Szukaj na tym blogu

wtorek, 26 sierpnia 2014

Dawkowanie czas zacząć

Nareszcie. Wreszcie. W końcu. Miasto powoli budzi się z koszykarskiego uśpienia i letniego letargu. Biało-Niebiescy już wylewają na treningach poty, a po wysiłku wylewają na siebie wiadro wody w akcji #IceBucketChallenge. Kibice natomiast smutnym wzrokiem patrzą w kierunku opustoszałych w okresie wakacyjnym koszykarskich obiektów, bo za boiskowymi emocjami tęsknią niemal tak jak Palestyńczycy za pokojem w Strefie Gazy.

Okazją do zapełnienia obiektów i wybudzenia się z głębokiego snu podczas sezonu ogórkowego będzie Turniej o Puchar Dolnego Śląska.

Górnicy zmierzą się w pierwszym przedsezonowym przetarciu z Doralem Nysą Kłodzko, Sudetami Jelenia Góra oraz rezerwami Śląska Wrocław. Wałbrzyszanie, świadomi swoich braków na pozycji numer 2, dokonali świetnego wzmocnienia w postaci Rafała Niesobskiego, który ostatnio notował średnio dwucyfrową zdobycz punktową w wicemistrzu I ligi. Do składu dołączył także Kuba Kiełbik, znany na dzień dzisiejszy jedynie z legendarnego pod Chełmcem, stawiającego bardzo wysoko poprzeczkę nazwiska. Kiełbik Junior to dla fanów chodząca enigma. Ostatnio podobno związany był z zapleczem koszykarskiego mistrza Francji, ale moja znajomość języka francuskiego nie pozwoliła na dokładne sprecyzowanie formy tego związku. Górnik w nowym sezonie powinien być silny i jest właściwie o jednego klasowego skrzydłowego (np. Kuba Czech z Sudetów) od zameldowania się na czele tabeli w przedsezonowych rozważaniach.

W ogonie drugoligowych rozgrywek nie zamierzają się ciągnąć zawodnicy z Kłodzka. Solidny zespól 2013/14 został dodatkowo wzmocniony i na pewno będzie się liczył w walce o awans do II etapu. Nazwiska takie jak Lepczyński, Bartkowiak, Lipiński, Weiss, Wojciechowski i Kowalski są doskonale znane w drugoligowym świecie (te dwa ostatnie są też dobrze znane w Wałbrzychu). Nysa na pewno będzie imponować zgraniem, a jedynym czego potrzebują tam do szczęścia to chyba centymetrów pod koszem.

Sudety straciły podstawowego rozgrywającego, Michała Kozaka. 22-letni wychowanek zespołu z Jeleniej Góry powędrował do Katowic, mocno osłabiając zespół trenera Taraszkiewicza. Skład Sudetów wciąż nie jest kompletny i dopiero na turnieju okaże się kogo ujrzymy w biało-pomarańczowo-niebieskim trykocie. Jedno jest pewne: skromny budżet zespołu nakazuje stawianie na młodych wychowanków oraz… tych nieco starszych, do których należy lider zespołu Łukasz Niesobski – brat Rafała.

Rezerwy Śląska zaprezentują zapewne swoją młodzież, która po plamie w tegorocznych finałach MP U-18 (dopiero 6. miejsce przed własną publicznością) będzie starała się zaskoczyć bardziej doświadczonych rywali. W składzie reprezentanci Polski U-18 Marc-Oscar Sanny i Jakub Nizioł oraz wałbrzyszanin Dawid Kołkowski.

W Wałbrzychu w osobnym turnieju zagrają również cztery kluby z elity. Rosa Radom wydaje się jeszcze solidniejsza niż przed rokiem, gdy zakończyła sezon na 4. miejscu. W składzie nie brakuje ogranych Polaków tj. Robert Witka, Łukasz Majewski, Kamil Łączyński. Są też wciąż młodzi, a już klasowi Damian Jeszke i Michał Sokołowski. Do tego do Rosy dołączyli ciekawi gracze zagraniczni, w tym Danny Gibson ze Śląska.

Silniejszy też wydaje się właśnie wrocławski Śląsk, który mocno przebudował skład po dość rozczarowującym ostatnim sezonie. W stolicy Dolnego Śląska wylądował szalony strzelec Kuba Dłoniak, twardziel Robert Tomaszek oraz sprawdzeni na polskich boiskach obcokrajowcy tj. Mladenović, Kinnard, Trice i Cesnauskis (ten ostatni z polskim paszportem).

O puchar zagra też Turów Zgorzelec. Będzie to kolejna wizyta zgorzelczan w Wałbrzychu, ale pierwsza w roli aktualnego Mistrza Polski. Turów zadebiutuje w nowych rozgrywkach w Eurolidze, choć kadrowo na zespół z europejskiej czołówki nie wygląda. W składzie pozostali znani Polacy (Dylewicz, Kulig, Wiśniewski, Chyliński). Do ekipy z przygranicznego miasta dołączył fruwający nad koszami Christian Eyenga. Mam nadzieję, że w Aqua Zdroju Kongijczyk wykrzywi sztywne obręcze, a z trybun będzie go podziwiać Patrycja Kazadi. Bartek Ratajczak już zaciera ręce na korespondencyjny pojedynek na wysokościach.

