Nareszcie. Wreszcie. W
końcu. Miasto powoli budzi się z koszykarskiego uśpienia i letniego letargu.
Biało-Niebiescy już wylewają na treningach poty, a po wysiłku wylewają na
siebie wiadro wody w akcji #IceBucketChallenge. Kibice natomiast smutnym
wzrokiem patrzą w kierunku opustoszałych w okresie wakacyjnym koszykarskich
obiektów, bo za boiskowymi emocjami tęsknią niemal tak jak Palestyńczycy za
pokojem w Strefie Gazy.
Górnicy zmierzą się w
pierwszym przedsezonowym przetarciu z Doralem Nysą Kłodzko, Sudetami Jelenia
Góra oraz rezerwami Śląska Wrocław. Wałbrzyszanie, świadomi swoich braków na
pozycji numer 2, dokonali świetnego wzmocnienia w postaci Rafała Niesobskiego,
który ostatnio notował średnio dwucyfrową zdobycz punktową w wicemistrzu I
ligi. Do składu dołączył także Kuba Kiełbik, znany na dzień dzisiejszy jedynie
z legendarnego pod Chełmcem, stawiającego bardzo wysoko poprzeczkę nazwiska.
Kiełbik Junior to dla fanów chodząca enigma. Ostatnio podobno związany był z zapleczem
koszykarskiego mistrza Francji, ale moja znajomość języka francuskiego nie
pozwoliła na dokładne sprecyzowanie formy tego związku. Górnik w nowym sezonie
powinien być silny i jest właściwie o jednego klasowego skrzydłowego (np. Kuba
Czech z Sudetów) od zameldowania się na czele tabeli w przedsezonowych
rozważaniach.
W ogonie drugoligowych
rozgrywek nie zamierzają się ciągnąć zawodnicy z Kłodzka. Solidny zespól
2013/14 został dodatkowo wzmocniony i na pewno będzie się liczył w walce o
awans do II etapu. Nazwiska takie jak Lepczyński, Bartkowiak, Lipiński, Weiss, Wojciechowski
i Kowalski są doskonale znane w drugoligowym świecie (te dwa ostatnie są też
dobrze znane w Wałbrzychu). Nysa na pewno będzie imponować zgraniem, a jedynym
czego potrzebują tam do szczęścia to chyba centymetrów pod koszem.
Sudety straciły
podstawowego rozgrywającego, Michała Kozaka. 22-letni wychowanek zespołu z
Jeleniej Góry powędrował do Katowic, mocno osłabiając zespół trenera
Taraszkiewicza. Skład Sudetów wciąż nie jest kompletny i dopiero na turnieju
okaże się kogo ujrzymy w biało-pomarańczowo-niebieskim trykocie. Jedno jest
pewne: skromny budżet zespołu nakazuje stawianie na młodych wychowanków oraz…
tych nieco starszych, do których należy lider zespołu Łukasz Niesobski – brat Rafała.
Rezerwy Śląska
zaprezentują zapewne swoją młodzież, która po plamie w tegorocznych finałach MP
U-18 (dopiero 6. miejsce przed własną publicznością) będzie starała się
zaskoczyć bardziej doświadczonych rywali. W składzie reprezentanci Polski U-18
Marc-Oscar Sanny i Jakub Nizioł oraz wałbrzyszanin Dawid Kołkowski.
W Wałbrzychu w osobnym
turnieju zagrają również cztery kluby z elity. Rosa Radom wydaje się jeszcze solidniejsza
niż przed rokiem, gdy zakończyła sezon na 4. miejscu. W składzie nie brakuje
ogranych Polaków tj. Robert Witka, Łukasz Majewski, Kamil Łączyński. Są też
wciąż młodzi, a już klasowi Damian Jeszke i Michał Sokołowski. Do tego do Rosy
dołączyli ciekawi gracze zagraniczni, w tym Danny Gibson ze Śląska.
Silniejszy też wydaje się
właśnie wrocławski Śląsk, który mocno przebudował skład po dość rozczarowującym
ostatnim sezonie. W stolicy Dolnego Śląska wylądował szalony strzelec Kuba
Dłoniak, twardziel Robert Tomaszek oraz sprawdzeni na polskich boiskach
obcokrajowcy tj. Mladenović, Kinnard, Trice i Cesnauskis (ten ostatni z polskim
paszportem).
O puchar zagra też Turów
Zgorzelec. Będzie to kolejna wizyta zgorzelczan w Wałbrzychu, ale pierwsza w
roli aktualnego Mistrza Polski. Turów zadebiutuje w nowych rozgrywkach w
Eurolidze, choć kadrowo na zespół z europejskiej czołówki nie wygląda. W
składzie pozostali znani Polacy (Dylewicz, Kulig, Wiśniewski, Chyliński). Do
ekipy z przygranicznego miasta dołączył fruwający nad koszami Christian Eyenga.
Mam nadzieję, że w Aqua Zdroju Kongijczyk wykrzywi sztywne obręcze, a z trybun
będzie go podziwiać Patrycja Kazadi. Bartek Ratajczak już zaciera ręce na korespondencyjny
pojedynek na wysokościach.
Nieco skromniej na tle powyższej trójki wygląda beniaminek z Kutna. Pomimo tego fajnie będzie zobaczyć szybkiego jak błyskawica rozgrywającego Grzegorza Grochowskiego oraz super strzelca I ligi Krzysztofa Jakóbczyka. Ten pierwszy w końcu zadebiutuje w ekstraklasie, po tym jak razem z naszym Piotrkiem Niedźwiedzkim zdobywał wicemistrzostwo świata U-17. Ten drugi w pięknym stylu bronił barw Górnika Wałbrzych w I lidze.
