Szukaj na tym blogu

środa, 27 listopada 2013

Europa u bram


Hotel w Aqua-Zdrój. Konferencja prasowa przed meczami ligi VTB. Od lewej: Mariusz Gawlik (dyrektor Aqua-Zdrój, Waldemar Łuczak (prezes Turowa), Arkadiusz Chlebda (trener Górnika), Artur Wylandowski (prezes Górnika).
Spoglądam na czarną, podłużną ulotkę. Na pierwszej stronie uśmiecha się do mnie  rysunkowa postać dzieciaka w „bejsbolówce”, z zawadiacko obróconym do tyłu daszkiem. Chłopak dumnie prezentuje ostro pomarańczową piłkę do koszykówki. Zaraz pod nim widnieje wielkimi literami napis WAŁBRZYCH. U dołu widzę logo PZKosz (te stare, jeszcze przed modyfikacją) oraz znaczek FIBA Europe (aktualny, już po odświeżeniu).

Ta czarna podłużna ulotka to pamiątka z turnieju kwalifikacyjnego do ME U-20 2004, który był rozgrywany w wałbrzyskim OSiRze. Wewnątrz ulotki składy poszczególnych zespołów: Polski, Estonii, Rosji, Serbii i Słowacji. Spoglądam na nazwiska.

Estonia: Tanel Sokk,

Serbia: Kosta Perovic, Ivan Koljevic, Aleksandar Rasic, Zoran Erceg.

Rosja: Victor Keirou, Andrei Komarovski.

Słowacja: Anton Gavel.

Wyżej wymienieni, w  2003 roku ledwie 19-letni,  w większym lub mniejszym stopniu zaakcentowali w przyszłości swoją obecność w europejskim baskecie.

W kontekście turnieju nikt jednak tych zagranicznych nazwisk nie kojarzył. Mówiło się wtedy wyłącznie o jednej postaci. Był absolutnie na ustach wszystkich kibiców, bo do Wałbrzycha przyjechał prosto z wielkiego Nowego Jorku, z wielkich Knicks, z wielkiej NBA. Ba, sam był wielki. Ledwo mieścił się w drzwiach hali OSiR. Chodzi oczywiście o Macieja Lampe, będącego w wakacje 2003 roku, w wieku 18 lat, bożyszczem tłumów. Ludzie tłoczyli się wtedy w korytarzu wałbrzyskiej hali w oczekiwaniu na autograf od Polaka z NBA. Lampe był gwiazdą młodzieżowej reprezentacji. Któż by wtedy przypuszczał, że kilka lat później głośniej będzie o innym Łodzianinie. O siedzącym na końcu ławki rezerwowych podczas wałbrzyskiego turnieju, wysokim jak topola i chudym wtedy jak szczypior, niejakim… Marcinie Gortacie.  

Obok Lampego kadrą dowodzili Łukasz Koszarek, Wojciech Barycz i Paweł Malesa. Koszarka nie trzeba przedstawiać. Pozostała dwójka?  Największym sukcesem Barycza w dorosłej koszykówce była nagroda MVP I ligi, a Malesy, po karierze na anonimowej amerykańskiej uczelni, epizody w polskiej ekstraklasie.  

Dlaczego wspominam o tamtym turnieju? Bo była to ostatnia jak do tej pory okazja ujrzenia w Wałbrzychu koszykarzy na europejskim poziomie (tu chodzi mi bardziej o Koste Perovia i Zorana Ercega niż o Wojciecha Barycza i Pawła Malesę). Po dekadzie nadarza się kolejna okazja. Kolejna, w której udzielamy jedynie hali, a część sportową sprowadzamy w drodze importu. 1.12 o godz. 17:45 powieje u nas cząstką europejskiego basketu. W Aqua-Zdroju, w ramach Zjednoczonej Ligi VTB, Turów Zgorzelec zagra z Lietuvosem Rytas Wilno.

Nie każdemu organizacja tego pojedynku w Wałbrzychu się podoba. W ten niedzielny, zapewne mroźny wieczór, w kompleksie na Białym Kamieniu będziemy mogli ujrzeć, między innymi, dwa typy kibiców:

Typ X – Na koszykówkę w Wałbrzychu chodzi, bo generalnie lubi sport. Bardziej od samej koszykówki kocha skrzyżowane młoty z herbu miejscowego klubu. Typ X w życiu nie uznaje kompromisów, a świat widzi wyłącznie w kolorach klubowo-narodowych (czyli na biało-niebiesko-czerwono). Napędza go ustalona odgórnie historyczna wrogość do koszykarskich klubów z Wrocławia i Zgorzelca. Na hasło „Turów” krzywi się i robi kwaśną minę. Na mecz ligi VTB przyjdzie, by zaprezentować swoją nienawiść do zgorzeleckiego klubu, któremu przecież do wszechmocnej zgody z jego ukochanym Górnikiem daleko. Rzadko spojrzy na parkiet, częściej będzie kierował wzrok w kierunku kibiców z przygranicznego miasta. Nie będzie interesował go wynik, a jedyna liczba, która go zajmie to ta mówiąca o ilości przyjezdnych. 