Nieco skromniej na tle powyższej trójki wygląda beniaminek z Kutna. Pomimo tego fajnie będzie zobaczyć szybkiego jak błyskawica rozgrywającego Grzegorza Grochowskiego oraz super strzelca I ligi Krzysztofa Jakóbczyka. Ten pierwszy w końcu zadebiutuje w ekstraklasie, po tym jak razem z naszym Piotrkiem Niedźwiedzkim zdobywał wicemistrzostwo świata U-17. Ten drugi w pięknym stylu bronił barw Górnika Wałbrzych w I lidze.

Zarówno drugoligowcy, jak i ekipy z Tauron Basket Ligi sezon zaczynają dopiero w październiku. Mimo to, dawkowanie koszykarskich emocji należy zacząć już w najbliższy weekend.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Górnik Wałbrzych - wizytówka

oprawa podczas tegorocznych baraży

Na stronę kibiców Górnika zagląda ostatnio sporo osób na co dzień niezwiązanych z wałbrzyską koszykówką. Na gornik.walbrzych.pl uważnie śledzą wizytówki i trzeźwo poprawiają błędy merytoryczne o swoich zespołach. Pomyślałem więc, że może warto coś dla nich napisać o naszym Górniku. Jeżeli jesteś fanem wałbrzyskiego basketu możesz już w tej chwili odejść od monitora, bo prawdopodobnie nie dowiesz się niczego nowego. Jeżeli natomiast mieszkasz w jakimś zakątku Wielkopolski lub gdzieś w okolicach Winnego Grodu, to posłuchaj uważnie.

Zacznijmy od tego, że w Wałbrzychu koszykówkę traktuje się niezwykle poważnie. Zawodnicy są pilnie obserwowani z trybun i wiedzą, że kibice pójdą za nimi w ogień i przejadą za nimi cały kraj (na turniej barażowy w Przemyślu w tym roku) tylko wtedy, gdy będą pewni, że na parkiecie biało-niebiescy dają z siebie maksimum. Gdy natomiast koszykarze popisują się serią pudeł spod kosza lub gdy grają na pół gwizdka, na trybunach robi się gorąco.

Koszykarski Górnik Wałbrzych to Mistrz Polski 1982 i 1988. Jeżeli jeszcze tego nie wiesz, to wystarczy, że przyjeżdżając do Wałbrzycha na mecz ligowy spojrzysz pod dach naszej nowej, otwartej w zeszłym roku hali. Ujrzysz tam dwa banery, które upamiętniają mistrzostwa oraz wicemistrzostwa kraju z lat 1981, 1983 i 1986. W Górniku czuje się silny związek ze swoją historią. W ostatnich latach w 3 lidze projekt koszulek meczowych zawierał dwie złote gwiazdki symbolizujące mistrzostwa.

Od końca lat 80. minęło jednak sporo czasu, a wałbrzyska koszykówka z każdym kolejnym roku miała coraz większe kłopoty. Nie, nie… Nie chodzi o kłopoty sportowe, ale o te organizacyjne. Z tego też powodu w 1995 pożegnaliśmy się z ekstraklasą mimo świetnego, czwartego miejsca w tabeli. Następne lata to próba odbudowy w oparciu o wychowanków klubu. W 2000 roku juniorzy zdobyli srebrny medal Mistrzostw Polski Juniorów. Na drodze do złota stanął wtedy Trefl Sopot z niejakim Filipem Dylewiczem w składzie. W 2002 roku juniorzy starsi docierają do 4. lokaty w Polsce a rok później zdobywają brąz. W składzie byli wtedy znani ligowcy: Rafał Wojciechowski, Marcin Salamonik i Marcin Kowalski. O sile tamtych drużyn stanowili również grający obecnie dla biało-niebieskich Rafał Glapiński i Adrian Stochmiałek. W latach 1995-2006 Górnik grywa na zmianę w drugiej i pierwszej lidze. W 2006 roku wałbrzyszanie mieli już za sobą dwa sezony w 1. lidze, w których byli blisko lub bardzo blisko spadku. Mający skromny budżet zespół skutecznie przed degradacją ratował wtedy grający trener Andrzej Adamek – nasz wychowanek, obecnie pierwszy trener Stelmetu Zielona Góra.

W sezonie 2006/07 doszło do przełomu. Ogranych już wychowanków, którzy sięgali po medale w rozgrywkach juniorskich (Glapiński, Kowalski, Salamonik) wsparli przyjezdni: Wojciech Kukuczka, Michał Saran, Sławomir Nowak i Marcin Stokłosa. Trenerem mianowano Radosława Czerniaka. Tak zbudowany zespół zajął 2. miejsce w sezonie zasadniczym 1. ligi. W II rundzie play-offs wielu jednak zwątpiło w upragniony awans bo biało-niebiescy przegrali pierwsze dwa mecze u siebie ze Sportino Inowrocław. Zespół Aleksandra Krutikowa i Krzysztofa Szubargi potrzebował do promocji jednej wygranej u siebie. Górnicy w hali rywala zobaczyli mrożące się szampany i balony przygotowane do świętowania awansu. Biało-Niebiescy zgodnie postanowili utrzeć nosa inowrocławianom i spróbować dokonać niemożliwego, czyli odwrócić serię. Trener Czerniak puścił nawet przed meczem swoim podopiecznym film „300”. Mecz nr 3 Górnik wygrywa po dreszczowcu 63:62 i przedłuża nadzieje. W kolejnym starciu wałbrzyszanie wygrywają 84:75 i wyrównują serię. Koszykarze Górnika pokazali wielką wolę walki i przeogromny charakter, z czego są znani od lat.

To, co działo się w wałbrzyskiej hali OSiR-u podczas meczu nr 5 nie opiszą żadne słowa. W wypełnionym po brzegi obiekcie Górnicy nie mieli prawa przegrać. 



