:50.

Wtedy nasi urządzili kibicom psikus, zdobywając 21 punktów przy jedynie 1 "oczku" Trójkolorowych, a na boisku w polskim zespole przebywał wtedy ostatni rezerwowy Kacper Borowski.

Ponownie eksplozyjnością i energią nie grzeszy nasza ławka. Trenerzy reagują wciąż zbyt wolno na wydarzenia na boisku, a przy jednej z przerw na żądanie przez większość czasu stali w kręgu, rozmyślając nad zagrywką, której w praniu na boisku nie było widać. Pasywność naszych szkoleniowców stoi w opozycji do dynamicznych rotacji pozostałych ekip. W porównaniu z wszystkimi innymi kadrami, nasi rezerwowi  siedzą trochę jak na stypie – brak pokrzykiwań, wyskoków radości, energii. Polska mentalność czy brak kofeiny ?

M. Ponitka -  ponownie błysnął geniuszem. Mistrz ekwilibrystyki. Przy agresywnym wejściu pod kosz Mateusz obrócił się z piłką w powietrzu o 360 stopni, zdobywając punkty z faulem. Wnet zdziwione ponitkowe lica starły się z równie zszokowanymi rozszerzonymi oczami i opadającymi do podłogi szczękami polskich kibiców. Pochodzący z Ostrowa Wielkopolskiego obrońca wciąż szukał swojego rzutu z dystansu (1/6 za 3). Pomimo tego, nasz lider stał się liderem nie tylko z nazwy, ale i z czynu, trafiając w końcówce kluczowy rzut z półdystansu. Szkoda, że w ćwierćfinale nie spełnił swojej roli. Długo zastanawiałem się, dlaczego Mateusz Ponitka jest dopiero piątym najbardziej perspektywicznym graczem w swoim roczniku wg portalu eurohopes.com. Przed nim (druga lokata) znajduje się Serb Nenad Miljenović, który pierwszą rundę miał przeciętną. Swoją klasę bałkański obrońca udowadnia za to w decydujących fazach turnieju – w półfinale z Włochami właśnie poprowadził swój zespół do zwycięstwa, notując 20 punktów, w tym 6/6 w ostatnich 30 sekundach z linii rzutów wolnych.
J. Koelner – oglądając go w akcji wydaje się, że chce mu się trochę bardziej niż reszcie. Liczby są w tym turnieju jego sprzymierzeńcem: 11/15 z gry, w tym 7/9 za 3 !!! Takie statystyki notuje nasz dopiero trzeci rozgrywający w rotacji – czy tylko mi wydaje się tutaj coś nie tak ?
M. Michalak – zaliczył kilka przepięknych wejść pod kosz. Prawdę mówiąc, z wyjątkiem meczu z Serbią gra na równym, solidnym poziomie.
G. Grochowski – kolejny bardzo słaby mecz w jego wykonaniu. Z jego zagrań nic dobrego dla zespołu nie wynikało. W ostatnich dwóch meczach ma tyle samo asyst co strat, jednocześnie będąc 0/5 z gry.
F. Matczak – o tym turnieju zielonogórzanin chciałby jak najszybciej zapomnieć: 8/34 z gry,  0/8 za trzy – feralny licznik wciąż bije
K. Borowski – dostał sporo minut. Snuł się po boisku jak cień gdzieś obok gry. O tym, że był na boisku wiemy jedynie po jego bujnych lokach. Z drugiej strony z nim na boisku nasi zaliczyli run 21-1.
T. Gielo – solidnie. Obok swojej tradycyjnie dobrej obrony, gdzie biegał do pomocy kolegom, skutecznie kończył akcje z pomalowanego.
D. Szymkiewicz – obok Ponitki najlepszy w naszym zespole. Imponował skutecznymi wejściami pod kosz. 8 pkt, 7 zb, 4 as, 2 prz. Bardzo pożyteczny.
P. Niedźwiedzki – ten mecz mu nie wyszedł, akcje kończył nieudanymi, rwanymi rzutami.
P. Karnowski – niezły występ, zaprezentował parę swoich klasycznych zagrań. Trochę zabrakło mu skuteczności, gdy po obronie rzucał z trzeciego metra.

Przed Polakami mecz z silną Litwą o piąte miejsce. W finale natomiast zagrają rewelacyjni Hiszpanie i wspomniani Serbowie, których to ograliśmy w tym turnieju. Hiszpanie nie przegrali jeszcze meczu, są absolutnie poza zasięgiem pozostałych zespołów. Ich dynamika, szybkość i skuteczność wprost powalają. A pomyśleć, że jeszcze rok temu Polacy z Hiszpanami grali jak równy z równym.


sobota, 30 lipca 2011

Wielkie boom !!!

Wrocław, 29.07.2011

Polska - Włochy 52:70 STATS

Po wyjątkowo słabym meczu biało-czerwoni przegrywają w ćwierćfinale z wydawałoby się niegroźną drużyną Włoch. Grający bez kompleksów rywale wystąpili bez swojego lidera, jednego z najlepszych strzelców całej imprezy, kontuzjowanego Amadeo Della Valle.  Naszym pozostaje rywalizacja o miejsca 5-8. 

Boom !!!! Balon oczekiwań pękł. Z naszych zeszło powietrze, a mała strzałeczka wskazująca wielkość presji, przekroczyła wszystkie normy. Nazywajcie to jak chcecie. Niebotycznych rozmiarów balon oczekiwań wybuchł zarówno w głowach kibiców, jak i samych zawodników.  Pompowany od miesięcy przez dziennikarzy oraz organizatorów balon musiał w pewnym momencie powiedzieć "dość". Wielkie "boom" dotknęło także "balony", znajdujące się w głowach naszych koszykarzy. Ci uwierzyli w swoją wielkość zbyt prędko. Już teraz lepiej kojarzeni przez kibiców niż koszykarze kadry seniorów, już w tej chwili udzielający więcej wywiadów niż ich starsi koledzy po fachu. 

Polacy zlekceważyli Włochów. Koszykarze Italii zagrali bez kompleksów, a ich kontuzjowany lider z niedowierzaniem obserwował to, co dzieje się na parkiecie. Amadeo Della Valle tego dnia nie miał na sobie koszulki meczowej. Ubrany był w narodową polówkę, do której dopasował modne chyba tylko w wielkich włoskich aglomeracjach okulary w białych oprawkach. Przed meczem z Włochami eksperci misternie analizowali jak zatrzymać Della Valle (17,7 pkt/mecz), który jawił się jako jedyne realne zagrożenie. Młodzieniec z kręconymi kruczoczarnymi włosami w spotkaniu z Polakami jednak nie zagrał z powodu kontuzji pleców, doznanej w meczu z Łotwą. Bez niego Włosi mieli sprawiać wrażenie zagubionej owieczki w polskim lesie pełnym wilków. Nic bardziej mylnego. Trio Matteo Imbro (17 pkt, 5 zb, 5as) - Matteo Chillo (14 pkt) - Diego Monaldi (16 pkt) raz po raz uciszało polskich kibiców. Nazwisko ostatniego z wymienionych na dobre w pamięć zapadło nie tylko nam, ale i włoskiemu trenerowi, który wydaje się, że w poprzednim meczach gracza z nr 10 nie doceniał. Uwolniony z łańcucha pod nieobecność Della Valle, włoski obrońca zagrał najlepszy mecz w turnieju.


Polacy zagrali niemrawo, zatrzymali się na ścianie przerośniętych oczekiwań kibiców. Carabinieri włożyli kij w szprychy naszego tandemu Karnowski - Ponitka. Biało-Czerwonym nie wychodziło nic, wliczając w to seryjne pudła spod samej obręczy i podania w trybuny. Dłonie najwyraźniej mieliśmy posmarowane masłem, bo piłka raz za razem się z nich wyślizgiwała. Silnym punktem naszego zespołu ponownie nie był trener Szambelan, który zbyt wolno reagował na wydarzenia na parkiecie, a przerwy na żądanie brał zbyt późno. Bez wątpienia to był czarny dzień dla kibiców, których ta porażka zszokowała równie mocno jak zapłakanych po meczu zawodników. Sensacyjna klęska naszych reprezentantów to cenna lekcja na przyszłość. 

J. Grzeliński - krótki występ, nie odmienił naszej gry
J. Koelner- było pewne, że nie powtórzy fantastycznego meczu z Niemcami. Niemniej jednak zaczął kapitalnie od trafionej trójki. Następnie dał sygnał do ataku wejściem pod kosz. Niestety nie ominęły go straty piłki. Wciąż nie potrafię zrozumieć dlaczego był tak daleko w rotacji.
M. Michalak - 3/12 z gry. To mówi samo za siebie. Nie wytrzymał ciśnienia tego meczu. Z resztą jak cały zespół.
G. Grochowski - jego penetracje pod kosz zakończone oddaniem piłki kończyły się ponownie niepowodzeniem. Zabrakło jego punktów w ataku.
F. Matczak - krótki występ, w którym nie zdążył poprawić swoich miernych dotychczas dokonań statystycznych w turnieju - 7/31 z gry, w tym 0/7 za trzy
Ł. Bonarek - wszedł na boisku w postaci brzytwy, której chwycił się tonący trener Szambelan. Nie zmienił obrazu gry, nikt w polskim zespole nie był w stanie tego zrobić.
M. Ponitka - oczekiwaliśmy od niego trochę więcej. W trudnych momentach dla zespołu to lider powinien wziąść na siebie ciężar gry. Nie zrobił tego, zaginął  gdzieś w rogach boiska, z daleka od piłki. Stał się trochę ofiarą koncepcji gry, która ni w ząb nie potrafiła pomóc liderowi w ataku.
T. Gielo - po kilku dobrych meczach tym razem dostosował się miernej gry kolegów z zespołu.
D. Szymkiewicz - kolejny mecz był fałszywym rozgrywającym, co nie funkcjonowało od początku turnieju. Nawet gdy na boisku był mający lepszy ball handling i lepsze widzenie gry Koelner, to Szymkiewicz rozgrywał. Brak instynktu rozgrywającego wyszedł w akcji z Karnowskim. Gdy nasz środkowy wyprowadzał piłkę, Daniel nie wyszedł do niej, chowając się za jednym z Włochów.
P. Niedźwiedzki - podjął kilka zaskakująco błędnych decyzji na parkiecie. W jednej z akcji, gdy stał z piłką na 4 metrze, nikt nie zamykał mu drogi do kosza. "Niedźwiedź" zamiast wchodzić agresywnie pod kosz z pazurami, odegrał piłkę.
P. Karnowski - statystycznie najlepszy. Niestety, w grze był daleki od perfekcji - zaliczał mnóstwo strat, z których niektóre były trudne do wytłumaczenia, bo były skierowane prosto we włoskie ręce. Nie trafiał spod kosza.

