Szukaj na tym blogu

środa, 28 grudnia 2011

Polub to !

Oficjalne konto na Facebooku naszego koszykarskiego Górnika od jakiegoś już czasu śmiga bez zarzutu. Dziewięciu administratorów czuwa nad kibicami-fejsbókomaniakami. Jeszcze nie "zalajkowałeś" ? Najwyższy czas wejść i wcisnąć "Lubię to !"

POLUB OFICJALNE KONTO GÓRNIKA NA FACEBOOKU

wtorek, 27 grudnia 2011

Podsumowanie pierwszej rundy

Święta, święta i po świętach. Czas na podsumowanie pierwszej rundy sezonu 2011/12 w wykonaniu Górnika Wałbrzych w rozgrywkach III ligi dolnośląsko-lubuskiej.

Tegoroczne wakacje przyniosły kibicom Górnika wstrząsające informacje. Najpierw dowiedzieliśmy się, że Górnik - spadkowicz z I ligi (bynajmniej nie ze sportowych przyczyn) - nie zagra w II lidze. Nie zagra nigdzie, bo definitywnie znika z koszykarskiej mapy polskich rozgrywek seniorów. Nieco później przyszła pocieszająca informacja - po upadku spółki akcyjnej "Górnik" zespół przejęło stowarzyszenie "Górnik" na czele z prezesem Andrzejem Murzaczem. Zespół uratowany. Gramy. Niestety, tylko w III lidze, ale lepsze to niż nic. Niestety, prawie wyłącznie juniorami bądź młodzieżą. Przed sezonem oczekiwań nie ma żadnych. Trener Chlebda zgodnie przyznał, że ten sezon ma pomóc chłopakom się ograć.

Po 9 spotkaniach legitymujemy się bilansem 2-7. Ani razu nie wygraliśmy u siebie, a ja widziałem 8 z 9 meczów Górnika w tym sezonie. Jak to prezes Murzacz mawia - "Po latach tłustych, przyszły te chude".

Oto, co zostało w mojej pamięci na półmetku rozgrywek.

1. vs. KK Wałbrzych 62:110 (0-1)

Otwarcie sezonu i od razu derby. Napięte relacje pomiędzy KK i Górnikiem, wynikające z wypożyczeń bądź transferów koszykarzy, nadawały rywalizacji dodatkowy smaczek. Bartłomiej Ratajczak został wytransferowany do KK, Adam Adranowicz wrócił z wypożyczenia do Górnika, a losy Adriana Stochmiałka wciąż były niejasne. Jeszcze bez Adranowicza w składzie, młodziutki zespół biało-niebieskich dzielny opór stawiał jedynie w pierwszej połowie. Kapitanem młodej ekipy został skromny rozgrywający Paweł Maryniak, którego na przedsezonowej konferencji prasowej nie potrafili wyłowić z tłumu wałbrzyscy dziennikarze (jedynym znanym im bliżej zawodnikiem był Hubert Murzacz, którego "z urzędu" uznali kapitanem). Biało-Niebiescy przegrali wyraźnie, ale wstawki dobrej gry pozostawiały nadzieję na przyszłość. Trzy razy za trzy trafił Kacper Wieczorek, nieco przestraszony był startowy obrońca Szymon Łozowicki,a środkowy Oskar Pawlikowski - jak się później okazało - zaliczył swój ostatni mecz w III lidze, bo parę dni później zrezygnował z gry w koszykówkę, stawiając na naukę.


2. vs. Polkąty Maximus Kąty Wrocławskie 75:96 (0-2)

Po wysokiej porażce z KK nie spodziewaliśmy się cudów w meczu z Maximusem. Górnika wreszcie wzmocnił Adam Adranowicz. Jego fantastyczny debiut nie pomógł w wygranej, chociaż nasi jeszcze w trzeciej kwarcie tracili do rywala jedynie pięć punktów. Ostatecznie zabrakło wzrostu. Adranowicz zdobył 18 punktów, grając jako fałszywy środkowy. Nic fałszywego nie było za to w jego boiskowej postawie, gdzie swoją nieprawdopodobną walecznością zaskarbił sobie sympatię najzagorzalszych kibiców Górnika - w tym moją. Mecz odbył się bez muzyki w przerwach i bez spikera. Na trybunach królowało piwo i wyzwiska. Ten mecz pokazał dobitnie, co to znaczy trzecioligowy folklor.

3. vs. KKS Siechnice 80:89 (0-3)

Najlepszy mecz Górnika w pierwszej fazie sezonu. Jako wrocławski student do podwrocławskich Siechnic miałem blisko, dlatego też tego spotkania nie mogłem sobie odpuścić. Nasi trzymali się blisko rywala przez całe 40 minut, do przerwy prowadząc. Rywal odskoczył w samej końcówce dzięki trafieniom z dystansu wychowanka Śląska Wrocław Michała Zygadły. Wybuchowy debiut zaliczył Adrian Stochmiałek, który przedłużył swoją przygodę z Górnikiem. Zamykający górniczy protokół meczowy w I lidze Stochmiałek, teraz stał się kapitanem i ostoją biało-niebieskiej floty. W Siechnicach zabrakło kontuzjowanego Adranowicza, który do gry w tej rundzie rozgrywek już nie wrócił. Wydaje się, że z nim w składzie mogliśmy ten mecz wygrać. Później okazało się, że KKS Siechnice to nie taka słaba drużyna, bo po zwycięstwie nad KK Wałbrzych jest na półmetku wiceliderem. 

4. vs. Zastal II Zielona Góra 71:91 (0-4)

Jedyne spotkanie Górnika z pierwszej rundy, którego nie widziałem. Nie byliśmy w tym meczu faworytem. Przegrywamy z zespołem częściowo złożonym z Mistrzów Polski Kadetów 2009. Po kilkuletniej przerwie w treningach, do Górnika wraca 22-letni obrońca Sebastian Narnicki, który już niedługo wyprze z wyjściowego zestawienia Łozowickiego. Powrót do treningów w klubie zalicza również 20-letni wychowanek biało-niebieskich - rozgrywający Dawid Wrona. Z opowiadań prezesa jedynie wiem, że w pewnym momencie traciliśmy do Zastalu dwa pkt. Wtedy z pod kosza nie trafił Stochmiałek, a zielonogórzanie uznali to za sygnał do odskoczenia na dwadzieścia "oczek".
5. vs. Spartakus Jelenia Góra 63:123 (0-5)

Do Wałbrzycha przyjechał lider. Po raz pierwszy potyczkę Górnika podziwiałem z perspektywy spikera. (obok mnie, debiutował także sędzia stolikowy). Podziwiania w tym wszystkim jednak wiele nie było, bo nasi po obrzydliwym meczu przegrali z panami z brzuszkami. W Spartakusie wyróżnił się jedynie weteran z pierwszoligowym doświadczeniem Krzysztof Samiec, który już do przerwy miał 37 punktów (sic !) Adrianowi Stochmiałkowi pozostało się szyderczo uśmiechać i rozkładać ręce z bezradności.

6. vs. Gimbasket Wrocław 90:54 (1-5)

Pierwsza wygrana w sezonie miała miejsce we wrocławskiej hali Akademii Medycznej - jeden przystanek tramwajowy od mojego akademika. Nasi byli wyraźnie lepsi, a mecz zapisał się w pamięci 25 kibiców zgromadzonych na hali tym, że ostatnie parę minut grano 4x4. Gospodarzom, z powodu przewinień, dramatycznie skróciło się pole manewru. Górnikowi, z powodu zachowania fair play, liczba zawodników na parkiecie także się zmniejszyła, a piątym kołem u wozu, obserwującym grę ze środkowej linii boiska, w naszym zespole był Artur Mucha. Razem ze mną, we Wrocławiu mecz obserwowali członkowie klubu kibica: świeżo upieczony wrocławianin Tomek oraz opolski student Matti.

7. vs. Śląsk II Wrocław 68:82 (1-6)

Derbowa rywalizacja z odwiecznym wrogiem przyniosła sporo emocji. Wałbrzyszanie wykazali się wielką walecznością, a kibice szerokim repertuarem głośnych przyśpiewek. W tym spotkaniu dopingiem Górnika wspierało w młynie blisko 30 osób, co pozostaje naszym rekordem sezonu  i jednym z lepszych wyników od czasów ekstraklasy. Zwycięstwo było blisko - niestety ponownie zabrakło ogrania. Przed meczem do puszki zbieraliśmy środki na nowy naciąg do bębna, a w zamian oferowaliśmy -  pierwszy raz w kolorze - kibicowską gazetkę. Tuż przed meczem trener Chlebda wręczył mi talony do McDonald's, kóre w przerwie miały powędrować do kibiców w konkursie. Ostatecznie, do konkursu nie doszło bo zabrakło chętnych rąk do jego zorganizowania. Talon znalazł się za to w posiadaniu gimnazjalistek, siedzących nieopodal najzagorzalszych fanatyków.

8. vs. Kormed Tytan Jawor 83:64 (2-6)

W ośmiu obserwowaliśmy wyjazdowe spotkanie Górnika w Jaworze. W pojedynku z wyraźnie najsłabszym zespołem w lidze mieliśmy swoje problemy, gdy rywal zbliżył się na siedem punktów. Na szczęście podkoszowe nabijanie punktów w wykonaniu Stochmiałka wystarczyło by odskoczyć. To, co utkwiło mi w pamięci to spore problemy z lokalizacją hali oraz samą organizacją wyjazdu, który wołał o pomstę do nieba (osiem osób w jeden samochód osobowy ? Nie da się !). Brak bębna oraz różnorodność kolorystyczna to kolejne niedopatrzenia. Cóż... przed następnymi potyczkami obiecujemy poprawę !!!

9. vs. WSTK Wschowa 77:96 (2-7)

Ostatni mecz w 2011 roku. Nasi grają dobrze, kombinacyjnie. Zaskakujemy rywala świetnymi wstawkami w obronie na całym boisku. Jeszcze w trzeciej kwarcie wynik oscylował w granicach remisu. Na nasze nieszczęście, różnicę zrobił Wojciech Rzeszowski - autor 42 punktów. Spotkanie ze Wschową stało się żywym dowodem na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a nasza młodzież gra coraz lepiej. Najlepszy mecz sezonu zagrał Hubert Murzacz, który zanotował 27 "oczek".