Niesieni ogłuszającym dopingiem fanów pokonali Sportino 88:74 i awansowali do ekstraklasy. Radości nie było końca. Ciemne niebo rozbłysło fajerwerkami a puste ulice zapełniły się morzem śpiewających kibiców. Zespół Czerniaka dokonał niemożliwego – oszukał przeznaczenie, które nie widziało Górnika w ekstraklasie.

Ekstraklasowe mecze Górnicy rozgrywali w znajdujących się nieopodal Świebodzicach, bo Wałbrzych w tamtym momencie nie posiadał hali godnej najwyższych rozgrywek w Polsce. W pierwszych dwóch kolejkach w Dominet Bank Ekstralidze ekipa Czerniaka sensacyjnie ogrywa faworyzowany Turów i Anwil. Później jest już gorzej, ale utrzymanie w elicie nie było ani przez chwilę zagrożone. Dysponujący niewielkim budżetem Górnik odznaczał się walecznością i wolą walki, a spora hala w Świebodzicach była pełna kibiców. Pamiętam mecz ze Stalą Ostrów Wlkp. na który się spóźniłem, co spowodowało, że nie mogłem już liczyć na dobre miejsce w przepełnionej hali. Ludzi było tak dużo, że z trzeciego rzędu miejsc stojących widziałem na oczy tylko pół parkietu. Jeszcze więcej ludzi przybyło na derby w których Górnicy pewnie ograli Śląsk Wrocław.



Utrzymanie biało-niebiescy zawdzięczali wtedy bardzo trafionym transferom obcokrajowców. Kristian Clarkson skakał po głowach rywali, a w J.J. Montgomerym kibice się po prostu zakochali. Gdy Amerykanin opuszczał drużynę po roku, fani stworzyli akcję „JJ Stay” w której chcieli z własnej kieszeni zrzucać się na pensję koszykarza! Nie zawodzili też Polacy: Tomasz Zabłocki wypruwał na boisku żyły, a bardzo dobrą postawą w barwach Górnika Łukasz Wichniarz wywalczył powołanie do reprezentacji Polski.

Drugi sezon w ekstraklasie (2008/09) to spore zmiany w składzie. Najważniejsza rotacja miała jednak miejsce na ławce trenerskiej. Górnika z powodów osobistych opuścił uwielbiany przez kibiców, uważany za cudotwórcę Radosław Czerniak. W jego miejsce zatrudniono Jerzego Chudeusza, który przegrał pierwsze pięć meczów sezonu i został z hukiem zwolniony. Kibice zapamiętali jego niewiarygodną pasywność, zapuszczenie korzeni na krzesełku i przekładanie nogi na nogę podczas meczów. Jego miejsce zajął wałbrzyszanin Adamek, który tchnął w zespół trochę życia. Najjaśniejszymi punktami Górnika byli wtedy 19-letni Adam Waczyński i bardzo wszechstronny senegalski środkowy Ousmane Barro. Z Polaków wciąż świetną robotę wykonywał Zabłocki, dobrze do składu wkomponował się Kamil Chanas, który zyskał sympatię kibiców pomimo tego, że wywodzi się z nielubianego Śląska Wrocław.

Rok 2008 to także początek wielkiego kryzysu gospodarczego na świecie. Kryzys mocno uderza w głównego sponsora Górnika, koksownię „Victoria”, do tego wzrasta wartość dolara, w którym płacono pensje obcokrajowcom. Sytuacja szybko wymyka się spod kontroli. Zespół opuszczają trener Adamek, Barro i Marcin Stefański. Górnik popada w ogromne tarapaty finansowe i w niemal juniorskim składzie obrywa od kolejnych rywali. Kończy się spadkiem do 1 ligi. Tonący okręt do końca sezonu prowadziła legenda klubu, Mieczysław Młynarski.

Sezon 2009/10 Górnik spędza w 1. lidze. Klub szuka oszczędności, zmienia się niemal cały skład. Nowym trenerem zostaje Grzegorz Chodkiewicz, który wraca do Górnika po kilkunastu latach. Zespół Chodkiewicza wlecze się jednak w ogonie ligi. Po jakimś miesiącu od początku sezonu Chodkiewicz zamienia się miejscami ze swoim asystentem, zaledwie 31-letnim Arkadiuszem Chlebdą. Drużyna gra lepiej, Chodkiewicz odchodzi, a drużynę powierzono młodemu Chlebdzie na dobre. Ostatecznie, po niezwykle zaciętej walce, wałbrzyszanie pokonują w „meczu o wszystko” MOSiR Krosno jednym „oczkiem” i cudem zachowują byt w 1.lidze. Liderami zespołu są sprowadzony z Kłodzka Krzysztof Jakóbczyk oraz wałbrzyszanin Marcin Sterenga.

Przed sezonem 2010/11 biało-niebiescy ponownie dysponują co najwyżej przeciętnym składem. Zespół znowu ląduje w dolnej połówce tabeli. W połowie rozgrywek najlepszy zawodnik Górnika, jakim był wtedy Jakóbczyk, odchodzi do Sportino. Zdobywanie punktów spada na barki Sterengi, który gra fantastycznie. Górnicy heroiczną wręcz walką „wyciągają” kilka meczów, których nie mieli prawa wygrać. Jakóbczyka udanie w akcji zastępuję będący do tej pory bardzo w cieniu Mateusz Nitsche. Swoje szanse dostaje wychowanek klubu Damian Pieloch, dobrą robotę pod koszem wykonuje Marcin Wróbel. Walczący jak lwy na parkiecie Górnicy przegrywają znowu organizacyjnie. W klubowej kasie jest pustka, a długi z czasów ekstraklasy są jak kula u nogi. Zespół opuszczają kolejni zawodnicy. Wałbrzyski klub znowu sięga dna, w ostatniej kolejce w składzie meczowym pozostaje tylko 7 zawodników. W ostatnim meczu istniejący jedynie w teorii Górnik z parkietu zmiótł Znicz Pruszków, a kibicom puściły nerwy. W przerwie meczu wjeżdżają na parkiet z taczką, na którą „zapraszają” włodarzy wałbrzyskiego klubu.