Kibicom, w tym mnie, jest przykro, bo wiemy, że tak fantastyczny rocznik 1993 plus wybrańcy z 1994 długo w polskiej koszykówce się nie powtórzy, a co za tym idzie nieprędko ujrzymy Polaków ogrywających Serbów, Greków, czy Słoweńców. Nie oszukujmy się. Kompania Braci pod dowództwem Mateusza Ponitki zagięła rzeczywistość, w której Polacy znajdowali się na dnie koszykarskiej piramidy. Chociaż na chwilę gracze Szambelana zdarli z biało-czerwonych pleców łatkę "słaby średniak". Chwała im za to. 

Nie zapominajmy o tym, że przed tymi chłopcami cała kariera - mają przecież dopiero po 18 lat, a tak spektakularna  porażka nauczy ich więcej niż wielkie zwycięstwa. Nadeszły dla nich deszczowe dni. Całe szczęście, że po deszczu zawsze przychodzi słońce.

czwartek, 28 lipca 2011

Wejście wrocławskiego smoka

Wrocław, 27.07.2011

Polska - Niemcy 82:65 STATS

Mecz bez historii. Zaraz, zaraz... czy aby na pewno bez historii ? Nie do końca. Ostatnie spotkanie Polaków w drugiej rundzie, zapewniające awans do ćwierćfinału z pierwszego miejsca, można streścić w dwóch słowach. Właściwie mowa tu o imieniu i nazwisku. Panie i panowie: Kuba Koelner

Jakub Koelner


Kibice kochają takie historie. Szansę dostaje człowiek, który w pięciu poprzednich meczach na boisku był przez.... niecałe trzy minuty. Gdy wchodził do gry przy ogłuszającym wsparciu kibiców nikt nie był przygotowany na to, co ma się wydarzyć. Kuba Koelner zrobił show, sprawił że ludzie odstawiali butelki Coca-Coli po to, by złożyć dłonie do oklasków. Kubę od ławki odkleił trener Szambelan, nas od siedzisk odklejał już Kuba. Zrobił to pięciokrotnie. 5/5 za trzy, 6/6 z gry, 17 pkt. Wrocławianin szalał we Wrocławiu, a ja z niedowierzaniem kręciłem głową. By ta historia stała się filmowa brakuje u pana Koelnera aspektu społecznego. Zawodnik WKK Wrocław nie wywodzi się z nizin społecznych, bo jest synem bodaj 71.(wg. Forbes) na liście najbogatszych Polaków biznesmena. Jego ojciec, Przemysław, nie posiadał się z radości, rozpierała go duma, gdy oglądał w akcji swojego pierworodnego. Dobrodziej i żywiciel wracającego na salony Śląska Wrocław jeszcze raz siedział na trybunie nie w garniturze, a w koszulce z nazwiskiem syna. Kochamy ten jego luz, te jego żywiołowe reakcje na to, co dzieje się na parkiecie.

Kuba tym występem zamknął usta wszystkim krytykom, którzy byli przekonani, że młody Koelner w kadrze jest wyłącznie za sprawą majątku ojca. Ten rozgrywający ma za sobą udany sezon w drugoligowym WKK Wrocław, gdzie w 25 meczach ligowych zdobywał śr. 9.3 pkt. Dlaczego coach Szambelan słysząc nazwisko Jakub Koelner doznawał amnezji, pozostaje tajemnicą. 

J. Koelner - największe wejście smoka jakie widziałem w życiu. 5/5 za trzy, 17 pkt to statystyki godne pozazdroszczenia. Kto wie, czy to nie był jego mecz życia. One man show. Wszyscy kibice Jakuba kochają. Jego występ to kolejny pstryczek w nos naszego sztabu szkoleniowego. Inteligentny w ataku pozycyjnym (nie wiem czemu piłkę wprowadzał do gry Szymkiewicz). Trochę zostawał na zasłonach w obronie. 
M. Michalak - po słabszym występie przeciwko Serbii byłem pewien, że wróci do dobrej dyspozycji. Nie myliłem się. Bardzo skuteczny, król wymuszania fauli, bardzo dobre penetracje pod kosz. No i ten groźny rzut z dystansu.
G. Grochowski - sporo złych decyzji - wchodził dynamicznie pod kosz i zamiast oddawać rzut odgrywał do tyłu w bliżej nieokreśloną czasoprzestrzeń, co często kończyło się stratą, albo spowolnieniem akcji.
F. Matczak - bez dwóch zdań najsłabszy element zespołu. Po poprawnym występie przeciwko Serbii, tym razem ponownie obniżył loty. Ma spore problemy z łapaniem piłki, co jest zapewne spowodowane urazem dłoni. Trenerzy kurczowo trzymają się przedturniejowego założenia, w którym Filip obok Tomka Gielo jest pierwszym rezerwowym. Może czas coś zmienić ? 7/30 z gry w całym turnieju, w tym 0/6 za trzy.
Ł. Bonarek - krótki epizod. Tym razem dużo skuteczniejszy niż w meczu z Serbami.
M. Ponitka- krótszy występ. Nie musiał być eksploatowany, nie było takiej potrzeby. Pomimo tego, zdążył zachwycić kibiców (wsad), co stało się w jego przypadku normą.
K. Borowski - debiut w turnieju. Pierwsze punkty. Brawo.
T. Gielo - trzeci jego mecz z rzędu z dwucyfrową zdobyczą punktową. O jego solidnej grze w obronie wiedzieliśmy już wcześniej. Teraz dołożył zagrożenie w ataku. Takiego Tomka chcemy oglądać, takiego Tomka chcą też pewnie widzieć w USA, w NCAA, gdzie się przenosi zaraz po turnieju.
D. Szymkiewicz- wciąż jako fałszywy rozgrywający. Dobry w kryciu niższych od siebie. Niestety, jego panowanie nad piłką nie predestynuje go do gry jako "jedynka". Było to widać, gdy zaliczył prostą stratę na własnej połowie. Niemniej jednak ważny gracz w rotacji.
P. Niedźwiedzki - kibice wymyślili po meczu z Serbią hasło "fear the deer" (deer to jeleń, a nie niedźwiedź, ale się rymuje) - ksywka z "deer" w nazwie po angielsku brzmi groźniej niż niedźwiedziowe "teddy bear" (pluszak). Dziś nasz niedźwiedź trochę w cieniu. Z cienia nie musiał wychodzić. 
P. Karnowski - brakuje mu dynamiki, szybkości. Widać, że jest przemęczony. Wierzymy, że będzie gotowy na ćwierćfinał, bo Przemek jest ścianą nośną tej drużyny.

Nadszedł dzień przerwy w turnieju. Okazja ruszyć w miasto. W piątek 1/4 ME - nasi grają z carabinieri, reprezentujący kraj w kształcie wielkiego buta. Jesteśmy faworytem. Na razie do awansu do półfinału. A co dalej ? Hmm... 

środa, 27 lipca 2011

Mobilizacja Gortata

Wrocław, 26.07.2011

Polska - Serbia 70:61(STATS)

Po wymęczonym zwycięstwie z Turcją, szanse Polaków na pokonanie mocnych Serbów - według ekspertów - sięgały ledwie 40 procent. Biało-Czerwoni ponownie jednak zaskoczyli wszystkich, z łatwością ogrywając zespół z Bałkanów. Kapitalny mecz zaliczył Piotr Niedźwiedzki, eksplozywnym liderem po obu stronach boiska był Mateusz Ponitka, trenerzy wreszcie wyciągnęli naukę ze swoich błędów. A to wszystko na oczach obecnego w hali Orbita, Marcina Gortata.

Nasi zagrali najlepszy mecz w turnieju. Już od pierwszych minut Serbów zszokował Niedźwiedzki. Zszokował ich czterokrotnie, bo tyle razu wychowanek Górnika Wałbrzych, a od nowego sezonu gracz Śląska Wrocław, trafiał zza linii 6,75 m. Nasz wysoki gracz trafił z formą idealnie, bo na meczu znalazło się paru skautów z NBA oraz wielu z NCAA (m.in. świetne uczelnie Washington State, Oklahoma State).

Polski sztab szkoleniowy odrobił zadanie domowe. Bardzo szybko na boisku pojawił się Daniel Szymkiewicz, szansę nareszcie dostał Łukasz Bonarek, który dał odpocząć Przemkowi Karnowskiemu. Trener Piotr Bakun okazał się słownym człowiekiem, zapewniając dzień wcześniej, że środkowy z Torunia będzie oszczędzany. Jerzy Szambelan nieźle reagował na to, co dzieje się na boisku (np. ustawienie naszego czołowego obrońcy Ponitki do krycia mającego niezły fragment w trzeciej kwarcie Nenada Miljenovicia). Nie zmienia to faktu, że rotacja może być szersza, a zmiany powinny być dokonywane jeszcze szybciej, jeszcze płynniej.  

Piotr Niedźwiedzki

M. Michalak - ten mecz mu ewidentnie nie wyszedł. 0/7 z gry. Trwa turniej, słabszy dzień może zdarzyć się każdemu.
G. Grochowski - warunkami fizycznymi wyraźnie odstawał od Serbów - chyba trochę za długo dziś na boisku.
F. Matczak - po kilku słabszych występach Filip zagrał poprawne zawody. W jednej z akcji zdobył punkty pięknie oszukując pod koszem Miljenovicia. Nie ustrzegł się jednak błędów, co nie zmienia faktu, że ten występ powinien zaliczyć do udanych (pamiętajmy o jego kontuzji dłoni).
Ł. Bonarek - nareszcie doczekał się szansy. Co prawda, na boisku wiele pożytku z niego nie było - oprócz dobrej jednej zasłony zaliczył jedynie dwa niecelne rzuty spod kosza. Mimo wszystko ważne, że zagrał dając odpocząć podstawowym graczom.
M. Ponitka - jego dynamika powala. Imponuje siłą wyskoku, gdy w spektakularny sposób blokował rywali przytwierdzając piłkę do tablicy. Swoją energią na boisku, entuzjazmem podnosił z trybun kibiców (kolejna porcja akcji alley-oop, które kończył plus cudowny wsad po kontrze). Nieco lepiej wygląda też jego rzut z dystansu, który ostatnio trochę szwankował. Gdy biegnie jeden na jeden w kontrze nie mogę wysiedzieć w miejscu, bo wiem że za moment zobaczę ponadprzeciętne zagranie. 14 pkt, 10 zb i 3 bloki.
T. Gielo - niezwykle pożyteczny zarówno w ataku jak i obronie. Dynamicznie wchodził pod kosz, gdzie z łatwością zdobywał punkty ponad rękami rywali. Zaskoczył swoją dyspozycją kibiców. Drzemie w nim potencjał.
D. Szymkiewicz - kolejna pożyteczna zmiana. Wciąż spełnia rolę fałszywego rozgrywającego. Jego wzrost przydał się zwłaszcza w grze obronnej. Kibice nie mogę zrozumieć, dlaczego pierwsze trzy mecze przesiedział na ławce.
P. Niedźwiedzki - bohater tego meczu. 4/6 za 3, 22 punkty. To był jego dzień. W drugiej kwarcie musiał opuścić boisko z powodu problemów z bodajże kostką. Na szczęście do gry wrócił i nadal nas czarował.
P. Karnowski - dostał dziś dużo odpoczynku, częściowo dlatego, że szafowano jego siłami, częściowo z powodu problemów z przewinieniami. Przy świetnym meczu Niedźwiedzkiego jego postawa w tym meczu zeszła na dalszy plan. W czwartej kwarcie zagrał pokazał kilka solidnych manewrów w polu trzech sekund.