Zarówno drugoligowcy, jak i ekipy z Tauron Basket Ligi sezon zaczynają dopiero w październiku. Mimo to, dawkowanie koszykarskich emocji należy zacząć już w najbliższy weekend.
Na stronę kibiców Górnika
zagląda ostatnio sporo osób na co dzień niezwiązanych z wałbrzyską koszykówką.
Na gornik.walbrzych.pl uważnie śledzą wizytówki i trzeźwo poprawiają błędy merytoryczne
o swoich zespołach. Pomyślałem więc, że może warto coś dla nich napisać o
naszym Górniku. Jeżeli jesteś fanem wałbrzyskiego basketu możesz już w tej
chwili odejść od monitora, bo prawdopodobnie nie dowiesz się niczego nowego.
Jeżeli natomiast mieszkasz w jakimś zakątku Wielkopolski lub gdzieś w okolicach
Winnego Grodu, to posłuchaj uważnie.
Zacznijmy od tego, że w Wałbrzychu koszykówkę traktuje się niezwykle poważnie. Zawodnicy są pilnie obserwowani z trybun i wiedzą, że kibice pójdą za nimi w ogień i przejadą za nimi cały kraj (na turniej barażowy w Przemyślu w tym roku) tylko wtedy, gdy będą pewni, że na parkiecie biało-niebiescy dają z siebie maksimum. Gdy natomiast koszykarze popisują się serią pudeł spod kosza lub gdy grają na pół gwizdka, na trybunach robi się gorąco.
Koszykarski Górnik
Wałbrzych to Mistrz Polski 1982 i 1988. Jeżeli jeszcze tego nie wiesz, to wystarczy,
że przyjeżdżając do Wałbrzycha na mecz ligowy spojrzysz pod dach naszej nowej,
otwartej w zeszłym roku hali. Ujrzysz tam dwa banery, które upamiętniają
mistrzostwa oraz wicemistrzostwa kraju z lat 1981, 1983 i 1986. W Górniku czuje
się silny związek ze swoją historią. W ostatnich latach w 3 lidze projekt
koszulek meczowych zawierał dwie złote gwiazdki symbolizujące mistrzostwa.
Od końca lat 80. minęło
jednak sporo czasu, a wałbrzyska koszykówka z każdym kolejnym roku miała coraz
większe kłopoty. Nie, nie… Nie chodzi o kłopoty sportowe, ale o te organizacyjne.
Z tego też powodu w 1995 pożegnaliśmy się z ekstraklasą mimo świetnego,
czwartego miejsca w tabeli. Następne lata to próba odbudowy w oparciu o
wychowanków klubu. W 2000 roku juniorzy zdobyli srebrny medal Mistrzostw Polski
Juniorów. Na drodze do złota stanął wtedy Trefl Sopot z niejakim Filipem
Dylewiczem w składzie. W 2002 roku juniorzy starsi docierają do 4. lokaty w
Polsce a rok później zdobywają brąz. W składzie byli wtedy znani ligowcy: Rafał
Wojciechowski, Marcin Salamonik i Marcin Kowalski. O sile tamtych drużyn
stanowili również grający obecnie dla biało-niebieskich Rafał Glapiński i
Adrian Stochmiałek. W latach 1995-2006 Górnik grywa na zmianę w drugiej i
pierwszej lidze. W 2006 roku wałbrzyszanie mieli już za sobą dwa sezony w 1.
lidze, w których byli blisko lub bardzo blisko spadku. Mający skromny budżet
zespół skutecznie przed degradacją ratował wtedy grający trener Andrzej Adamek –
nasz wychowanek, obecnie pierwszy trener Stelmetu Zielona Góra.
W sezonie 2006/07 doszło
do przełomu. Ogranych już wychowanków, którzy sięgali po medale w rozgrywkach
juniorskich (Glapiński, Kowalski, Salamonik) wsparli przyjezdni: Wojciech
Kukuczka, Michał Saran, Sławomir Nowak i Marcin Stokłosa. Trenerem mianowano
Radosława Czerniaka. Tak zbudowany zespół zajął 2. miejsce w sezonie
zasadniczym 1. ligi. W II rundzie play-offs wielu jednak zwątpiło w upragniony
awans bo biało-niebiescy przegrali pierwsze dwa mecze u siebie ze Sportino
Inowrocław. Zespół Aleksandra Krutikowa i Krzysztofa Szubargi potrzebował do
promocji jednej wygranej u siebie. Górnicy w hali rywala zobaczyli mrożące się
szampany i balony przygotowane do świętowania awansu. Biało-Niebiescy zgodnie
postanowili utrzeć nosa inowrocławianom i spróbować dokonać niemożliwego, czyli
odwrócić serię. Trener Czerniak puścił nawet przed meczem swoim podopiecznym
film „300”. Mecz nr 3 Górnik wygrywa po dreszczowcu 63:62 i przedłuża nadzieje.
W kolejnym starciu wałbrzyszanie wygrywają 84:75 i wyrównują serię. Koszykarze
Górnika pokazali wielką wolę walki i przeogromny charakter, z czego są znani od
lat.
To, co działo się w wałbrzyskiej
hali OSiR-u podczas meczu nr 5 nie opiszą żadne słowa. W wypełnionym po brzegi
obiekcie Górnicy nie mieli prawa przegrać.