Typ Y – Koszykówkę w Wałbrzychu ogląda, bo uwielbia ten sport. Darzy sympatią lokalnego Górnika, bo to miejscowy reprezentant tego fajnego sportu. W organizacji meczu ligi VTB w swoim mieście nie widzi minusów, a dostrzega jedynie świetną promocję Wałbrzycha przez koszykówkę. Jest świadom wielkości znaczenia tego wydarzenia. Mało obchodzi go liczba kibiców na trybunach. Skupia się na wydarzeniach boiskowych, bo nazwiska tj. Renaldis Seibutis, Darius Songaila i Omar Cook z Lietuvosu nie są mu obce. Dla typu Y Turów Zgorzelec jest zwykłym klubem, do którego ma kompletnie obojętny stosunek, tak jak obojętny dla człowieka jest posiłek zjedzony kilka dni temu (chyba, że występują problemy gastryczne).

Po dekadzie nieobecności, 1.12, Europa, nosząca jako dodatek zielono-czarny szalik, zapuka do biało-niebieskich drzwi. Sęk w tym, że nie każdy z nią sympatyzuje. To od nas zależy, jak ją przyjmiemy. Czy w typie X, kopniemy ją w cztery litery i wyrzucimy za próg, czy może poczęstujemy kawką i ciasteczkami jak zrobiłby to typ Y? Odpowiedź poznamy dopiero w dniu meczu.

Bez znaczenia czy reprezentujesz typ X czy Y, wolałbyś/wolałabyś w miejsce Turowa w międzynarodowych rozgrywkach oglądać Górnika. Ze mną nie jest inaczej. Cóż nam pozostaje? Bierzemy, co dają. Tak jak w 1997 roku, gdy Polska grała w OSiRze z Francją, tak jak w 2003, gdy przyjechał gwiazdor Lampe z anonimowym chuderlakiem Gortatem, czy tak jak w 2006, gdy nasza reprezentacja grała w wątpliwej jakości sparingu z Rumunią.  

Turniej kwalifikacyjny z 2003 roku namiętnie obserwowałem z tatą i bratem. Miałem wtedy 14 lat i może to właśnie wtedy na dobre pokochałem koszykówkę? Bardzo możliwe. Międzynarodowe turnieje są do rozpalenia tego typu miłości właściwą drogą. Kto wie, może zobaczenie na własne oczy euroligowych gwiazd spowoduje, że w Wałbrzychu jeszcze jeden 14-latek pokocha koszykówkę?

Worth a shot

Warto sprobować.


sobota, 23 listopada 2013

Rozpocznij przygodę



11 lipca 2010. Hamburg, Niemcy. Finał Mistrzostw Świata U-17. Amerykanie mierzą się z sensacją turnieju, reprezentacją Polski. Wyrównana jest tylko pierwsza kwarta, którą USA wygrywa 29:24. Z czasem faworyt potwierdza swoją przewagę fizyczną i powiększa prowadzenie. Końcowy wynik: 111:80. Złoto ląduje na szyjach zawodników zza Wielkiej Wody, ale to srebrni medaliści są prawdziwymi zwycięzcami turnieju, osiągając znacznie więcej niż się spodziewano. 

Po stronie Amerykanów wystąpili wtedy Michael-Kidd Gilchrist (obecnie Charlotte Bobcats), Tony Wroten (Memphis Grizzlies), Andre Drummond (Detroit Pistons), Bradley Beal (ówczesny najlepszy strzelec zespołu w całym turnieju, obecnie kolega Marcina Gortata z Washington Wizards) i Marquis Teague (Chicago Bulls). Porażki ponad trzydziestoma punktami Polacy nie mają się co wstydzić.

Po naszej stronie, obok dzisiejszych reprezentantów Polski seniorów, Przemysława Karnowskiego i Mateusza Ponitki, grał wałbrzyszanin, Piotr Niedźwiedzki, który w meczu z obecnymi gwiazdami NBA zdobył 10 punktów i 5 zbiórek. 

Trzy lata później, rozpędzająca się kariera Niedźwiedzkiego nagle się zatrzymała. Poważne schorzenie nakazało ledwie 20-letniemu zawodnikowi powiesić buty na kołku. U progu kariery nasz wychowanek zobaczył zamknięte drzwi. Okazało się, ze najzdolniejszy scenarzysta nie mieszka wcale w ogromnej posiadłości z basenem gdzieś w Hollywood bo najbardziej zaskakujące scenariusze pisze po prostu samo życie. 