Jak to wszystko szybko się zmienia. Kibice, prasa, wszyscy popadają w huraoptymizm. Nagłówki portali już wygłaszają hasła: "Polacy idą po złoto". Chyba na to jeszcze za wcześnie. Napijmy się melisy, usiądźmy spokojnie na fotelu. Teraz najważniejszy jest ten kolejny mecz, czyli spotkanie z Niemcami.
 

wtorek, 26 lipca 2011

O meczu z Turcją - podcast

Po spotkaniu z Turcją przemyśleniami zamienili się redaktor wp.pl Maciej Kwiatkowski oraz Paweł Łakomski z portalu polskikosz.pl. Podcast trwa aż 36 minut, ale jeżeli macie wolną chwilę naprawdę warto posłuchać. Jeżeli nie macie wolnej chwili to włączcie podcast, słuchając go w czasie czy to zmywania, prania, prasowania, spożywania posiłku, czy też w okresie obierania ziemniaków.

Ich rozmowę znajdziecie tutaj. Polecam.

Błędy zamiecione pod dywan

Wrocław, 25.07.2011

Polska - Turcja 62:59 STATS

Po bardzo trudnym meczu Polacy pokonali reprezentację Turcji, pomimo dziesięciopunktowej straty do przerwy. Polski zespół w jedno popołudnie zaliczył drogę z piekła do nieba. W zwycięstwu biało-czerwonych swój wielki udział miała wrocławska publiczność, która ogłuszającym dopingiem rozpraszała rywala, a ostatnie dwie minuty meczu oglądała na stojąco.

Przed meczem zanurzyłem się w przemyśleniach dotyczących jakże potrzebnych naszemu zespołowi zmian. Na trybunach można było usłyszeć wiele negatywnych głosów na temat rotacji trenera Szambelana (a raczej jej braku). Polacy calutki turniej grają niezwykle wąskim składem, co na zespole odbiło się bardzo szybko, bo już w meczu z Chorwacją. Zastanawiałem się,czy trenerom wystarczy odwagi, by w zestawieniu dokonać radykalnych zmian ? Naiwnie liczyłem na to, że nasi wyjdą zmienioną pierwszą piątką, że wprowadzą element zaskoczenia. Jak daleki byłem od prawdy, pokazały pierwsze minuty spotkania. Polska zagrała najgorsze pierwsze 20 minut od dawna, a na trybunach liczba niecenzuralnych słów równała się słowom otuchy. Biało-Czerwoni bali się postawić strefę, która w ich wykonaniu jest bardzo niedopracowana. Kryjąc 1 na 1 pozwalaliśmy Turkom na penetracje pod kosz, które często kończyły się punktami. W dodatku bardzo pasywnie na deskach grali nasi podkoszowi. Przegrywaliśmy walkę na tablicach praktycznie w każdej możliwej sytuacji. Bardzo źle prezentował się szczególnie wyraźnie wycieńczony turniejem Przemysław Karnowski. Do przerwy 31:41 dla gości. Na trybunach minorowe nastroje, głosy frustracji. 

Co do rotacji - trener Szambelan poniekąd przyznał się do błędu, na początku drugiej kwarty wystawiając do gry Daniela Szymkiewicza. Do tej pory nie na żarty przyspawany do ławki gracz sopockiego Trefla wniósł do gry Polaków wiele świeżości, dał odpocząć Grzegorzowi Grochowskiemu. Pomysł na rotowanie składem naturalnie okazał się słuszny. Szkoda, że trenerzy po Szymkiewicza sięgnęli tak późno.

Czwarta kwarta meczu to brak jakiejkolwiek rotacji. Ostatnie bodajże 8 minut Polacy grali jednym składem !!! Nasuwa się pytanie jaki jest sens trzymania w nieskończoność przyklejonych do siedzisk Kacpra Borowskiego, Kuby Koelnera i Łukasza Bonarka ?

Polacy wygrywają charakterem. Błędy krótkiej rotacji zostają na moment zamiecione pod dywan. Wystarczy jeden ruch serbskiej kończyny, by kłęby kurzu spod dywanu wyszły na światło dzienne. Naszym pomogła wspaniała publiczność, pomogło też trochę to, że Turcy nie trafili z otwartej pozycji rzut zza łuku na dogrywkę w ostatnich sekundach meczu. Kto wie, naszym mógł wtedy pomóc nieprawdopodobny pisk w zgodzie z wrzaskiem, który wydobył się w tej ostatnie akcji z trybun.

J. Grzeliński - krótki epizod. Przy wyższym od niego o 16 cm Sipahim nie miał czego na boisku szukać. 
M. Michalak - w drugiej połowie wykonał rzecz niezwykle istotną - w chwili kryzysu w grze Polaków, agresywnie penetrował pod kosz, co kończyło się faulem i rzutami osobistymi dla naszego kapitana. Bardzo mądra decyzja. Do tego wszystkiego dołożył jakże ważne celne rzuty trzypunktowe.
G. Grochowski - nieskuteczny, więcej strat od asyst. Nie zmienia to faktu, że jest to istotny gracz zespołu, z niepodważalną pozycją w składzie. Dostał dziś nieco więcej odpoczynku.
F. Matczak - jest bez formy. Powroty po kontuzji nie są jednak łatwe. Kolejny słaby mecz zielonogórzanina. Wolny na nogach w obronie, bezproduktywny a ataku. Trener Szambelan - nie wiedzieć czemu - bardzo na Filipa stawia, nie zważając na jego słabości.
M. Ponitka - nie ma spotkania w którym nie zaprezentowałby akcji magicznej, czyli takiej która jest jakby z innego wymiaru - tym razem zaskoczył pięknym reversem, czyli zdobycie punktów po ataku obręczy z jednej strony, a skończeniu akcji z drugiej. Powalczył o to nasze zwycięstwo. Mateusz ma już na koncie 6/6 z linii rzutów w wolnych w krytycznych momentach meczów (2/2 z Turcją). Tak naprawdę, bez jego motoryki i kapitalnego wyskoku (parę bezcennych dobitek) tego zwycięstwa by nie było. Módlmy się o jego zdrowie.
T. Gielo - niezwykle skuteczny a ataku, w obronie zaliczał świetne bloki. Nie uniknął jednak błędów, chociażby parokrotnie niedokładnie podając. Podsumowując, występ na plus.
D. Szymkiewicz - nareszcie dostał szansę gry. Niespodziewanie spełnia rolę rozgrywającego, co nie jest jego mocną stroną. Z drugiej strony raz dobrze wykończył kontrę, raz kapitalnie podawał pod kosz. Zrobił swoje - dał odpocząć kolegom. Jest żywym przykładem na to, że sztab trenerski popełnia wielki błąd,unikając zmienników jak ognia.
P. Niedźwiedzki - cichy bohater meczu. Autor niezwykle ważnych zbiórek w drugiej połowie. Bardzo efektywny w ataku. Gdy nie problemu z faulami, widać jak wiele potrafi.
P. Karnowski - wycieńczony turniejem, grą w koszykówkę. Słaniał się na nogach. Widzieli to wszyscy z wyjątkiem sztabu szkoleniowego.W pierwszej połowie nie wyskakiwał do zbiórek, nie był w ogóle agresywny na atakowanej  tablicy. Mówiąc kolokwialnie - "zajeżdżany" przez trenerów. Takiej sytuacji Przemek długo nie wytrzyma. Łukasz Bonarek musi go odciążyć - po prostu musi.

Na koniec - niezwykle trafne stwierdzenia Mateusza Ponitki, wypowiedziane po meczu z Turcją (źródło polskikosz.pl):

O zwycięstwie zadecydowała nasza zespołowa postawa w drugiej połowie spotkania. Wreszcie wszyscy zrozumieli, że kluczem do zwycięstwa jest gra zespołowa, a nieindywidualne popisy. Każdy z nas zostawił dziś serce i to był klucz do zwycięstwa. Bardzo pomógł nam w dzisiejszym meczu Daniel Szymkiewicz, który wszedł na parkiet i miał dwie bardzo udane akcje.

Nic dodać, nic ująć. Bardzo trafne spostrzeżenia.  Jeszcze raz Mateusz:

Przemek [Karnowski - przyp. red.] jest nam bardzo potrzebny. Nie wiem, czy jest przemęczony. Wiem natomiast, że jest nam bardzo potrzebny i musi być eksploatowany. Nawet jeśli się źle czuje to musi grać. Teraz jest już gra dla prawdziwych mężczyzn. 

Najbliższe mecze pokażą, czy Przemek Karnowski jest prawdziwym mężczyzną - takie wyzwanie zostało rzucone przez Mateusza Ponitkę.

A więc kto dziś najbardziej zawiódł ? Co zostało zamiecione pod dywan wraz z wielkim zwycięstwem Polaków? Niewątpliwie lepiej zachować mogli się nasi szkoleniowcy. Przyznanie się do błędu przez wystawienie Szymkiewicza, którego tak po meczu chwalił Ponitka, to tylko półśrodek. Na szansę czekają inni. Jeszcze jedna rzecz, co do coachów - w jednej z przerw na żądanie czteroosobowy sztab trenerski przez 90 % czasu, kumulując się w kręgu, zastanawiał się co przekazać koszykarzom. Prostym rachunkiem można obliczyć, że na przekazanie założeń taktycznych został bardzo krótki czas. Co do zagrywek - pamiętacie akcję na 3 sekundy przed końcem jednej z kwart ? Polacy biorą czas, żeby wykonać akcję specjalnie na taki moment przygotowaną. I co ? I w niezrozumiały sposób piłka trafiła do Przemka Karnowskiego, który nie trafił przez ręce z półdystansu.