Niesieni ogłuszającym dopingiem fanów pokonali Sportino 88:74 i awansowali do ekstraklasy. Radości nie było końca. Ciemne
niebo rozbłysło fajerwerkami a puste ulice zapełniły się morzem śpiewających
kibiców. Zespół Czerniaka dokonał niemożliwego – oszukał przeznaczenie, które
nie widziało Górnika w ekstraklasie.
Ekstraklasowe mecze
Górnicy rozgrywali w znajdujących się nieopodal Świebodzicach, bo Wałbrzych w
tamtym momencie nie posiadał hali godnej najwyższych rozgrywek w Polsce. W
pierwszych dwóch kolejkach w Dominet Bank Ekstralidze ekipa Czerniaka
sensacyjnie ogrywa faworyzowany Turów i Anwil. Później jest już gorzej, ale
utrzymanie w elicie nie było ani przez chwilę zagrożone. Dysponujący niewielkim
budżetem Górnik odznaczał się walecznością i wolą walki, a spora hala w
Świebodzicach była pełna kibiców. Pamiętam mecz ze Stalą Ostrów Wlkp. na który się
spóźniłem, co spowodowało, że nie mogłem już liczyć na dobre miejsce w
przepełnionej hali. Ludzi było tak dużo, że z trzeciego rzędu miejsc stojących widziałem
na oczy tylko pół parkietu. Jeszcze więcej ludzi przybyło na derby w których
Górnicy pewnie ograli Śląsk Wrocław.
Utrzymanie
biało-niebiescy zawdzięczali wtedy bardzo trafionym transferom obcokrajowców.
Kristian Clarkson skakał po głowach rywali, a w J.J. Montgomerym kibice się po
prostu zakochali. Gdy Amerykanin opuszczał drużynę po roku, fani stworzyli
akcję „JJ Stay” w której chcieli z własnej kieszeni zrzucać się na pensję koszykarza! Nie zawodzili też Polacy: Tomasz Zabłocki wypruwał na boisku żyły, a bardzo dobrą postawą w barwach Górnika Łukasz Wichniarz wywalczył powołanie do reprezentacji Polski.
Drugi sezon w ekstraklasie
(2008/09) to spore zmiany w składzie. Najważniejsza rotacja miała jednak miejsce
na ławce trenerskiej. Górnika z powodów osobistych opuścił uwielbiany przez
kibiców, uważany za cudotwórcę Radosław Czerniak. W jego miejsce zatrudniono
Jerzego Chudeusza, który przegrał pierwsze pięć meczów sezonu i został z hukiem
zwolniony. Kibice zapamiętali jego niewiarygodną pasywność, zapuszczenie
korzeni na krzesełku i przekładanie nogi na nogę podczas meczów. Jego
miejsce zajął wałbrzyszanin Adamek, który tchnął w zespół trochę życia. Najjaśniejszymi
punktami Górnika byli wtedy 19-letni Adam Waczyński i bardzo wszechstronny senegalski
środkowy Ousmane Barro. Z Polaków wciąż świetną robotę wykonywał Zabłocki, dobrze do składu wkomponował się Kamil Chanas, który zyskał sympatię
kibiców pomimo tego, że wywodzi się z nielubianego Śląska Wrocław.
Rok 2008 to także
początek wielkiego kryzysu gospodarczego na świecie. Kryzys mocno uderza w
głównego sponsora Górnika, koksownię „Victoria”, do tego wzrasta wartość
dolara, w którym płacono pensje obcokrajowcom. Sytuacja szybko wymyka się spod
kontroli. Zespół opuszczają trener Adamek, Barro i Marcin Stefański. Górnik
popada w ogromne tarapaty finansowe i w niemal juniorskim składzie obrywa od
kolejnych rywali. Kończy się spadkiem do 1 ligi. Tonący okręt do końca sezonu
prowadziła legenda klubu, Mieczysław Młynarski.
Sezon 2009/10 Górnik
spędza w 1. lidze. Klub szuka oszczędności, zmienia się niemal cały skład. Nowym
trenerem zostaje Grzegorz Chodkiewicz, który wraca do Górnika po kilkunastu
latach. Zespół Chodkiewicza wlecze się jednak w ogonie ligi. Po jakimś miesiącu
od początku sezonu Chodkiewicz zamienia się miejscami ze swoim asystentem,
zaledwie 31-letnim Arkadiuszem Chlebdą. Drużyna gra lepiej, Chodkiewicz
odchodzi, a drużynę powierzono młodemu Chlebdzie na dobre. Ostatecznie, po
niezwykle zaciętej walce, wałbrzyszanie pokonują w „meczu o wszystko” MOSiR
Krosno jednym „oczkiem” i cudem zachowują byt w 1.lidze. Liderami zespołu są
sprowadzony z Kłodzka Krzysztof Jakóbczyk oraz wałbrzyszanin Marcin Sterenga.
Przed sezonem 2010/11
biało-niebiescy ponownie dysponują co najwyżej przeciętnym składem. Zespół znowu ląduje w dolnej połówce tabeli. W połowie rozgrywek najlepszy
zawodnik Górnika, jakim był wtedy Jakóbczyk, odchodzi do Sportino. Zdobywanie
punktów spada na barki Sterengi, który gra fantastycznie. Górnicy heroiczną
wręcz walką „wyciągają” kilka meczów, których nie mieli prawa wygrać.
Jakóbczyka udanie w akcji zastępuję będący do tej pory bardzo w cieniu Mateusz
Nitsche. Swoje szanse dostaje wychowanek klubu Damian Pieloch, dobrą robotę pod
koszem wykonuje Marcin Wróbel. Walczący jak lwy na parkiecie Górnicy
przegrywają znowu organizacyjnie. W klubowej kasie jest pustka, a długi z
czasów ekstraklasy są jak kula u nogi. Zespół opuszczają kolejni zawodnicy.