Popularny „Mydło”, który koszykarsko rozwinął się nie w Górniku, ale w świetnej szkole we Wrocławiu, powrócił do Wałbrzycha. To właśnie w naszym mieście wicemistrz świata U-17 będzie się starał rozwijać koszykarskie talenty najmłodszych.

Stowarzyszenie Górnik Wałbrzych 2010, które swoimi skrzydłami otacza wszystkie biało-niebieskie drużyny koszykarskie w mieście (w tym trzecioligowy zespół), ogłasza nabór do roczników 2001, 2002 i 2003. Twarzą naboru jest Niedźwiedzki, ale nie on jedyny będzie zajmował się najmłodszymi koszykarzami. Wspierać go będą koszykarze pierwszego zespołu.

Drogi rodzicu, jeżeli to czytasz i masz 10,11 lub 12-letniego syna, nie wahaj się. Wyślij go na zajęcia. Kto wie, może pozwolisz mu dzięki temu odkryć pasję na całe życie. 

Drogi rodzicu, jeżeli twój 10, 11 lub 12-letni syn już teraz kocha koszykówkę, nie zastanawiaj się dwa razy. Dodaj swojemu dziecku otuchy i poślij go na trening, pozwalając tym samym na realizację jego zainteresowań.

Drogi rodzicu, koszykówka to nie tylko ciężka harówka na treningach i rozgrywanie meczów. To nie tylko kolejne zwycięstwa i porażki. Światowe badania na młodych ludziach, trenujących basket na całym świecie, pokazują, że koszykówka to przede wszystkim satysfakcja z bycia częścią drużyny, bycia elementem wieloosobowego organizmu, pokonującego wspólnie przeszkody i przeżywającego razem wiele przygód.

Nabór trwa. Treningi w OSiRze w każdy wtorek o 14:30.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Koszykarski tragizm

(6-0) Górnik Wałbrzych – (2-3) SMK Lubin 75:42

Kibic koszykarskiego Górnika to postać tragiczna, osobowość wstrząśnięta sprzecznościami. Z jednej strony, to postać radująca się z kolejnych zwycięstw swojego ukochanego zespołu. Z drugiej, biało-niebieski kibic to osobnik lamentujący nad nie do końca przekonywującym stylem kolejnych zwycięstw.

W szóstej serii spotkań Górnicy wygrali wysoko, choć pojedynek z SMK Lubin przyniósł tyle emocji, co rozwiązywanie krzyżówki. Nie trzeba być koszykarskim ekspertem by stwierdzić, że „miedziowi” to zespół wyjątkowo amatorski, niedoświadczony, nieograny. Biało-Niebiescy zwyciężyli pewnie, ale początek drugiej połowy, niczym polski film, uśpił niejednego obserwatora. Trzecia kwarta, w której Górnik grał właściwie drugą piątką, zakończyła się bardzo niskim wynikiem 12:8 dla Lubina. Syndrom trzeciej kwarty dotknął też Klub Kibica, który w komplecie w sektorze pojawił się dopiero w piątej minucie trzeciej kwarty. Cóż, nieobecni niewiele stracili.

W kontekście całego meczu warte odnotowania są walka w parterze o piłkę Bartłomieja Józefowicza oraz jego dobra skuteczność z gry, co w meczu domowym jest nowością, a także awans Mariusza Karwika, który przeskoczył w rotacji Sławomira Olszewskiego. W drugiej połowie dużo minut dostał 16-letni Maciej Krzymiński. Nasz junior pokazał się z dobrej strony, zdobył 7 punktów: trafił na otwarcie za trzy (dwa późniejsze rzuty z dystansu dotknęły jednak jedynie tablicę), wykorzystał oba rzuty wolne, zaliczył dwa przechwyty, wykończył w kontrze akcję 2+1, choć popełniając przy niej błąd kroków. Krzymiński wyglądał lepiej w pojedynku z trzecioligowcem z Lubina, niż w starciu w lidze juniorów ze Śląskiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że to wrocławianie byli silniejszym zespołem. Wydaje się, że tak jednostronnych starć jak to z SMK jeszcze w tym sezonie kilka obejrzymy. Gdy Górnicy wysoko porwadzą, nadarza się idealna okazja do ogrywania biało-niebieskiej młodzieży. Okazja, by w akcji sprawdzić w nie tylko osamotnionego juniora Krzymińskiego, ale także może jednego, dwóch jego kolegów.  

Możemy narzekać na intensywność gry wałbrzyszan, ale nie mamy prawa psioczyć na końcowy wynik. Już we wrześniu 2012 roku, u progu poprzedniego sezonu, czekaliśmy na takie mecze. Mecze przewidywalne, pozbawione emocji, wysoko wygrane. Już w sezonie 2012/13 zwycięstwa miały nas nudzić, przybliżając jednocześnie do II ligi. W taki sposób wyobrażaliśmy sobie III ligę. Byliśmy w grubym błędzie. Poprzedni sezon wstrząsnął nami równie silnie, jak szaleńczy tajfun wstrząsnął niedawno Filipinami. 