Spółka Akcyjna, która operowała Górnikiem od awansu do elity w 2007 roku tonie w długach, a byli koszykarze sądzą się z klubem o pieniądze. Jest lato 2011 roku i staje się bardzo realne, że istniejący od 1946 roku Górnik Wałbrzych może przestać istnieć w rozgrywkach seniorskich. Klub postanawiają ratować rodzice zawodników grup młodzieżowych, których Stowarzyszenie Górnik Wałbrzych 2010 tworzy zespół seniorów w 3.lidze. W zespole seniorów jest jednak tylko jeden doświadczony zawodnik, Adrian Stochmiałek. Reszta to nieopierzeni juniorzy. Zespół wciąż prowadzi wałbrzyszanin Chlebda. Do czystek dochodzi w zarządzie klubu. Nowym prezesem zostaje znany z wrogiego nastawienia do sędziów podczas meczów Andrzej Murzacz. Niedoświadczony skład spowodował, że kibice nie mieli wielkich nadziei na sukces. Juniorzy radzą sobie jednak nieźle, wygrywając 7 z 18 meczów w lidze.

W 2012 roku dochodzi do przełomu. Do stowarzyszenia dołącza, po trzech nieudanych próbach zwojowania baraży, lokalny trzecioligowy rywal -  KK Wałbrzych (wcześniej: Górnik Nowe Miasto Wałbrzych). Kluby się łączą, powstaje KK Górnik Wałbrzych wystawiany do rywalizacji przez Stowarzyszenie Górnik Wałbrzych 2010. Najlepsi gracze z obu drużyn też łączą siły, do tego do składu dochodzi znany z gry w Górniku w 1. lidze Sławomir Buczyniak. Wreszcie mocno po latach zaniedbań postawiono na szkolenie młodzieży. Po raz pierwszy w historii klubu powstaje żeńska grupa naborowa. Nowy zespół zostaje przedstawiony kibicom podczas hucznej przedsezonowej prezentacji.

Sezon 2012/13 zaczyna się jednak koszmarnie. Wałbrzyszanie grają fatalną koszykówkę, sensacyjnie notując bilans 0-6 na starcie rozgrywek. Rozwścieczeni kibice obrażają koszykarzy z trybun i żądają głowy trenera Chlebdy. Skład opuszcza ostatecznie dwóch zawodników a Górnicy wygrywają kolejne cztery spotkania. Wydaje się, że zespół podniósł się z kolan. Nic z tych rzeczy. Bezbarwna drużyna kończy rozgrywki z bilansem 7-11. Bardzo dobry sezon indywidualnie zalicza Buczyniak, ale jego dobra postawa nijak wpływa na kolegów. Z awansu, który świętowano już przed pierwszą kolejką sezonu, wyszły nici. Balon oczekiwań pękł z wielkim hukiem. 

Latem 2013 roku biało-niebiescy przenoszą się z przestarzałej hali OSiR-u do nowo powstałej areny w kompleksie Aqua Zdrój, która może pomieścić 2 000 widzów. Wybuchowego i impulsywnego Murzacza na stanowisku prezesa zastępuje pragmatyczny i wyważony Artur Wylandowski, na co dzień związany z nowym kompleksem sportowym. Dochodzi także do ważnej zmiany w składzie. Do Wałbrzycha po czterech latach wraca rozgrywający Rafał Glapiński zastępując na pozycji nr 1 Buczyniaka. „Glapa” jest szanowany wśród kibiców, w Górniku przeszedł wszystkie szczeble juniorskie, grał z zespołem w drugiej i pierwszej lidze, a także w ekstraklasie. Zespół z Glapińskim nie gra bardziej efektownie, ale o wiele bardziej efektywnie. Górnicy szybko zasiadają na fotelu lidera i nie oddają go do końca rozgrywek. Pod koniec sezonu w rozgrywkach regionalnych do składu dołącza kolejny wałbrzyszanin, Piotr Niedźwiedzki, wicemistrz świata U-17. Niedźwiedzki pragnie w Górniku odbudować formę po ponad rocznym rozbracie z koszykówką spowodowanym komplikacjami związanymi z wadą serca. Jego powrót do sportu z zaświatów to szok dla kibiców i obserwatorów. Wicemistrz świata szybko okazuje się wielkim wzmocnieniem. Świetnie rozumie się z Glapińskim. To właśnie ten duet prowadzi Górnika w barażach do awansu do 2 ligi. Ku uciesze kibiców, zarówno Glapiński, jak i Niedźwiedzki zagrają w Górniku również w nowym sezonie w 2. lidze.

środa, 13 sierpnia 2014

Coraz więcej staje się jasne

Po długich oczekiwaniach poznaliśmy rywali Górnika w 2 lidze. PZKosz przy dyskutowanym na tym blogu podziale grup postanowił zszokować kibiców, wysyłając na banicję WKK Wrocław i Gimbasket Wrocław, które będą mierzyć się z silnie reprezentowanym Zagłębiem oraz Górnym Śląskiem. Doszło do tego, bo w koszykarskiej centrali na siłę chcieli podzielić rozgrywki na aż cztery grupy. 