Wałbrzyski klub znowu sięga dna, w ostatniej kolejce w składzie meczowym
pozostaje tylko 7 zawodników. W ostatnim meczu istniejący jedynie w teorii Górnik
z parkietu zmiótł Znicz Pruszków, a kibicom puściły nerwy. W przerwie meczu
wjeżdżają na parkiet z taczką, na którą „zapraszają” włodarzy wałbrzyskiego
klubu.
Spółka Akcyjna, która operowała
Górnikiem od awansu do elity w 2007 roku tonie w długach, a byli koszykarze
sądzą się z klubem o pieniądze. Jest lato 2011 roku i staje się bardzo realne,
że istniejący od 1946 roku Górnik Wałbrzych może przestać istnieć w rozgrywkach
seniorskich. Klub postanawiają ratować rodzice zawodników grup młodzieżowych,
których Stowarzyszenie Górnik Wałbrzych 2010 tworzy zespół seniorów w 3.lidze.
W zespole seniorów jest jednak tylko jeden doświadczony zawodnik, Adrian
Stochmiałek. Reszta to nieopierzeni juniorzy. Zespół wciąż prowadzi wałbrzyszanin Chlebda. Do
czystek dochodzi w zarządzie klubu. Nowym prezesem zostaje znany z wrogiego nastawienia
do sędziów podczas meczów Andrzej Murzacz. Niedoświadczony skład spowodował, że
kibice nie mieli wielkich nadziei na sukces. Juniorzy radzą sobie jednak
nieźle, wygrywając 7 z 18 meczów w lidze.
W 2012 roku dochodzi do
przełomu. Do stowarzyszenia dołącza, po trzech nieudanych próbach zwojowania
baraży, lokalny trzecioligowy rywal - KK
Wałbrzych (wcześniej: Górnik Nowe Miasto Wałbrzych). Kluby się łączą, powstaje
KK Górnik Wałbrzych wystawiany do rywalizacji przez Stowarzyszenie Górnik
Wałbrzych 2010. Najlepsi gracze z obu drużyn też łączą siły, do tego do składu
dochodzi znany z gry w Górniku w 1. lidze Sławomir Buczyniak. Wreszcie mocno po latach zaniedbań postawiono na szkolenie młodzieży. Po raz pierwszy w historii klubu powstaje żeńska grupa naborowa. Nowy zespół
zostaje przedstawiony kibicom podczas hucznej przedsezonowej prezentacji.
Sezon 2012/13 zaczyna się
jednak koszmarnie. Wałbrzyszanie grają fatalną koszykówkę, sensacyjnie notując
bilans 0-6 na starcie rozgrywek. Rozwścieczeni kibice obrażają koszykarzy z
trybun i żądają głowy trenera Chlebdy. Skład opuszcza ostatecznie dwóch
zawodników a Górnicy wygrywają kolejne cztery spotkania. Wydaje się, że zespół
podniósł się z kolan. Nic z tych rzeczy. Bezbarwna drużyna kończy rozgrywki z
bilansem 7-11. Bardzo dobry sezon indywidualnie zalicza Buczyniak, ale jego
dobra postawa nijak wpływa na kolegów. Z awansu, który świętowano już przed
pierwszą kolejką sezonu, wyszły nici. Balon oczekiwań pękł z wielkim hukiem.
Latem 2013 roku biało-niebiescy
przenoszą się z przestarzałej hali OSiR-u do nowo powstałej areny w kompleksie
Aqua Zdrój, która może pomieścić 2 000 widzów. Wybuchowego i impulsywnego Murzacza na
stanowisku prezesa zastępuje pragmatyczny i wyważony Artur Wylandowski, na co dzień związany
z nowym kompleksem sportowym. Dochodzi także do ważnej zmiany w składzie. Do
Wałbrzycha po czterech latach wraca rozgrywający Rafał Glapiński zastępując na
pozycji nr 1 Buczyniaka. „Glapa” jest szanowany wśród kibiców, w Górniku
przeszedł wszystkie szczeble juniorskie, grał z zespołem w drugiej i pierwszej
lidze, a także w ekstraklasie. Zespół z Glapińskim nie gra bardziej efektownie,
ale o wiele bardziej efektywnie. Górnicy szybko zasiadają na fotelu lidera i
nie oddają go do końca rozgrywek. Pod koniec sezonu w rozgrywkach regionalnych
do składu dołącza kolejny wałbrzyszanin, Piotr Niedźwiedzki, wicemistrz świata
U-17. Niedźwiedzki pragnie w Górniku odbudować formę po ponad rocznym rozbracie
z koszykówką spowodowanym komplikacjami związanymi z wadą serca. Jego powrót
do sportu z zaświatów to szok dla kibiców i obserwatorów. Wicemistrz świata
szybko okazuje się wielkim wzmocnieniem. Świetnie rozumie się z Glapińskim. To
właśnie ten duet prowadzi Górnika w barażach do awansu do 2 ligi. Ku uciesze
kibiców, zarówno Glapiński, jak i Niedźwiedzki zagrają w Górniku również w
nowym sezonie w 2. lidze.