Końcowy wynik pojedynku z SMK powinien być naszym trzecioligowym szablonem, który byłby wklejany w każdej kolejce. Szablon ten charakteryzowałby się przytłaczającą do znudzenia przewagą biało-niebieskich, zakończoną wysokim zwycięstwem w pięknym stylu, które negowałoby wyżej opisany tragizm. I tak aż do awansu szczebel wyżej.


czwartek, 14 listopada 2013

Ale za to niedziela, niedziela...


… będzie dla mnie.

Górnik – SMK Lubin w niedzielę, 17.11 o 17:30 w Aqua-Zdroju.

Pewnego razu ktoś mi zarzucił w komentarzu, że jestem na blogu strasznie nieobiektywny. Oczywiście, że jestem nieobiektywny. Blog jest przestrzenią wyrażania siebie, miejscem, gdzie wylewa się własne, całkowicie subiektywne odczucia. Blog nie ma prawa służyć kopiowaniu już dostępnych artykułów czy uprawianiu grafomanii.

Bardzo się cieszę, że gramy w niedzielę. Bardzo subiektywnie mi to pasuje, bo pozwala złapać drugi oddech po sobotnich gonitwach w kierunku hali, gdy godzina meczu niefortunnie zgrywała się z moim powrotnym pociągiem z  wrocławskich studiów podyplomowych.

Oddech ciężko łapałem w słoneczny dzień meczu z WKK II Wrocław, gdy po szybkim marszu w kierunku przystanku autobusowego przyszedł czas na sprint w stronę dworca. Półtorej godziny później kolejny szybki marsz – tym razem już z wałbrzyskiego dworca w stronę przystanku. Spojrzałem na zegarek. Najwyższa pora działać. Żadnego autobusu. Upewniam się, że mój naiwny plan oszukania czasu jest skazany na niepowodzenie. Trudno, spóźnię się. Postanawiam do hali OSiR-u dostać się piechotą. Po kilkuset metrach żwawego marszu zatrzymuje się przede mną samochód. Słyszę klakson, kierowca macha do mnie. To "Żary", kościsty człowiek z Wałbrzyskiego Kotła. Pakuję się na tylne siedzenie. Opony zapasowe kradną mi przestrzeń pod nogami. To nic. Docieramy do hali równo z prezentacją zawodników. Udało się.

Pojedynek ze Spartakusem. Na dworcu z grymasem na twarzy przekonuje się, że spółka PKP Przewozy Regionalne nie gra w mojej drużynie. Zmiana rozkładu jazdy pociągów każe mi zrezygnować ze sprintów. Czasu już nie oszukam, nie zdążę na początek meczu. W Wałbrzychu jestem z powrotem równo z początkiem spotkania. I choć transfer z dworca na halę na Białym Kamieniu jest długi i monotonny, to po drodze spotykam Szymona Kurzepę, który, także spóźniony, zmierzał na mecz. Do hali docieram z końcem pierwszej połowy. Doceniam każdą minutę, którą było mi dane zobaczyć. Nie żałuję nawet tych nędznych minut spędzonych w przerwie w kolejce do halowego sklepiku.

Mecz z Lubinem wykreśliłem z mojego kalendarza na dobre. Miałem dość konsumowania dwóch pieczeni na jednym ogniu, szybszego bicia serca, łapania brakujących oddechów i pocenia się w zdecydowanie za grubej do biegania kurtce.

Rola administratora www.gornik.walbrzych.pl sprawia, że informacje o terminach meczów otrzymuję jako jeden z pierwszych. Szybciej nawet od samych zawodników, o czym przekonałem się po rozmowie z Mateuszem Myślakiem.

No więc kończy się weekend, a moją skrzynkę pocztową zalewa kolejna fala terminarzy. Spoglądam na datę spotkania z Lubinem. Z początku nie wierzę własnym oczom. Później uśmiecham się głupio do mojego dostawcy poczty z Doliny Krzemowej.

Niedziela!!! Przerwa w nerwowym, sobotnim bieganiu stała się faktem.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Czy facet z kombi jest prorokiem?


 (0-4) KKS Siechnice - (5-0) Górnik Wałbrzych 84:102

Siechnice, 9.11.2013

Mam za sobą trzecią wizytę w Siechnicach. Byłem tam podczas minimalnie przegranego meczu w rozgrywkach 2011/12 i wygranego po dramatycznej końcówce w ubiegłym sezonie. Byłem też i teraz. Pomimo trzeciego podejścia, malutka wiejska mieścina, znajdująca się rzut beretem od wrocławskiej dzielnicy Księże Małe, skrywa przede mną tyle samo tajemnic, co podczas pierwszej wizyty w 2011 roku. Usadowiona w środku niemożliwego labiryntu zabudowań, nowiuśka hala kolejny raz wyprowadziła mnie i moich towarzyszy w pole. Ponownie pragnęliśmy do niej wkroczyć od złej strony… Tym razem z pomocą przyszła nam lokalna młodzież, która, słysząc z oddali biało-niebieskie śpiewy, wskazała nam właściwy szlak.