Z utęsknieniem czekamy na drugą rundę sezonu. Ale to już po nowym roku.

czwartek, 22 grudnia 2011

Anacko w kartach historii Górnika część 2

Idą święta, buzia uśmiechnięta.

Tymczasem...

Druga odsłona "przygód" ś.p. Stanisława Anacki w Górniku. Tym razem okres 1988-91.

W przerwach pomiędzy gotowaniem barszczu, a robieniem zakupów zapraszam do czytania !!!

niedziela, 18 grudnia 2011

Anacko w kartach historii Górnika

Mija 1. rocznica śmierci byłego koszykarza biało-niebieskich Stanisława Anacki. Anacko przegrał walkę z chorobą. W życiu odnosił jednak wiele zwycięstw. Jedno z nich miało miejsce w 1988 roku, gdy sięgał z Górnikiem po MISTRZOSTWO POLSKI. Nie było mnie wtedy na świecie. Nie mam prawa tego pamiętać, bo urodziłem się rok później. Dlatego też postanowiłem zrobić mały research na temat Górnika z anackowego okresu.

Oto co z tego wyniknęło:

http://www.gornik.walbrzych.pl/news-17327-Anacko_w_kartach_historii_Gornika___czesc_1.php

sobota, 17 grudnia 2011

Aqua- Zdrój pod wodą

Kompleks rekreacyjno-sportowo-turystyczny Aqua-Zdrój (brzmi durnie dumnie) do użytku oddany zostanie najprawdopodobniej w czerwcu 2012, a koszykarze przeniosą się tam w... no... na razie się na to nie zanosi, bo rozgrywki III lidze w tak dużej hali mogłyby nasz ukochany klub zabić z tęsknoty za kibicami (nie oszukujmy się - hala świeciłaby pustkami). Ostatnio starałem się znaleźć w sieci najnowsze zdjęcia z wnętrza budowy. 

Ku mojemu zaskoczeniu o aktualne zdjęcia z budowy niezmiernie trudno. Oficjalna strona internetowa kompleksu nie jest aktualizowana od wielu miesięcy, a ostatnie zdjęcia pochodzą z marca 2011 roku. Budowa kompleksu, z całymi jej problemami, dla zwykłego zjadacza chleba jest tajemnicą. Kompleks, którym powinniśmy się chwalić, jest na siłę przed mediami skrywany. Nie uchylono rąbka tajemnicy, zdecydowano się na parasol bezpieczeństwa.

W takich sytuacjach zawsze pomocną dłoń wyciągały portale SkyscraperCity.com czy InvestMap.pl gdzie o nowych inwestycjach w całym kraju można i poczytać i poobserwować najnowsze fotki z budowy. Nie tym razem. Dla Aqua-Zdroju czas na tych witrynach się zatrzymał. Jedyne, dość aktualne zdjęcie, pochodzi z InvestMap, gdzie uwieczniono naszą nową, wspaniałą halę widowiskową:





Gdy powstawały hale w Zielonej Górze, Koszalinie, czy też gdy remontowana była Hala Stulecia - problemów z informacjami na temat prac na obiekcie nie było. Dlaczego u nas zawsze jest na opak ?

wtorek, 13 grudnia 2011

Derby są nasze !

Górnik Wałbrzych - Górnik Nowe Miasto Wałbrzych 72:65

Lodowaty wiatr w akompaniamencie z przeraźliwym ziąbem nie opuszczał mnie pędzącego w mroku na derbowy mecz kadetów. Całe szczęście, że mróz doskwierał jedynie na zewnątrz. W hali było już gorąco. Od sportowych emocji. Od derbowych emocji. Nasi pokonali śmiertelnego wroga zza miedzy po trzymającym w napięciu meczu.

Rzeczywiście, emocji nie brakowało. Derby mają swój niepowtarzalny urok, który nakazuje zawodnikom wykrzesać z siebie nieco więcej niż te marne 100 procent. Każde szanujące się derby obfitują w krzyki, wahania nastrojów oraz w krew. Tych trzech elementów nie zabrakło i tym razem. Donośne bury naszego coacha Wojciecha Krzykały wymykały się z halowych murów, a skrzeczące piski Ewy Smaglińskiej, trenerki rywala, sprawiały ból uszu. Polała się też krew. Ucierpiało kolano naszego rozgrywającego Łukasza Kołaczyńskiego. W jakiej sytuacji do tego doszło ? Tego nie wie nikt. W ferworze walki przeoczyli ten fakt i kibice, i zawodnicy. Na nasze szczęście na posterunku byli sędziowie. Ale o nich później.

Wracając do Kołaczyńskiego - nasz filigranowy reżyser gry był niezaprzeczalnie bohaterem spotkania (17 pkt). Jego skuteczne wejścia pod kosz, dobre podania do środkowego Bartka Szmidta (19 pkt) oraz bardzo aktywna postawa w obronie (przechwyt gonił przechwyt !) to było to, co zrobiło różnicę. A zaczęło się słabo. Łukasz nie wszedł dobrze w mecz, a jego skromne gabaryty ginęły w gąszczu nowomiastowej obrony. Z każdą kolejną akcją było lepiej. I lepiej. I lepiej. Pod koniec cała publika jak jeden mąż po jego zagraniach wykrzykiwała donośne "woooow !". 

Zawsze jest tak, że komuś mecz wychodzi mniej, gdy komuś innemu wychodzi on lepiej. Tym razem padło na Maćka Krzymińskiego. Lider punktowy Górnika nie pierwszy raz w meczu podwyższonego ryzyka pudłował rzut za rzutem (ostatecznie zaliczył 12 pkt, ale na słabej skuteczności). W zeszłorocznym spotkaniu o brązowy medal Mistrzostw Polski Młodzików Maciek także się zagubił. Cóż, może miał słabszy dzień. Poniżej pewnego poziomu jednak nie zszedł, chociaż zdaje się, że grał trochę nazbyt indywidualnie,gdy to kilkakrotnie zamiast podania nadmiernie ufał swojemu rzutowi.


Niesamowitą walkę oraz intensywność dało się wyczuć nawet z wysokości trybun. Na parkiecie iskrzyło, raz po raz jedni i drudzy wyrywali sobie piłkę z dłoni. Za koszykarzami starali się nadążyć sędziowie. Niestety bezskutecznie. Bardzo rzadko narzekam na pracę arbitrów. Tym razem - nie mam wyjścia, bo "sprawiedliwi" mylili się często. Na własne oczy, siedząc w piątym rzędzie trybun widziałem jak Dominik Czemarnik (15 pkt) z Nowego Miasta nadepnął na linię przy udanej próbie rzutu trzypunktowego. To, co osobiście dostrzegłem z piątego rzędu, uszło uwadze arbitra, który zaliczył gościom trzy punkty. Sędziowie tylko czasami gwizdali błąd kroków, podobnie poczynając sobie z faulami. Nie wytrzymała tego trener Smaglińska, która wtargnęła niemal na środek parkietu dość gwałtownie - jak na kobietę - demonstrując swoją dezaprobatę. Nie wytrzymywali tego także jej podopieczni - Szymonowi Kurzepie, który skądinąd rozegrał dobry mecz (22 pkt), odgwizdano kontrowersyjny faul, na co wysoki młokos zareagował wybuchowo (daję słowo, byłem pewien, że za chwilę przywali sędziemu z piąchy).O tym jak nerwowy był to mecz niech świadczy trenerska amnezja, która sprawiła, że szansę na podniesienie swoich czterech liter z ławki dostało jedynie 16 zawodników (po 8 na drużynę).

Udał się biało-niebieskim rewanż za porażkę na Podzamczu w pierwszej rundzie 70:75. Udał się podwójnie, bo również w małych punktach. Zemsta się dokonała.

Nasi pokonali rok starszą ekipę z "Nówki" po naprawdę ekscytującym meczu. Najmniej ekscytująca z tego wszystkiego była... pora rozegrania derbów. Nie oszukujmy się, ale poniedziałek nie jest wymarzonym terminem dla kibiców - zwłaszcza tych najbardziej fanatycznych. W takie dni do hali ściągnąć się ich nie da. Ba, sam dość szczęśliwie się na meczu znalazłem.

 Podsumowując - brawo Łukasz Kołaczyński, brawo Bartek Szmidt, brawo Górnicy !!!


piątek, 9 grudnia 2011

Gra nasza młodzież !!!

Przeraźliwe pustki w trzecioligowych halach (dla Gimbasketu to żadna różnica, bo liczba ich kibiców waha się pomiędzy 0 a -1) zwracają naszą uwagę na rozgrywki młodzieżowe. 

Patrzymy, patrzymy...

Wygląda to wszystko ciekawie (apetycznie ?), bo kibic nie hołota i swoje danie wypełnione koszykarskimi emocjami dostanie.

Garść spotkań biało-niebieskich młodzieżowców zostaje rzucona w kibicowską stronę. Najciekawiej zapowiadają się mecze poniedziałkowy i środowy.

W poniedziałek wreszcie odbędą się długo oczekiwane DERBY KADETÓW. Derby jak to derby - żartów nie ma, chłopaki grają na poważnie i nie ma tu znaczenia ich wiek. Nasi czują krew, chęć odwetu za porażkę w pierwszej rundzie spędza im sen z powiek. Powinno być gorąco !!!

W środę Bartek Szmidt wraz z kolegami stoczy śmiertelnie trudny i nierówny pojedynek z wszechmogącym WKK Wrocław. Nasi nie są faworytem, ale liczymy że powalczą, bo oba zespoły w tabeli rozdziela jedynie Śląsk !!!