Z punktu widzenia górniczego kibica, musi cieszyć spora ilość spotkań w sezonie, bo oprócz 20 meczów w I etapie będą jeszcze starcia o awans lub utrzymanie w rozgrywkach w etapie II. Awans i spadek jest, rzecz jasna, baaardzo teoretyczny, bo rozprzestrzeniająca się po polskiej koszykówce niczym ebola po świecie maniera wyprzedawania i wykupywania dzikich kart zdominowała rozgrywki w TBL, I i II lidze. 

Biało-niebiescy znowu zaczynają sezon późno, bo dopiero w październiku. W centrali postanowili zacząć później i z powodu goniących terminów wcisnąć dwa derbowe starcia Górników (z Kłodzkiem i Sudetami) na środek tygodnia, co niestety spowoduje, że wielu kibiców tych najważniejszych meczów nie będzie w stanie zobaczyć... Czy nie prościej byłoby zacząć sezon na początku września i sprawnie ominąć środowe kolejki? Do tego nasza grupa jest nieparzysta, liczy koślawą liczbę 11 zespołów, co spowoduje, że ekipy będą pauzować a tabelę będzie trzeba rozpatrywać w procencie zwycięstw do porażek, a nie za pomocą punktów (oby w PZKosz o tym pamiętali). Jeżeli będziemy liczyć w punktach powstanie nam chaos, a tego w rozgrywkach przecież nikt sobie nie życzy. 

Drogi kibicu, oto co na dzień dzisiejszy musisz wiedzieć:



piątek, 8 sierpnia 2014

W której grupie zagramy? Mój podział

Znamy już ekipy, które w nadchodzącym sezonie zagrają w 2 lidze. Wciąż jednak niewiele wiemy o podziale na grupy, nie wiemy z kim zmierzy się nasz Górnik. Mówi się o podziale na cztery grupy, a nie jak w sezonie 2013/14 na trzy. Nowy podział ma być spowodowany szaleństwem na wykupywanie przez kolejne zespoły dzikich kart. 

W chwili obecnej wiemy o 42 drużynach w 2 lidze (ostatnio do tego grona dołączyły rezerwy Czarnych Słupsk). Te grono wciąż może się poszerzyć, ale też może ulec zmniejszeniu, co jest związane z procesem licencyjnym. 

Do jakiej grupy zatem mogą trafić Górnicy? Decyduje rzecz jasna podział geograficzny. Oto co udało mi się stworzyć po chwili zastanowienia:

GRUPA A

Księżak Łowicz
AZS UMCS Lublin
ŁKS KM Łódź
Tur Bielsk Podlaski
KS Piaseczno
Gimbaskets 2 Przemyśl
Sokół Ostrów Mazowiecka
Polonia Warszawa
MKS Kalisz
AZS Politechnika Częstochowa

GRUPA B

MCKiS Jaworzno
Polonia Bytom
AZS AWF Katowice
Mickiewicz Katowice
Pogoń Ruda Śląska
MKS II Dąbrowa Górnicza
Alba Chorzów
MOSiR Cieszyn
AZS AGH Kraków
Wisła Kraków

GRUPA C

Górnik Wałbrzych
Nysa Kłodzko
Sudety Jelenia Góra
Śląsk II Wrocław
WKK II Wrocław
Gimbasket Wrocław
Basket Junior Suchy Las
Rawia Rawicz
Obra Kościan
Sokół Międzychód
Muszkieterowie Nowa Sól
Polonia 1912 Leszno

GRUPA D

Asseco II Gdynia
GTK Gdynia
Trefl II Sopot
SMS PZKosz Władysławowo
SSK Kobylnica
Czarni II Słupsk
AZS UMK Toruń
Noteć Inowrocław
Basket Piła
SLS Tczew

Moim zdaniem, ten podział, przy 42 zespołach z licencjami, ma największy sens. Trudno jednak przewidzieć, co wymyśli PZKosz. Już wkrótce przekonamy się o rzeczywistym podziale.


czwartek, 7 sierpnia 2014

Historia z Pacyfiku

Książka "Pacific Rims" wciąż dostarcza mi niesamowitych koszykarskich historii. 

Oto jedna z nich.

Ginebra San Miguel (czytaj hinebra) to zawodowy koszykarski zespół z filipińskiej ligi PBA. Nazwa drużyny to nazwa sponsora. San Miguel produkuje bowiem szeroko dostępny w archipelagu, mocno średniej jakości dżin. Niska cena tego trunku spowodowała, że pokochali go Filipińczycy. Daleko poza lasem drapaczy chmur określających stolicę kraju, Manilę, rolnicy popijają Ginebrę po robocie w polu.  Jak obliczono, w jednej z prowincji liczącej 16 000 mieszkańców, miesięcznie spożywa się 2,600 butelek z alkoholem, głównie z dżinem marki Ginebra.