Po kapitalnej pierwszej kwarcie w wykonaniu Górnika, spodziewaliśmy się spacerka. Nic z tych rzeczy. Syndrom trzeciej kwarty, tak dobrze znany kibicom wałbrzyszan jeszcze w I lidze, powrócił z triumfalnym przytupem by śmiać się nam w twarz. Po czwartym przewinieniu Rafała Glapińskiego, jakość gry Górnika topniała niczym arktyczne lodowce w erze globalnego ocieplenia. Gdy Siechnice wyszły na prowadzenie 66:65, sygnał do ataku dał…

Nie uwierzycie…

Bartłomiej Józefowicz.

Wielu kibiców zdążyło już zrównać go z błotem, wylać na jego oblicze wiadro pełne pomyj. Nie ma co ukrywać, po pierwszych kilku meczach sam czułem się rozczarowany, bo obraz „Józka” sprzed lat, ratującego nie raz Górnika z opałów, zaburzał stan teraźniejszy.

Przy siedzącym na ławce z powodu przewinień „Glapie”, to Józefowicz podniósł rękawice i postawił się walecznej młodzieży z ekipy gospodarzy. Jego kilka kluczowych przechwytów, po których kończył akcje dwutaktami, pozwoliły biało-niebieskim odskoczyć. „Józek” w Siechnicach był uniwersalny: trafiał z dystansu (3x3 i jeden celny rzut dystansowy, gdy minimalnie przekroczył linię trzypunktową), wchodził udanie pod kosz, a raz zdobył punkty po świetnej akcji rewersowej.

Józek. Glapa. Podkoszowi. Akcje pick & roll. Akcje and one. Zmuszenie rywali do oddawania mnóstwa rzutów za trzy. To czynniki, które przyczyniły się do sukcesu.

Do kibiców nieobecnych w Siechnicach: pozwólcie, że będę waszymi oczami i napiszę co nieco o poczynaniach poszczególnych biało-niebieskich na wyjeździe:

JÓZEFOWICZ – o nim już dość. Chcielibyśmy go widzieć w takiej formie co weekend. Tym występem zamknął usta krytyków. Na razie.

GLAPIŃSKI nie miał łatwego życia. Wielokrotnie na boisku prowokowany przez rywali słownie i za pomocą czynów, co w pierwszej połowie nieomal skończyło się bójką na parkiecie. Tradycyjnie karcił nieogranych przeciwników, wymuszając mnóstwo fauli, które kierowały go na linię rzutów wolnych. „Osobiste” skrzętnie zamieniał na punkty. Jest autorem najładniejszego zagrania meczu. Jego długie podanie z kozłem, pomiędzy dwoma liniami obrony, trafiło prosto do Pawła Maryniaka, który urwał się obrońcy i wykończył akcję wejściem pod kosz, wymuszając przy okazji faul.

MYŚLAK – zdobył 8 z pierwszych 13 punktów zespołu. Solidny występ, choć tym razem w cieniu Józefowicza.

IWAŃSKI – dobrze ustawiał się pod koszem i sprawnie finalizował akcje pick&roll, które nasi wykorzystywali na potęgę.  Zdarzały mu się potknięcia na linii rzutów wolnych, ale jego aktywność na bronionej i atakowanej tablicy to rekompensuje.

OLSZEWSKI – zaczął w pierwszej piątce, gdzie swoimi gabarytami straszył rywali w obronie. Dzięki temu, gospodarze unikali jak ognia wejść w „pomalowane”. Bardzo przydatny w obronie, ale bezproduktywny w ataku. Przez kibiców nazywany „Garbajosa”, od nazwiska słynnego hiszpańskiego koszykarza. Pseudonim nawiązuje do podobnego wzrostu i zarostu, pomijając charakterystykę boiskową, bo Olszewski, w przeciwieństwie do Jorge Garbajosy,  nie grozi rzutem z dystansu.

KARWIK – „17 punktów. Grałeś jakbyś miał 17 lat!” – tak po meczu do „Mariana” rzucił asystent Arkadiusza Chlebdy, Paweł Domoradzki. Rzeczywiście, 36-letni Karwik udanie wykorzystał dodatkowe minuty gry, pod nieobecność Stochmiałka, otrzymane w prezencie. Podobnie jak Iwański, walczył na desce, skutecznie kończył pick&rolle, wymuszając przy tym faule. Wszystkie punkty zdobył bodaj z pomalowanego. Raz zaimponował bardzo dobrą pracą stóp, gdy świetnie pod obręczą oszukał swojego obrońcę i trafił, będąc jeszcze faulowanym przy próbie rzutu.