Szczegóły: www.GORNIK.WALBRZYCH.pl

Juniorzy: niedziela, 11.12 z Gimbasketem Wrocław (dom, pl. Teatralny, godz. 17)
Młodzicy: niedziela, 11.12 z Nysą Kłodzko (dom, pl. Teatralny, godz. 14:30)
Kadeci: poniedziałek, 12.12 DERBY z Górnikiem Nowe Miasto (dom, pl. Teatralny godz. 17)
Młodzicy: środa, 14.12 z WKK I Wrocław (dom, pl. Teatralny, godzina jeszcze nieznana)

Parafrazując klasyka - nie gadamy, kibicujemy !!!   

niedziela, 4 grudnia 2011

Half Court Press bejbi !!!

Górnik Wałbrzych - WSTK Wschowa 77:96

"Nie wierzę, że w meczu z jakimś WSTK Wschowa to nie my jesteśmy faworytem..." - tak dzień przed meczem kolejne spotkanie biało-niebieskich skomentował Matti. Było to w obskurnym pociągowym przedziale Przewozów Regionalnych, które to zabrały nas do Wałbrzycha prosto z placówek zamiejscowych, gdzie staramy się studiować. Matti miał dużo racji - nie byliśmy faworytem. Dlatego też niech nie dziwi kolejna ligowa porażka. 

Nasi stawiali dzielny opór przez dwie i pół kwarty. Niestety ten człowiek był nie do zatrzymania:






Wojciech Rzeszowski zdobył 42 punkty własnoręcznie wrzucając nasze marzenia o wygranej do kosza. Niemniej jednak w grze górników widać postęp. Kapitalne wstawki pressingu na wysokości środkowej linii boiska (half court press !!!) przynosiły nam mnóstwo przechwytów. Gracze WSTK kompletnie nie radzili sobie z tą naprawdę świetnie zorganizowaną, aktywną obroną. W tym miejscu wielkie brawa należą się naszym trenerom. Obrona to ten element, w którym wałbrzyszanie poczynili największe postępy.

To, co doprowadzało licznie zgromadzonych na hali kibiców do szewskiej pasji to nieprawdopodobna wręcz liczba pudeł spod kosza. Świetne podania w tempo Pawła Maryniaka nie kończyły się zdobytymi punktami. Wyglądało to tak, jakby obręcz raz po raz zmieniała wysokość, średnicę, czy miejsce przy linii końcowej. Biało-Niebiescy źle obliczali jej - wychodzi na to - ciągle zmieniające się położenie. 

Do połowy trzeciej kwarty wynik oscylował w okolicach remisu. Jednopunktowa strata to wszystko na co było nas tego dnia stać. Rywal (głównie wspomniany Wojciech Rzeszowski) przycisnął, wrzucił dopalacza, a my jedynie wąchaliśmy spaliny tego odjeżdżającego z piskiem opon samochodu o nazwie "Zwycięstwo". Gdy po trzech kwartach strata wynosiła aż 14 punktów, wiedziałem że to nie skończy się dobrze. "Brakuje nam wariata, który poderwałby zespół celnymi trójkami" - tak komentował boiskowe wydarzenia Krzysiek z Klubu Kibica. Święte słowa. 

To, co niewątpliwie przyczyniło się do porażki to krótka ławka rezerwowych, która jest naszą zmorą, naszym sennym koszmarem od początku sezonu. Rotacja obejmuje 7-8 graczy, co odbija się na świeżości naszych zawodników.





Po raz kolejny zabrakło nam siły podkoszowej - Adam Adranowicz wraz z urodziwą towarzyszką widowisko obserwował z trybun, bo w poruszaniu się długo jeszcze będzie używał kul. Wraz z końcem jego rehabilitacji Górnik powinien zyskać na jakości. 

Zaraz po końcowej syrenie nie mieliśmy wielu powodów do radości. Nad porażką ubolewaliśmy wszyscy. Nawet na twarzy żony coacha Chlebdy zagościł smutek:

 
----------

Przed meczem zbieraliśmy fundusze na kibicowską flagę. Przed nami jeszcze daleka droga do uzbierania wymarzonej kwoty. Wczoraj zebraliśmy ponad 110 zł. Dziękujemy za wsparcie !!!

wtorek, 29 listopada 2011

Glapa w Śląsku, czyli co o tym wszystkim myśleć

Informacja o przejściu Rafała Glapińskiego do Śląska uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie tylko we mnie. Cała kibicowska gawiedź została zaskoczona. Obok tej wiadomości żaden kibic biało-niebieskich nie przeszedł obojętnie. Reakcje fanów były przeróżne. Musiały takie być. Miały pełne prawo mieszać negację z akceptacją, ból z ulgą czy niemożność przyswojenia z pełną świadomością zaistniałej sytuacji.

Co o tym wszystkim myśleć ?

Kilka dni temu pisałem, że Glapa to symbol klubu dla kibiców z mojego pokolenia. To człowiek, który był od zawsze spoiwem kart historii, zapisanych w naszych górniczych umysłach. Praktycznie wszystkie znaczące sukcesy Górnika w ostatnim dziesięcioleciu wiążą się z Glapą. Zaczęło się w 2000 roku od wicemistrzostwa Polski juniorów starszych. W 2007 roku był awans do ekstraklasy. Następnie dwa lata trudnych, lecz ekscytujących występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w kraju. Wszystkie wydarzenia definiują naszego Górnika, we wszystkich integralną częścią zespołu był Rafał Glapiński. Z dumą oglądaliśmy naszego wychowanka na parkietach ekstraklasy, gdzie jako kapitan drużyny walczył nie tylko z rywalami, ale i z kontuzjami. Przez długie lata Górnik i Glapa byli jednością: nierozerwalną, trwałą, wydawałoby się wieczną.

Wszystko się jednak kiedyś kończy. Życie pisze własne, niezależne od naszych pragnień, scenariusze. Górnik toczył nierówną walkę z katastrofalnymi zadłużeniami, przypominając tonący okręt, stojący w płomieniach drewniany dom. Rafał wiedział, że nic nie da się już zrobić. Odszedł. Według wielu i tak za późno, bo w wieku 27 lat. Glapa przez długi czas cierpliwie akceptował wieczne kłopoty, borykającego się z problemami finansowymi klubu. Wszystko się jednak kiedyś kończy.

Gdy Glapiński wracał do Wałbrzycha w trykocie innym niż biało-niebieski nikt nie patrzył na niego krzywo. W swoim gronie zgodnie przyznawaliśmy, że bardziej do twarzy mu w kolorach innych niż żółty i czarny, czyli barwy Sokoła Łańcut, którego wtedy był zawodnikiem. Gdy Łańcut zamieniał na Radom, nikt nawet tego nie komentował. Kibice zdawali sobie sprawę, że Glapiński gra tam, gdzie jutro jawi się w nieco bardziej kolorowych barwach  niż w Wałbrzychu.

Czysty jak łza kibicowski obiektywizm zaburzył się wraz z przejściem Glapińskiego do Śląska Wrocław - tego samego Śląska, który działa na wałbrzyskich kibiców jak płachta na byka. Nasz wychowanek wybrał klub na którego nazwę kibice są uczuleni, którego barwy (zgniła zieleń, nieczysta biel i buraczana czerwień) wywołują u nich mdłości. Wielu poczuło się tak, jakby nieustraszony rycerz broniący dobrego imienia swojej społeczności założył czarną zbroję i przeszedł na drugą stronę fosy, by tej społeczności zadawać ciosy prosto w serce. Czy powinniśmy mieć Rafałowi za złe, że wybrał Śląsk ?

Moim zdaniem - nie. Nie możemy mieszać naszych idealistycznych kibicowskich wyobrażeń z pełnym wyzwań światem rzeczywistym. Rafał nie żyje wyłącznie dla siebie. Ma żonę oraz dwójkę dzieci. Przy podejmowaniu sportowych decyzji podejmuje decyzje życiowe, wpływające na los jego bliskich. O ile Glapa na pewno będzie pamiętał o biało-niebieskich kibicach, to na pierwszym miejscu zawsze znajdą się inni kibice - jego najbliższa rodzina. Rafał podjął decyzję odpowiedzialną, odstawiając na bok kibicowskie waśnie, a stawiając na zapewnienie bytu żonie i dzieciom. Bytu, który na dzień dzisiejszy łatwiej zapewnić pod sztandarem trójkolorowym, a nie tym biało-niebieskim.

Kibice pisali: "Wszędzie tylko nie Śląsk..." - ale to Śląsk gra we Wrocławiu, który jest blisko domu, bliskio rodziny, blisko Wałbrzycha.

Czy zobaczymy jeszcze Rafała  w Górniku ? W tej lub w innej roli wierzę, że tak.

niedziela, 27 listopada 2011

Jaworowa wyprawa

Jawor

Tytan Jawor - Górnik Wałbrzych 64:83

Biało-Niebiescy pokonali słabiutki zespół z Jawora. Nie było to jednak najlepsze spotkanie w góniczym wykonaniu. Przed naszym zespołem jeszcze sporo pracy.

Na wycieczkę do Jawora zdecydowało się ośmiu kibiców usytuowanych w dwóch samochodach osobowych. Punkt 14:55 wyjechaliśmy spod "Teatralnej" by ok. 15:40 zameldować się na jaworskiej stacji benzynowej "Orlen", znajdującej się tuż obok hali Tytana. Co do samej hali - nie było prosto ją odnaleźć. GPS co prawda wyraźnie wskazywał ulicę Wiejską, przy której znajduje się ten obiekt sportowy, ale szybko okazało się, że wcale nie przeszkodziło to nam się pogubić. Hala znajduje się w bardzo posępnej okolicy równie posępnego miasta. Ukryta w gąszczu zdewastowanych magazynów, nie ułatwiała nam procesu lokalizacji. Na odpowiednią "ścieżkę" naprowadził nas dopiero młodzieniec w fioletowej bluzie, którego pytaliśmy o drogę. Na pytanie gdzie znajduje się hala sportowa, odpowiedział - ku naszemu zaskoczeniu - "Która ?" (czyżby w Jaworze znajdowała się hala na 5 tys. kibiców, czekająca na awans Tytana do ekstraklasy, hmm ? ). Niemniej jednak, młodzieniec bezbłędnie nas do hali doprowadził. Jak się później okazało "fioletowy chłopak" także zmierzał na mecz.