Asystent trenera Szambelana, człowiek który często przejmuje rolę tego pierwszego tak naprawdę coacha, Piotr Bakun dla polskikosz.pl :

Przemek jest po prostu zmęczony. Jednak turniej dopiero się dla niego rozpoczyna, a my będziemy umiejętnie szafować jego siłami i mamy nadzieję, że będzie wyglądał coraz lepiej. 

Oby tak było.

Kolejny mecz z mocnymi Serbami. Przed nami kolejna walka na noże.


poniedziałek, 25 lipca 2011

Przed drugą rundą

Gdzieś pod Wrocławiem, 25.07.2011

Przed meczem z Turcją w drugiej rundzie ME U-18 pokusiłem się o przeprowadzenie małego researchu, zanurzając się w kolejnych to komentarzach, dotyczących występów biało-czerwonych na wrocławskiej imprezie.

Najwięcej informacji o występach Polakach znajdziecie na blogach ZawszePoPierwsze, 3 sekundy oraz na Wirtualnej Polsce gdzie publikacje są autorstwa guru polskiego dziennikarstwa koszykarskiego, absolutnie największego eksperta od basketu, Macieja Kwiatkowskiego.

Polecenia dla polskich orląt:

1. Poprawiamy strefę, lub gramy cały czas obroną 1 na 1. Nasza strefa jest dziurawa jak szwajcarski ser. Bez wątpienia wymaga poprawy. W jeden dzień trudno taki element poprawić, więc chyba powinniśmy skoncentrować się na grze 1 na 1 w obronie, tym bardziej, że nasza strefa była rozbijana rzutami dystansowymi tak wiele razy. Nadszedł kres naiwnego sposobu myślenia, że oni nie będą z dystansu z czystych pozycji trafić.
2. Gramy dłuższą ławką. Rezerwowi, a zwłaszcza Daniel Szymkiewicz czekają na szansę.
3. Ponitkowa strzelecka indolencja musi dobiec końca. Mateusz to mistrz akcji 2 plus 1. Niestety, w tym turnieju poza pomalowanym nasz lider jest 0/14, co ilustruje ten wymowny wykres.
4. Przebijamy się przez obronę strefową rywala. Mamy z tym wielkie problemy. By ją rozbić, trzeba trafiać z dystansu, a to zadanie Ponitki i Michała Michalaka, który skutecznością zza łuku imponował na MŚ.

O rywalu

Turcja U18 to zespół bardzo ciekawy. W pierwszej rundzie gracze znad Bosforu niespodziewanie ograli Serbię oraz równie niespodziewanie ulegli Niemcom (o ile w takim sporcie jak koszykówka można mówić o niespodziankach - zwycięzcą danego meczu jest przecież ZAWSZE zespół danego dnia lepszy). Liderami zespołu są strzelec #15 Tayfun Erulku (urodzony w 1994), reprezentujący rocznik 1995 (!) świetny rozgrywający rodem z Kosowa, #4 Kenan Sipahi, trafiający z dystansu skrzydłowy #9 Samet Geyik oraz bardzo dobry obrońca #8 Guru Dokuyan. Na nasze szczęście Turcy w tym turnieju strefą nie bronią, co oczywiście może ulec zmianie. Ponitką w obronie zaopiekuje się pewnie Dokuyan. Problemy możemy mieć na pozycji nr 1, gdzie Grzegorz Grochowski i Jan Grzeliński są sporo niżsi od przebojowego Sipahiego Trzeba uważać na Erulku, który w ostatnim dwóch meczach rzuca z grubo ponad 60 % skutecznością (śr. 14.3 pkt). Ciekawa rywalizacja zapowiada się pod tablicami, gdzie Turcy mają potężnego #14 Ramazana Tekina.

Podsumowując - I BELIEVE !

sobota, 23 lipca 2011

W ryzyku rotacji jest wiele racji

Wrocław, 23.07.2011

Polska - Chorwacja 72:78 STATS

Koszykówka nie jest sportem łatwym. Ba, należy chyba do jednego z najbardziej wymagających - domaga się wyszkolenia technicznego zawodników, żąda trenerskich pomysłów. Polski sztab szkoleniowy kolejny raz wykazał postawę defensywną, konserwatywnie bojąc się ryzyka. Chorwaci, w których tętni się nieposkromiona bałkańska krew, zmian się nie bali. Postawili na szali wiele. Opłacało się. Do czego zmierzam ?

W zespole biało-czerwonej szachownicy sześć minut zagrał Antonio Boban - do meczu z Polską bez punktów na tej imprezie. Boban w ten piękny wieczór na wrocławskim niebie swoją szansę postanowił wykorzystać - zdobył 11 pkt, trafiają trzy razy zza linii 6,75 !!! A Polacy ? Polacy grają twardo ośmioosobową rotacją. Bez znaczenia jest boiskowa dyspozycja gracza - dominuje postawa: "W następnej akcji się odegra. Nie ? No to w następnej, no to w kolejnej...". Trener Szambelan obawiał się ryzyka jak ognia - nie dość, że w trzeciej kwarcie ponownie graliśmy bardzo dla nas niewygodną i nieskuteczną obroną strefową, ponownie też słabo grający chociażby Filip Matczak wg trenera wciąż jest lepszy od Daniela Szymkiewicza, który po niezłych Mistrzostwach Świata utknął na końcu ławki. Polaków dotknęła stagnacja,a Chorwaci raz za razem w iście bałkańsko-adriatyckim stylu trafiali z dystansu (nasza strefa nie działa). Polskiej kompanii braci nie pomogła ani KAPITALNA atmosfera (cała hali stoi, cała hala robi falę !), ani gromko skandowane kibicowskie 'I believe', ani zagrzewająca do boju pieśń Tomasza Adamka:



M. Michalak - słaba skuteczność z gry. Po niezłej pierwszej połowie w drugiej wyłącznie pudłował. Nie pomogła celna trójka w końcówce, która dała naszym nadzieję na wygraną.
G. Grochowski - najlepszy dziś w naszym zespole. Bohater tragiczny - gdyby udało się wygrać, to jego noszono by na rękach. Baaardzo waleczny, podrywał publiczność do dopingu nie tylko gestami, ale i fantastycznymi akcjami. Bardzo chciał to wygrać, chyba trochę bardziej niż pozostali. Trafił dwa razy za trzy w decydujących momentach czwartej kwarty, gdy wynik był nierozstrzygnięty. Był żywą kroplówką, która podtrzymywała biało-czerwonych przy życiu. 8 asyst. Presja to jego najlepszy przyjaciel. Brawo.
F. Matczak - w poszukiwaniu formy. Snuł się po boisku jak cień, zatracił skuteczność - 0/4 za trzy w całym turnieju. Nie odnalazł się po kontuzji. Odnalazł się za to w rotacji Szambelana, który bezwzględnie na niego stawia.
M. Ponitka - zaczął mecz jeszcze lepiej niż wczoraj z Grecją, wykańczając wsadem alley-oopa od Grochowskiego (akcja przebita później przefantastycznym dunkiem z faulem w wykonaniu Marko Ramljaka, pomimo mimo asysty Przemka Karnowskiego). Wydawało się, że to będzie jego mecz. Nie był. Autor 18 pkt przy jedynie 10 rzutach (50 % z gry). Statystyki nie mówią jednak wszystkiego. Był liderem strzelców w zespole, nie był jednak liderem boiskowym. Schował się za obrońcami, nie pokazał charakteru przywódcy wtedy, gdy jego umiejętności potrzebowaliśmy najbardziej. Na plus cztery celne osobiste w końcówce oraz cudowny blok o tablicę, na minus słaba skuteczność z linii we wcześniejszej fazie meczu. Stać go na więcej. Po jego występie pozostaje niedosyt.
T. Gielo - mecz wcześniej pożyteczny, tym razem zawodził. Nie potrafił celnie dograć pod kosz do Karnowskiego.
P. Niedźwiedzki - stara śpiewka - solidny występ zabarwiony kłopotami z faulami. 
P. Karnowski - ponownie promował swoją lewą rękę. To już znamy. Parokrotnie dostał trudne podania, których nie był  w stanie złapać. Parę akcji pod koszem potrafił wykończyć, w tym jedną smeczem.
J. Grzeliński - 4 minuty w grze 
Ł. Bonarek - 4 sekundy w grze, w tym czasie trudno coś komuś udowodnić. Spiker nawet nie zauważył, że gracz pruszkowskiego MKS-u pojawił się na parkiecie.
D. Szymkiewicz - 4 sekundy w grze, mógł być naszym polskim Antonio Bobanem. Nie dostał na to szansy.
J. Koelner - trzeci w rotacji na pozycji rozgrywającego, gdzie pierwszy zmiennik gra 4 minuty. Chyba już w tych mistrzostwach nie zagra.
K. Borowski - kto ? gdzie ?

Przegrywamy ten mecz zasłużenie. Nie warto wspominać o tym, że Chorwaci zagrali bez swojego absolutnego lidera Dario Saricia. Polaków czeka dzień przerwy. Nadszedł czas na odpoczynek, czas na przemyślenia. Następny mecz w drugiej już rundzie z na pewno silniejszym od Chorwacji zespołem Turcji. Czas zapomnieć o presji i grać swoje. We believe !

Strefa presji

Wrocław, 22.07. 2011

Polska - Grecja 68:61

Drugi mecz Polaków na Mistrzostwach Europy U-18 i już pierwsza zadyszka. Nasi po męczarniach pokonują Grecją. Odnoszę wrażenie, że biało-czerwoni nie radzą sobie w starciu z wszechobecną, złowrogą presją, która czai się w każdym zakamarku ich umysłów. Ogromne oczekiwania trochę przygniatają ten zespół. W pojedynku z mało wymagającą w kontekście całego turnieju Grecją, psychika koszykarzy znad Wisły od presji okazała się silniejsza. Co będzie jednak, gdy naprzeciw orląt Szambelana staną również jeszcze niepokonani Chorwaci ? Oparty o akcję 'I believe' wielki szum wokół imprezy działa na Polaków destrukcyjnie. Im trudniejszy rywal tym to wszystko gorzej wygląda. Nasi walczą nie tyle z rywalami, co z własnymi słabościami w mentalności.

Polska zbyt długo grała obroną strefową. Rywale wiedzieli jak ją rozbić. Rzuty z dystansu duetu Bochoridis (11 pkt) -Larentzakis (17 pkt) kaleczyły nasz zespół niemiłosiernie. Pasywna gra w ataku, gdzie podania uparcie kierowane były do nawet potrajanego Przemka Karnowskiego, często kończyły się stratą bądź brakiem jakiejkolwiek korzyści dla zespołu. Po trzech kwartach to Grecy sensacyjnie prowadzili jednym oczkiem. Zmiana obrony na 1 na 1 oraz podkoszowe punkty Piotra Niedźwiedzkiego i Karnowskiego plus trójka Tomka Gielo i świetna dobitka Mateusza Ponitki pozwoliły Polakom odskoczyć. Uciekamy spod topora Grecji, uciekamy przed śledzącą nas presją. Jeżeli marzymy o wygraniu z Chorwacją, trzeba zagrać dużo lepiej.



J. Grzeliński - trochę zbyt późno dostał szansę gry za pasywnego Grochowskiego. Dobra asysta pod kosz, jak zwykle napędzał akcje ofensywne.
M Michalak - jego 11 pkt do przerwy trzymało nas przy życiu. Gdyby nie kolejne trafione rzuty trzypunktowe w wykonaniu gracza Polonii to Grecy prowadziliby po 20 minutach meczu. Po przerwie na siłę penetrował do linii końcowej bez pożytku dla zespołu. Raz trafił w kant tablicy, raz zaliczył "cegłę", gdy piłka po jego rzucie nie dotknęła obręczy
G.Grochowski - pasywny w ataku, zbyt często spowalniał grę. Chwała mu za 5 asyst.
F. Matczak - dwukrotnie z dobrych pozycji mierzył zza łuku. Bez powodzenia. Raz beznadziejnie podał w poprzek boiska, co skończyło się stratą. 
M. Ponitka - zaczął świetnie kapitalnym wejściem pod kosz w tłoku i zdobyciem punktów. Mistrz akcji 2 plus 1, imponuje motoryką, wyskokiem, ciągiem na kosz. Z Grecją niestety nieskuteczny z dystansu i półdystansu. 0/6 za 3, 6/19 z gry to trochę poniżej oczekiwań i nadziei w nim pokładanych. Pożerany przez presję ?
T. Gielo - perfekcyjny z gry (3/3). Autor ważnej trójki na przełamanie. 7 zbiórek. Dobry występ.
P. Niedźwiedzki - powalczył pod koszem. Pożyteczny, ma charakter do walki. Musi pracować nad grą tyłem do kosza
P. Karnowski - nasz środkowy na siłę starał się grać na swoją preferowaną lewą stronę. Momentami potrajany. Po słabej pierwszej połowie odgryzł się trochę w drugiej. Mistrz bloków.


piątek, 22 lipca 2011

Zgodnie z oczekiwaniami

21.07. 2011, Wrocław

Zaczęło się niewesoło. 1 godz 15 min przed meczem parking pod wrocławską halą "Orbita" napakowany jak warzywno-usługowy bazar w soboty. Deszcz nie daje o sobie zapomnieć - leje powodziowo. Parkujemy z dala od wejścia. Niestety. Jakby tego było mało, zaraz przy wejściu prawie potrącił nas samochód na trzebnickich rejestracjach. Na szczęście po zawitaniu do hali cała gorycz zniknęła niczym za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki. W środku ogromny plakat z polską reprezentacją U-18, dobrze zorganizowane kasy biletowe i... trener Dariusz Szczubiał czekający na kogoś w hallu z niecierpliwością. Odbieramy karnet, pamiątkowe koszulki 'I believe' oraz program meczowy i kapitalne identyfikatory niczym dygnitarze z FIBA. Dla tych, którzy w Orbicie jeszcze nie byli - długie schody oraz hall do złudzenia przypominają ten z hali OSiR w Świebodzicach. Nie miałem wielkich oczekiwań co do kątu nachylenia siedzisk, byłem pewien, że widoczność będzie co najwyżej przeciętna. Oj bardzo się myliłem - świetnie wyprofilowane krzesełka zapewniają komfort oglądania spotkań. Mamy miejsca na środku obok rodziców zawodników, którzy dumnie obnosili się z koszulkami z nazwiskiem syna (rodzice Piotra Niedźwiedzkiego i Jana Grzelińskiego). Gramy ze Słowenią. Mistrzostwa Europy U-18 czas zacząć. Do boju Biało-Czerwona Kompanio Braci !



Polska - Słowenia 89:58

Polacy wchodzą na parkiet, piękny telebim przy suficie hali zapala się. Nigdy wcześniej telebimu w hali sportowej nie widziałem. Wiele straciłem. Oglądanie powtórek akcji na telebimie to wielki komfort, coś fantastycznego. Nasi byli faworytem. Można by sądzić po wyniku, że Kompania Braci wygrała bardzo pewnie. Nic z tych rzeczy. Biało-Czerwoni mieli zadyszkę, wysokie prowadzenie w trzeciej kwarcie stopniało do 5 punktów. Chwilę potem - naprawdę nie pamiętam kiedy - zrobiło się +30 dla Polski (takie są uroki koszykówki młodzieżowej). Tak prezentowali się nasi:

Jan Grzeliński - ulubieniec publiczności. Niziutki rodowity wrocławianin. Rok młodszy od kolegów z kadry. Gdy pojawił się na parkiecie dając zmianę Grochowskiemu publiczność niemal oszalała, a męski duet za mną wykrzykiwał jego podstawowe dane osobowe niemal co chwilę. Janek najwyraźniej czuł presję bo jego panowanie nad piłką pozostawiało wiele do życzenia (to musi być wynik stresu !). Ale co tam. Rozumiem wrocławskich kibiców - ten chłopak ma coś czym czaruje kibiców. Mnie też zaczarował. Bardzo dobrze napędzał grę Polaków, zanotował 5 asyst w 12 minut gry w tym piękną asytę do Ponitki, który skończył akcję wsadem. 1/1 z gry. Gdy trafił z półdystansu jego najprawdopodobniej mama aż wyskoczyła z siedziska z radości (była oczywiście w koszulce kadry z nazwiskiem syna, przez chwilę zastanawiałem się czy nie jestem czasem w USA)
Michał Michalak - kapitan zagrał na swoim poziomie. Wysokim poziomie. Nie musiał robić zbyt wiele, bo tego dnia w naszym zespole znalazło się dwóch innych koszykarzy, którzy zatroszczyli się o polską grę w ataku. Nie zmienia to faktu, że Michał w każdej chwili może przejąć rolę lidera. Jestem pewien, że zadaniu podoła. Z resztą jak na kapitana przystało. W takiej drużynie jak ta byle kto kapitanem nie zostaje.
Grzegorz Grochowski - pierwszy rozgrywający troszkę niewidoczny. Niczym nie zawinił, niczym nie zaskoczył. Tylko dwie asysty co na tle Grzelińskiego wygląda słabo. Dobrze jednak wiemy, że Grochowski rozgrywać potrafi i jeszcze da rywalom popalić.
Filip Matczak - solidny powrót po kontuzji. Zdarzyło mu się idiotyczne podanie, bardzo mało widział na parkiecie, ale pamiętajmy, że Filip musi wejść w rytm meczowy po dość długiej przerwie.
Mateusz Ponitka - lider. Oglądanie go w akcji to przyjemność. Ależ on ma wyskok ! Dobry technicznie, bez dwóch zdań najlepszy gracz tej kadry. Widziałem go na oczy i już wiem, czemu się nim wszyscy tak zachwycają. Ze Słowenią autor 22 punktów - nawet nie wiem kiedy to rzucił, byłem po prostu zbyt zajęty podziwianiem go w akcji.
Tomasz Gielo - nie mogę pozbyć się wrażenia, że gra nieco poniżej oczekiwań. W meczu ze Słoweńcami zaliczył wsad, poza tym nie imponował. Trener Szambelan wspominał o nim, że miał słabsze MŚ 2011 od tych sprzed roku. Coś z jego formą jest nie tak. Może czuł na sobie presję dwóch mocno wspierających go fanek, które siedziały za moimi plecami.
Piotr Niedźwiedzki - jak zwykle miał problemy z faulami. Zdecydowanie w wielkim cieniu wielkiego Karnowskiego. Raz zaimponował świetnym manewrem pod koszem zakończonym niestety pudłem. Jego siła to rzut za trzy oraz - rzecz jasna - wzrost i masa. Ogólnie dobry mecz gdyby nie te faule.
Przemysław Karnowski - podkoszowe monstrum. 21 punktów, parę wykonanych z łatwością bloków, świetne, płynne ruchy w polu trzech sekund. Na siłę stara się kończyć akcję swoją duuużo lepszą lewą stroną. Na grających bez środkowego Słoweńców to wystarczyło. Na ich tle wyglądał jak gwiazda światowego formatu. Poczekajmy co pokaże z silniejszym rywalem. Wielki plus dla niego za celny rzut za trzy. Zaskoczył tym wszystkich. Siebie samego chyba też.
Jakub Koelner, Daniel Szymkiewicz - epizody na boisku. Na parkiecie pojawili się razem ale - ku mojemu zaskoczeniu - za rozgrywanie "wziął się" Szymkiewicz. Urodzony w 1994 roku Szymkiewicz zadziwiająco krótko w grze. Czyżby wypadł z rotacji po powrocie Matczaka ?

Jeszcze jedna kwestia - DOPING. Mówi się, że Wrocław to stolica polskiej koszykówki. Doping w Orbicie absolutnie tego nie potwierdził. Jestem zawiedziony strasznie pasywnym podejściem tamtejszych kibiców do wspierania reprezentacji. Doping był mętny, nijaki. Czułem się jak głupek krzycząc z bratem samotnie na sektorze "Polska !". Jak tam wygląda stolica polskiej koszykówki to ja dziękuję bardzo, ale pakuje manatki i spadam. Jeden plus dla kibiców i nadzieja na lepsze jutro - na 1 min przed końcem cała hala obserwowała mecz na stojąco, dziękując Polakom za emocje, za wygrany mecz. O to chodzi !!!