Ginebra nie jest zwykłym klubem. Od wielu lat jest uznawana za zdecydowanie najpopularniejszy klub w 100-milionowym narodzie zakochanym na zabój w koszykówce. Zawodnicy drużyn przeciwnych nie przechodzą w stosunku do Ginebry obojętnie. Dzięki ogromnej mobilizacji część z nich w starciu z ulubieńcami fanów zaliczała mecze życia. Części za to, na widok wściekle nastawionych do rywali kibiców Ginebry, miękły nogi. Trenerzy drużyn przeciwnych mówią, że mecz z Ginebrą to jak pojedynek „my kontra reszta Filipin”. Ich zdaniem, szaleni kibice San Miguel dają zespołowi w każdym meczu, czy to przez mobilizację swoich ulubieńców, czy też przez wymuszenie presji na sędziach lub koszykarzach, około siedmiu dodatkowych punktów. To nie wszystko. Wściekli na decyzje sędziego kibice Ginebry, ku uciesze biegających z mopem dzieciaków, często rzucali w stronę parkietu monety. Legenda głosi, że to właśnie w ochronie przed fruwającymi pesos koszykarze rezerwowi zaczęli zakładać ręczniki na głowach.

Włodarze Ginebry potrafią docenić swoich fanów. Treningi zespołu odbywają się po południu tak, by jak największa ilość sympatyków mogła popatrzeć na swoich ulubieńców. Poza tym, na treningach sponsor klubu zapewnia kibicom słodki poczęstunek! To jednak nie kawałki ciasta czy przystępna cena dżinu, którego logo znajduje się na koszulkach zawodników przyciągnęła fanów do ekipy koncernu San Miguel. Zasługa popularności Ginebry to w dużej mierze zasługa pewnego legendarnego na Filipinach koszykarza, prawdopodobnie najbarwniejszej postaci jaka kiedykolwiek i gdziekolwiek uprawiała zawodowo basket.




Tak, wzrok was nie myli. Facet ma na nazwisko Jaworski. ROBERT SALAZAR JAWORSKI. Jego związek z krajem nad Wisłą jest jednak dużo mniejszy niż mogłoby się początkowo wydawać. Jaworski urodził się na Filipinach w 1946 roku. Jego matka jest Filipinką, ojciec Amerykaninem z polskimi korzeniami, który zresztą nie odegrał w jego życiu większej roli. Ciężko jednak w wyglądzie Jaworskiego znaleźć polskie rysy. Oblicze Roberta nie odbiega bowiem od stereotypowego wyglądu przeciętnego Filipińczyka. 

Szybko dał się poznać jako skandalista. W 1971 roku, w czasie jednego z meczów z podejrzanie stronniczym sędziowaniem, Jaworski musiał wcześniej zakończyć mecz z powodu przewinień. Pod koniec meczu, po kolejnym kontrowersyjnym gwizdku sędziego krzywdzącym jego zespół, nie wytrzymał. Wstał z ławki i skierował się na parkiet wymierzając sędziemu cios. Skończyło się na pięciu szwach nad lewym okiem arbitra i dożywotnim zakazie gry w ligowej koszykówce dla Jaworskiego.

Rok później rządzący wtedy Filipinami silną ręką prezydent-dyktator Ferdinand Marcos postanowił uniewinnić krewkiego koszykarza. Biorąc pod uwagę tortury, cenzurę i łamanie praw człowieka, akt łaski prezydenta Marcosa (obalonego w 1986 roku) musiał być czymś wyjątkowym.
Robert Jaworski

W 1975 roku Jaworski dołączył do ligi PBA, do zespołu Toyoty. Przez niemal całą dekadę jego sponsorowana przez japoński koncern drużyna była jedną z dwóch ligowych potęg. Jaworski był jej czołowym zawodnikiem, w 1978 roku zgarnął nagrodę MVP. Kibice pokochali go jednak za jego nieprawdopodobną boiskową zawziętość i waleczność. Jaworski nie akceptował porażek, pragnął wygrywać za wszelką cenę. Z tego też powodu jego gra często była nieczysta i niezwykle brutalna. Koszykarz Toyoty regularnie podstawiał rywalom nogę czy uderzał w żebra. Bali się go rywale, bali się też sędziowie, bo Jaworski miał ogromne wsparcie w kibicach. Ci kochali go nie tylko za jego boiskową waleczność, ale także za wielki szacunek jakim darzył swoich fanów. Na boisku Jaworski był agresywną bestią, ale w życiu prywatnym okazał się spokojnym, wyważonym człowiekiem, gotowym do rozmowy z każdym kibicem, nigdy nie odmawiający zdjęcia czy autografu.

W 1984 roku zespół Toyoty rozwiązano, a ekipę przejął koncern San Miguel. Jaworski był grającym trenerem Ginebry od 1985 aż do 1997 roku, grając ostatni mecz w wieku, uwaga, 51 lat! W ostatnich latach swojej kariery grał rzecz jasna niewiele, pojawiał się, ku histerycznej uciesze fanów, w czwartych kwartach, przy rozstrzygniętym wyniku. Pomimo zaawansowanego wieku wciąż potrafił zaskakiwać rywali swoimi firmowymi zagraniami, czyli rzutem za trzy oraz podaniem zza pleców. Z Ginebry Jaworski wycofał się w 1998 roku, gdy kończył sezon już jedynie jako trener.

W ciągu 22 lat gry zdobył w sumie 13 tytułów mistrzowskich (9 z Toyotą, 4 jako grający trener z Ginebrą – liga filipińska w sezonie dawała możliwość zdobycia w sezonie nawet 3 tytułów mistrzowskich), cztery razy zagrał w meczu gwiazd, sześć razy był wybierany do najlepszej piątki rozgrywek, dwukrotnie wybierano go najlepszym obrońcą. W 2005 roku dołączył do galerii sław filipińskiej ligi, a „7” z którą występował została zastrzeżona przez Ginebrę. Jaworski zostały także wybrany do grona 25 najlepszych koszykarzy w historii zawodowej ligi na wyspach. Jest też liderem listy wszechczasów w ilości asyst (5,825 – 605 więcej od zawodnika z drugiej pozycji). Czterokrotnie prowadził także zespoły podczas meczów gwiazd. Jaworski miał także sukcesy na arenie międzynarodowej. Z reprezentacją Filipin jako zawodnik zdobył dwa złote, jeden srebrny i jeden brązowy medal podczas mistrzostw Azji.