Wejście do szkoły przy której znajduje się hala
Wchodząc do środka miejscowych kibiców powitaliśmy głośnym "Jesteśmy zawsze tam, gdzie Górnik Wałbrzych gra !!!" Pieśń wykonywaliśmy zza siatki odgradzającej hall od parkietu. Chwilę później zajęliśmy swoje miejsca, gdzie - razem z 25 jaworskimi kibicami - czekaliśmy na rozpoczęcie widowiska.

Określenie "widowisko" nie jest tutaj najlepszym wyborem. W tym sezonie Górnika miałem okazję na żywo oglądać w siedmiu z ośmiu ligowych meczów. Delikatnie rzecz ujmując - widziałem naszych w lepszej dyspozycji. W pierwszej połowie biało-niebiescy dostosowali się niestety do miernoty, prezentowanej przez jaworskich wyrobników, którzy nie rzadko mieli problemy z kozłowaniem oraz trafianiem z linii rzutów wolnych. Nasi grali słabo, nieskutecznie, strasznie nerwowo. Prowadziliśmy do przerwy tylko dlatego, że rywal nie do końca wiedział o co w tej grze właściwie chodzi.

Zwycięstwo w Jaworze zawdzięczamy Adrianowi Stochmiałkowi, który punktował wyłącznie spod samego kosza. "Arni" zdobył 35 punktów, co nie zmienia faktu, że mógł spokojnie rzucić 50, gdyby nie pudłował z "pomalowanego" w pierwszej połowie. Nasi nie mogli w tym spotkaniu złapać rytmu, grali zrywami, popełniali proste błędy w obronie. Na szczęście, na takiego rywala jak Tytan, kilka składnych akcji wystarczyło by zwyciężyć. Na początku czwartej kwarty, gdy górnicy prowadzili jedenastoma punktami, gwarnie krzyczeliśmy "Gramy do końca !!!" Czuliśmy niedosyt, a tak niska przewaga z tak mało wymagającym rywalem nas po prostu nie zadowalała. 

Zaraz po meczu ogarnęły nas mieszane uczucia. Górnicy co prawda odnieśli zwycięstwo, ale styl w jakim zwyciężyli pozostawia wiele do życzenia. Najlepsze spotkanie w sezonie biało-niebiescy rozegrali w Siechnicach, gdzie do końca walczyli o wygraną, przegrywając ostatecznie 81:89. Najgorzej podopieczni Arkadiusza Chlebdy zaprezentowali się rzecz jasna w spotkaniu ze Spartakusem u siebie, ale wtedy rywal był po prostu z wyższej półki. Niestety, zaraz obok pojedynku z jeleniogórzanami, to mecz z Tytanem należał do tych najsłabszych.



wtorek, 22 listopada 2011

Nie gra już dla Rosy. Co teraz ?

Wychowanek Górnika i były kapitan zespołu Rafał Glapiński nie jest już zawodnikiem pierwszoligowej Rosy Radom. Do stycznia "Glapa" pozostanie bez klubu, bo dopiero wtedy zostanie otwarte okienko transferowe. Czy możliwy jest powrót Rafała do Górnika ?

Glapa z czasów gry w ekstraklasowym Górniku

Glapiński to zawodnik dla mojej generacji kibiców wyjątkowy. To z nim kojarzymy największe sukcesy klubu, które mieliśmy okazje oglądać, to on był zawsze spoiwem pomiędzy miastem, klubem, a kibicami. Wspaniale w akcji było oglądać wałbrzyszanina, z powodzeniem reprezentującego rodzinne miasto. Moja generacja nie pamięta dinozaurów koszykówki tj. Młynarski czy Kiełbik. Nie mamy prawa tego pamiętać. Nie było nas jeszcze na świecie. Dla nas symbolem klubu zawsze był Glapiński, czy to się komuś podoba czy nie. 

Dla mnie osobiście nazwisko Glapiński łączy się z początkiem kibicowania biało-niebieskim. Jego młodzieńcze dredy, wzorowane Allenem Iversonem to jedne z moich pierwszych górniczych wspomnień. "Glapa" od zawsze kojarzył się z oddaniem i poświęceniem dla klubu, z zawodnikiem dla którego "biały" i "niebieski" nigdy nie były przypadkowymi kolorami. Rafał pamięta Górnika w II lidze, w I, w ekstraklasie. Pamięta długie okresy finansowej beznadziei oraz krótkie chwile budżetowej stabilności. Z Górnikiem był na dobre i na złe. 

Gdy w końcu zdecydował się odejść wiedzieliśmy, że w klubie musi być naprawdę źle. Glapiński przetrwał wiele górniczych trudności, a cierpliwość wyrabiał długimi oczekiwaniami na przelew bankowy z klubowej kasy. W 2009 roku miarka się przebrała. Odszedł do równolegle grającego w I lidze Sokoła Łańcut - klubu skromnego, niewielkiego, ale o niebo lepiej zarządzanego. Wielu twierdziło, że odszedł i tak za późno, że za długo był niezawisłym symbolem upadającego Górnika. Z Sokołem odwiedzał Wałbrzych w meczach ligowych, w trakcie których skandowaliśmy jego nazwisko. Po meczu dziękował nam za wsparcie. Doceniał nas jako kibiców, beształ górniczy zarząd. Minęły dwa lata. Nowy Górnik nie ma już potężnego zadłużenia, ale nie gra też w I lidze.

O przydatności naszego wychowanka do trzecioligowej drużyny pisać chyba nie trzeba. Jestem przekonany, że "Iver" zrobiłby KOLOSALNĄ różnicę. Grając na chyba najważniejszej, a na pewno najbardziej odpowiedzialnej pozycji na boisku, bez wątpienia dzieliłby i rządził. Paweł Maryniak, nasz obecnie pierwszy rozgrywający, z pewnością miałby się od kogo uczyć.

Śmiem wątpić w to, że "Glapa" do Górnika wróci. Przynajmniej nie teraz. Dlaczego ? Bo nas na niego po prostu nie stać. Zarobki pierwszoligowe nijak się mają do tych trzecioligowych, gdzie przeważająca większość koszykarzy do swojej gry dopłaca. Miłość do klubu miłością, realna rzeczywistość rzeczywistością. Rafał ma na utrzymaniu rodzinę, Pamiętajmy o tym. W tej sytuacji sentyment nie wystarcza. Obawiam się, że prezes Murzacz musiałby zastawić swojego nowiutkiego Volkswagena by biało-niebieskich było na Rafała stać. Jako uznany gracz na pierwszoligowych parkietach, "Glapa" musiałby szukać motywacji by dawać z siebie sto procent dwa szczeble niżej. Problemy z mobilizacją ma  przecież  nawet Adrian Stochmiałek, który I ligę zna, ale się w niej szczególnie nie nagrał.

Prędko w Górniku Rafała pewnie nie zobaczymy. A może się mylę. Chciałbym się mylić.

niedziela, 20 listopada 2011

Nowy baner

Jak pewnie zauważyliście blog doczekał się nowego baneru. Jest bardziej kolorowo, bardziej kibicowsko, wreszcie bardziej profesjonalnie. W końcu nie muszę się za stronę graficzną wstydzić :) Dzieło dla kibica Górnika (czyli dla mnie) wykonał kibic Górnika (czyli Tomson).

P.S - Jeżeli jeszcze tego nie wiecie - Tomson to prywatnie starszy brat naszego rozgrywającego, Pawła Maryniaka.

Jeszcze raz - wielkie dzięki za nowy baner !

sobota, 19 listopada 2011

Tak blisko, a jednak tak daleko

Górnik Wałbrzych - Śląsk Wrocław 68:82

Dzień przed spotkaniem miałem zły sen. Śniło mi się mecz biało-niebieskich w bliżej niesprecyzowanym miejscu. Dlaczego to był koszmar ? Dlatego, że ponad dwudziestu zagorzałych kibiców nie wspierało swojego zespołu głośnymi okrzykami. Uff... na szczęście to był tylko zły sen. W świecie rzeczywistym kibiców na meczu nie zabrakło. Niestety, nie pomogło to w odniesieniu zwycięstwa. Przegrywamy ze Śląskiem.

Na wstępie można stwierdzić, że porażki można było się spodziewać. W końcu gramy młodym składem z jednym wyjątkiem (sorry Arni), który swoje frycowe musi zapłacić.Z drugiej strony, gdy ujrzałem skład Śląska przed prezentacją poczułem ulgę. Wrocławianie przyjechali w wyjątkowo niemocnym składzie, który - byłem przekonany - znajdował się w naszym zasięgu. W Śląsku zabrakło etatowych drugoligowców Tomasza Bodzińskiego, Norberta Kulona oraz Wojciecha Leszczyńskiego. Przyjechał tylko Kacper Kowalski (nie mylić z Marcinem Kowalskim), który z resztą niczym szczególnym się nie wyróżnił. Okazało się, że nawet taki Śląsk jest w stanie nas ograć. Co najgorsze, nie wygrali przypadkiem. Choć z trudnością przychodzą mi te słowa - Śląsk był po prostu lepszy. Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia dla biało-niebieskich w tym gorzko-kwaśnym sezonie.









Liderem punktowym u nas po raz kolejny był Adrian Stochmiałek (28 pkt). Gdyby spoglądać wyłącznie w statystyki, Arni zagrał bardzo dobre zawody. Z perspektywy trybun tak świetnie to już nie wyglądało. Praktycznie każda piłka w ataku przechodziła przez naszego kapitana. Można to zrozumieć - Stochmiałek na trzecioligowych parkietach to wielki lider zespołu. Trudniej zrozumieć mi sytuacje w których podwajany, często potrajany Arni oddawał piłkę na obwód rzut. Rzut niecelny. Jeden za drugim. Pudło za pudłem. Spod samej obręczy. Co innego można powiedzieć o jego grze na tablicach, gdzie zbierał ważne piłki. Warto jednak pamiętać o tym, że kilkakrotnie dał się łatwo ograć śląskowej młodzieży, która mijając go kończyła akcje 2+1. Co by o nim nie mówić, trudno dziś sobie wyobrazić Górnika bez niego.Na dzień dzisiejszy Adrianowi brakuje podkoszowego wsparcia. Wie to i on, i trener Chlebda, i kibice, i nawet pan grający na harmonijce, którego spotkałem w pobliżu hali. Wiele górniczych problemów powinien rozwiązać Adam Adranowicz, gdy tylko wróci do zdrowia. Niestety nastąpi to dopiero w przyszłym roku. Adranowicz zagrał tylko raz, pozostawiając po sobie piorunujące wrażenie. Jestem pewien, że jeszcze nie raz nas zaskoczy. I to piorunująco. 