Kolejny mecz z Grekami, którzy także nie są zbyt wymagającym rywalem.

czwartek, 21 lipca 2011

Na seansie Kompanii Braci

Nie chodzi tu o serial HBO Toma Hanska i Stevena Spielberga. "Kompania Braci"  od mniej więcej dwóch tygodni nabrała zupełnie innego znaczenia w głowach kibiców polskiej koszykówki. Wszystko za sprawą kapitana reprezentacji Polski U-18, pomysłodawcy terminu "Kopania Braci" w sportowym kontekście, Michała Michalaka



To już dziś !!! Polska Kompania Braci zaprasza nas na koszykarską ucztę do Wrocławia. Nasi są jednym z faworytów do końcowego sukcesu. Nadszedł czas na piękny, koszykarski seans. Czy nasi wyjdą z okopów, w których polski basket skrywa się od lat ? Nikt nie daje na to takiej szansy jak orlęta trenera Szambelana. Polacy zagrają prawdopodobnie najbardziej pamiętny w ich dotychczasowym życiu turniej. Bo grają u siebie, bo nigdy wcześnie nie czuli na sobie tak ogromnej presji, która to równa się ogromnemu zainteresowaniu medialnemu. Biało-Czerwoni skoszarowali się w grubych hotelowych murach, niecierpliwie oczekując pierwszego starcia na polu walki, którym będzie Hala Orbita. 

Dziś o 20.15 Polacy podejmą Słoweńców. Co ciekawe - pierwszy raz od kiedy pamiętam w pojedynku prawie 40 milionowego narodu z ledwie 2,5 milionowym to ten większy jest faworytem. W seniorskiej koszykówce ze Słoweńcami przegrywamy regularnie. Czas to zmienić. Słowenia '93 to - trzymając się terminologii wojskowej - przy naszych zawodnikach jedynie szeregowy, odpowiedzialny za szorowanie toalety szczoteczką. Nasza Kompania Braci gra w czteroosobowej grupie A, gdzie awansują dalej trzy ekipy. Obok Słowenii gramy z mało wymagającą Grecją (nie wierzyłem, że kiedykolwiek w kontekście polskiej koszykówki napiszę, że koszykarze z Hellady są mało wymagający). Najtrudniejszym rywalem będą z pewnością Chorwaci, na czele z rok młodszym od reszty generałem młodzieżowej koszykówki Dario Sariciem, który już teraz uchodzi za jednego z najlepszych młodych graczy w Europie w ogóle, nie tylko w swoim roczniku.



Kto jeszcze może tą koszykarską wojnę wygrać ?  Głównym faworytem obok Polaków jest Hiszpania - broniący tytułu dumny naród pod dowództwem cudownego dziecka europejskiej koszykówki Jaime Fernandeza, który już teraz z powodzeniem gra w najlepszej w Europie, hiszpańskiej lidze ACB w barwach Estudiantes Madryt.

Obejrzyjcie ten seans, który - miejmy nadzieję - skończy się dla Polaków za 10 dni, czyli w dzień finału ME. Zapraszają TV Sportklub oraz PLK TV (www.plk.pl).  Ja zobaczę to wszystko na żywo we Wro. Do boju Polsko !


wtorek, 19 lipca 2011

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część czwarta

 W dzisiejszym wpisie zbiorowo trzy kategorie - trzy złote kilofy.

NAJBARDZIEJ PAMIĘTNA AKCJA - alley oop Kietlińskiego do Muszyńskiego - 19.02. 2011, Górnik - Sportino 71:98 (seniorzy)

Kapitalne, dynamiczne zagranie w mniej kapitalnym w wykonaniu biało-niebieskich meczu. Biało-Niebiescy dostali lanie. Mecz prawie bez historii. Prawie. Prawdę mówiąc - niewiele z tamtego spotkania pamiętam, jedyne co przychodzi mi do głowy to cudowna akcja duetu Wicher-Ice Man aka Poker Face. Był to pierwszy górniczy alley oop po paru latach posuchy. Wcześniej takimi zagraniami do ekstazy doprowadzał nas tandem Marcin Stokłosa - Adrian Czerwonka w pięknym sezonie zakończonym awansem do PLK.

Wyróżnienie: Kierzan (Klub Kibica) - przed meczem z GKS Tychy, marzec 2011

Celny rzut z trybun do kosza zawsze zasługuje na wyróżnienie. Pamiętam to, jak wczoraj - piłka wpadła idealnie, siatka zabrzmiała jedynie świstem zachwytu. Nawet Łukasz "Poker Face" Muszyński był pod wrażeniem tego zagrania, składając dłonie do oklasków.

NAJLEPSZY WYSTĘP INDYWIDUALNY - Mateusz Nitsche (seniorzy) - 29.01.2011, Górnik - Spójnia Stargard Szczeciński 65:5425 pkt, 2/2 za 2, 5/6 za 3, 6/6 za 1, 6 zb, eval 31


Zaraz po meczu pisałem na blogu o mateuszowym występie tak:

Zabójczo skuteczny. Był jak ta dodatkowa łyżeczka cukru dodana do naszej herbaty. Po jej dosypaniu, do tej pory mętna i nijaka ciecz nabrała smaku, którego oczekiwaliśmy (...) Najlepszy na boisku.

To był jeden z tych meczów, gdy wychodzi ci dosłownie wszystko. Każdy kto miał styczność z koszykówką nie tylko w wymiarze wirtualnym, ale i w realu, ten wie o co chodzi.


Wyróżnienie: Marcin Szymanowski (młodzicy) - 12.06. 2011, Górnik - Pyra Poznań 40:57 - 26 pkt, 14 z 17 pkt dla Górnika do przerwy

Pamiętny mecz Szymanowskiego w Opalenicy w batalii o brązowy medal Mistrzostw Polski. Świetny występ indywidualny, brak złotego kilofa z powodu wysokiej porażki zespołu. Nasi zagrali fatalnie. Widziałem ten mecz na własne oczy - była to jedna z najgorszych wersji koszykówki, jaką w wykonaniu biało-niebieskich widziałem, najgorszy mecz w całym sezonie dla młodzików.  Marcin w tej potyczce był jak zielona wyspa na oceanie rozpaczy. Grał samolubnie, bo koledzy nie bardzo kwapili się do rywalizacji. Szymanowski pokazał sportowy pazur, wolę walki. Pomimo słabszych momentów w całym turnieju ten jeden występ zamiótł pod dywan jego wcześniejsze, dalekie od doskonałości mecze. Solówka Szymanowskiego tak bardzo spodobała się organizatorom, że nasz gracz trafił do najlepszej piątki koszykarzy całej imprezy. Na niekorzyść tego występu działają... przepisy gry w basket, mówiące wyraźnie, że to sport nie indywidualny, a zespołowy.


NAJWIĘKSZE WYDARZENIE - Półfinał Mistrzostw Polski Młodzików w Wałbrzychu

Brak wyróżnień w tej kategorii. Zwycięzca rządzi niepodzielnie w tym departamencie. Świetna impreza, przywracająca wiarę w ludzi z biało-niebieskiego środowiska (rodzice młodzików). Trzy dni koszykówki, pełne trybuny na meczach Górnika, pomysłowa oprawa, konkursy i gadżety dla kibiców. Jak dla mnie bomba. Oczywiście nie wszystkim się podobało - zawsze znajdą się malkontenci. Po turnieju na organizację skarżył się jeden z rodziców zawodników Basket Teamu Opalenica. Po rozmowie z nim doszedłem do wniosku, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W polskim odpowiedniku Edenu, jakim jest Opalenica, to co miało miejsce w Wałbrzychu wołało o pomstę do nieba. No cóż - Wałbrzych z Edenem wiąże niewiele, a i ludzie (w tym ja) znacznie mniej wymagający. Dla przeciętnego Wałbrzyszanina impreza była delikatnie mówiąc nielicha. Moje miasto choć na moment wynurzyło się z morza beznadziei, a sport choć na te trzy dni w mieście odżył.

piątek, 15 lipca 2011

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część trzecia

W trzeciej części cyklu nadeszła pora na kategorię chyba najciekawszą - najlepszy, najbardziej emocjonujący mecz. Pierwotnie planowałem te kategorie rozgraniczyć, ale zaraz, zaraz - czy najbardziej emocjonujący mecz nie jest dla kibica tym najlepszym ? Prawdę mówiąc nie było w ostatnim sezonie choćby jednego meczu czy to seniorów, juniorów czy młodzików w którym biało-niebieski walec niszczył solidnych rywali (pomijam tu wygrane różnicą 100 pkt mecze młodzików, których rywale zdarzało się, że byli tylko ciut wyżsi od piłki). 

Gdy jednak bierzemy pod uwagę najbardziej emocjonujący mecz, nie brak kandydatów wyciągających kosmate dłonie po złotego kilofa (tak - traktuje mecz osobowo). Dlaczego tak się działo ? Dla przykładu, dorosły Górnik nie miał przyjemności choćby raz stać w roli faworyta. Ok, ok w naszych kibicowskich oczach faworytem był w przynajmniej połowie spotkań. Tym większy był nasz smutek, gdy dochodziły do nas wieści o kolejnych krwawych przejęciach biało-niebieskiego sztandaru (pamiętna porażka 30 pkt z Polonią 2011 w Warszawie). 

Który mecz zasłużył więc na złotego kilofa ?

NAJBARDZIEJ EMOCJONUJĄCY MECZ - Górnik Wałbrzych - Śląsk Wrocław 78:77 (juniorzy), 5.12.2010

Wyróżnienie:  Górnik - AZS Politechnika 99:108 po dogr. (seniorzy), Górnik - Basket Team Opalenica 72:74 (półfinał MP).

Na stronie klubu kibica o meczu ze Śląskiem pisałem tak:

 Hala przy pl. Teatralnym dawno nie widziała tak licznie zgromadzonej publiczności. Zapoczątkowana przez jednego z graczy kampania zapraszania znajomych na mecz przez portal społecznościowy „Facebook” okazała się skuteczna. Biało-Niebiescy pomimo słabego początku pokazali słynny „wałbrzyski charakter”, odrabiając szesnastopunktową stratę. Gracze prowadzeni przez duet Marta Szymańska-Marcin Ewiak „gryźli” parkiet walcząc o każdą piłkę. Górnicy zrewanżowali się tym samym wrocławianom za porażkę na wyjeździe. W tym spotkaniu było wszystko : kapitalne akcje (fantastyczne bloki Górników – Pawła Maryniaka i Kacpra Wieczorka, dobre asysty Kuby Lewandowskiego), proste błędy, wielkie emocje na trybunach, ogłuszający doping kibiców oraz maskotka muflona dzielnie wspierająca naszych koszykarzy. Nasi nie stracili nadziei na zwycięstwo pomimo kilkunastopunktowej straty w trzeciej kwarcie. Wtedy w pojedynkę straty Górnika odrabiał Kacper Wieczorek – autor aż 41 punktów ! Po wyjściu na sześciopunktowe prowadzenie w połowie czwartej kwarty w szeregi Górników wkradła się nerwowość co spowodowało, że rywale doszli biało-niebieskich na dwa punkty na kilka sekund przed końcem spotkania. Na nasze szczęście gracz Śląska trafił z linii tylko raz, a zbiórka w obronie nic już zespołowi Jacka Krzykały nie dała. Wygrana wałbrzyszan byłaby bardziej okazała, gdyby nie koszmarna dyspozycja w rzutach wolnych. W zespole gospodarzy na parkiecie pojawili się wszyscy gracze, niektórzy jednak w nieco większym wymiarze czasowym niż zazwyczaj (dobra, długa zmiana Wiktora Borkowskiego).