Co ciekawe, w ciągu ostatnich trzech sezonów Robert Jaworski występował w Ginebrze wraz… ze swoim synem, Robertem Jaworskim Jr. Do dziś Juniora uważa się za jednego z najgorszych koszykarzy w historii ligi, a sprowadzenie go do drużyny uznano za czysty nepotyzm ze strony słynnego ojca. Ściągnięcie Juniora do zespołu miało mu pomóc w jego późniejszej karierze politycznej. Cóż, pomogło. Junior przez trzy lata zasiadał potem w Izbie Reprezentantów Filipin.

Jaworski Senior także nie pogardził karierą polityczną, do której najprostsza droga wiedzie przez lepszą bądź gorszą karierę koszykarską. W latach 1998-2004 Jaworski, nazywany na Filipinach „Żywą Legendą”, był senatorem.  

Choć dziś jest legendą na całej długości i szerokości archipelagu, miał też słabsze momenty. Wraz ze swoim kumplem z boiska występowali w serialu kryminalnym „Manila Files”, gdzie wcielali się w filipińskich Starsky’ego i Hutcha. Serial zebrał jednak fatalne recenzje, a Jaworski gwiazdą kina nie został.

Najciekawsze jest jednak to, że Robert Salazar Jaworski nigdy oficjalnie nie zakończył kariery sportowej. Przed dekadą postanowiono na wyspach uściślić przepisy związane z grą w lidze Amerykanów z filipińskimi korzeniami. W sprawie głos zabrał senator Jaworski, przypominając zawodnikom, że wciąż jest jednym z nich. Kibice na archipelagu żartują, że blisko 70-letnia "Żywa Legenda" nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i powoli szykuje się do powrotu na zawodowe parkiety.
  

sobota, 2 sierpnia 2014

Nieudana inauguracja

Górnik Wałbrzych - Błękitni Stargard Szczeciński 0:1 (Flis 76)

Ok, wiem. To blog koszykarski, ale koszykarze Górnika sezon zaczynają dopiero w październiku. Tymczasem na boisko wybiegli już piłkarze biało-niebieskich, inaugurując sezon meczem u siebie z Błękitnymi Stargard Szczeciński. Po bohaterskiej walce do ostatniej kropli potu o utrzymanie w II lidze w sezonie 13/14, w Górniku nastąpiło sporo kadrowych zmian. W pierwszej "11" pojawiło się aż sześciu nowych graczy, w tym trzech obrońców!!! Do "nowych" w pewnym sensie trzeba też zaliczyć bramkarza Janiczaka, który ostatnie dwa sezonu przesiedział na ławce jako zmiennik popularnego "Yogiego", czyli Damian Jaroszewskiego.

Spotkania na poziomie II ligi mają to do siebie, że nie dostarczają wielu składnych akcji, po których ręce same składają się do oklasków. Tak było i tym razem. Trwał festiwal niecelnych podań i błędów technicznych. Entuzjaści polskiego futbolu o takich spotkaniach mówią "mecz walki". Dla pesymistów, lub tych, którzy mieli okazję na żywo obejrzeć mecz angielskiej Premier League (miałem to szczęście), drugoligowe pojedynki to bardziej okazja do posiedzenia na świeżym powietrzu i spotkania znajomych, niż szansa na obejrzenie zapierającego dech w piersiach widowiska.

Górnik w meczu z Błękitnymi


Od pierwszych minut Górnicy dali się zepchnąć na własną połowę. Rywale szybko to wykorzystali, narzucając swój styl gry. Biało-Niebiescy grali niezwykle zachowawczo i kunktatorsko. Nawet po stracie bramki nie za bardzo się otworzyli. W dodatku, zaraz po stracie gola, trener Polak zdjął najbardziej kreatywnego w Górniku Szepetę. Błękitni okazali się zespołem lepiej poukładanym, ale nie takim, którego nie dałoby się ograć. Naszym zabrakło w ogóle rozgrywającego oraz przebojowych skrzydłowych - grający na skrzydłach Sawicki i Mańkowski zagrali bardzo słabe zawody w ofensywie. Okazało się, że Górnicy długo jeszcze będą tęsknić za Danielem Zinke, który zakończył sportową karierę. Niezwykle defensywne nastawienie wałbrzyszan spowodowało, że każda próba wyjścia z kontrą lub ewentualne prostopadłe podanie nie miało szans na powodzenie. Szkoda, bo rywal ze Stargardu Szczecińskiego w zasadzie nie stworzył sobie żadnej dogodnej sytuacji do strzelenia bramki. Celne uderzenie Flisa z dystansu było przecież dość przypadkowe.

Noty dla biało-niebieskich (1- najlepsza, 6 - najgorsza):

Patryk Janiczak - 5,5 - 21-letni wychowanek Zagłębia Lubin jest w klubie od dwóch lat, ale zdążył zagrać raptem w dwóch ligowych meczach i jednym pucharowym. Na co dzień jest zmiennikiem najlepszego piłkarza Górnika, Damiana Jaroszewskiego, który z Błękitnymi nie mógł zagrać z powodu kontuzji. Janiczak swojego występu do udanych nie zaliczy. Był bardzo niepewny w bramce, przyklejony do słupków, w ogóle nie wychodził na przedpole. Już na początku meczu "wypluł" przed siebie proste uderzenie głową rywala, co mogło skończyć się utratą bramki. W drugiej połowie o mało nie zaskoczyło go kierowane do nikogo dośrodkowanie z lewego skrzydła, którego w kuriozalny sposób ani nie potrafił złapać, ani wybić poza boisko. Piłka trafiła po wybiciu za to pod nogi rywala.