Naszym zależało na wygranej - to było widać i słychać. Hubert Murzacz po meczu był bliski łez. W swoim stylu miał okazję wąchać parkiet (w znaczeniu dosłownym), gdy jego ofiarność i waleczność kazała mu lądować w parterze. Bardzo dobre wstawki miał Sebastian Narnicki, który z każdym meczem gra lepiej. Właściwie cały sezon solidnie prezentuje się Paweł Maryniak, który - co ciekawe - lepiej gra w seniorach niż w przeszłości w zespołach młodzieżowych. Jeżeli jest tak pięknie to dlaczego jest tak źle ? Dlaczego znowu przegraliśmy ?

U trzech wyżej wymienionych koszykarzy można znaleźć sporo niedociągnięć. Cóż z tego. Dajmy im czas. To oni (plus Kacper Wieczorek) stanowią o jakości tego zespołu, to na ich rozwój liczymy najbardziej. Najlepiej zdobywać doświadczenie ucząc się na błędach.

Przed spotkaniem zbieraliśmy pieniądze, które mają sprawić, że długa lista życzeń pt. "By było lepiej" zostanie wyczyszczona. Kibice dość chętnie nas wspierali. Ci którzy nie wrzucili ani złotówki, będą mieli okazję się poprawić przy okazji następnego meczu (przypominam - dłuuuga lista życzeń :)) 

wtorek, 15 listopada 2011

www.gornik.walbrzych.pl

Znacie ten adres prawda ? Od kilku dni razem z Mattim pomagamy Duchowi w funkcjonowaniu tej kibicowskiej strony. Jak doskonale wiecie nasz klub nie ma oficjalnej witryny w sieci, więc duchowa strona jest - z resztą od dobrych kilku lat - najlepszym źródłem informacji o biało-niebieskim baskecie.

Zdajemy sobie sprawę z ograniczeń tej strony. Graficzna prostota wynika z kilku czynników.

Pierwszy czynnik - razem z Mattim nie posiadamy totalnie żadnych zdolności w projektowaniu stron internetowych (stąd moje "serdeczne" pozdrowienia dla pani R., której terror na lekcjach informatyki w liceum nie pozwolił rozwinąć skrzydeł oraz gratulacje dla polskiego systemu szkolnictwa w ogóle, gdzie lekcje informatyki wnoszą tyle co te religii).

Drugi czynnik - kasa, kasa, kasa. Zawsze jej brakuje. Tyczy się to także strony internetowej o której mowa. Istnieje ona z pasji administratorów, z prowadzenia jej nie mamy żadnych, ale to żadnych korzyści. Dlatego też jestem zdania, że owa witryna prezentuje się bardzo przyzwoicie biorąc pod uwagę brak środków na jej prowadzenie.

Do tej pory newsy pojawiały się z różną częstotliwością - raz szybciej, raz wolniej. Spokojnie. Pracujemy nad tym. Wychodzimy z założenia, że lepsza jest strona skromniejsza, ale często aktualizowana, niż piękna, ale bez duszy i świeżych newsów (pamiętacie oficjalną witrynę Górnika z czasów ekstraklasy ? Brrrr !!!!)

Mamy pełno pomysłów by ten cały mechanizm rozruszać. Ile z tego wyjdzie - czas pokaże. Zachęcamy do współpracy, a niektórych do dalszej współpracy - mowa oczywiście o przedstawicielach Rady Rodziców.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Teatralnie, kameralnie = nadzwyczajnie ?

Sobotni mecz Górnika ze Śląskiem w ramach rozgrywek III ligi odbędzie się w hali przy pl. Teatralnym. Lokalizacja najważniejszego w tym sezonie meczu naszych seniorów wydaje się kontrowersyjna, pełna wad. Paradoksalnie, wybór wysłużonej hali w miejsce niewiele mniej wysłużonego OSiR-u ma sporo zalet.

Kwaśny wyraz twarzy był moją reakcją na wiadomość, że zagramy na "Teatralnej".W jednej chwili, trzecioligowa przaśność zaatakowała ze zdwojoną siłą. Starałem sobie przypomnieć ostatni ligowy mecz seniorów w tej hali. Bezskutecznie. Wypełniona wilgocią, prawie 40-letnia "Teatralna" to relikt przeszłości. Niedziałające głośniki, brak ogrzewania, dziurawy dach, ciasnota i ... wilgoć, wilgoć, wilgoć. Zastanawiałem się jakie plusy przynosi pojedynek biało-niebieskich z trójkolorowymi w tej hali-staruszce ?

Plusów - jak się okazało - nie brakuje. "Teatralna" to żywa historia klubu. Może i ciasna, przestarzała, wadliwa, ale za to obok wilgoci wypełniona sentymentem. Może i zapuszczona, nieatrakcyjna, ale wierna. Górnik zawsze może na nią liczyć. Tak jak teraz. Gdy OSiR zdradziecko nie potrafił znaleźć czasu dla biało-niebieskich, "Teatralna" przygarnęła naszych pod swoje wysłużone skrzydła.

To właśnie w "Teatralnej" znajduje się obecnie remontowana siedziba klubu. "Teatralna" to górniczy dom. Właściwie jest jak nasz ukochany Górnik - wiecznie z problemami, zawsze czegoś jej brak. Pomimo tego kochamy ją tak jak Górnika.


"Teatralna" to także wachlarz możliwości dla kibiców. Jej gabarytowa skromność powoduje to, że łatwo ją wypełnić. Głęboko wierzę, że w sobotę cała hala wypełni się kibicami po brzegi. Nawet po brzegi brzegów. Wierzę, że "Teatralna" stanie się ponownie gorąca, że ponownie pozwoli naszym koszykarzom wzbić się na wyżyny możliwości. Tak jak miało to miejsce przed dwoma laty gdy młodzicy Górnika pod dogrywce ograli Śląsk 106:103 w thrillerze. Tak jak przed rokiem gdy juniorzy pokonali trójkolorowych po nieprawdopodobnym dreszczowcu 78:77.

W przeciwieństwie do OSiR-u, hala przy placu Teatralnym powala akustyką. Nawet kilkuosobowy doping potrafi być donośny, o czym sam przekonałem się nie raz. Jest to istotne tym bardziej teraz, gdy górnicy grają w folklorystycznej III lidze, a kibiców na mecze przychodzi tak jakby mniej.

W sobotę będzie kameralnie - to pewne. Osobiście wierzę w to, że będzie również nadzwyczajnie. Początek meczu o 13:30.

piątek, 11 listopada 2011

Przyjeżdżają Trójkolorowi

Już 19 listopada nasi zagrają kolejny ligowy mecz we własnej hali. W ramach rozgrywek III ligi biało-niebiescy podejmą trójkolorowych, czyli zielono-biało-czerwonych. Jeżeli nadal nie załapaliście o kogo chodzi, to powiem po prostu WKS Śląsk Wrocław.

Wrocławska ekipa to młodzieżówka drugoligowego Śląska, który pewnym krokiem zmierza do I ligi. Ten zespół to bastion Macieja Zielińskiego - prezesa jedynego, wg tamtejszych fanatycznych kibiców, słusznego Śląska (niesłuszny, "farbowany" ich zdaniem Śląsk gra w ekstraklasie, a pomysłodawcą projektu "złego" WKS jest Przemysław Koelner).

Przeglądam skład młodego Śląska, który zobaczymy za tydzień w Wałbrzychu. Zespół, który wygrał dotychczas dwa z pięciu meczów (w tym ostatnio 16 pkt z Siechnicami) żongluje zawodnikami z grup młodzieżowych oraz tymi, którzy w II lidze zbyt wiele nie grają. Z Siechnicami Śląsk do wygranej poprowadził 19-letni obrońca Wojciech Leszczyński - na co dzień trenujący z drugoligowcem. Warto pamiętać o tym, że Leszczyński oraz wielu z grających obecnie na trzecim froncie wrocławian w tym roku sięgnęło po Mistrzostwo Polski Juniorów Starszych. Z graczy, którzy grali w finale w Wałbrzychu możemy ujrzeć Maksyma Kulona (jego brat Norbert gra już w WKS-ie drugoligowym), Aleksandra Raczka, Łukasza Kubika, Pawła Nowickiego oraz - być może - środkowego Tomasza Bodzińskiego i obrońcę Kacpra Kowalskiego (obaj drugoligowy Śląsk). Dziewiętnastego listopada nie ujrzymy natomiast innych złotych medalistów jak choćby Jarosława Zyskowskiego oraz Kacpra Sęka (ekstraklasowy Śląsk) i wspomnianego Norberta Kulona. W Śląsku nie występuje już także inny medalista - Michał Zygadło, który tak bardzo pokaleczył naszych celnymi rzutami z dystansu jako gracz KKS Siechnice.

Młodsza część zawodników Śląska pamięta za to fascynujący mecz z Górnikiem w hali przy pl. Teatralnym z ubiegłego sezonu, gdy nasi juniorzy - grając przy ogłuszającym dopingu - wygrali w dramatycznych okolicznościach 78:77. W tamtym niezapomnianym meczu udział wzięło kilku grających dziś w III lidze biało-niebieskich. Dla naszych punktowali Wieczorek 41, Murzacz 15, Pawlikowski 9, Borkowski 4, Maryniak 4, Dudka 3, Pabisiak 2, Świątkowski 0, Lewandowski 0, Hupało 0, Łozowicki 0, Grabka 0 (grubą czcionką koszykarze, którzy wciąż są w klubie). 

Tak teraz sobie myślę - fajnie byłoby powtórzyć atmosferę z tamtego grudniowego popołudnia 2010 roku. Czy się uda - zobaczymy. W Klubie Kibica jak na razie gardeł jedynie ubywa, a naciąg do bębna odmówił posłuszeństwa, co dało się zauważyć podczas ostatniego spotkania ze Spartakusem.

niedziela, 6 listopada 2011

Bo „życie bywa przewrotne”, czyli koszykarskie anomalia.

 Wrocław

„Życie bywa przewrotne” – takimi słowami trener Chlebda skwitował komentarz mojego kolegi Matiego na temat nieprawdopodobnej ilości fauli popełnionych przez graczy Gimbasketu. Górnik pewnie wygrał we Wrocławiu z ekipą Roberta Kościuka 90:54, a pięciu z dziewięciu koszykarzy gospodarzy opuściło parkiet przedwcześnie z powodu przewinień.










Artyr Mucha w roli boiskowego statysty, czyli gramy 4 na 4


Schludną, nowiutką halę wrocławskiej Akademii Medycznej oraz mój  dwudziestokilkupiętrowy akademik dzieli zaledwie jeden przystanek tramwajowy. Z tego powodu wypadu na mecz biało-niebieskich nie mogłem sobie odmówić. No i tego wypadu nie żałuję wcale, bo byłem świadkiem najbardziej kuriozalnego meczu jaki widziałem w życiu.

Zaczęło się od niejasności o której godzinie to spotkanie się rozpocznie. Na początku była mowa o 17:30, później o 17:15. Ostatecznie stanęło na 17:00, co rzecz jasna nie przeszkodziło w rozpoczęciu widowiska o 17:05. Tak to się robi w III lidze. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że te godzinowe manipulacje to było dopiero preludium do późniejszych koszykarskich anomalii.

Na mecz ponownie wyciągnąłem mieszkającego pod Wrocławiem brata (podobnie było w Siechnicach). Tym razem do nas dołączyło dwóch przedstawicieli Klubu Kibica, którzy – podobnie jak ja – w tym sezonie zmienili adres pobytu, co silnie utrudnia uczęszczanie na biało-niebieskie mecze. Tymi kibicami są Tomek, który pracuje obecnie we Wrocławiu oraz Mati – student Politechniki Opolskiej.

W pierwszej połowie do śmiechu nam nie było i nie chodzi tu o wynik, który nasi kontrolowali właściwie od początku do końca. W drugiej kwarcie nasz obrońca Sebastian Narnicki, który w meczu z Gimbasketem zadebiutował w pierwszej piątce kosztem Szymona Łozowickiego, uległ dość poważnie wyglądającemu urazowi. Ofiarnie ratując piłkę przed opuszczeniem parkietu, zanurkował po nią w metrową przestrzeń,  prosto w deski okalające przymocowane do ściany grzejniki. Sebastian rozciął skórę na wysokości nadgarstka. Polała się krew, a cała sytuacja z perspektywy trybun wyglądała groźnie. Na szczęście Narnicki wrócił do gry po przerwie, a kontuzjowany nadgarstek „ozdobiły” trzy szwy.

Nasi mieli swoje przedmeczowe kłopoty. Wciąż kontuzjowany jest Adam Adranowicz, który do gry wróci dopiero po nowym roku. Nafaszerowany antybiotykami grał Hubert Murzacz, a problemy z lewą ręką nękały Pawła Maryniaka. Paradoksalnie to ci dwaj ostatni byli najjaśniejszymi punktami Górnika (odpowiednio 21 i 19 pkt). „Marynę” dodatkowo motywował także trener Chlebda, który na zwijającego się z bólu naszego rozgrywającego pokrzykiwał „Nie cackaj się !”. Nieco w cieniu młodszych kolegów pozostał za to Adrian Stochmiałek (10 pkt), który do spotkania nie podszedł chyba maksymalnie skoncentrowany.

Bez wątpienia ten mecz był wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Wszystko za sprawą… przewinień. W połowie czwartej kwarty Maciej Kościuk postawił swojego ojca w bardzo trudnej sytuacji, bo jako piąty w swoim zespole opuścił boisko przez faule. W Gimbaskecie pozostało jedynie czterech koszykarzy zdolnych do gry, co wywołało nasze kibicowskie spory jak to wszystko się dalej potoczy. Wykluły się trzy opcje: zagrają 4 na 5, 4 na 4, czy może 5 na 5 bez względu na ilość fauli ostatniego z graczy, który powinien zejść. Obstawiałem trzecią opcję, bo kiedyś takiego meczu byłem świadkiem. Tym razem przeważyła opcja nr 2. Nasi zachowali się fair, wystawiając do walki co prawda piątkę graczy, ale jeden z nich pełnił rolę boiskowego statysty, koszykarskiego manekina, który marznął w okolicach środkowej linii boiska. Tym piątym kołem u wozu był Artur Mucha, który tylko czasami łapie się do składu meczowego. Tym razem – w meczu anomalii – stał w centrum widowiska. Dosłownie i w przenośni. Od kibiców siedzących na trybunach różnił go tylko strój sportowy – wpływ na grę za to miał taki jak my, czyli żaden.

Było to pierwsze zwycięstwo naszych w sezonie. Kolejny mecz z młodzieżą Śląska Wrocław u siebie. Powinno być ciekawie.

czwartek, 3 listopada 2011

Teraz Gimbasket

Gimbasket Wrocław - Górnik Wałbrzych  sobota 5.11, 17:00

Po kilku trudnych do przełknięcia porażkach nasi mają wreszcie szansę się odkuć. Najbliższy mecz biało-niebiescy rozegrają we Wrocławiu z Gimbasketem, ekipą która jak na razie także dostaje baty. Okres biczowania zostaje zawieszony. W hali Akademii Medycznej przy ul. z Brudzewa jeden z młodych zespołów nareszcie wygra.

Robert Kościuk z czasów gry w Śląsku
Czym jest Gimbasket ? Jest to gimnazjum oraz liceum sportowe, które - jak czytamy na oficjalnej stronie - łączy u młodzieży rozwój zarówno sportowy jak i naukowy. Inicjatorem ośrodka jest nie byle kto. Robert Kościuk to postać w polskiej koszykówce rozpoznawalna, nawet zasłużona - były reprezentant Polski, uczestnik Mistrzostw Europy, czterokrotny Mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław, jeden z rekordzistów pod względem ilości występów w Ekstraklasie.

Aż prosi się by pisać o sukcesach tego młodego zespołu. W końcu nie może być inaczej, gdy projektem dowodzi człowiek o takiej wizytówce. A jednak. Różowo od strony sportowej drużyna Kościuka nie wygląda. Projekt istnieje od 2003 roku, a sukcesów czy to na arenie rozgrywek młodzieżowych, czy tym bardziej na arenie ligi seniorów ze świecą szukać.

Gimbasket w mieście przegrywa rywalizację nie tylko ze Śląskiem, ale i (a może przede wszystkim) z WKK Wrocław. Ekipa Kościuka to dwa górnicze akcenty, właściwie to epizody. W obecnych składzie Gimbasketu mamy Bartłomieja Gadzinę (ur 1992), który swego czasu w Górniku niczym, oprócz patyczkowatych nóg windujących wzrost na grubo ponad 2 m, się nie wyróżnił. Ponadto, dwa lata temu w przedsezonowych sparingach wracający do I ligi zespół biało-niebieskich kierowany przez Grzegorza Chodkiewicza testował inny produkt szkółki Kościuka - Filipa Gładkiego (ur.1990). Szybciej niż szybko okazało się jednak, że dla tego obwodowego wrocławskiego gracza I liga to znacznie za wysokie progi.

W tym sezonie Gimbasket uległ kolejno WSTK Wschowa (- 28 pkt), KK Wałbrzych (-58), Maximusowi (-35) i Siechnicom (-24).

Jedno manto za drugim. Brak nadziei na choćby nawiązanie równorzędnej walki przez zespół, gdzie najbardziej znanym graczem jest... Maciej Kościuk - znany tylko dlatego, że jego ojciec jest trenerem. Uwagę zwraca jednak wysoka porażka nawet z Siechnicami.

Dla porównania - wyniki Górnika: z KK Wałbrzych (-48), z Maximusem (-21), z Siechnicami (-9), z Zastalem (-20), ze Spartakusem (-60).

Wniosek z tego taki, że nasza niska porażka z Siechnicami stawia nas w roli faworyta. Tak jakby, bo trudno mówić o faworycie w meczu dwóch dołujących zespołów najniższej klasy rozgrywkowej w Polsce.

Obie ekipy poczuły krew. Żądza pierwszego zwycięstwa w sezonie powinna sprawić, że we Wrocławiu zobaczymy iskry. Będzie się działo, będzie się kurzyć. A gdy opadnie bitewny kurz... nasi wrócą do domów z tarczą. Trzymajmy za to kciuki.

niedziela, 30 października 2011

Trzecioligowy folklor

Na mecze Górnika regularnie chodzę od 2004 roku. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem rekordzistą.Z drugiej strony wiem, że biało-niebieskiej drużynie kibicują też ludzie nie pamiętający okresu dredów Rafała Glapińskiego. Ja ten okres pamiętam. W tym moja nad nimi przewaga. Pierwsze górnicze wspomnienia sięgają jednak millenium. Nasi grali wtedy w I lidze, trenerem był Grzegorz Chodkiewicz, a głównymi mecenasami wałbrzyskiego basketu były firmy Roto i Roplasto. Do składu wchodzili wspomniany Glapiński, Marcin Kowalski, Błażej Nowicki i... Maciej Łabiak, który z Górnikiem dziś niezbyt jest kojarzony.

Żałuję, że Górnik ostatni tytuł mistrzowski zdobywał na rok przed moimi narodzinami. Nie mogę jednak narzekać, bo w maturalnej klasie oraz na pierwszym roku studiów oglądałem KSG w Ekstraklasie. Pamiętam biało-niebieskich w I lidze, a szczebel niżej na tym blogu nazywałem Mordorem. Bałem się tej II ligi strasznie. Drżałem przed wątpliwą atrakcyjnością zawodów od strony sportowej, przed peryferyjnym charakterem rozgrywek. Dziś jestem mądrzejszy. II liga nie wydaje mi się już Mordorem, a rajem utraconym. Utraconym na rzecz III ligi.