Po długich oczekiwaniach poznaliśmy rywali Górnika w 2 lidze. PZKosz przy dyskutowanym na tym blogu podziale grup postanowił zszokować kibiców, wysyłając na banicję WKK Wrocław i Gimbasket Wrocław, które będą mierzyć się z silnie reprezentowanym Zagłębiem oraz Górnym Śląskiem. Doszło do tego, bo w koszykarskiej centrali na siłę chcieli podzielić rozgrywki na aż cztery grupy.
Z punktu widzenia górniczego kibica, musi cieszyć spora ilość spotkań w sezonie, bo oprócz 20 meczów w I etapie będą jeszcze starcia o awans lub utrzymanie w rozgrywkach w etapie II. Awans i spadek jest, rzecz jasna, baaardzo teoretyczny, bo rozprzestrzeniająca się po polskiej koszykówce niczym ebola po świecie maniera wyprzedawania i wykupywania dzikich kart zdominowała rozgrywki w TBL, I i II lidze.
Biało-niebiescy znowu zaczynają sezon późno, bo dopiero w październiku. W centrali postanowili zacząć później i z powodu goniących terminów wcisnąć dwa derbowe starcia Górników (z Kłodzkiem i Sudetami) na środek tygodnia, co niestety spowoduje, że wielu kibiców tych najważniejszych meczów nie będzie w stanie zobaczyć... Czy nie prościej byłoby zacząć sezon na początku września i sprawnie ominąć środowe kolejki? Do tego nasza grupa jest nieparzysta, liczy koślawą liczbę 11 zespołów, co spowoduje, że ekipy będą pauzować a tabelę będzie trzeba rozpatrywać w procencie zwycięstw do porażek, a nie za pomocą punktów (oby w PZKosz o tym pamiętali). Jeżeli będziemy liczyć w punktach powstanie nam chaos, a tego w rozgrywkach przecież nikt sobie nie życzy.
Drogi kibicu, oto co na dzień dzisiejszy musisz wiedzieć:
Znamy już ekipy, które w nadchodzącym sezonie zagrają w 2 lidze. Wciąż jednak niewiele wiemy o podziale na grupy, nie wiemy z kim zmierzy się nasz Górnik. Mówi się o podziale na cztery grupy, a nie jak w sezonie 2013/14 na trzy. Nowy podział ma być spowodowany szaleństwem na wykupywanie przez kolejne zespoły dzikich kart.
W chwili obecnej wiemy o 42 drużynach w 2 lidze (ostatnio do tego grona dołączyły rezerwy Czarnych Słupsk). Te grono wciąż może się poszerzyć, ale też może ulec zmniejszeniu, co jest związane z procesem licencyjnym.
Do jakiej grupy zatem mogą trafić Górnicy? Decyduje rzecz jasna podział geograficzny. Oto co udało mi się stworzyć po chwili zastanowienia:
GRUPA A
Księżak Łowicz
AZS UMCS Lublin
ŁKS KM Łódź
Tur Bielsk Podlaski
KS Piaseczno
Gimbaskets 2 Przemyśl
Sokół Ostrów Mazowiecka
Polonia Warszawa
MKS Kalisz
AZS Politechnika Częstochowa
GRUPA B
MCKiS Jaworzno
Polonia Bytom
AZS AWF Katowice
Mickiewicz Katowice
Pogoń Ruda Śląska
MKS II Dąbrowa Górnicza
Alba Chorzów
MOSiR Cieszyn
AZS AGH Kraków
Wisła Kraków
GRUPA C
Górnik Wałbrzych
Nysa Kłodzko
Sudety Jelenia Góra
Śląsk II Wrocław
WKK II Wrocław
Gimbasket Wrocław
Basket Junior Suchy Las
Rawia Rawicz
Obra Kościan
Sokół Międzychód
Muszkieterowie Nowa Sól
Polonia 1912 Leszno
GRUPA D
Asseco II Gdynia
GTK Gdynia
Trefl II Sopot
SMS PZKosz Władysławowo
SSK Kobylnica
Czarni II Słupsk
AZS UMK Toruń
Noteć Inowrocław
Basket Piła
SLS Tczew
Moim zdaniem, ten podział, przy 42 zespołach z licencjami, ma największy sens. Trudno jednak przewidzieć, co wymyśli PZKosz. Już wkrótce przekonamy się o rzeczywistym podziale.
Książka "Pacific Rims" wciąż dostarcza mi niesamowitych koszykarskich historii.
Oto jedna z nich.
Ginebra San Miguel (czytaj hinebra) to zawodowy koszykarski zespół z filipińskiej ligi PBA.
Nazwa drużyny to nazwa sponsora. San Miguel produkuje bowiem szeroko dostępny w
archipelagu, mocno średniej jakości dżin. Niska cena tego trunku spowodowała,
że pokochali go Filipińczycy. Daleko poza lasem drapaczy chmur określających
stolicę kraju, Manilę, rolnicy popijają Ginebrę po robocie w polu. Jak obliczono, w jednej z prowincji liczącej
16 000 mieszkańców, miesięcznie spożywa się 2,600 butelek z alkoholem,
głównie z dżinem marki Ginebra.