BORZEMSKI – zmiennik Glapy. Błysnął świetnym dodatkowym podaniem, wypatrując nieobstawionego pod koszem partnera w sytuacji gdy zamarkował rzut, będąc niepilnowanym na dystansie. Jedyne punkty zdobył po wykonaniu rzutu-zawiesiny (floater!). Z drugiej strony, miał też straty i pudła z gry.

MARYNIAK – krótki występ. Pomimo tego, zdążył być egzekutorem najładniejszej akcji meczu, którą opisałem wyżej. Po jego zagraniu „and one” kibice głośno skandowali „Maryna!”. Nie ulega jednak wątpliwości, że większe brawa powinien otrzymać podający, czyli „Glapa”.

NARNICKI – ponownie wniósł sporo ożywienia w grę Górnika. Dużo pracy wykonał w obronie, w ataku miejsce na popisy zostawił kolegom.

FEDORUK – epizod na boisku. Spudłował fatalnie spod kosza. Na tym zakończył się jego występ.

KRZYMIŃSKI – na boisku pojawił się zaskakująco wcześnie. Niewiele jednak na nim dokonał. W sumie kilka minut gry. Gdyby nie bujna fryzura, 16-latek pozostałby niezauważony.

Gdy po meczu, z pieśnią na ustach, zmierzaliśmy wąską uliczką na parking do naszego minibusa, dźwięk samochodowego klaksonu zaburzył nasze śpiewy. Białe kombi na wrocławskich blachach zatrzymało się koło nas. Siedzący za kierownicą starszy pan opuścił szybę i powiedział: „Wygracie tą ligę na pewno. Nie jestem od was, ale wam kibicuję, w końcu jesteśmy z tego samego regionu. Powodzenia w barażach!”

Miło słyszeć takie słowa od faceta z rejestracją DW. Niedługo przekonamy się czy ten starszy pan jest prorokiem, czy szaleńcem.

czwartek, 7 listopada 2013

Mecz definiujący



10.11.2013, 17:30

LIGA JUNIORÓW

Górnik - Śląsk

Wałbrzych, ul. Wysockiego

Październik 2009 roku. Liga młodzików. Wałbrzych, Pl. Teatralny. Początkujący adepci koszykówki w biało-niebieskich strojach goszczą rówieśników ze Śląska Wrocław. W kilka osób postanowiliśmy zawitać do hali i wesprzeć górniczą młodzież dopingiem. Nikt wizyty w niedzielny poranek w cuchnącej wilgocią hali nie żałował. Nasi niespodziewanie ograli faworyzowanych wrocławian 106:101 po dogrywce, a 56 punktów dla Górnika zdobył Dawid Kołkowski. Minęły już cztery lata, a ja wciąż dobrze pamiętam ten jeden z najbardziej ekscytujących i szalonych meczów ostatnich lat w wałbrzyskim baskecie

Grudzień 2010. Liga juniorów. Wałbrzych, Pl. Teatralny. Skazywany na pożarcie Górnik planowo odstaje od Śląska. Nasi tracą już 16 punktów. Ale nie rezygnują. Nie ma dla nich straconych piłek. W parterze można ich oglądać równie często jak w pionie. Ich boiskowe poświęcenie zostaje obudowane ogłuszającym dopingiem kibiców w wypełnionej po brzegi hali. Niczym żądna krwi wataha wilków, biało-niebiescy rzucają się do odrabiania strat. Wygrywają 78:77, wyrywając WKS-owi wydawałoby się pewne zwycięstwo. 41 punktów dla Górnika zdobywa Kacper Wieczorek. Bezsprzecznie najbardziej nieprawdopodobny, horrorowo-bajkowy mecz ostatnich lat. Nie tylko biorąc pod uwagę ligi młodzieżowe.

Styczeń 2012. Liga młodzików. Wałbrzych, Pl. Teatralny. Po porażce we Wrocławiu 66:110, mało kto wierzy w sukces na własnym parkiecie. Po bardzo wyrównanym meczu i niezwykle nerwowej końcówce, Górnicy wygrywają 86:84. Wygrywamy, choć w ostatniej minucie ilość błędów popełnionych przez wałbrzyszan przekraczała normę kilkakrotnie. 36 punktów dla Górnika zdobywa Bartek Szmidt.

Rywalizacja z wrocławskim Śląskiem to prawdziwa gratka dla kibiców. Miałem szczęście obserwować trzy powyższe spotkania. Dobrze pamiętam tą adrenalinę, niekontrolowane wybuchy emocji i finalną euforię.

Z drugiej strony, nie zawsze było tak różowo. Koszykówka to nie amerykański film akcji, który zawsze kończy się happy endem. Bywało dramatycznie. Bywało strasznie. O wielu potyczkach z wrocławskim zespołem nie tylko ja chciałbym jak najszybciej puścić w niepamięć.