Czym jest III liga ? Czymś więcej niż Mordorem. Przez "czymś więcej" tak naprawdę mam na myśli "czymś mniej". Więcej jest upokorzeń, mniej profesjonalizmu.

Ktoś sprytnie nazywa te rozgrywki oficjalnie nie III ligą, a zawodami "O wejście do II ligi". Sprytnie. Brudy i niedociągnięcia w ten sposób zostają zamiecione pod dywan. Ja zamierzam zło nazywać po imieniu. Dla mnie to jest III liga - symbol przaśności, peryferie peryferii koszykówki.

III liga to nowe doświadczenie dla kibiców z mojego pokolenia. Trudna do przełknięcia gorycz. Niełatwy do zaakceptowania folklor podobny do piłkarskiej okręgówki czy A klasy. Na meczach pojawiają się mocno oprocentowani "kibice", których pojedyncze bluzgi dosięgają parkietu, bo muzyka nie zawsze rozbrzmiewa z głośników. W trakcie meczu ze Spartakusem jeden z takich "fanów" znalazł się na środku parkietu, wykrzykując coś w pijackim amoku. Ten pan, którego nigdy wcześniej nie widziałem na meczu poczuł się bezkarny, bo na folklorystycznych zawodach ochrony nie ma.

Trzecia liga to także czarna dziura statystyczna - informacje do centrali napływają z wielkim opóźnieniem, a składają się jedynie z wyniku i zdobytych przez graczy punktów. Dla fanatyków wnikliwych analiz statystycznych, do których się zaliczam, jest to dramat.

To, co nasz ukochany klub od przaśności nieco oddala to liczebność kibiców. Na mecze wciąż przychodzi sporo ludzi pomimo tego, że Górnik przegrywa bardzo wyraźnie mecz za meczem. Całe szczęście, że kolory biały i niebieski wciąż budzą w ludziach sentyment i przypominają o pisanej złotymi zgłoskami przeszłości. Młode pokolenie, wychowane na awansie do ekstraklasy 2007 miesza się z tym starszym, fanatycznym, które na Górnika będzie chodzić zawsze, w każdej lidze.

Nie ma wątpliwości, że głęboki smutek i zaduma goszczą w naszych sercach. Delikatnie mówiąc, nasze oczekiwania są większe niż wysokie porażki z zespołami o przedziwnych nazwach, w których to grają w przeważającej większości anonimowe postacie na czele z brzuchatymi panami.

sobota, 29 października 2011

Wychowanie a'la Sparta(kus)

Górnik - Spartakus 63-123

W starożytnej Sparcie dzieci i młodzież nie miały lekko. W wieku 7 lat młodzi chłopcy rozpoczynali ciężki wojskowy trening. Wychowanie spartańskie to wychowanie srogie, surowe, nie znające litości.

Wychowanie spartańskie naszej młodzieży zafundowali koszykarze Spartakusa. Bez skrupułów obnażali górnicze słabości, raz po raz kalecząc naszych czy to punktami z kontry, czy trafieniami z dystansu (Krzysztof Samiec miał do przerwy aż 32 punkty, co jest ewenementem nawet na tym poziomie rozgrywek).

Generalnie ten mecz niewiele różnił się od poprzednich domowych klęsk. Zaczynało się obiecująco, a kończyło chowaniem twarzy w dłoniach, bądź też smutnymi przyśpiewkami kibiców. Dwa razy w tygodniu przemierzam kolejową trasę pomiędzy Wałbrzychem a Wrocławiem. Dość zaskakująco można znaleźć relację pomiędzy tymi wyprawami, a tempem jakie na boisku prezentuje Górnik.

Pociąg wyruszający z Wrocławia w pierwszej fazie trasy imponuje tempem, szybkością, bo te 90 km/h w polskich warunkach rozbudza wyobraźnię. Jednakże ostatnie 20 km do Wałbrzycha człapie w trybie jednostajnie bardzo wolnym. Podobnie wygląda gra biało-niebieskich. Zaczynami energicznie, skutecznie, a Spartańczyków odstawiamy na 10-5 w pierwszej kwarcie. Niestety, później robi się 10-10, a później.... no właśnie - później zwalniamy, tracimy werwę. Człapiemy. Zrezygnowany wyraz twarzy Adriana Stochmiałka w czwartej kwarcie mówił w zasadzie wszystko. Lider drużyny nie wracał już do obrony, a myśli kołatające wtedy w jego głowie nie należały do tych pozytywnych.

Chude lata w Górniku mają się dobrze. Są równie chude jak kończyny Tomka Filipiaka - naszego nieogranego środkowego. Trwa koszykarska głodówka, na której koniec czekamy z utęsknieniem. Na szczęście teraz naszym powinno być z górki - kolejni rywale są z dolnej półki i nijak mają się do Maximusa, KK i Spartakusa, które nie pozostawiały złudzeń kto jest lepszy. Najbliższy mecz z Gimbasketem Wrocław - drużyną jak najbardziej w górniczym zasięgu.

poniedziałek, 24 października 2011

46 - 43 - 2-2 oraz z 0-7 na 1-7

Weekendowa dawka basketu zaspokojona. Górnicy wygrali dwukrotnie, dwa razy schodzili też z boiska pokonani. Nie zamierzam przywoływać statystyk, bo te znajdziecie na innej stronie. Tym razem moja uwaga koncentruje się na wrażeniach odbieranych z parkietu.

W sobotę kadeci przegrali wyraźnie z Turowem. Zgorzelczanie dysponowali składem jedynie rok starszym. No właśnie... czy aby na pewno "jedynie" ? Rok różnicy na tym poziomie wtajemniczenia odgrywa ogromną rolę. Gracze Turowa byli jak starszy brat, który karcił każdy błąd tego młodszego. O wielkiej wadze... wagi w tej grze przekonał się Łukasz Kołaczyński, któremu skutecznie wybijano z głowy koszykówkę. Czyżby czas odkurzyć sprzęt na siłowni ?

Kolejną porażkę zanotowali seniorzy, a ponownie błyszczał Adrian Stochmiałek - ostatni rezerwowy pierwszoligowego Górnika. Wbrew końcowemu wynikowi nasi po raz kolejny byli blisko rywala. Blisko, a jednak daleko. Skład jest ciągle plastyczny, zawodnicy się pojawiają i odchodzą, nadają się lub nie. Na razie do zespołu przebiła się opcja odgrzewana, czyli elementy w młodzieżowym Górniku niegdyś znane i znaczące, a do trenowania w klubie powracające.

W niedzielę młodzicy wygrali wysoko w Kłodzku. Dość powiedzieć, że Bartek Szmidt ponownie skakał rywalom po głowach, kończąc rywalizację z 43 punktami. Dla porównania, ten sam Szmidt w spotkaniu kadetów z Turowem nie wyróżnił się już niczym (5 pkt), bo nie grał przeciwko rówieśnikom - jego rywalami byli koszykarze dwa lata starsi.

Eksplozję złości wylał na parkiet w meczu juniorów Hubert Murzacz, który w meczu ze Śląskiem II dosłownie w pojedynkę wyprowadził biało-niebieskich z mielizny. Górnik przegrywał z młodszymi rywalami już nawet 0:8, ale dzięki zawziętości Murzacza udało się rywali dogonić, a potem przegonić. Koło ratunkowe w postaci 46 punktów młodego wałbrzyskiego gracza zadziwiło samych stolikowych, którzy nie do końca byli za pan brat z przepisami gry w basket. Najpierw doprowadzali do najwyższego poziomu frustracji trenera Chlebdę, by potem pytać go "Jak się nazywa ten gracz, co tyle rzucił ?", znając przecież jego nazwisko z protokołu... Wracając do coacha - po trzech porażkach w juniorach oraz czterech w seniorach, wygrał on pierwszy mecz w sezonie.

czwartek, 20 października 2011

Podadzą do stołu, czyli co tam sychać w górniczym menu ?

Najbliższy weekend to kolejna dawka ligowych emocji spod znaku kilofa i młota. Biało-Niebiescy, zarówno ci więksi jak i mniejsi, wybiegną na parkiet pograć w kosza. Co zatem do zaoferowania ma wałbrzyska karta dań w sobotę oraz niedzielę ?

PRZYSTAWKA

Niedziela, MŁODZICY: Nysa Kłodzko - Górnik Wałbrzych

Przystawkę pomijamy, bo będzie serwowana w filii naszego lokalu w Kłodzku. Już teraz jednak mogę stwierdzić, że produkt o nazwie Bartek Szmidt dla obywateli Kotliny Kłodzkiej będzie wyjątkowo niestrawny.

PIERWSZE DANIE, CZYLI ZUPKA

Sobota, KADECI: Górnik Wałbrzych - Turów Zgorzelec

Zupkę serwujemy w lokalu przy pl. Teatralnym od 11:30. Nasi leczą się z zatrucia pokarmowego jakim niewątpliwie tydzień temu był posiłek podany przez pracowników Górnika Nowe Miasto. Czas się odkuć i odtruć, choć łatwo nie będzie bo Turów z niejednego pieca chleb jadł, więc byle zupą może pogardzić.

DANIE GŁÓWNE

Sobota, O WEJŚCIE DO II LIGI: Zastal Zielona Góra - Górnik Wałbrzych

Kolejny wyjazdowy posiłek. W Zielonej Górze młoda filia sławnego na cały kraj lokalu o nazwie "Zastal" po raz kolejny wystawi na próbę wałbrzyskie kubki smakowe. Obie ekipy to starzy znajomi. Bardzo jestem ciekaw, co młodzi zielonogórzanie zgotują młodym Górnikom. Wiele zależy od tego, czy w kuchni znajdzie się, promowany na ogólnopolskiej scenie, doskonały kucharz młodego pokolenia Filip Matczak, który w dwóch dotychczasowych zabawach z okrąglutkim klopsem w dłoni notował 14 i 34 pkt. Czy naszych będzie stać "zmieścić" wszystko to, co zaserwuje maestro Matczak ?