Ginebra nie jest zwykłym klubem. Od wielu lat jest uznawana za zdecydowanie
najpopularniejszy klub w 100-milionowym narodzie zakochanym na zabój w
koszykówce. Zawodnicy drużyn przeciwnych nie przechodzą w stosunku do Ginebry
obojętnie. Dzięki ogromnej mobilizacji część z nich w starciu z ulubieńcami
fanów zaliczała mecze życia. Części za to, na widok wściekle nastawionych do
rywali kibiców Ginebry, miękły nogi. Trenerzy drużyn przeciwnych mówią, że mecz
z Ginebrą to jak pojedynek „my kontra reszta Filipin”. Ich zdaniem, szaleni kibice San Miguel dają
zespołowi w każdym meczu, czy to przez mobilizację swoich ulubieńców, czy też przez
wymuszenie presji na sędziach lub koszykarzach, około siedmiu dodatkowych
punktów. To nie wszystko. Wściekli na decyzje sędziego kibice Ginebry, ku uciesze biegających z mopem
dzieciaków, często rzucali w stronę parkietu monety. Legenda głosi, że to
właśnie w ochronie przed fruwającymi pesos koszykarze rezerwowi zaczęli
zakładać ręczniki na głowach.
Włodarze Ginebry potrafią docenić swoich fanów. Treningi zespołu odbywają
się po południu tak, by jak największa ilość sympatyków mogła popatrzeć na
swoich ulubieńców. Poza tym, na treningach sponsor klubu zapewnia kibicom słodki
poczęstunek! To jednak nie kawałki ciasta czy przystępna cena dżinu, którego logo
znajduje się na koszulkach zawodników przyciągnęła fanów do ekipy koncernu San
Miguel. Zasługa popularności Ginebry to w dużej mierze zasługa pewnego legendarnego
na Filipinach koszykarza, prawdopodobnie najbarwniejszej postaci jaka
kiedykolwiek i gdziekolwiek uprawiała zawodowo basket.
Tak, wzrok was nie myli. Facet ma na nazwisko Jaworski. ROBERT SALAZAR JAWORSKI.
Jego związek z krajem nad Wisłą jest jednak dużo mniejszy niż mogłoby się
początkowo wydawać. Jaworski urodził się na Filipinach w 1946 roku. Jego matka
jest Filipinką, ojciec Amerykaninem z polskimi korzeniami, który zresztą nie
odegrał w jego życiu większej roli. Ciężko jednak w wyglądzie Jaworskiego
znaleźć polskie rysy. Oblicze Roberta nie odbiega bowiem od stereotypowego wyglądu
przeciętnego Filipińczyka.
Szybko dał się poznać jako skandalista. W 1971 roku, w czasie jednego z
meczów z podejrzanie stronniczym sędziowaniem, Jaworski musiał wcześniej zakończyć
mecz z powodu przewinień. Pod koniec meczu, po kolejnym kontrowersyjnym gwizdku
sędziego krzywdzącym jego zespół, nie wytrzymał. Wstał z ławki i skierował się
na parkiet wymierzając sędziemu cios. Skończyło się na pięciu szwach nad lewym
okiem arbitra i dożywotnim zakazie gry w ligowej koszykówce dla Jaworskiego.
Rok później rządzący wtedy Filipinami silną ręką prezydent-dyktator Ferdinand
Marcos postanowił uniewinnić krewkiego koszykarza. Biorąc pod uwagę tortury,
cenzurę i łamanie praw człowieka, akt łaski prezydenta Marcosa (obalonego w
1986 roku) musiał być czymś wyjątkowym.
Robert Jaworski
W 1975 roku Jaworski dołączył do ligi PBA, do zespołu Toyoty. Przez niemal
całą dekadę jego sponsorowana przez japoński koncern drużyna była jedną z dwóch
ligowych potęg. Jaworski był jej czołowym zawodnikiem, w 1978 roku zgarnął
nagrodę MVP. Kibice pokochali go jednak za jego nieprawdopodobną boiskową
zawziętość i waleczność. Jaworski nie akceptował porażek, pragnął wygrywać za
wszelką cenę. Z tego też powodu jego gra często była nieczysta i niezwykle
brutalna. Koszykarz Toyoty regularnie podstawiał rywalom nogę czy uderzał w
żebra. Bali się go rywale, bali się też sędziowie, bo Jaworski miał ogromne wsparcie
w kibicach. Ci kochali go nie tylko za jego boiskową waleczność, ale także za
wielki szacunek jakim darzył swoich fanów. Na boisku Jaworski był agresywną
bestią, ale w życiu prywatnym okazał się spokojnym, wyważonym człowiekiem,
gotowym do rozmowy z każdym kibicem, nigdy nie odmawiający zdjęcia czy
autografu.
W 1984 roku zespół Toyoty rozwiązano, a ekipę przejął koncern San Miguel.
Jaworski był grającym trenerem Ginebry od 1985 aż do 1997 roku, grając ostatni
mecz w wieku, uwaga, 51 lat! W ostatnich latach swojej kariery grał rzecz jasna
niewiele, pojawiał się, ku histerycznej uciesze fanów, w czwartych kwartach,
przy rozstrzygniętym wyniku. Pomimo zaawansowanego wieku wciąż potrafił
zaskakiwać rywali swoimi firmowymi zagraniami, czyli rzutem za trzy oraz
podaniem zza pleców. Z Ginebry Jaworski wycofał się w 1998 roku, gdy kończył sezon już jedynie jako trener.
W ciągu 22 lat gry zdobył w sumie 13 tytułów mistrzowskich (9 z Toyotą, 4
jako grający trener z Ginebrą – liga filipińska w sezonie dawała możliwość
zdobycia w sezonie nawet 3 tytułów mistrzowskich), cztery razy zagrał w meczu
gwiazd, sześć razy był wybierany do najlepszej piątki rozgrywek, dwukrotnie wybierano
go najlepszym obrońcą. W 2005 roku dołączył do galerii sław filipińskiej ligi,
a „7” z którą występował została zastrzeżona przez Ginebrę. Jaworski zostały
także wybrany do grona 25 najlepszych koszykarzy w historii zawodowej ligi na
wyspach. Jest też liderem listy wszechczasów w ilości asyst (5,825 – 605 więcej
od zawodnika z drugiej pozycji). Czterokrotnie prowadził także zespoły podczas
meczów gwiazd. Jaworski miał także sukcesy na arenie międzynarodowej. Z
reprezentacją Filipin jako zawodnik zdobył dwa złote, jeden srebrny i jeden
brązowy medal podczas mistrzostw Azji.