Ligi młodzieżowe śledzę z uwagą od czterech lat. Od tego czasu nauczyłem się klasyfikować pojedynki na:

Mecze-pewniaki, czyli takie, w których nasi wygrywają różnicą co najmniej 30 punktów. Już przed meczem jest jasne, że wygrana to tylko formalność. Wydaje się, że nawet grając bez jednej nogi mecze-pewniaki powinny być zwycięskie.

Mecze walki, czyli ciężko wskazać faworyta. Takich spotkań jest stosunkowo mało, ale się zdarzają.

Mecze z WKK, czyli koszykarska rzeź piłką koszykową (mowa o zespołach z tego samego rocznika). W większości przypadków nasi są miażdżeni przez wrocławian w mało humanitarny sposób. Wyjątkiem jest rocznik 1997, który swoim rówieśnikom z WKK stawia opór. Były już porażki jednym punktem, pięcioma punktami i dziewięcioma. Wciąż blisko, lecz wciąż bez zwycięstwa z WKK w pełnym składzie.

Na koniec najciekawsza kategoria.

MECZE DEFINIUJĄCE.

Wyszczególnione na początku wpisu trzy potyczki ze Śląskiem były meczami definiującymi, czyli takimi, które określiły wartość górniczego zespołu. Mecze definiujące wskazują miejsce biało-niebieskich w szeregu. W meczach definiujących Górnik nie jest faworytem, ale, przy, sprzyjających okolicznościach, istnieje iskierka nadziei na wygraną. Iskierka ta tli się nieśmiało w kącie. To od biało-niebieskich zależy, czy rozświetli się z pełną mocą i spali rywali ze wstydu. Wreszcie, mecz definiujący ukazuje właściwą wartość zawodnika. 25-35 punktów zdobytych w meczu-pewniaku w kontekście meczu definiującego ma często niewielkie znaczenie. Zwykle, mecz definiujacy rodzi bohatera, prowadzącego kolegów do zaskakującej wiktorii. Kołkowski, Wieczorek, Szmidt. Przytoczone wyżej mecze takich bohaterów wyłoniły.

Niedzielny pojedynek ze Śląskiem w lidze juniorów to mecz definiujący, choć złowrogo zbliżający się do określeń takich jak "pogrom" i "bezradność", zamiast do "sukces" i "błysk". Juniorzy Śląska grają przecież w II lidze, w roczniku 1996 mają komplet zwycięstw z Górnikami. W dodatku, "trójkolorowych" reprezentuje nasz wychowanek Kołkowski.

Suche fakty i garść liczb to atuty stojące po wrocławskiej stronie barykady. 

Na szczęście, na boisko nie wybiegają fakty i liczby, tylko ludzie. 

A nowy mecz może zrodzić nowego bohatera.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Basket amatorski - wpis nowatorski

Skłamałbym pisząc, że znam tą ligę na wylot. Łgałbym twierdząc, że historie poszczególnych drużyn są mi znane. Byłbym za to bliski prawdy oznajmiając, że większość twarzy jest mi zupełnie obca. 

Tak na dzień dzisiejszy przedstawiają się fakty.

Gdy piszę te słowa kalendarz wskazuje 4 listopada, a mój świetlisty zegarek-pamiątka z zeszłorocznej brytyjskiej przygody wskazuje późną godzinę wieczorną. Właśnie daję sobie do zrozumienia, że wałbrzyska OSiR Basket Liga, bo o niej mowa, pozostaje dla mnie nieodkrytą zagadką, jak chociażby żarłoczność karaibskich rekinów czy świetne wyniki sprzedaży książkowego bestsellera pt „50 Twarzy Greya.”.

Od tego sezonu mam okazję współpracować przy organizacji rozgrywek OBL. Daje mi to możliwość wniknięcia w struktury ligi i wchłaniania niejednokrotnie gęstej meczowej atmosfery.

Jaką ligą jest OBL?

Po trzech kolejkach i 18 meczach stwierdzam, że interesującą. Z kilkoma bardzo wyrównanymi końcowymi fragmentami meczów. Z kilkoma nieprzeciętnymi zagraniami koszykarzy-amatorów. Z kolorową paletą charakternych zespołów.

Tytułu broni ekipa Partners Nieruchomości. Wbrew nazwie, panowie na boisku są ruchomi, choć bardziej metodycznie niż eksplozyjnie. W grze wydają się niezwykle ustabilizowani i monotonnie skuteczni. Nawet ich spontaniczność wydaje się… planowana. Przykład? Celny rzut z połowy Łukasza Karnasiewicza.

Wicemistrzowie z zeszłego sezonu, IBIS Hotel (nowa nazwa), wydają się bardzo tajemniczy. W gronie boiskowych wyjadaczy brakuje nieco świeżej krwi, mimo tego, że reaktywacja weterana Karwika to wyraźny sygnał, że „hotelarze” obrali kierunek w stronę mistrzostwa. Po trzech kolejkach na koncie dwie wygrane i jedna porażka przy brakach personalnych (piątka graczy w protokole przeciwko Harry Catering).