W ostatnich latach byliśmy świadkami wielu wspaniałych zwycięstw Górników. Seniorzy po nieprawdopodobnych meczach pokonywali w ekstraklasie Turów Zgorzelec i Asseco Prokom Gdynię, w I lidze wygrali przegrany mecz z Politechniką Warszawa (słynny rzut Jakóbczyka) i zanotowali wielki comeback w rywalizacji z Asseco II Prokom Gdynia. Juniorzy w zeszłym sezonie odrobili straty pokonując po walce Turów, a młodzicy za sprawą 62 punktów Dawida Kołkowskiego wygrali po dogrywce ze Śląskiem. Dzisiejsza wiktoria juniorów pod względem emocji w żadnym, najmniejszym stopniu nie ustępuje tamtym zwycięstwom. Gardła zdarte, ale warto było ! Kogo zabrakło tego dnia w hali przy pl. Teatralnym niech żałuje ! Gratulacje za wspaniałą walkę dla całego zespołu juniorów Górnika Walbrzych !

Głównym czynnikiem, który wpłynął na wybór zwycięzcy w tej kategorii była pamięć. Zadałem sobie bardzo proste pytanie: Gdy myślisz o najbardziej emocjonującym meczu z ostatniego sezonu, który przychodzi ci do głowy jako pierwszy ?  Pojedynek Górnika z odwiecznym wrogiem od razu nasuwa się na myśl. Za każdym razem. W skąpanej odrażającą wilgocią małej hali w równie odrażającej części centrum miasta byliśmy świadkami gry błędów. To nie była piękna koszykówka. Chodzi o emocje, o fantastyczny doping kibiców, który w malutkiej hali robił niezapomniane, transcendentalne wręcz wrażenie. Chodzi o lansowane przez komentatorów siatkówki  powiedzenie "powrót z dalekiej podróży". Biało-Niebiescy byli w już w głębokim lesie, gdy Kosynierzy witali się z gąską.  Miało być po staremu. To ONI wygrywają, a my jak zwykle pozostajemy w tyle. Nie tym razem. Trzycyfrowa liczba kibiców zwyczajnie nie dopuściła do porażki z "Ślunskiem". Nasi wykrzesali z siebie pokłady energii nigdy wcześniej oraz nigdy później nie widziane. Tym cudownym zwycięstwem Górnicy zrewanżowali się za minimalną porażkę rok wcześniej. Prawdą jest jednak stwierdzenie, że tamten Śląsk to tylko drugi zespół w młodzieżowym Wrocławiu, cień wielkiego WKK. Prawdą jest też to, że ostatni sezon dla naszych juniorów był tak czy siak bardzo słaby.  

Szkoda, że nie mam filmiku z radości naszych koszykarzy po syrenie końcowej. Była to scena filmowa, wyrwana niczym z amerykańskiego high schoolu, gdy to nikomu nieznany zespół ogrywa potentata. Były okrzyki, śpiewy, radosne podskoki, tańce, hulanki. Złoty Kilof nie mógł trafić w inne ręce.

Wyróżnienia dla dwóch innych meczów-horrorów. Różnica polega na tym, że wyżej wymienione spotkania seniorów i młodzików nie doczekały happy endu. W rywalizacji z Politechniką do zwycięstwa zabrakło 1,1 sek, natomiast w meczu z Opalenicą do sukcesu wystarczył celny rzut za trzy równo z końcową syreną w wykonaniu Marcina Szymanowskiego.

Wspomnienie horroru z Politechniką na portalu rozgrywki.pzkosz.pl:

W następnej akcji punktów nie zdobyli miejscowi, udało się to natomiast Michałowi Nowakowskiemu, którzy po akcji dwa plus jeden doprowadził do remisu (83:83) na trzynaście sekund przed końcem gry. Za chwilę jednak miejscowi przeprowadzili akcję, po której Jakóbczyk trafił zza linii 6,75. Wydawało się, że akcja Górnika zapewni im zwycięstwo, zwłaszcza, że zegar pokazywał, że do końca meczu zostało 1,1 sekundy. Jednak po czasie wziętym przez trenera Mladena Starcevica koszykarze Górnika nie upilnowali Michała Nowakowskiego i ten rzutem za trzy doprowadził do remisu, a tym samym do dogrywki. W niej lepiej spisywali się podbudowani ostatnią akcją regulaminowego czasu gry goście.

czwartek, 14 lipca 2011

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy - część druga

Dziś kolejny złoty kilof - tym razem w kategorii:

NAJLEPSZY GRACZ - Krzysztof Jakóbczyk (seniorzy)

Wyróżnienie: Maciej Ustarbowski (seniorzy), Czterogłowa hydra młodzików (Szymanowski, Krzymiński, Szmidt, Kołaczyński)

Złoty kilof dla Krzysia. Jakóbczyk w sezonie 2010/11 zagrał w 15 meczach, notując śr. 15.9 pkt, 4.9 as i 42 % zza linii 6,75. Dobra dyspozycja została szybko dostrzeżona przez działaczy z Inowrocławia, co spowodowało że Krzysiu biednego jak mysz kościelna Górnika opuścił. Jego świetna postawa pozwoliła wymazać z naszej pamięci fakt o jego początkach w barwach Kosynierów (każdy przecież gdzieś zaczynał). Jakóbczyk spędził w Górniku półtora sezonu - imponował równą formą i zmuszał wręcz kibiców do łapania się za głowę po swoich kolejnych trzypunktowych trafieniach z 7 czy 8 metra przez ręce, które niejednokrotnie były oddawane w kluczowych momentach (mecz z Politechniką i jego "trójka" dająca prowadzenie na 1 sek przed końcem meczu). Krzysiu powodował, że niejednokrotnie szukaliśmy swoich szczęk gdzieś pod stopami - tak mocno nam one opadały po jego zagraniach. Z drugiej strony kto wie, czy nie pisałbym w tym miejscu o Mateuszu Nitsche, którego obecność w składzie Jakóbczyka mocno trzymała w blokach. Po transferze Krzysia Mateo stał się punktowym liderem zespołu, stając się dość wierną kopią opisywanego tu gracza. 

W Górniku był jeden zawodnik, którego akcje oglądaliśmy z jeszcze bardziej zapartym tchem. Chodzi o Maćka Ustarbowskiego, który opuścił Górnika szybko, bo po półrocznej przygodzie. Przyleciał do Polski po karierze za oceanem, gdzie grał w podrzędnej drużynie akademickiej. Nie mieliśmy wielkich oczekiwań co do jego osoby. A jednak. Zaskoczył nas swoją skutecznością oraz tym, że pomimo ledwie 200 cm wzrostu z powodzeniem grał na pozycji środkowego. W wywiadach tłumaczył, że najważniejsze jest zastawienie. Jak to mawiają: "Zastaw się, a postaw się". No i Maciek najpierw się zastawiał, a potem się postawił, opuszczając niewypłacalnych biało-niebieskich jako pierwszy. Ustarbowski stał się prorokiem i jako pierwszy przewidział, że obiecanych pieniędzy nie zobaczy. Dlaczego to nie on wygrał w tej kategorii ? Bo pomimo tego, że imponował swoim wyszkoleniem technicznym, symultanicznie stał się głównym powodem naszych rzewnych łez. Górnik z Ustarem w składzie grał nijako, przegrywał kolejne mecze. Nasi w tamtym okresie grali dwie zagrywki - 1. gramy do Maćka pod kosz, 2. Nie wiemy co zrobić z piłką to gramy do Maćka. Tak to wyglądało. W pamięci pozostaje fatalny mecz z AZS Szczecin, gdzie nasi w całej drugiej kwarcie zdobyli... 2 punkty, których autorem był nie kto inny jak Ustarbowski. Niemniej jednak wielkie brawa dla działaczy, trenera za wynalezienie tego zawodnika z porośniętej bluszczem krainy przeciętności.

Nie wolno zapominać także o czterech dynamach, napędzających ekipę młodzików. Maciej Krzymiński, Marcin Szymanowski, Łukasz Kołaczyński i Bartłomiej Szmidt byli jak paliwo dla biało-niebieskiej machiny. Paliwa naszej machinie długo nie brakowało, stąd Górnik dotarł daleko - aż do Opalenicy, do czwartego miejsca w Polsce.

niedziela, 10 lipca 2011

Górnicze naj, naj, naj, czyli złote kilofy

Jeżeli ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy seniorzy w przyszłym sezonie jednak zagrają, to decyzja Marcina Sterengi o powrocie do Nysy Kłodzko je chyba na dobre rozwiewa. Kolejni Górnicy podpisują umowy z drużynami - co ciekawe - jedynie drugoligowymi. Następny w kolejce do sportowej emigracji ? Damian Pieloch.