DESER

Niedziela, JUNIORZY: Górnik Wałbrzych - Śląsk II Wrocław

Deser jemy już u siebie. Miejsce dobrze znane - pl. Teatralny. Godzina ? 15:30. Biało-Niebiescy na razie karmią nas zakalcami, ale coś czuję, że to jest ten czas, gdy wszyscy zjemy ze smakiem.

Koszykarska uczta już w ten weekend.

Smacznego !!!!


wtorek, 18 października 2011

Między jedną ligą, a drugą

Po bardzo obiecującym występie w Siechnicach nasi juniorzy/seniorzy grali wyjazdowy mecz w lidze juniorów z WKK II Wrocław - ekipą, którą ogrywali zawsze. Czas przeszły użyty został nie bez kozery, bo WKK biało-niebieskich ograło 65:56. Wcześniej Górnicy ulegli sensacyjnie Nysie Kłodzko oraz planowo najsilniejszemu w regionie WKK I Wrocław. Z zakładanego bilansu 2-1 zrobiło się 0-3, co zepchnęło wałbrzyszan na samo dno ligowej tabeli. Warto jednak pamiętać o tym, że juniorzy KSG to częściowo NIE TA SAMA drużyna, którą oglądamy w III lidze.

Przed sezonem trener Chlebda dość jasno określał cel jaki stawia przed ekipą juniorów. Mówił mianowicie o narzuceniu swojego stylu gry i wygrywaniu ze wszystkimi. Kłody pod nogami pojawiły się niestety dużo szybciej niż ktokolwiek przypuszczał. Z treningów zrezygnował podstawowy podkoszowy, bardzo ważna część zespołu zarówno juniorów jak i trzecioligowych seniorów, Oskar Pawlikowski. Jego szalenie sensacyjna decyzja o końcu kariery była jak nóż wetknięty prosto w plecy trenera Chlebdy. Brak podkoszowej siły szybko się uwidocznił na obu frontach. O ile teraz sytuacja w III lidze ulega poprawie, gdy po wielu przepychankach do Górnika wrócili Adam Adranowicz i Adrian Stochmiałek, o tyle w zespole juniorskim pod koszami brakuje nam argumentów.

Pod dziurą w zespole juniorskim obecnie występują zawodnicy niezwykle surowi, nieoszlifowani, nieograni - nazywajcie to jak chcecie. Dwa szczudła w postaci Mariusza Dziurdzi i Tomasza Filipiaka to jak na razie marne pocieszenie dla kibiców. 

Kogoś może dziwić to, że forma juniorów nijak się ma do tej trzecioligowców. Wytłumaczenie jest proste - personalia obu zespołów różnią się dość diametralnie. W III lidze prym wiodą wspomniani Stochmiałek (28 lat) oraz Adranowicz (20 lat), bardzo ważnymi graczami są - co warto podkreślić - już nie juniorzy Kacper Wieczorek i Paweł Maryniak (po 18 lat). Jedynymi zawodnikami, którzy tak naprawdę są "zajeżdżani" na dwóch frontach są 17-letni Hubert Murzacz oraz Szymon Łozowicki, oraz odkrycie ostatnich spotkań - ledwie 16-letni Szymon Jaskólski.

Dlatego też nie popadajmy w panikę twierdząc, że chłopaki przegrywają w rozgrywkach młodzieżowych wszystko, bo grają w dwóch ligach. Murzacz, Jaskólski i Łozowicki akurat wyróżniają się na szczeblu juniorskim, co pokazuje, że te trio jest w stanie łączyć grę z rówieśnikami, jak i z nieco starszymi koszykarzami. Problem polega na sportowym krajobrazie otaczającym tych graczy. Jest z tym trochę tak jak z przenoszeniem szafy - łatwiej jest gdy pomaga ci potężnie zbudowany "kawał chłopa" niż gdy za trzydrzwiowy mebel bierze się chucherko. Powstaje pytanie retoryczne: W której sytuacji jest bardziej prawdopodobne, że szafa wyślizgnie Ci się z rąk ?

sobota, 15 października 2011

Pocztówka z Siechnic

Siechnice

Dojazd do tej sennej wiejsko-miejskiej gminy zajmuje sporo czasu. Sporo czasu nawet z perspektywy mojego wrocławskiego akademika, bo kosztuje to spędzenie ponad 1 h w dwóch autobusach (komunikacji mejskiej i podmiejskiej). Szybko jednak doszedłem do wniosku, że wybrać się było warto.  Hala w Siechnicach nie ma co prawda trybun, ale za to jest nowa, czysta, schludna, elegancka i z wewnątrz i z wewnątrz. Dostawiane rzędy ławek dla kibiców przypominają te żywcem wyjęte z amerykańskiego high schoolu. No i na boisku taką szkołę średnią mieliśmy, bo biało-niebiescy w 90 proc. to licealiści. Wyprawy do tej podwrocławskiej miejscowości nie żałuję również dlatego, że zobaczyłem naprawdę fajnie grającą drużynę Górnika. Panie i Panowie - wszystko idzie ku dobremu. 

KKS Siechnice - Górnik Wałbrzych 89:80 (11:23, 29:16, 23:21, 26:20)

Górnik: Stochmiałek 23, Murzacz 21, Wieczorek 14 (2/9 za 1), Maryniak 8, Łozowicki 6, Jaskólski 6, Grabka 2, Hupało 0

Przyznam się, że wielkich oczekiwań przed tym spotkaniem nie miałem. Po dość bolesnych doświadczeniach z rywalizacji z KK oraz nieco mniej bolesnych po meczu z Maximusem, byłem przygotowany na najgorsze, czyli na blamaż. Oczywiście można twierdzić, że dla tych młodych chłopaków liczy się gra, postępy, ciągły progres. Prawda. Niemniej jednak skłamałbym pisząc, że cieszę się porażek mojego ukochanego zespołu. . Ten sezon jest przejściowy, trudny. Jest jak ospa - trzeba przez to przejść. Odmiana ospy koszykarskiej długo wydawała mi się nie wietrzna, a WIECZNA - zdawało mi się, że choróbsko potrzyma nas wiecznie, czyli cały sezon będzie nas upokarzać kolejnymi porażkami. Na razie łaskawa dla nas nie jest, ale ustaje. I to już widać na boisku. Serio.


Można rzecz jasna brać pod uwagę siłę rywali  - zaczęliśmy od mocnego KK, potem dość silny Maximus, teraz - słabsze od dwóch poprzednich rywali Siechnice. 








Nasi zaczęli fantastycznie, wygrywając wysoko pierwszą kwartę. Przewagę przyniosło świetne transition offense, czyli przejście z obrony do ataku. Byłem tym pozytywnie zaskoczony, ale z drugiej strony wiedziałem, co czeka naszych w dalszej fazie meczu. Widziałem to nie raz. Gramy dobrze, a potem siły witalne ulatują z nas wprost proporcjonalnie do trwania meczu, co jest spowodowane słabością młodości oraz brakiem mnogości, czyli wąskim polem manewru. Możemy gdybać, jakby potoczyło się to widowisko, gdyby w składzie znalazł się Adam Adranowicz







A. Stochmiałek - wielki powrót do składu. Na tle 16, 17 i 18-latków nestor wałbrzyskiej koszykówki. W I lidze podgrzewał siedzonka na ławce rezerwowych. W III lidze jest liderem drużyny. To pokazuje, jak daleko te ligi są od siebie oddalone - jak stąd do Las Vegas, a może nawet bardziej. Jego doświadczenie było bardzo pomocne. Momentami był dla nas jak koło ratunkowe, parokrotnie rzucane na pełnym, burzliwym morzu. Arni trafił nawet trzy razy zza linii 6,75, co zasługuje na szczególna uwagę. 
P. Maryniak - nabiegał się niebywale. Jest szybki. To wiemy. Niestety, naprzeciw musiał kryć gracza jeszcze szybszego (tak, to możliwe). Miał spore kłopoty w obronie, ale rywala miał godnego. Maryna przebiegł w tym spotkaniu maraton. Grał długo, bo na pozycji rozgrywającego wciąż nie ma godnego zmiennika. Zaimponował dwoma fantastycznymi dograniami po penetracji pod kosz. Z drugiej strony zaliczył parę strat oraz nie trafiał z półdystansu.
S. Łozowicki - nieźle sobie poczynał w pierwszej fazie meczu, gdy wykańczał kontry. Potem dwa razy bezpardonowo zablokowany, co ostudziło jego boiskowe podboje. W drugiej połowy zluzowany przez nieźle grającego Jaskólskiego.
H. Murzacz - w pierwszej połowie przeciętny, z jego podkoszowych wejść niewiele wynikało. W trzeciej kwarcie, gdy aktywność wciąż chyba jeszcze nie bardzo przygotowanego do sezonu kondycyjnie Stochmiałka osłabła, był liderem zespołu. Jego kolejne 8 pkt pozwoliło na wyrównanie wyniku. Był pierwszy w kontrze, zaliczał przechwyty, wymuszał przewinienia.
K. Wieczorek - skutecznie wykańczał swoje firmowe akcje z pomalowanego. Trafiał z dystansu. Bardzo szkoda jedynie spudłowanych aż 7 z 9 rzutów wolnych.
S. Jaskólski - późno pojawił się na boisku, bo dopiero w trzeciej kwarcie. Wejście miał wyraziste, bo okraszone przepięknym blokiem. Dał naprawdę wartościową zmianę, zebrał parę piłek, trafiał z faulem. Raz spudłował w bardzo prosty sposób w kontrze spod samego kosza. Pamiętajmy jednak o tym, że jest najmłodszy w zespole.
D. Grabka i I. Hupało - zaliczyli jedynie epizody.

Cały mecz na ławce spędzili Ciuruś, Stopiński, Filipiak i Sulikowski.

Na meczu byłem z bratem, który mieszkając pod Wrocławiem biało-niebieskich w akcji nie widział dawno. Po meczu powiedział mi, że zaskoczyła go dobra gra Górnika. Nie tylko jego. 

Brawo za walkę i byle do przodu !