Co ciekawe, w ciągu ostatnich trzech sezonów Robert Jaworski występował w
Ginebrze wraz… ze swoim synem, Robertem Jaworskim Jr. Do dziś Juniora uważa się
za jednego z najgorszych koszykarzy w historii ligi, a sprowadzenie go do
drużyny uznano za czysty nepotyzm ze strony słynnego ojca. Ściągnięcie Juniora
do zespołu miało mu pomóc w jego późniejszej karierze politycznej. Cóż,
pomogło. Junior przez trzy lata zasiadał potem w Izbie Reprezentantów Filipin.
Jaworski Senior także nie pogardził karierą polityczną, do której
najprostsza droga wiedzie przez lepszą bądź gorszą karierę koszykarską. W
latach 1998-2004 Jaworski, nazywany na Filipinach „Żywą Legendą”, był
senatorem.
Choć dziś jest legendą na całej długości i szerokości archipelagu, miał też
słabsze momenty. Wraz ze swoim kumplem z boiska występowali w serialu kryminalnym
„Manila Files”, gdzie wcielali się w filipińskich Starsky’ego i Hutcha. Serial
zebrał jednak fatalne recenzje, a Jaworski gwiazdą kina nie został.
Najciekawsze jest jednak to, że Robert Salazar Jaworski nigdy oficjalnie nie zakończył kariery sportowej. Przed dekadą postanowiono na wyspach uściślić przepisy związane z grą w lidze Amerykanów z filipińskimi korzeniami. W sprawie głos zabrał senator Jaworski, przypominając zawodnikom, że wciąż jest jednym z nich. Kibice na archipelagu żartują, że blisko 70-letnia "Żywa Legenda" nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i powoli szykuje się do powrotu na zawodowe parkiety.
Ok, wiem. To blog koszykarski, ale koszykarze Górnika sezon zaczynają dopiero w październiku. Tymczasem na boisko wybiegli już piłkarze biało-niebieskich, inaugurując sezon meczem u siebie z Błękitnymi Stargard Szczeciński. Po bohaterskiej walce do ostatniej kropli potu o utrzymanie w II lidze w sezonie 13/14, w Górniku nastąpiło sporo kadrowych zmian. W pierwszej "11" pojawiło się aż sześciu nowych graczy, w tym trzech obrońców!!! Do "nowych" w pewnym sensie trzeba też zaliczyć bramkarza Janiczaka, który ostatnie dwa sezonu przesiedział na ławce jako zmiennik popularnego "Yogiego", czyli Damian Jaroszewskiego.
Spotkania na poziomie II ligi mają to do siebie, że nie dostarczają wielu składnych akcji, po których ręce same składają się do oklasków. Tak było i tym razem. Trwał festiwal niecelnych podań i błędów technicznych. Entuzjaści polskiego futbolu o takich spotkaniach mówią "mecz walki". Dla pesymistów, lub tych, którzy mieli okazję na żywo obejrzeć mecz angielskiej Premier League (miałem to szczęście), drugoligowe pojedynki to bardziej okazja do posiedzenia na świeżym powietrzu i spotkania znajomych, niż szansa na obejrzenie zapierającego dech w piersiach widowiska.
Górnik w meczu z Błękitnymi
Od pierwszych minut Górnicy dali się zepchnąć na własną połowę. Rywale szybko to wykorzystali, narzucając swój styl gry. Biało-Niebiescy grali niezwykle zachowawczo i kunktatorsko. Nawet po stracie bramki nie za bardzo się otworzyli. W dodatku, zaraz po stracie gola, trener Polak zdjął najbardziej kreatywnego w Górniku Szepetę. Błękitni okazali się zespołem lepiej poukładanym, ale nie takim, którego nie dałoby się ograć. Naszym zabrakło w ogóle rozgrywającego oraz przebojowych skrzydłowych - grający na skrzydłach Sawicki i Mańkowski zagrali bardzo słabe zawody w ofensywie. Okazało się, że Górnicy długo jeszcze będą tęsknić za Danielem Zinke, który zakończył sportową karierę. Niezwykle defensywne nastawienie wałbrzyszan spowodowało, że każda próba wyjścia z kontrą lub ewentualne prostopadłe podanie nie miało szans na powodzenie. Szkoda, bo rywal ze Stargardu Szczecińskiego w zasadzie nie stworzył sobie żadnej dogodnej sytuacji do strzelenia bramki. Celne uderzenie Flisa z dystansu było przecież dość przypadkowe.
Noty dla biało-niebieskich (1- najlepsza, 6 - najgorsza):
Patryk Janiczak - 5,5 - 21-letni wychowanek Zagłębia Lubin jest w klubie od dwóch lat, ale zdążył zagrać raptem w dwóch ligowych meczach i jednym pucharowym. Na co dzień jest zmiennikiem najlepszego piłkarza Górnika, Damiana Jaroszewskiego, który z Błękitnymi nie mógł zagrać z powodu kontuzji. Janiczak swojego występu do udanych nie zaliczy. Był bardzo niepewny w bramce, przyklejony do słupków, w ogóle nie wychodził na przedpole. Już na początku meczu "wypluł" przed siebie proste uderzenie głową rywala, co mogło skończyć się utratą bramki. W drugiej połowie o mało nie zaskoczyło go kierowane do nikogo dośrodkowanie z lewego skrzydła, którego w kuriozalny sposób ani nie potrafił złapać, ani wybić poza boisko. Piłka trafiła po wybiciu za to pod nogi rywala.