Synowie Gromu, czyli Boanerges, to trzeci zespół poprzednich rozgrywek i trzeci kandydat do walki o mistrzostwo. Na całkowitym żółtodziobie OBL, za jakiego się wciąż uważam, robią niesamowite wrażenie. Dwa mecze, dwie rzezie niewiniątek. Paweł Hałgas z Boanerges to ligowy złodziej. Ten MVP z zeszłego roku ukradł show już dwukrotnie, nie biorąc jeńców – 81 punktów i 37 zbiórek w dwóch meczach zwala z nóg zarówno rywali, jak i obserwatorów.  Na razie Synowie Gromu gromili ligowy dół. Ciekawe, co zaprezentują w starciu z ligową czołówką.

TOP Basket to ekipa bardzo solidna i poukładana. Ma kto grać pod koszem, ma kto rozgrywać, doświadczenie też nie jest u nich towarem deficytowym. Czego więc brakuje? Lider TOP-u, Wojciech Milewski, jest żywą definicją swojej drużyny - jest solidny. Jego wejście na wyższe piętro niż przytoczone określenie może być decydującym czynnikiem dla TOP-u by znaleźć się na… topie.

Harry Catering to ligowi debiutanci. Są strasznie zieloni. Ich zieleń aż razi po twarzy. Zieleń ich koszulek rzecz jasna, bo łatka debiutantów to tania przykrywka dla niecnych planów podbicia ligi i pobicia rywali przez zespół firmowany biznesem z Sobięcina (moja dzielnica!). Harry Catering to ekipa budowana z głową, w dodatku okraszona profesjonalizmem. Jest młody, żwawy rozgrywający z przeszłością w Górniku, który dyryguje dużo starszymi kolegami. Jest gwiazda w postaci Marcina Sterengi, który na dzień dzisiejszy wydaje się jedynym remedium na śmiertelną chorobę aplikowaną przez Boanerges, a zwaną Paweł Hałgas. Harry Catering do ligi wszedł z przytupem, bo z dwunastoosobową kadrą, kamerzystą i najbardziej profesjonalnymi, wyglądającymi na szalenie drogie, strojami. 

Górnik KFC Victoria to oklejone sponsorem szeroko pojęte rezerwy trzecioligowego Górnika. Mamy kilku juniorów (wciąż grają w lidze młodzieżowej), są juniorzy starsi (już poza obiegiem koszykówki młodzieżowe pod egidą DZKosz), pojawiły się nowe twarze z niełatwą przeszłością w amatorskim baskecie. Tą sklejaną inicjatywą dyryguje szef OBL, Michał Borzemski. Powinni awansować do playoffs.  

Faurecia stworzyła podobno najlepszy team w swojej historii. W ekipie ze strefy, której mentorem/trenerem jest Mateusz Myślak, wszystko zależy od dyspozycji duetu Narnicki-Jaskólski. Ich ewentualne załamanie formy może przynieść lawinę złych wydarzeń i pusty bak w gonitwie o coś więcej, niż awans do playoffs.

Drink Team to ligowy średniak. Bez błysku, ale bez żenady. Może i znajdą się w playoffs, ale chyba tylko na jedną rundę.

Gra Labo-Dentu nie przyprawia o ból zębów, ale ubytki w kłach rzucających się na rywali są widoczne. Plan awansu gry w playoffs nie powinien być równie awykonalny jak prywatne leczenie kanałowe u dentysty za jednym zamachem.

Without Coach to zlepek ludzi z niedawną, nieudaną przeszłością w Górniku uzupełniony kolegami i kolegami kolegów. Złośliwi określiliby ich biało-niebieskimi odpadami, które zostały poddane promieniowaniu (stąd pomarańczowe koszulki). Bardziej obiektywni powiedzieliby: przeciętny zespół, chyba jednak poza playoffs.

Lost Boys bywają na boisku naprawdę lost, ale przestrzegałbym przed zrównaniem ich z mizerią z obiadu. OBL to naprawdę ciekawa i silna amatorska liga, gdzie nie jest łatwo się przebić.

RMC Basket to siedlisko weteranów. Początek sezonu przeznaczyli na otrzepanie się z rdzy, co okupili dwoma porażkami: bolesną z Boanerges i minimalną z TOP Basketem. Kolega powiedział, że to najsłabszy zespół ligi. Nie mogę się z nim zgodzić. RMC kilka lat temu wygrało całe rozgrywki i choć teraz się na to nie zanosi, sprawią pewnie jeszcze psikusa. Czas weteranów dopiero nadejdzie.


Następna kolejka OBL 17.11. Czekam z utęsknieniem. Poczekajcie ze mną.