Sezon 2010/11 już za nami (jeżeli chodzi o seniorów Górnika to już daaawno za nami). Klamrą spinającą ten rok rozgrywek niech będzie cykl "Naj, naj, naj" - w podsumowaniu pod uwagę brane są ekipy młodzików, juniorów i oczywiście seniorów. Nadszedł czas na przyznanie "złotych kilofów" w następujących kategoriach:

  • najlepszy zespół
  • najlepszy gracz 
  • najlepszy mecz
  • najbardziej emocjonujący mecz
  • najbardziej pamiętna akcja
  • najlepszy występ indywidualny
  • największe wydarzenie
a także "wyróżnienia" za które "złoty kilof" się nie należy:

  • najgorszy mecz
  • największe rozczarowanie
  • najgorsze wydarzenie
  • najgorszy moment
 Dziś - pierwsza kategoria:

NAJLEPSZY ZESPÓŁ - Młodzicy

Nie mogło być inaczej. Podopieczni Wojciecha Krzykały zakończyli sezon na 4. miejscu w kraju. Nasi 13 i 14- latkowie dotarli do strefy medalowej Mistrzostw Polski, dostarczając kibicom wielkich emocji przez cały sezon. Pierwsze emocje to mecz z WKK u siebie i niezwykle pechowa porażka po dogrywce. Później - już w półfinałach rozgrywanych w Wałbrzychu - trzymający w napięciu do ostatniej sekundy mecz z Basket Team Opalenica, gdy do zwycięstwa zabrakło jednego celnego rzutu zza linii 6,75m. Bilans całosezonowy młodzików to to 21 zwycięstw i 5 porażek (z WKK Wrocław trzy oraz z Polonią Warszawa i Pyrą Poznań w meczu o brąz).  Biorąc pod uwagę wszem i wobec panującą szarzyznę w górniczej koszykówce, czwarte miejsce w Polsce młodzików to wynik szalenie fantastyczny. Cały zespół zasłużył na słowa uznania, a w szczególności czterogłowa biało-niebieska hydra - Maciej Krzymiński, Marcin Szymanowski, Łukasz Kołaczyński i Bartłomeij Szmidt.

piątek, 8 lipca 2011

Opowieść o Gliniarzu

Jakiś czas temu do drugoligowego UMKS Kielce trafił nasz solidny podkoszowy Marcin Wróbel. Teraz Marcin "Gliniarz" Kowalski przenosi się do drugoligowego Śląska Wrocław. Górnicza ekipa powoli się rozpływa wprost proporcjonalnie do topniejących szans na to, że KSG w II lidze jednak zagra (podobno jest na to 5 % nadziei).

 
Z Biało-Niebieskiej krainy się wywodzi
Z ziem ludzi walecznych pochodzi
Tu rzemieślniczy dryg Gliniarz wyjawił
Zdobyciem srebra mieścinie swej się wsławił
Biało-Niebieskich barw bronił zaciekle
Nieprzyjaciela irytował wściekle
Gdy załoga jego do bram nieba zastukała
On był w gronie tym co gloria, chwała !
Piękne chwile rozstaniem smutnym zabarwione
W krainie już bez Gliniarza miny rozbawione


Przyszedł czas na nieodległą banicję
Z osadą nad Nysą wchodzenia w koalicję
Tamże rzemieślnikowi zaufano 
Gliniarzowi rolę wiodącą nadano
Po latach rodzinne strony powrotem kusiły
W czasach gdy pustkami sakwy świeciły
Gliniarz umiłował sobie kolor królewski
Bo wnet stał się na powrót biało-niebieski
Przybył na okręt tonący, w okresie recesji
Nie było ratunku - czas zanurzyć się w głębinach opresji


Biało-Niebieski sztandar samotnie wciąż płonie
Tymczasem Gliniarza okazja ujrzeć w nowej odsłonie
Serce rzemieślnicze zaczęło kołatać
Z wrogimi Kosynierami przyszło mu się zbratać 
Ocena jego wyboru niejasna
Potępiać czy gratulować gdy górnicza sakwa ciasna ?

niedziela, 3 lipca 2011

Oni są niemożliwi !

"Oni są niemożliwi !" - te słowa cisną mi się na usta, gdy obserwują rezultaty osiągane przez reprezentację Polski U-18, która ponownie zadziwia wszystkich, tym razem na MŚ U-19, gdzie dzielnie stawia czoła starszym rywalom. Po porażce z Brazylią 70:79 (statystyki) , gdy słabszy dzień miał lider zespołu Mateusz Ponitka (12 pkt, ale 4/13 z gry), nasi niespodziewanie ograli wicemistrzów Europy U-18 sprzed roku, czyli Rosję 87:70 (statystyki)

Poniższe zdjęcie przedstawiające konsumującego swoją własną koszulkę Jana Grzelińskiego odgrywa już teraz główną rolę na oficjalnym portalu imprezy.


O Polakach się mówi, Polaków wszyscy kojarzą. Biało-Czerwoni swoją postawą robią bardzo dobrą reklamę polskiej koszykówce. Rocznik 1993 plus najlepsi z 1994 to zespół w polskiej koszykówce wyjątkowy -młodsi i starsi koledzy naszych srebrnych medalistów MŚ nie nastrajają optymistycznie.

Zespół Szambelana nie czuje presji, nikt od nich zwycięstw w rywalizacji ze starszymi zespołami nie wymaga. Chłopaki jednak złośliwie wygrywają, powodując, że nasz apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po wygraniu grupy w drugim etapie Polacy grają z Argentyną, Australią oraz gospodarzem Łotwą. Biało-Czerwoni powinni powalczyć z każdą z tych ekip. 

A to dowód, że na Litwie kochają koszykówkę:


Litwini są Mistrzami Europy U-18 2010 oraz faworytem łotewskich MŚ - nic dziwnego, że ich kibice zapełnili łotewskie obiekty. Czy Polacy będą w stanie w podobny sposób wspierać orłów Szambelana podczas lipcowych ME we Wrocławiu. Oby. Początek tej imprezy 21 lipca. Ja tam będę i gardła oszczędzać bynajmniej nie zamierzam.

piątek, 1 lipca 2011

Czy to naprawdę już koniec ?

Jak podaje walbrzyszek.com seniorski zespół Górnika jest bardzo bliski zniknięcia z koszykarskiej mapy Polski. Trudno pisać dziś, że klub jest nad przepaścią. Jest dużo gorzej - biało-niebieski dyliżans od dawna leży już w dole kanionu. 
Przyznam, że nie miałem wielkiej nadziei na to, że w jakichkolwiek rozgrywkach Górnik wystąpi. Naszemu ukochanemu klubowi, bez miłości do którego ten blog by w ogóle by nie powstał, może pomóc co najwyżej cud. Zaraz, zaraz. O jakim klubie w tej chwili mowa ? Od dawna seniorski Górnik Wałbrzych składał się jedynie z prezesa, pani sekretarki, paru miejscowych graczy i - przede wszystkim - nieprawdopodobnych długów. W skład klubu wydają się nie wchodzić udziałowcy spółki akcyjnej ''Górnik Wałbrzych'', dla których los biało-niebieskiej załogi dawno przestał być drogi.

Bardzo trudno pisze się te słowa, ale mój rodzinny Wałbrzych pozostanie na dłużej upośledzonym pod względem sportowym miastem. Nie ma drugiego, grubo ponad stutysięcznego, miasta w Polsce tak mizernie reprezentowanego z punktu widzenia sportu. Największa obecnie chluba miasta - piłkarze Górnika - to i tak przecież zaledwie II liga. 

Koszykarski Górnik potrzebuje przede wszystkim odpowiednich ludzi w pionie zarządzającym - odpowiedzialnego tandemu prezes-dyrektor. Nie uwierzę w słowa w stylu: "Wałbrzych to biedne miasto, którego nie stać na sport". Ok, nie mamy co liczyć na ekstraklasę - to niestety za wysokie finansowe progi. Ale I liga jest jak najbardziej w zasięgu możliwości tego średniej wielkości miasta. Wyrwanie górniczego organizmu z tej sportowo-organizacyjnej śmierci klinicznej nie jest łatwo. Zadłużona spółka nie może ogłosić upadłości, bo nawet na to brakuje... kapitału. Końca nie wydaje się mieć spór o to, czy klub ma istnieć jako zadłużona spółka tylko po to, by spłacać długi zawodników, czy też ma zacząć od nowa jako stowarzyszenie nie przyznające się do znajomości z dłużnikami.

Najbliższe lata dla wałbrzyskich kibiców koszykówki będą najchudsze od lat. Fanom przyjdzie tonąć w morzu beznadziei. Jedyne co pozostało to zapuszczać się w najodleglejsze zakamarki pamięci, gdzie przechowywane są wspomnienia pięknych górniczych chwil. Obecny okres w lokalnej koszykówce jest również najtrudniejszy dla mnie - nie pamiętam ostatniego tak wielkiego kryzysu, czyli roku 1995, gdy także o Górniku zapominał świat.

Jedynym pozytywem tej sytuacji jest chyba to, że gorzej już być nie może. Wałbrzyski klub sięgnął dna. Nazwa ''Górnik Wałbrzych'' nie zamierza jednak pozostać wyłącznie w naszych sercach. Paradoksalnie - po raz pierwszy od lat - grupy młodzieżowe KSG będą reprezentowane zarówno w młodzikach, kadetach jak i juniorach ! Żadna w tym zasługa Górnika głównego. Grupy młodzieżowe istnieją tylko dzięki wielkiej sile rodziców poszczególnych zawodników. Bez finansowego wsparcia ze strony rodziców oraz kilku sponsorów, biało-niebieskie barwy czekałoby wymarcie. O tym, że w naszą młodzież warto inwestować udowodnili młodzicy. Podopieczni Wojciecha Krzykały wyrwali się ze szponów marazmu lokalnej koszykówki, niespodziewanie docierając do strefy medalowej Mistrzostw Polski rocznika 1997. Zajęcie ostatecznie czwartego miejsca w kraju to olbrzymi sukces tych chłopaków. 

Pisanie o poczynaniach seniorskiej drużyny Górnika było głównym celem, jaki przyświecał powstaniu tego bloga RÓWNO SIEDEM MIESIĘCY TEMU. Teraz - gdy zespół- inspiracja rozpłynął się w powietrzu - dalsze losy blogu ''Górnicy'' stoją pod znakiem zapytania. Pozostają spotkania naszej młodzieży, które na etapie regionalnym i tak trzymają w napięciu jedynie od czasu do czasu.

Najbliższy sezon 2011/12 będzie trudny dla naszych młodzieżowców. Nowych młodzików, czyli chłopców z rocznik 1998 w akcji nie widziałem nigdy więc trudno mi coś powiedzieć o tym zespole, który na dzień dzisiejszy wydaje się przypominać teatr jednego aktora - podkoszowego Bartka Szmidta. Nowych kadetów, czyli czwartej drużyny w Polsce w kategorii młodzików, czeka trudny sezon, bo naszym przyjdzie rywalizować z rok starszymi zawodnikami (w tej samej sytuacji gracze trenera Krzykały byli w sezonie 2009/2010 w młodzikach, gdy to zakończyli sezon na 7. pozycji w województwie). Wreszcie juniorzy, których w nowym sezonie prawdopodobnie ponownie poprowadzi Arkadiusz Chlebda, to zawodnicy z rocznika 1994 i 1995, których opuszczają już, stanowiący trzon zeszłorocznej przeciętnej drużyny, koledzy urodzeni w 1993 roku. Celem juniorów będzie najprawdopodobniej półfinał MP, którego byli blisko w sezonie 2009/10.