Dariusz Michalak - 4,5 - w I połowie popełnił fatalny błąd tracąc piłkę dwa razy jakieś 25 metrów od bramki i tym samym tworząc zagrożenie pod biało-niebieską bramką.

Przemysław Cichocki - 4 - nowy zawodnik Górnika ma dopiero 20 lat i przybył do Wałbrzycha z III ligi, dlatego też można się było obawiać o jego dyspozycję. Nie brakuje mu ambicji i waleczności, ale to właśnie w jego obszarze boiska było kilka razy bardzo nerwowo.

Bartosz Tyktor - 4 - dołączył do zespołu zaledwie kilka dni temu i wciąż brakuje mu zrozumienia z kolegami z boiska. Na dłuższą metę może być jednak ciekawym wzmocnieniem.

Filipe - 3 - kilka razy świetnie stopował rywali, ale zdarzały mu się również niecelne podania, które stwarzały zagrożenie. To po jego wykopie piłkę na 25 metrze przejął Flis i pięknym uderzeniem zaskoczył Janiczaka. Ogólnie jednak najpewniejszy z biało-niebieskich defensorów. I najsprytniejszy. Gdy widział nacisk ze strony rywala podkładał mu się pod nogi, co sędzia interpretował jako faul i piłkę dla Górnika. W końcówce meczu zabrał się za grę w ofensywie, prezentując lepszą technikę użytkową niż napastnicy. Uratował zespół w drugiej połowie, gdy po zamieszaniu w polu karnym i pasywności naszych stoperów wybijał piłkę niemal z linii bramkowej. Trochę brakuje mu szybkości. Przed meczem, jak to przystało na Brazylijczyka, podniósł głowę do góry, zamknął oczy i wystawił ręce w celu odprawienia modlitwy. Niestety, jego krótka rozmowa ze Stwórcą nie przyniosła tym razem powodzenia jego zespołowi.

Kamil Mańkowski - 5,5 - 19-latek rodem z Wrocławia debiutował przed wałbrzyską publicznością. Debiutował bardzo nieudanie. W pierwszej połowie niczym się nie wyróżnił, w drugiej kompletnie zniknął z pola widzenia.

Tomasz Wepa - 4 - kapitan biało-niebieskich zaliczył kilka odbiorów w środkowe strefie, ale miał też niebezpieczne straty. Brakowało z jego strony prostopadłego podania, gdy to kilkakrotnie pod koniec meczu wyprowadzał kontrę Górników.

Grzegorz Michalak - 4 - podobnie jak Wepa, z tym że po jego dynamicznym wejściu w pole karne sędzia podyktował faul na 16 metrze, co dało biało-niebieskim rzut wolny. Raz świetnie przejął futbolówkę w środku pola i popędził z nią niczym taran do przodu. Po jakichś 15 metrach rajdu został powstrzymany, bo nie miał do kogo zagrać.

Mateusz Sawicki - 4,5 - przesunięty przez trenera Polaka ponownie z obrony do pomocy. Zaliczył tylko jeden skuteczny rajd i jedno dośrodkowanie w pole karne. Poza tym, bardzo niewidoczny na skrzydle.

Bartosz Szepeta - - nowy nabytek Górnika zaliczył niezły mecz. Dał się poznać kibicom z dobrych dośrodkowań w pole karne oraz kilku skutecznych rajdów skrzydłami. Brakuje mu jakiejkolwiek szybkości, ale i tak mógł zostać bohaterem meczu, gdy po kapitalnej dwójkowej akcji z Orłowskim fatalnie spudłował sam na sam z bramkarzem Błękitnych.

Marcin Orłowski - 3 - najlepszy w zespole Górnika. Umiał się zastawić z piłką, nie zaliczał prostych strat, dwa razy po dośrodkowaniach Szepety główkował całkiem groźnie w stronę bramki. To on wyprowadził kontrę 2 na 1, w której idealnie dogrywał do Szepety, lecz ten fatalnie spudłował z 10 metrów. Była to najładniejsza i najskładniejsza akcja meczu. W ataku Orłowski był jednak bardzo osamotniony i w pojedynkę mógł zrobić niewiele.

Kamil Śmiałowski - 4,5 - próbował wnieść trochę ożywienia, ale niewiele z tego wynikało.

Jan Rytko, Adrian Moszyk - grali za krótko, żeby ich ocenić

+ meczu - kibice. Pomimo tego, że mecz rozgrywał się w piątek o 17, a ciemne chmury zwiastowały deszcz, co na niekrytym stadionie przy ul. Ratuszowej dla wielu mogłoby być problemem, kibice dopisali. Obok mnie usiadła trzyosobowa rodzina z może 7-letnim dzieckiem. W mniej więcej 85 minucie spotkania zdegustowany postawą Górników ojciec miał dość i nakazał całej rodzinie opuścić sektor, choć jego partnerce, o dziwo, wcale do wyjścia nie było prędko. Nie wiem czy ta rodzina pojawi się na kolejnym spotkaniu biało-niebieskich. Wałbrzyszanie właściwie nie dali wielu powodów, by ponownie przyciągnąć na stadion zaciekawionych nową drużyną kibiców.