Dariusz Michalak - 4,5 - w I połowie popełnił fatalny błąd tracąc piłkę dwa razy jakieś 25 metrów od bramki i tym samym tworząc zagrożenie pod biało-niebieską bramką.
Przemysław Cichocki - 4 - nowy zawodnik Górnika ma dopiero 20 lat i przybył do Wałbrzycha z III ligi, dlatego też można się było obawiać o jego dyspozycję. Nie brakuje mu ambicji i waleczności, ale to właśnie w jego obszarze boiska było kilka razy bardzo nerwowo.
Bartosz Tyktor -4 - dołączył do zespołu zaledwie kilka dni temu i wciąż brakuje mu zrozumienia z kolegami z boiska. Na dłuższą metę może być jednak ciekawym wzmocnieniem.
Filipe -3 - kilka razy świetnie stopował rywali, ale zdarzały mu się również niecelne podania, które stwarzały zagrożenie. To po jego wykopie piłkę na 25 metrze przejął Flis i pięknym uderzeniem zaskoczył Janiczaka. Ogólnie jednak najpewniejszy z biało-niebieskich defensorów. I najsprytniejszy. Gdy widział nacisk ze strony rywala podkładał mu się pod nogi, co sędzia interpretował jako faul i piłkę dla Górnika. W końcówce meczu zabrał się za grę w ofensywie, prezentując lepszą technikę użytkową niż napastnicy. Uratował zespół w drugiej połowie, gdy po zamieszaniu w polu karnym i pasywności naszych stoperów wybijał piłkę niemal z linii bramkowej. Trochę brakuje mu szybkości. Przed meczem, jak to przystało na Brazylijczyka, podniósł głowę do góry, zamknął oczy i wystawił ręce w celu odprawienia modlitwy. Niestety, jego krótka rozmowa ze Stwórcą nie przyniosła tym razem powodzenia jego zespołowi.
Kamil Mańkowski - 5,5 - 19-latek rodem z Wrocławia debiutował przed wałbrzyską publicznością. Debiutował bardzo nieudanie. W pierwszej połowie niczym się nie wyróżnił, w drugiej kompletnie zniknął z pola widzenia.
Tomasz Wepa - 4 - kapitan biało-niebieskich zaliczył kilka odbiorów w środkowe strefie, ale miał też niebezpieczne straty. Brakowało z jego strony prostopadłego podania, gdy to kilkakrotnie pod koniec meczu wyprowadzał kontrę Górników.
Grzegorz Michalak - 4 - podobnie jak Wepa, z tym że po jego dynamicznym wejściu w pole karne sędzia podyktował faul na 16 metrze, co dało biało-niebieskim rzut wolny. Raz świetnie przejął futbolówkę w środku pola i popędził z nią niczym taran do przodu. Po jakichś 15 metrach rajdu został powstrzymany, bo nie miał do kogo zagrać.
Mateusz Sawicki - 4,5 - przesunięty przez trenera Polaka ponownie z obrony do pomocy. Zaliczył tylko jeden skuteczny rajd i jedno dośrodkowanie w pole karne. Poza tym, bardzo niewidoczny na skrzydle.
Bartosz Szepeta - 3 - nowy nabytek Górnika zaliczył niezły mecz. Dał się poznać kibicom z dobrych dośrodkowań w pole karne oraz kilku skutecznych rajdów skrzydłami. Brakuje mu jakiejkolwiek szybkości, ale i tak mógł zostać bohaterem meczu, gdy po kapitalnej dwójkowej akcji z Orłowskim fatalnie spudłował sam na sam z bramkarzem Błękitnych.
Marcin Orłowski - 3 - najlepszy w zespole Górnika. Umiał się zastawić z piłką, nie zaliczał prostych strat, dwa razy po dośrodkowaniach Szepety główkował całkiem groźnie w stronę bramki. To on wyprowadził kontrę 2 na 1, w której idealnie dogrywał do Szepety, lecz ten fatalnie spudłował z 10 metrów. Była to najładniejsza i najskładniejsza akcja meczu. W ataku Orłowski był jednak bardzo osamotniony i w pojedynkę mógł zrobić niewiele.
Kamil Śmiałowski - 4,5 - próbował wnieść trochę ożywienia, ale niewiele z tego wynikało.
Jan Rytko, Adrian Moszyk - grali za krótko, żeby ich ocenić
+ meczu - kibice. Pomimo tego, że mecz rozgrywał się w piątek o 17, a ciemne chmury zwiastowały deszcz, co na niekrytym stadionie przy ul. Ratuszowej dla wielu mogłoby być problemem, kibice dopisali. Obok mnie usiadła trzyosobowa rodzina z może 7-letnim dzieckiem. W mniej więcej 85 minucie spotkania zdegustowany postawą Górników ojciec miał dość i nakazał całej rodzinie opuścić sektor, choć jego partnerce, o dziwo, wcale do wyjścia nie było prędko. Nie wiem czy ta rodzina pojawi się na kolejnym spotkaniu biało-niebieskich. Wałbrzyszanie właściwie nie dali wielu powodów, by ponownie przyciągnąć na stadion zaciekawionych nową drużyną kibiców.