Szukaj na tym blogu

sobota, 30 lipca 2011

Wielkie boom !!!

Wrocław, 29.07.2011

Polska - Włochy 52:70 STATS

Po wyjątkowo słabym meczu biało-czerwoni przegrywają w ćwierćfinale z wydawałoby się niegroźną drużyną Włoch. Grający bez kompleksów rywale wystąpili bez swojego lidera, jednego z najlepszych strzelców całej imprezy, kontuzjowanego Amadeo Della Valle.  Naszym pozostaje rywalizacja o miejsca 5-8. 

Boom !!!! Balon oczekiwań pękł. Z naszych zeszło powietrze, a mała strzałeczka wskazująca wielkość presji, przekroczyła wszystkie normy. Nazywajcie to jak chcecie. Niebotycznych rozmiarów balon oczekiwań wybuchł zarówno w głowach kibiców, jak i samych zawodników.  Pompowany od miesięcy przez dziennikarzy oraz organizatorów balon musiał w pewnym momencie powiedzieć "dość". Wielkie "boom" dotknęło także "balony", znajdujące się w głowach naszych koszykarzy. Ci uwierzyli w swoją wielkość zbyt prędko. Już teraz lepiej kojarzeni przez kibiców niż koszykarze kadry seniorów, już w tej chwili udzielający więcej wywiadów niż ich starsi koledzy po fachu. 

Polacy zlekceważyli Włochów. Koszykarze Italii zagrali bez kompleksów, a ich kontuzjowany lider z niedowierzaniem obserwował to, co dzieje się na parkiecie. Amadeo Della Valle tego dnia nie miał na sobie koszulki meczowej. Ubrany był w narodową polówkę, do której dopasował modne chyba tylko w wielkich włoskich aglomeracjach okulary w białych oprawkach. Przed meczem z Włochami eksperci misternie analizowali jak zatrzymać Della Valle (17,7 pkt/mecz), który jawił się jako jedyne realne zagrożenie. Młodzieniec z kręconymi kruczoczarnymi włosami w spotkaniu z Polakami jednak nie zagrał z powodu kontuzji pleców, doznanej w meczu z Łotwą. Bez niego Włosi mieli sprawiać wrażenie zagubionej owieczki w polskim lesie pełnym wilków. Nic bardziej mylnego. Trio Matteo Imbro (17 pkt, 5 zb, 5as) - Matteo Chillo (14 pkt) - Diego Monaldi (16 pkt) raz po raz uciszało polskich kibiców. Nazwisko ostatniego z wymienionych na dobre w pamięć zapadło nie tylko nam, ale i włoskiemu trenerowi, który wydaje się, że w poprzednim meczach gracza z nr 10 nie doceniał. Uwolniony z łańcucha pod nieobecność Della Valle, włoski obrońca zagrał najlepszy mecz w turnieju.


Polacy zagrali niemrawo, zatrzymali się na ścianie przerośniętych oczekiwań kibiców. Carabinieri włożyli kij w szprychy naszego tandemu Karnowski - Ponitka. Biało-Czerwonym nie wychodziło nic, wliczając w to seryjne pudła spod samej obręczy i podania w trybuny. Dłonie najwyraźniej mieliśmy posmarowane masłem, bo piłka raz za razem się z nich wyślizgiwała. Silnym punktem naszego zespołu ponownie nie był trener Szambelan, który zbyt wolno reagował na wydarzenia na parkiecie, a przerwy na żądanie brał zbyt późno. Bez wątpienia to był czarny dzień dla kibiców, których ta porażka zszokowała równie mocno jak zapłakanych po meczu zawodników. Sensacyjna klęska naszych reprezentantów to cenna lekcja na przyszłość. 

J. Grzeliński - krótki występ, nie odmienił naszej gry
J. Koelner- było pewne, że nie powtórzy fantastycznego meczu z Niemcami. Niemniej jednak zaczął kapitalnie od trafionej trójki. Następnie dał sygnał do ataku wejściem pod kosz. Niestety nie ominęły go straty piłki. Wciąż nie potrafię zrozumieć dlaczego był tak daleko w rotacji.
M. Michalak - 3/12 z gry. To mówi samo za siebie. Nie wytrzymał ciśnienia tego meczu. Z resztą jak cały zespół.
G. Grochowski - jego penetracje pod kosz zakończone oddaniem piłki kończyły się ponownie niepowodzeniem. Zabrakło jego punktów w ataku.
F. Matczak - krótki występ, w którym nie zdążył poprawić swoich miernych dotychczas dokonań statystycznych w turnieju - 7/31 z gry, w tym 0/7 za trzy
Ł. Bonarek - wszedł na boisku w postaci brzytwy, której chwycił się tonący trener Szambelan. Nie zmienił obrazu gry, nikt w polskim zespole nie był w stanie tego zrobić.
M. Ponitka - oczekiwaliśmy od niego trochę więcej. W trudnych momentach dla zespołu to lider powinien wziąść na siebie ciężar gry. Nie zrobił tego, zaginął  gdzieś w rogach boiska, z daleka od piłki. Stał się trochę ofiarą koncepcji gry, która ni w ząb nie potrafiła pomóc liderowi w ataku.
T. Gielo - po kilku dobrych meczach tym razem dostosował się miernej gry kolegów z zespołu.
D. Szymkiewicz - kolejny mecz był fałszywym rozgrywającym, co nie funkcjonowało od początku turnieju. Nawet gdy na boisku był mający lepszy ball handling i lepsze widzenie gry Koelner, to Szymkiewicz rozgrywał. Brak instynktu rozgrywającego wyszedł w akcji z Karnowskim. Gdy nasz środkowy wyprowadzał piłkę, Daniel nie wyszedł do niej, chowając się za jednym z Włochów.
P. Niedźwiedzki - podjął kilka zaskakująco błędnych decyzji na parkiecie. W jednej z akcji, gdy stał z piłką na 4 metrze, nikt nie zamykał mu drogi do kosza. "Niedźwiedź" zamiast wchodzić agresywnie pod kosz z pazurami, odegrał piłkę.
P. Karnowski - statystycznie najlepszy. Niestety, w grze był daleki od perfekcji - zaliczał mnóstwo strat, z których niektóre były trudne do wytłumaczenia, bo były skierowane prosto we włoskie ręce. Nie trafiał spod kosza.

Kibicom, w tym mnie, jest przykro, bo wiemy, że tak fantastyczny rocznik 1993 plus wybrańcy z 1994 długo w polskiej koszykówce się nie powtórzy, a co za tym idzie nieprędko ujrzymy Polaków ogrywających Serbów, Greków, czy Słoweńców. Nie oszukujmy się. Kompania Braci pod dowództwem Mateusza Ponitki zagięła rzeczywistość, w której Polacy znajdowali się na dnie koszykarskiej piramidy. Chociaż na chwilę gracze Szambelana zdarli z biało-czerwonych pleców łatkę "słaby średniak". Chwała im za to. 

Nie zapominajmy o tym, że przed tymi chłopcami cała kariera - mają przecież dopiero po 18 lat, a tak spektakularna  porażka nauczy ich więcej niż wielkie zwycięstwa. Nadeszły dla nich deszczowe dni. Całe szczęście, że po deszczu zawsze przychodzi słońce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz